Newsletter Polityki Zagranicznej dla Patronów #21

Obrazek posta

Irlandzki cud na rozdrożu. Koniec złotej ery?

Przez dekady Irlandia, niegdyś jeden z najuboższych krajów Europy, lśniła na gospodarczej mapie świata jako „celtycki tygrys”. Jej spektakularny sukces, napędzany przez inwestycje amerykańskich gigantów technologicznych i farmaceutycznych, takich jak Apple, Google czy Pfizer, przeobraził Irlandię w potęgę, której finanse publiczne stały się przedmiotem zazdrości krajów całej Unii Europejskiej. Kolosalne wpływy z podatku od osób prawnych (CIT), sięgające w zeszłym roku ponad 28 miliardów euro, generowały olbrzymie nadwyżki budżetowe i maskowały potencjalne słabości. Jednak fundamenty tego cudu gospodarczego zaczynają drżeć, a era, w której Irlandia mogła bezgranicznie polegać na amerykańskim kapitale, zdaje się dobiegać końca.

Nowe realia geopolityczne, ukształtowane przez protekcjonistyczną politykę handlową Stanów Zjednoczonych, stawiają Dublin w wyjątkowo trudnej sytuacji. Jak celnie zauważa w swojej analizie dla „Financial Times” Jude Webber, wprowadzona niedawno 15-procentowa taryfa celna na większość towarów z UE, która po raz pierwszy objęła kluczowy dla Irlandii sektor farmaceutyczny, stanowi bezpośrednie zagrożenie dla jej modelu rozwoju. Ta krucha zależność od amerykańskich korporacji staje się alarmująco widoczna, gdy uświadomimy sobie, że zaledwie dziesięć zagranicznych firm odpowiada za ponad połowę wpływów z podatku CIT. Rząd w Dublinie ostrzega, że spadek tych dochodów jest nieunikniony, a widmo deficytu, którego Irlandia unikała tylko dzięki „niespodziewanym” zyskom od międzynarodowych korporacji, staje się coraz bardziej realne.

Nagłe zagrożenie zewnętrzne obnażyło głęboko zakorzenione problemy wewnętrzne, które przez lata były ignorowane w blasku rekordowych dochodów. Irlandia, mimo swojego bogactwa, zmaga się z poważnym kryzysem mieszkaniowym, przeciążoną siecią energetyczną, która hamuje rozwój centrów danych, oraz niewystarczającą infrastrukturą publiczną. Okazuje się, że posiadanie pieniędzy nie jest tożsame z umiejętnością ich efektywnego wydawania. Krytycy, tacy jak ekonomista Colm McCarthy, trafnie określają gigantyczne wpływy podatkowe mianem „wygranej na loterii”, ostrzegając, że szczęście kiedyś musi się skończyć. To bolesna prawda dla kraju, który mimo ogromnych środków finansowych nie zdołał zbudować fundamentów odpornych na globalne wstrząsy.

W obliczu tych wyzwań, Irlandia gorączkowo poszukuje alternatywnych dróg rozwoju, próbując dywersyfikować swoją gospodarkę. Ambitne plany, takie jak inicjatywa „Silicon Ireland”, mająca na celu przyciągnięcie inwestycji w produkcję półprzewodników, czy dalsze wzmacnianie sektora usług finansowych, mają uniezależnić kraj od dotychczasowego modelu. Jednak nawet te projekty napotykają na te same bariery – niedobory w infrastrukturze i energii. Zegar tyka, a przyszłość irlandzkiej gospodarki zależy dziś nie od kolejnych ulg podatkowych dla zagranicznych gigantów, ale od zdolności do zbudowania trwałej, wewnętrznej odporności, zanim jej „szczęśliwy los” ostatecznie się wyczerpie.

 

Czy Chiny konsumują za mało? Statystyczna iluzja, która kształtuje świat

W świecie geopolityki i ekonomii niewiele jest prawd tak ugruntowanych jak ta o chińskiej „podkonsumpcji”. Ten ekonomiczny dogmat, powtarzany w niezliczonych analizach, głosi, że chińskie gospodarstwa domowe oszczędzają nadmiernie, konsumują znacznie mniej, niż powinny, biorąc pod uwagę dochody. Ta pozornie akademicka teza ma fundamentalne znaczenie: to właśnie ona ma tłumaczyć chińską „nadwyżkę produkcyjną”, zdolność Pekinu do zalewania świata tanimi towarami i, w efekcie, chroniczne deficyty handlowe Zachodu. Jednak, jak pokazuje w swojej prowokacyjnej analizie Oliver Kim, ten filar współczesnej myśli ekonomicznej może być w rzeczywistości statystyczną iluzją, zbudowaną na kruchych fundamentach błędnych pomiarów.

