Po zamknięciu drzwi hotelowego pokoju poczułem znajome napięcie, niemal namacalny cień, który rozciągał się w dusznym powietrzu. Recepcjonistka twierdziła, że to mój ulubiony pokój, ale ja byłem pewien, że nigdy wcześniej tutaj nie byłem – albo przynajmniej tak mi się wydawało. Jej serdeczność, też była, jakby to ująć…zbyt serdeczna. Spoglądałem na każdy przedmiot, na delikatne zacieki na tapecie, na ciężkie zasłony w ciemnym kolorze, na drewniany stolik, jakbym próbował rozszyfrować ich tajemnicę. Nagle przemknęła mi przez głowę absurdalna myśl: a może rzeczywiście tu bywałem, tylko za każdym razem coś kasowało ten pobyt z mojej pamięci?
Pewność tej myśli była przerażająca.
Oparłem się o krzesło, rozłożyłem małą torbę podróżną, wyciągnąłem stary laptop, który wrzuciłem do torby bez większego przekonania, właściwie od niechcenia. Lubiłem ten model – masywny, ciężki, z klawiaturą, której twarde klawisze wydawały przyjemny, dźwięczny stukot. Włączyłem go, czekając na uruchomienie systemu, a w międzyczasie wyjąłem z pudełka przedmiot, który zabrałem – starą lalkę, którą znalazłem na starym wiatraku.. Była obdarta, z oczami zrobionymi z błękitnych guzików, jakby przeszła przez wiele trudnych chwil. Trzymałem ją teraz w ręku i przypatrywałem się detalom – frędzlowym włosom, brudnym policzkom – próbując zmusić mózg, by przypomniał sobie, do kogo mogła kiedyś należeć.
Jakimś cudem wiedziałem, że była ważna. Ale nic więcej. Wyczuwałem w niej coś ciemnego, niemal niebezpiecznego – z jakiegoś powodu czułem, że przetrwała jakąś walkę. Tak jak ja, choć nie pamiętałem szczegółów tej walki. Zdawało się, że już jakieś wspomnienie mam z nią związane, i uciekało. Głowa aż mi pulsowała od tej gonitwy myśli.
Laptop piknął, informując mnie, że jest gotowy do pracy. Zamknąłem oczy, próbując skupić się na odpowiednich frazach, które mogły coś znaczyć. Ośrodek Leczenia Zaburzeń Osobowości? Zacząłem przeszukiwać przeglądarkę, wpisując te hasła jedno po drugim. Nic. Kompletnie nic. Wpisywałem kolejne wersje, modyfikowałem frazy, jednak odpowiedzią była wyłącznie nicość. Brak wyników. Jakby te słowa nigdy nie istniały, jakby ktoś celowo usunął z sieci każdy ślad istnienia tego miejsca.
Zacząłem wpisywać bardziej specyficzne frazy, w tym nazwisko doktora Chrzanowskiego, ale i tym razem rezultaty były niejasne. Ani wzmianki o klinice, ani śladu po tym lekarzu. Przebiegałem przez strony, próbując wpasować cokolwiek w mgliste obrazy, które pojawiały się w mojej głowie – mężczyznę o surowym wyrazie twarzy, z rękami splecionymi na piersi, wyraziste spojrzenie skrywające coś nieprzeniknionego. Skąd znam tę twarz? Dlaczego ten mężczyzna wydaje się być kluczem do odpowiedzi?
Zaczynałem się irytować, ale potem przypomniałem sobie inne, bardziej szczególne hasło, które z jakiegoś powodu wydawało się odpowiednie: "pawilon Chorwacja". Kiedy nacisnąłem Enter, komputer na moment zamarł, a po chwili zaczął działać nienaturalnie szybko, wręcz jakby był opętany, albo zhakowany. Okna zaczęły same się otwierać, kolejne strony wyświetlały obrazy, od których dreszcz przeszedł mi po plecach. Pożary, stare wycinki gazet o dziwnych incydentach, szaleństwach, pożarach, mordach oraz brutalnych gwałtach. O bardzo odrażających historiach...
