XXVI. Agnieszka
Wychodząc z kawiarni, wciąż słyszałam głos tej kobiety, jakby odbijał się echem w mojej głowie: „Pani doktor…” Mój umysł próbował rozpoznać te słowa, odnaleźć kontekst, wyjaśnić, dlaczego ktoś by mnie tak nazwał, ale zamiast odpowiedzi miałam tylko nieprzyjemny mętlik, jakby ktoś zasłonił wszystkie wspomnienia ciemną kurtyną. Szłam zamyślona, wpatrując się w chodnik, ale tak naprawdę byłam gdzie indziej, szukając zaginionych fragmentów swojego życia, które wydawało się być powieścią z pustymi, niewydrukowanymi rozdziałami.
Nagle rozdzierający dźwięk klaksonu, i pisk opon hamujących przede mną. W ułamku sekundy poczułam uderzenie, a moje ciało poleciało do tyłu. Głową walnęłam w twardy asfalt, a w mojej świadomości zapadła ciemność, jakby ktoś wyłączył światło. Chciałam przywołać klasyka i jego nieśmiertelne słowa…ciemność, widzę ciemność. Lecz światło na dobre zgasło.
Nie wiem, jak długo to trwało, ale poczułam, że unosi mnie coś miękkiego, kołysząc lekko, jakby próbując złagodzić ból. Obrazy zaczęły się przemieszczać w mojej głowie, chaotycznie i bez ładu, ale tak intensywnie, jakby były bardziej prawdziwe niż rzeczywistość. Totalny miszmasz. Pamiętam, że byłam w jakimś zamkniętym pomieszczeniu – niewielkim, chłodnym i pozbawionym okien. Na rękach miałam długie, cienkie rękawiczki, a wokół mnie była cisza. Cisza i metaliczny zapach, który przypominał szpital, a jednak coś w tym miejscu było… nienaturalne.
Zobaczyłam przed sobą dziecko, malutką dziewczynkę. Patrzyła na mnie dużymi, przerażonymi oczami, które w świetle wydały się niebieskie. To była Zosia. Miała wtedy może dwa lata, ale to spojrzenie – pełne strachu, jakby wiedziała, że chcę ją skrzywdzić – wydawało mi się boleśnie znajome.
„Kim ty jesteś?” – zapytałam w myślach, ale jej usta pozostawały zamknięte, tylko oczy, te ogromne, niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, jakby wiedziały o mnie więcej, niż ja sama mogłam przypuszczać. Gdzieś w tle słyszałam, jak ktoś woła moje imię, głos stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie przebudziłam się z tego ni to snu, ni jakiegoś wspomnienia.
Nie było już ciemności – tylko białe, ostre światło skierowane na mnie z góry, a wokół niego pochylone twarze. Próbowałam się ruszyć, ale czułam dziwne odrętwienie, jakby moje ciało nie było moje. Usłyszałam pytania o imię, datę urodzenia, czy wiem, co się stało.
– Nazywam się… Agnieszka… – zaczęłam, ale nagle poczułam jakby pusta przestrzeń zapadła się we mnie. – Nie wiem… nie wiem, co się stało.
– Czy mamy kogoś z rodziny powiadomić?
– Zosię, moją… nie, proszę nikogo nie martwić.
Lekarze wymienili między sobą niepokojące spojrzenia, a pielęgniarka coś zanotowała, po czym podeszła do monitora i zaczęła wpisywać moje dane. Leżąc tam, wciąż czułam to obce otępienie, jakby moje ciało unosiło się między jawą a snem, a głowa pulsowała od uderzenia. Czułam, jak ból powoli wraca, i wcale nie byłam pewna, czy chcę wracać do pełnej świadomości.
Spojrzałam na pielęgniarkę, która odsunęła się od komputera z wyrazem konsternacji na twarzy.
– Przepraszam, czy na pewno podała pani swoje dane poprawnie? – zapytała, patrząc na mnie uważnie.
– Tak… przynajmniej tak mi się wydaje. Czy coś jest nie tak? – wychrypiałam, czując nagły lęk.
– Nie… to znaczy, nie widzę pani w systemie – odpowiedziała niepewnie. – Może być tak, że jest jakiś błąd, ale… Czy wyraża pani zgodę na sprawdzenie pani danych na podstawie dowodu osobistego, który miała pani w torebce?
– Oczywiście, proszę.
Patrzyłam na nią przez chwilę, próbując przetrawić te słowa. Nie ma mnie w systemie? Jak to możliwe? Przecież istnieję, pamiętam przecież… a może nie pamiętam?
Kolejny raz odpłynęłam. Głosy stawały się cichsze, a obrazy powróciły nagle, jak gwałtowna fala. Znów byłam w tamtym ciemnym pomieszczeniu, z chłodem na rękach i zapachem stali. Stałam w kitlu, tak, ale czy to ja byłam lekarzem? Dziwne, jak to wspomnienie mieszało się z moim poczuciem tożsamości – przez chwilę miałam wrażenie, że jestem pacjentką, że ktoś inny kontroluje to, co się dzieje. Poczułam, że obraz mi się rozmywa, ale walczyłam, żeby pozostać przytomna.
„Zosia…” – powtórzyłam w myślach. – „Kim jesteś? I kim jestem ja dla ciebie?”
Kiedy otworzyłam oczy, lekarze i personel odetchnęli z ulgą. Chciałam coś powiedzieć, lecz maska tlenowa utrudniała mi, by cokolwiek powiedzieć. pielęgniarka ponownie wpisywała dane, najwyraźniej starając się znaleźć jakieś wyjaśnienie tej sytuacji.
– Zabieramy panią na obserwację. Miała pani przed chwilą zatrzymanie pracy serca. Nikt w takim stanie nie wypuści pani z oddziału. – Zakomunikował mi młody lekarz. – może jednak kogoś powiadomić, gdzie pani się znajduje?
– Nie. Nie trzeba – Cicho wyszeptałam i pokręciłam głową.
Zamknęłam oczy, czując, że coś się zmienia – jakbym była blisko odpowiedzi, która wisiała na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie była oddalona o całe lata świetlne. Widziałam znowu te korytarze, przelotne obrazy, malutką Zosię i pytania, które wracały raz za razem.
***
– Możesz podejść? Według systemu, pani Agnieszka zmarła 13 marca 2000 roku. Jak na nieboszczkę, wygląda na okaz zdrowia, nie liczyć siniaków i rozbitej głowy. Jak myślisz, wezwać służby?
Trwa ładowanie...