Pierwsze pęknięcie tej teorii pojawia się, gdy zamiast patrzeć na wartość pieniężną, zaczniemy liczyć fizyczne dobra. Kim przytacza analizę, która porównuje Chiny z Meksykiem – krajem, którego obywatele w dolarach wydają na konsumpcję dwa razy więcej. Rzeczywistość materialna opowiada jednak inną historię. Chińczycy posiadają więcej telefonów komórkowych, spożywają więcej białka i mają niemal tyle samo lodówek co Meksykanie. Ta rozbieżność sugeruje, że realny poziom chińskiej konsumpcji może być nawet dwukrotnie wyższy niż wskazują oficjalne dane. Skala tego potencjalnego niedoszacowania jest oszałamiająca – to tak, jakbyśmy przy liczeniu globalnej gospodarki zapomnieli o istnieniu Niemiec i Wielkiej Brytanii.

Drugi cios w tezę o podkonsumpcji wymierzony jest w drugą część równania – PKB. Kim sięga po innowacyjną metodę analizy danych satelitarnych, mierzących natężenie światła w nocy. Okazuje się, że istnieje systematyczna korelacja: reżimy autorytarne, w porównaniu do demokracji, mają tendencję do raportowania znacznie wyższego wzrostu PKB, niż sugerowałby to wzrost jasności ich miast obserwowany z kosmosu. Mówiąc wprost, światło z orbity zdaje się być bardziej obiektywnym wskaźnikiem aktywności gospodarczej niż oficjalne statystyki. Zastosowanie tego modelu do Chin sugeruje, że ich wzrost gospodarczy mógł być zawyżony nawet o 60% w ciągu dwóch dekad.

Gdy połączymy te dwa elementy układanki – z jednej strony niedoszacowaną konsumpcję, a z drugiej zawyżone PKB – obraz odwraca się o 180 stopni. Być może Chiny wcale nie konsumują za mało. Być może, w stosunku do swojego rzeczywistego i znacznie niższego, niż się powszechnie uważa, dochodu, konsumują nawet za dużo. Jak podsumowuje Oliver Kim, ta konkluzja jest idealnym kompromisem – takim, który pozostawia wszystkich nieco niezadowolonymi. Przede wszystkim jednak pokazuje, jak wielkie narracje geostrategiczne, które kształtują politykę mocarstw, mogą opierać się na statystycznej grze.

 

Koniec ery „Howdy, Modi”, czyli jak Ameryka traci Indie

Jeszcze kilka lat temu obraz Donalda Trumpa i Narendry Modiego, pozdrawiających wspólnie dziesiątki tysięcy ludzi na stadionach w Houston i Ahmedabadzie, symbolizował nową erę w relacjach amerykańsko-indyjskich. Retoryka równości i strategicznego partnerstwa, ugruntowana wspólnymi interesami w regionie Indo-Pacyfiku, zdawała się zwiastować trwały sojusz. Dziś, w połowie 2025 roku, po tych obietnicach nie ma śladu. Nagła decyzja Waszyngtonu o nałożeniu karnych ceł, podnoszących obciążenie dla indyjskich towarów do 50%, wstrząsnęła fundamentami tej relacji. Oficjalnym powodem jest kontynuowanie przez New Delhi importu ropy i broni z Rosji, lecz konsekwencje tej wolty wykraczają daleko poza spór handlowy, zagrażając rynkowi eksportowemu o wartości 87 miliardów dolarów i podważając lata budowy wzajemnego zaufania.

Ekonomiczny szok jest natychmiastowy i brutalny. W kluczowych sektorach indyjskiego przemysłu zapanowała panika. „Przy 50-procentowym cle nie ma mowy o biznesie” – stwierdził wprost Sivaramakrishnan Ganapathi, dyrektor firmy odzieżowej Gokaldas Exports, której klienci, tacy jak Walmart i Gap, już szukają możliwości przeniesienia produkcji do Wietnamu czy Bangladeszu. Te cła to potężny cios w ambicje programu „Make in India”, flagowej inicjatywy premiera Modiego, która miała uczynić z Indii globalną alternatywę produkcyjną dla Chin. Zamiast tego, jak ostrzegają analitycy z Nomura, grozi im „coś na kształt embarga handlowego”, które może zdziesiątkować szczególnie te gałęzie gospodarki o niskich marżach, jak przemysł odzieżowy, jubilerski czy przetwórstwo krewetek.

