Droga...

Obrazek posta

Niemal równo dwadzieścia lat temu zaczęłam kolejne studia. Pierwsze, te zaraz po maturze, były spełnieniem marzeń ale ich efektem była tylko wielomiesięczna depresja. Na szczęście dziś, po latach, mogę cieszyć się także z tamtych doświadczeń i czerpać z umiejętności, które wówczas zdobyłam.

Moje kolejne studia były świadomym wyborem. Nic nie wskazywało na to, że się na nie dostanę. Pięć lat po tragicznie zdanej maturze, z dwuletnią przerwą po pierwszej uczelni, z maleńkim dzieckiem. A jednak. Nie tylko zdałam egzamin wstępny, ale ku zaskoczeniu wszystkich, także mnie samej, zdałam go z najlepszym wynikiem. Gdy odbierałam z rąk rektora Uniwersytetu Warszawskiego tak zwany "złoty indeks" na uroczystym otwarciu roku akademickiego, przypomniał mi się mój historyk z liceum. Facet, który powiedział, że kaktus mu na ręce wyrośnie, jeżeli kiedykolwiek dostanę się na jakiekolwiek studia. Facet, który mój pobyt na oddziale neurologii dziecięcej skomentował przed całą klasą: "zawsze wiedziałem, że ona jest nienormalna i w końcu w wariatkowie wyląduje." Wariatkowo to szpital neurologiczno - psychiatryczny w moim mieście.

On i nauczyciele z podstawówki, którzy nie widzieli dla mnie przyszłości nawet w szkole zawodowej towarzyszyli mi w auli Uniwersytetu.

Dziś wiem, że to bardzo smutne. Dlaczego właśnie oni? Dlaczego to ich słowa kołatały w mojej głowie?

Mijały lata. A oni byli ze mną. Właściwie było ich coraz więcej, a kolekcja podłych ludzi, którzy mnie ranili rosła wraz z upływem lat. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jeżeli jesteś straumatyzowanym dzieckiem, to nie masz zasobów, by chronić swoje granice w dorosłości. Jeszcze nie wiedziałam, że z okaleczonych dzieci wyrastają dorośli zdolni wierzyć w to, że są kompletnym zerem i, że można im zrobić dowolną, nawet najstraszniejszą krzywdę. Zdolni wierzyć, że sami sobie zasłużyli i właściwie to powinni dziękować tym, którzy prześladują i dręczą.

Dowiedziałam się o tym dużo później. W międzyczasie kolekcjonowałam rany. Aż doszłam do punktu, w którym pozostało mi już tylko jedno. Zmienić wszystko, zmierzyć się ze swoimi doświadczeniami, spróbować zrozumieć, zaopiekować się sobą, znaleźć swoje granice, zacząć je chronić i żyć dalej. Albo nie robić tego i umrzeć.

To nie było łatwe. I trwało wiele lat. Kosztowało wiele. Dosłownie i w przenośni. Zespół postraumatyczny, ciężkie zaburzenia lękowe zbudowane na towarzyszącym mi od dzieciństwa lęku społecznym, depresja nawracająca w najkoszmarniejszych postaciach. W międzyczasie diagnoza spektrum autyzmu, która dawała ulgę i zdejmowała paskudną etykietkę "tej idiotki", ale niewiele zmieniała w poranionych emocjach i psychice. Długo szukałam swoich granic. Jeszcze dłużej i wciąż boleśnie uczyłam się je chronić. Budować elementarne poczucie własnej wartości. Rozumieć swoje potrzeby. Wierzyć w to, że mogę znacznie więcej, niż mi się zdaje i nie muszę się tego wstydzić. W tej drodze towarzyszyły mi moje psychoterapeutki i psychiatrzy ale też osoby bliskie, zaprzyjaźnione oraz najbliższa rodzina. Pomagali mi w kryzysach, nie raz i nie dziesięć razy. Podawali rękę, gdy znów gubiłam się i wpadałam w szpony kolejnych chętnych, by mnie niszczyć.

Sześć lat temu kończyłam moją pierwszą książkę. Usłyszałam wtedy: "Naprawdę uważasz, że ktokolwiek będzie czytał te wypociny? Jesteś żenująca i chora na umyśle, jeżeli myślisz, że przeczyta to więcej niż kilka osób z litości".

Właśnie kończę moją trzecią książkę. Dookoła mnie nie ma już ludzi, którzy mogliby mi coś takiego powiedzieć. Nie ma już tych, którzy udają życzliwość a tak naprawdę wykorzystują i dręczą. Nauczyłam się ich rozpoznawać i unikać. Próbują jeszcze czasem, różnymi drogami, wchodzić w moją przestrzeń. Czasem usiłują ranić, ale nie mają już takiej możliwości. Cokolwiek by nie uczynili - ja sobie z tym poradzę.

Bo dookoła mnie są tylko ci, którzy mnie wspierają.

Dziękuję Wam wszystkim, którzy na różnych etapach mojego życia pomogliście mi, podaliście dłoń, zaopiekowaliście się mną lepiej, niż ja byłam w stanie. Którzy wspieracie mnie każdego dnia, na tysiące sposobów.

To dzięki Wam mogę dziś pomagać innym. I obiecuję, że nie przestanę.

--

fot.: Ola Korcz z Atelier Korcz

Dziękuję Olu za wspaniałe zdjęcia. Każdemu polecam i zachęcam. Na pewno potrzebujecie zdjęć. A jeżeli uważacie, że nie potrzebujecie, to się dobrze zastanówcie i odszukajcie tę potrzebę w sobie 🙂

trauma autyzm zdrowie rozwój

Zobacz również

Nowa książka
Szczęśliwego Nowego Roku!
Dlaczego to jest ważne...

Komentarze (2)

Trwa ładowanie...