Dobry wieczór z Podkarpacia! Dziś rano przeprowadzałam wywiad z influencerem @waszniemiec - reaktywacją Steffena Mollera, Niemcem bardziej polskim niż Tusk, który w ciągu roku zgromadził prawie 50 tys. obserwatorów na Instagramie (nie mam TikToka, ale podejrzewam, że tam jest jeszcze bardziej rozpoznawalny). Vincent zainteresował mnie już dawno temu, wszak trudno nie zainteresować się Niemcem, który pokochał polską kulturę, nauczył się języka polskiego (a posługuje się naprawdę piękną polszczyzną) i przeprowadził się na Podkarpacie, skąd wrzuca kontent z wykopek. Kiedy kilka miesięcy temu zaproponowałam mu wywiad, nie spodziewałam się, że w ogóle odpisze na tę propozycję - wiadomości wysyłane do ludzi z takimi zasięgami giną im w morzu powiadomień. O dziwo odpisał mi od razu, kontakt z nim od początku do końca przebiegał bardzo sprawnie.
Vincent mieszka zaledwie kilkanaście kilometrów od mojej rodzinnej wsi, ale spotkaliśmy się w Brzozowie - moim mieście powiatowym. Brzozów to miasteczko “doskonale nijakie”, leżące poza głównym szlakiem turystycznym. Jeżdżę tam od lat, zawsze w celu załatwiania spraw, a nie po ty, by pić kawę na mieście i rozkoszować się widokami. Dlatego wygooglowałam pierwszą lepszą kawiarnię z najlepszymi opiniami i zaproponowałam tam spotkanie. Knajpa okazała się być malutką cukiernią z trzema stolikami, gdzie nie było nawet toalety. Klasyczna poczekalnia dla licealistów, w której mogą kupić bułkę za 5 zł. Mimo mojego rozczarowania, udało nam się nagrać tam rozmowę. Aczkolwiek trzeba przyznać, że latte za 10 zł było naprawdę dobre.
Wywiad zaczęłam od najbardziej banalnego pytania, jakie trzeba było zadać, a mianowicie: skąd fascynacja Polską? Odpowiedź nie była jednak oczywista. Zainteresowanie Vincenta naszym krajem było naturalną konsekwencją zainteresowania się historią przodków. Jego dziadkowie od strony mamy pochodzili ze wsi Bażyny (niem. Basien) na Warmii. Obecnie miejscowość zamieszkuje niecałe 300 osób. Pradziadek Vincenta w wieku 18 lat został wcielony do armii pruskiej i walczył na froncie wschodnim I wojny światowej - najprawdopodobniej pod Tannenbergiem. Przeżył I wojnę światową, ale 20 lat później został wcielony do armii Wehrmachtu. Jako niemiecki jeniec wojenny znalazł się na Syberii, gdzie zginął w 1945 roku. O jego śmierci rodzina Vincenta dowiedziała się dopiero 10 lat temu. Natomiast jego babcia, wówczas kilkunastoletnia dziewczyna, została wypędzona wraz z rodziną z Warmii. Uciekali stamtąd na zachód w lutym 1945 roku przez zamarznięty Zalew Wiślany. Goniły ich sowieckie samoloty, które strzelały w lód. Rodzina jadąca wozem tuż za nimi została w ten sposób zatopiona.
Jednak zanim rozpoczęła się ewakuacja, w warmińskiej wsi pojawili się sowieccy żołnierze i rozpętało się tam istne piekło. Hitler zabronił mieszkańcom opuszczania swoich domów i ucieczki, ponieważ chciał, żeby do końca utrzymywali te niemieckie miejscowości. Wobec tego zamieszkajucy Warmię Niemcy znaleźli się w samym środku wojennej zawieruchy. Dziadek Vincenta cudem ocalał, ponieważ jakiś jeniec niemiecki rzucił się na niego i zaciągnął go do kryjówki, kiedy Sowieci zaczęli strzelać w jego stronę.
Wypędzenie z domu rodzinnego było dla dziadków Vincenta ogromną traumą. Często wspominali dzieciństwo na Warmii. Dlatego tuż po maturze Vincent wraz z kolegą postanowił przyjechać na te ziemie. Przyjechali pociągiem, a potem poruszali się pieszo. Nocowali w namiocie. Nie znali polskiego, z kolei mieszkańcy małych warmińskich wsi nie umieli mówić po angielsku. Dlatego porozumiewali się na migi albo za pomocą tłumacza Google. Vincenta urzekła otwartość, bezinteresowna chęć pomocy i gościnność Polaków. To właśnie te cechy, w połączeniu z chęcią dalszego grzebania w rodzinnych historiach, przekonały go do nauki języka polskiego.
Vincent wraz z kolegą znaleźli dom rodzinny jego dziadków. Zapukali do drzwi i pokazali wiadomość za pomocą tłumacza Google. Okazało się, że teraz mieszka w nim uboga starsza kobieta wraz z synem.