Jednak jak przekonuje w swojej analizie Christoph P. Mohr, to, co w krótkim terminie jest bolesnym ciosem dla Indii, w długim okresie może okazać się strategicznym błędem Waszyngtonu. Wymuszając na New Delhi posłuszeństwo, administracja Trumpa sprowadza do absurdu dekady budowania zaufania i ignoruje fakt, że Indie stają się jednym z kluczowych mocarstw XXI wieku. Osłabianie państwa, które jest niezbędne jako gospodarcza i militarna przeciwwaga dla Chin oraz pomost do krajów Globalnego Południa, podważa globalne interesy samej Ameryki. Waszyngton w imię doraźnych korzyści i transakcyjnej polityki roztrwania swój najcenniejszy kapitał: wiarygodność i status preferowanego partnera.

Ta geopolityczna terapia szokowa, choć bolesna, zmusza Indie do radykalnego przyspieszenia dywersyfikacji swoich partnerstw. New Delhi z jeszcze większą energią będzie zabiegać o zacieśnienie więzi z Unią Europejską, państwami ASEAN i krajami Zatoki Perskiej, by poszerzyć swoją strategiczną autonomię. Co więcej, w niestabilnym świecie, gdzie wczorajsi partnerzy stają się nieprzewidywalni, nawet taktyczne zbliżenie z geopolitycznym rywalem, Chinami, staje się realną opcją w imię własnych interesów. Stany Zjednoczone, próbując ukarać Indie za ich relacje z Rosją, mogą nieświadomie pchnąć je w objęcia swojego głównego systemowego konkurenta, co będzie ostatecznym dowodem na krótkowzroczność obecnej polityki Waszyngtonu.

 

Rumunia: Widmo bankructwa i powrót ery cięć

W Rumunii powracają demony przeszłości. Widmo drastycznych cięć i podwyżek podatków, które ponad dekadę temu doprowadziły do upadku rządu w Bukareszcie, znów staje się rzeczywistością. Zmagając się z najwyższym w Unii Europejskiej deficytem budżetowym, sięgającym 9,3% PKB w 2024 roku, nowy, proeuropejski rząd nie ma wyboru. Pierwszy pakiet oszczędnościowy, obejmujący podwyżkę stawki VAT z 19% do 21% oraz zamrożenie płac w sektorze publicznym i waloryzacji emerytur, wszedł już w życie. To jednak dopiero początek bolesnej drogi, która ma uratować finanse państwa, ale jednocześnie tworzy idealną pożywkę dla rosnących w siłę populistów.

Tlący się gniew społeczny jest paliwem dla skrajnie prawicowej partii AUR (Sojusz na rzecz Jedności Rumunów), która w sondażach wysunęła się na pierwsze miejsce z poparciem sięgającym 40%. Jej lider, George Simion, już wzywa do protestów, odmawiania płacenia podatków i przedterminowych wyborów, trafiając w czuły punkt społeczeństwa zmęczonego drożyzną i poczuciem niesprawiedliwości. Krucha, czteropartyjna koalicja rządząca znalazła się w potrzasku – z jednej strony musi realizować niepopularne reformy, aby odblokować miliardy euro z funduszy unijnych, z drugiej każdy jej ruch jest wykorzystywany przez populistyczną opozycję. Analitycy, jak cytowany w „Financial Times” Marton Dunai, dają rządowi w obecnym kształcie nie więcej niż rok.

Jądrem publicznego gniewu nie są jednak same cięcia, lecz głęboko zakorzenione przekonanie o systemowej niesprawiedliwości. Symbolem patologii stały się tak zwane „specjalne emerytury”, które pozwalają uprzywilejowanym grupom, takim jak sędziowie czy prokuratorzy, przechodzić na bardzo wysokie świadczenia już w wieku 45 lat. Podczas gdy zwykłym obywatelom zamraża się pensje i podnosi podatki, elity wciąż korzystają z archaicznych przywilejów. Głos zwykłych Rumunów, takich jak inżynier Mihai, który pyta: „Skoro ja i inni płaciliśmy podatki, to skąd wzięła się ta dziura? Niech zapłaci ten, kto zawinił”, doskonale oddaje nastroje w kraju.