Każde kolejne zdjęcie wydawało się coraz bardziej intensywne, obrazy wchodziły w głąb moich myśli, budząc skrawki wspomnień. Te wszystkie przerażające obrazy – miałem niejasne wrażenie, że już kiedyś je widziałem. Na jakiejś wystawie, w piwnicy, w starym albumie albo może... w mojej własnej głowie. Odruchowo wcisnąłem klawisz z małą krateczką, próbując zamknąć okna, ale nie zniknęły. Przeciwnie, wyświetlały się coraz szybciej i szybciej, jakby chciały mnie zasypać kolejnymi obrazami – aż w końcu na ekranie pojawiła się strona bez tytułu i bez adresu.
Na czarnym tle, w rzędach, widniały lalki – wszystkie miały błękitne guziki zamiast oczu, a ich małe, szmaciane ciała zdawały się przesycone jakąś tajemnicą. Były w różnym stanie. Nowe i stare. Jakby wyszły dopiero spod ręki swego twórcy, jak i takie ze śladami ognia, krwi i chyba brudnej cieczy. Po krótkiej chwili dostrzegłem mały napis pod tymi lalkami, subtelne, niemal niewidoczne pole, które zdawało się czekać na wprowadzenie kodu.
Wpisałem swoje imię. Brak dostępu. PawilonChorwacja…brak ostępu. Nie dlaczego, ale w mojej głowie od razu pojawiła się jedna liczba: 13031963, lecz podskórnie bałem się, że to jest właściwe hasło. Wpisałem ją powoli, z lekkim drżeniem, nie wiedząc, czego się spodziewać, ale pewien, że tylko to może otworzyć mi drzwi do dalszej prawdy. Ekran mignął, zamarł, a potem zaczął wyświetlać kolejne obrazy w czerni i bieli. Wydało mi się, że widzę coś znajomego, ale nagle wszystko zniknęło, zastępując się czarnym ekranem. Laptop znów wydawał się pusty, jakby ktoś nagle odebrał mi dostęp do czegoś, co już prawie miałem w rękach.
Zapanowała cisza, a w pokoju zdawało się, że czas stanął w miejscu.
Ale na ekranie laptopa pojawiła się mała, migocząca ikona. W ułamku sekundy uświadomiłem sobie, że byłem obserwowany, a może nawet...Myśl o kimś, kto być może cały czas czekał, aż dokonam tego kroku, była przytłaczająca. Chciałem zamknąć laptopa, poczułem impuls, żeby po prostu zostawić to wszystko za sobą, ale... coś mnie zatrzymało.
***
Gdzieś, może na drugim końcu świata, w innym, ciemnym pomieszczeniu, ktoś spojrzał na ekran, zauważając migające ostrzeżenie, informujące o aktywności. Podniósł wzrok i przeniósł spojrzenie na album, leżący przed nim na biurku. W pomieszczeniu panował półmrok, przerywany jedynie przez bladą poświatę monitora. Wrócił do przeglądania zdjęć w albumie, a jego kartki wydawały się stare, i takie archaiczne. Na jednym ze zdjęć wyraźnie rozpoznawałem samego siebie, twarz miał młodszą, a sylwetkę jeszcze nie zgarbioną wiekiem, u boku stała Agnieszka. Na kolejnym rozpoznał Kasię – dziewczynę, która była mu szczególnie bliska, ale sama jej twarz była już niemal jak duch, wspomnienie kogoś, kogo może widział ostatni raz przed laty. Przewracające się strony ujawniały kolejne postaci, wszystkie przesiąknięte złem. Ogromnym, wrodzonym złem. Z nim włącznie.
***
Czułem obecność tej osoby, ale nie byłem w stanie jej zobaczyć. Wiedziałem, że w na drugim końcu światłowodu, ktoś obserwował mnie, analizował, próbując przeniknąć moje myśli. Czerwona ikona migała nadal, jakby to było jego osobiste ostrzeżenie – znak, że właśnie dotknąłem czegoś, co nie powinno być dotykane. Na ekranie laptopa pojawiło się okno czatu, a w nim jedna, krótka wiadomość.
„Długo ci zajął powrót do początku, … Józefie.”
Trwa ładowanie...