Od tamtej pory Vincentowi udało się dobrze zwiedzić Mazury, Śląsk i Dolny Śląsk. Przyznał jednak, że nigdy nie uprawiał turystyki w poszukiwaniu poniemieckich napisów. Przede wszystkim interesuje go to, co jest teraz. Tak samo podszedł do wizyty w domu rodzinnym swoich dziadków - nie szukał tam śladów przeszłości, lecz był ciekawy, co dzieje się tam dziś.
Bardzo zafascynowała go książka “Kajś” Zbigniewa Rokity, stąd trochę rozmawialiśmy o tożsamości Ślązaków. Poruszyliśmy też temat Głuchoniemców - osadników z Saksonii, którzy w średniowieczu zostali sprowadzeni na Podkarpacie. Pokazywałam mu nazwiska mieszkańców mojej wsi pochodzenia głuchoniemieckiego i rozszyfrowaliśmy, do jakich słów w języku niemieckim pasują oraz co mogą oznaczać. Rozmawialiśmy również o Bambrach - osadnikach niemieckich w Wielkopolsce, którzy przybyli tam w XVIII wieku z Bambergu.
Sporą część wywiadu zajął temat pamięci o I i II wojnie światowej. Vincentowi bardzo podoba się święto Wszystkich Świętych, ponieważ w Niemczech niczego takiego nie obchodzą. Nie ma także kultury czczenia doniosłych wydarzeń historycznych i bohaterów narodowych, bo patriotyzm jest traktowany jako pierwszy stopień do narodowego socjalizmu. Nie stawia się tam nowych pomników: najnowsze pochodzą z międzywojnia. Nie czci się nawet pamięci o zwykłych żołnierzach poległych podczas I wojny światowej, mimo popularności książki i filmu “Na Zachodzie bez zmian”. Dlatego poleciłam Vincentowi najpiękniejsze niemieckie cmentarze pierwszowojenne na Podkarpaciu. Był zachwycony tym, że Polacy dbają o nie - o część historii, która nie należy do nich. Podczas gdy Niemcy zupełnie nie zwracają na te cmentarze uwagi. Opowiadał mi też, że po maturze pracował przez jakiś czas jako niemiecki policjant i w tym okresie znalazł sobie na jakimś lokalnym pierwszowojennym cmentarzu grób żołnierza, który pielęgnował. Zatem dobrze trafiłam - znalazłam bratnią duszę.
Ciekawym wątkiem w tym wywiadzie będzie ocena mentalności Bawarczyków. W książce o wojnie francusko-pruskiej, którą ostatnio czytałam, zostali oni przedstawieni jako najwięksi prostacy. Pułki bawarskie były nieokrzesane, niezdyscyplinowane, w dodatku panicznie bali się oni czarnoskórych żołnierzy z Algierii walczących po stronie francuskiej. Chciałam zweryfikować, czy informacje w tej książce mają jakieś pokrycie we współczesnych stereotypach (tj. czy pozostali Niemcy mają Bawarczyków za wieśniaków).
Rozmawialiśmy także o bitwie w Lesie Teutoburskim i o zamku Neuschwanstein, który jest bardzo popularną atrakcją turystyczną. Vincent nawiązał do odbudowy Pałacu Saskiego - ludzie krytykują ten pomysł, bo po co ten rozmach. A kiedyś budowano piękne obiekty niekoniecznie wyłącznie w celach użytkowych, przez co ich koszty nie tylko zwróciły się dzięki turystyce - te miejsca zaczęły też przynosić zyski.
Bardzo dużo gadaliśmy o wierze, która jest dla niego ważna. WaszNiemiec deklaruje się jako katolik, mimo że w jego rodzinnym mieście tylko 4% mieszkańców jest wierzących. Pozostali to agnostycy. Kościół, do którego chodził w Niemczech, miał bardzo mocno protestancki vibe (klimaty charyzmatyczne), co mu przeszkadzało. Dopiero w Polsce poznał piękno i głębię liturgii. Podczas studiów w Krakowie służył jako ministrant na miasteczku AGH, a na Światowych Dniach Młodzieży poznał swoją żonę. Co ciekawe, formułę “Spowiadam się Bogu wszechmogącemu” zna tylko po polsku - w niemieckim kościele w ogóle jej nie wypowiadano. Z kolei “wierzę w jednego Boga” w języku niemieckim zna tylko w wersji skróconej. Szkalował też jakąś infantylną piosenkę, która od czasów beatyfikacji rodziny Ulmów podobno jest powszechnie śpiewana w podkarpackich kościołach 😀
Poruszyliśmy mnóstwo wątków, nawet zespołu Tokio Hotel. Vincent w młodości ich nie lubił, ponieważ pochodzą z Magdeburga, podczas gdy on pochodzi z Halle. Mieszkańcy obu tych miast nie przepadają za sobą, rozgrywa się tam naturalna rywalizacja o władzę i lokalne wpływy.
Myślę, że wyszła z tego naprawdę treściwa, głęboka rozmowa (opisałam tu w największym skrócie zaledwie kilka poruszonych wątków). Siadam do niej po zaduszkach. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni!
Trwa ładowanie...