Nazywano mnie „Nieśmiertelną Owcą”…
Toverblade
PC | Sokpop Collective | taktyczna karcianka • budowa talii
Z dotychczasowych gier Sokpop – tych czterech, które zdążyłam poznać, bo ekipa zrobiła ich dziesiątki – interesowała mnie do tej pory tylko pyramida. Toverblade zaintrygowało mnie z jednej strony przez fakt, że developerzy sugerowali większy projekt (z tego powodu przecież ograniczyli produkcję z dwóch do jednego tytułu miesięcznie), z drugiej przez fakt bycia turową karcianką. To gra taktyczna, w której jako wojownik, łucznik bądź mag, którego jeszcze nie odblokowałam, pokonujesz przeciwników w niewielkich lokacjach lub giniesz marnie. W międzyczasie tworzysz build z kart i zdobywasz uzbrojenie, a jeśli stracisz wojownika, możesz go albo wyrzucić, albo wskrzesić za kryształy – ale spokojnie, to nie mikrotransakcje. Gra wygląda brzydko, ale za to jest też niedopracowana! Łatwo, na przykład, zablokować się podczas gry łucznikiem – jego strzały mają minimalny zasięg, więc jeśli wilki zapędzą cię do rogu i nie masz gdzie uciekać, możesz jedynie przeklikiwać tury i czekać na śmierć. Kompletnie nie rozumiem też poziomów – levele lokacji mówią jedno, a znajdujący się tam przeciwnicy są na przykład dwa razy trudniejsi. Podejrzewam, że jeden wieczór z Toverblade'em mi wystarczy, bo widać, że developerzy, choć tym razem trafili w mój gust, nie mają zbyt wielkiego doświadczenia w gatunku.
The Way of the Househusband
komedia | Japonia | 1 sezon
Dałam angielski tytuł, bo polski – „Yakuza w fartuszku. Kodeks perfekcyjnego pana domu” – nie przechodzi mi przez gardło. Polska szkoła tłumaczenia tytułów (od „Wirującego seksu”, przez „Szklaną pułapkę”, po „Elektronicznego mordercę” i „Orbitowanie bez cukru”) wywołuje we mnie zażenowanie, na szczęście samo Way of the Househusband to perła, którą na Netfliksie po prostu obejrzeć trzeba. To wierna adaptacja komediowej mangi o byłym członku Yakuzy, który rzuca szemraną robotę i staje się… przykładnym mężem. Niegdyś znany jako Nieśmiertelny Smok, teraz spędza dni w domu, gotuje, sprząta, poluje na okazje w sklepach spożywczych i przygotowuje żonie śniadanie do pracy. Humor polega tu na zestawianiu jego obu twarzy i choć fabuła na pierwszy rzut oka nie brzmi zbyt intrygująco, uśmiałam się jak rzadko kiedy. To w zasadzie animowane klatki z mangi, całość jest lekka i bardzo zjadliwa, zwłaszcza że serwuje się ją w małych kąskach – to łącznie zaledwie pięć odcinków po 15-18 minut, z których każdy składa się z serii gagów. (Fragmenty z kotem!). Nie wiem, prawdę mówiąc, czy w komiksach fabuły jest więcej, ale mam nadzieję, bo wtedy byłaby szansa na drugi sezon!
Gra (The Game)
thriller | USA | 1997
Nie jestem wielką fanką filmów Davida Finchera – wprawdzie „Podziemny krąg” („Fight Club”) uwielbiam (może poza finałem), ale już „Siedem” („Se7en”) i „Obcego 3” kompletnie wyparłam z pamięci, a „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, „Zaginiona dziewczyna” („Gone Girl”) i „The Social Network” były moim zdaniem bardzo zwyczajne. „Grę” widziałam już dwukrotnie, ale za drugim razem biłam się z myślami przez pół seansu, niepewna, czy miałam już ją przyjemność oglądać, czy nie. Filmy Finchera wpadają mi do mózgu jednym okiem i wypadają drugim, ale motyw gry to jeden z moich absolutnie ulubionych motywów fabularnych. Ten ostatni to z jednej strony „13 grzechów”, z drugiej „The Box. Pułapka”, z trzeciej „Padlina” („Kadaver”) czy „Would You Rather” – w dużym skrócie wszystkie scenariusze, których bohaterowie zostają wciągnięci do niebezpiecznej gry, która narusza ich strefę komfortu bądź wręcz kompletnie ich z niej wypycha. W „Grze” bohaterem jest biznesmen, który otrzymuje od brata prezent urodzinowy – zaproszenie do owianego tajemnicą „doświadczenia”, które zmienić ma jego życie na zawsze. Rozwijająca się powoli fabuła igra z widzem i długo nie wiadomo, co jest paranoją, a co elementem wspomnianej gry – gdybym nie obejrzała tego filmu wcześniej, zakończenie wgniotłoby mnie w fotel.
Do zobaczenia za miesiąc!
Trwa ładowanie...