Dla Bukaresztu rozpoczął się wyścig z czasem. Rząd musi zreformować system emerytalny i uzdrowić spółki państwowe, by nie stracić dostępu do kluczowych funduszy unijnych i uniknąć obniżenia ratingu do poziomu „śmieciowego”. Każda próba demontażu tych patologicznych układów napotyka jednak na potężny opór grup interesu, a każda zwłoka napędza popularność partii, która obiecuje proste rozwiązania. Rumunia znalazła się na rozdrożu, a jej przyszłość zależy od tego, czy uda się przeprowadzić bolesne, ale konieczne reformy, zanim fala populizmu ostatecznie zaleje scenę polityczną.

 

Druga wojna izraelsko-irańska: bitwa w cyberprzestrzeni

Gdy w czerwcu ucichły syreny alarmowe i zawieszenie broni zakończyło dwunastodniową wojnę między Izraelem a Iranem, świat odetchnął z ulgą. Jednak na niewidocznym dla większości froncie walka nigdy się nie zatrzymała. Długotrwała, cicha wojna w cyberprzestrzeni, toczona od lat między Teheranem a Jerozolimą, nie tylko trwa, ale i zaostrzyła się, stając się permanentnym polem bitwy. Izraelscy urzędnicy do dziś otrzymują wiadomości phishingowe, a irańskie grupy hakerskie nieustannie próbują wykorzystywać nowe luki w zabezpieczeniach. Rozejm w świecie fizycznym okazał się iluzją – w cyfrowym teatrze działań wojennych konflikt trwa w najlepsze.

Jak donoszą w swojej analizie dla „Financial Times” James Shotter i Bita Ghaffari, kluczowym elementem, który zdeterminował przebieg czerwcowego konfliktu, nie były taktyczne ataki hakerskie w trakcie bombardowań, lecz wieloletnia kampania cyberszpiegowska, która je poprzedziła. To właśnie ona okazała się czynnikiem decydującym. Izraelski wywiad, dzięki włamaniom do irańskich systemów, zdołał zbudować tak szczegółowe profile irańskich naukowców jądrowych i oficerów wojskowych, że w pierwszych, druzgocących godzinach wojny był w stanie precyzyjnie zlokalizować i wyeliminować ponad dwunastu z nich. Ta operacja, w której cyfrowa inwigilacja przełożyła się na fizyczną eliminację, została wsparta jednoczesnym atakiem na irańskie systemy obrony powietrznej, paraliżując je i otwierając drogę dla izraelskich myśliwców.

W trakcie dwunastodniowej wojny cybernetyczne uderzenia przybrały na sile, mając na celu sianie chaosu gospodarczego i psychologicznego. Grupa hakerska powiązana z Izraelem, znana jako „Gonjeshke Darande”, przeprowadziła spektakularny atak na irańską giełdę kryptowalut, bezpowrotnie „paląc” aktywa o wartości 90 milionów dolarów. Ta sama grupa uderzyła w dwa kluczowe irańskie banki, w tym jeden powiązany z siłami zbrojnymi, niszcząc ich bazy danych do tego stopnia, że przestały działać nawet centra odzyskiwania danych po awarii. Odpowiedź Iranu była asymetryczna – Teheran skupił się na mniejszych izraelskich firmach, kradnąc dane i publikując życiorysy tysięcy Izraelczyków z sektora obronnego, a także próbując przejąć kontrolę nad kamerami bezpieczeństwa w celu weryfikacji celności swoich rakiet.

Ta niekończąca się wojna w cieniu pokazuje nową, niepokojącą rzeczywistość globalnych konfliktów. Cyberataki oferują obu stronom idealne narzędzie do kontynuowania walki przy jednoczesnym zachowaniu pozorów deeskalacji i unikaniu otwartej konfrontacji militarnej, która spotkałaby się z potępieniem społeczności międzynarodowej. W rezultacie, podczas gdy dyplomaci mówią o pokoju, a żołnierze wracają do koszar, cyfrowi wojownicy pozostają na posterunku, prowadząc nieustanną, wyniszczającą kampanię, która stała się nieodłącznym elementem strategicznej rywalizacji między państwami.

Rumunia Irlandia Chiny USA Indie Iran Izrael Polityka Zagraniczna

Zobacz również

Newsletter Polityki Zagranicznej dla Patronów #18
Newsletter Polityki Zagranicznej dla Patronów #22
Newsletter Polityki Zagranicznej dla Patronów #23

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...