<- Poprzedni Rozdział * Spis Treści * Następny Rozdział ->
Rozdział VI
Boskie sprawy są boskimi, tylko z jednego powodu.
Ehh… Skoro już musicie wiedzieć.
Powodem tym nie jest ich boska natura,
a nasza głupota i ignorancja,
oraz braku chęci poznania tego co boskie.
Bo to co boskie, nie jest boskie,
a jedynie jeszcze niezrozumiałe.
~“Rozprawa o boskich sprawach” fragment
Rok 221 Ery III
Jahon Nester, mistrz z miasta Solva
Dzień mijał za dniem, lato w pełni dawało o sobie znać falami upałów, a ja na polecenie mistrza Jahona większość czasu spędzałem w klasztornych murach, czekając aż Talanos się przebudzi. Wraz ze mną była Alanis, która praktycznie nie odchodziła od łóżka, czuwając przy nim bez przerwy dzień i noc.
Jednego poranka nawet zastałem ją wtuloną w bok Talanosa, co speszona tłumaczyła tym, że tylko sprawdzała tylko pracę serca.
Stan rannego wydawał się z dnia na dzień poprawiać. Od kilku dni sypiał spokojnie, jakby koszmary ustąpiły, oraz oddychał równo i głęboko. Co jakiś czas tylko przewracał się z boku na bok, lecz nadal się nie budził.
Tego dnia jak zwykle siedziałem na szerokim parapecie czytając dostarczoną mi przez posłańca pocztę i gazetę, wydawaną w stolicy. Alanis wyszła pół horanu wcześniej po specjalne jedzenie dla nieprzytomnego, którego przygotowanie każdego dnia sama doglądała.
Talanos kaszlnął.
Nie było w tym nic nadzwyczajnego, nieprzytomny miewał czasem napady kaszlu, lecz pojedyncze kaszlnięcia ignorowaliśmy. Spojrzałem na niego kątem oka, a widząc, że leży nadal płasko na plecach, wróciłem do czytania artykułu o planach przebudowy dzielnicy, której połowa została zniszczona w czasie zamieszek.
Po chwili w komnacie echem rozległ się dźwięk upadającego ciała na kamienną posadzkę, aż podskoczyłam ze strachu.
Nadal nieprzytomny Talanos leżał powyginany i zaplątany w koc obok szerokiego łoża, z którego spadł. Natychmiast rzuciłem się w jego stronę, aby go podnieść z posadzki.
Drzwi się szeroko otworzyły.
— Co tu się dzieje! — wrzasnęła Alanis omal nie upuszczając na podłogę olbrzymiej miski z rozwodnioną papką, którą karmiono nieprzytomnych.
Wyobraźcie sobie teraz tą sytuację.
Ja stojący w rozkroku, przytulony do nagiego mężczyzny uważanego za boga, a w drzwiach stojące zaskoczone kapłanka i mniszka, gdyż znad ramienia Alanis całej sytuacji przyglądała się Zurka, która wyglądała raczej na bardziej uradowaną niż zaskoczoną.
— Nie gap się tak, — krzyknąłem czując, że zaraz stracę równowagę — tylko mi pomóż! Wiesz ile on waży?
Pomimo że można mu było policzyć wszystkie żebra tylko na niego patrząc, miałem wrażenie, jakbym starał się podnieść gwardzistę w pełnym rynsztunku.
Zurka i Alanis pomogły mi ułożyć nieprzytomnego z powrotem na posłaniu.
— Co to miało być? — krzyknęła Alanis, wygładzając koc.
— Nie wiedziałam, — rzuciła Zurka z uśmiechem — że kręcą się takie klimaty.
— Spadł. — odparłem krótko ignorując zaczepkę Zurki i masując mięśnie krzyża, które sobie nadwyrężyłem.
— Jak to spadł?
— Normalnie, kaszlnął, przekręcił się i spadł.
— Uważaj bo ci uwierzę! — krzyczała Alanis, a Zurka w tym czasie się szybko ewakuowała sie z komnaty — Mów prawdę! Co…
Nie zdążyła dokończyć, gdyż Talanosa dostał kolejnego ataku kaszlu, przekręcając się na bok. W ostatniej chwili zdążyliśmy go złapać nim znowu upadł na podłogę.
— Dobra, wierzę ci. — oznajmiła Alanis, wyniosłym tonem, jakby przeproszenie za oskarżenie było dla niej zbyt dużym wysiłkiem.
— Kaszel się nasila, — stwierdziłem — pewnie znowu złapał jakąś chorobę.
— Bogowie nie chorują. — oznajmiła z pogardą na moje słowa.
— Ale jak widać bywają bardzo zmęczeni, skoro tyle sypiają.
— Zamknij się już. — wysyczała przez zęby odwracając się do mnie tyłem.
Wygrałem! Pomyślałem zadowolony, wracając do czytania gazety.
Alanis tymczasem namoczyła ręcznik w misce czystej wody i zaczęła obmywać odsłonięte fragmenty ciała Talanosa z potu.
— Tak właściwie, — zapytała po dłuższej chwili milczenia — to co ty tu jeszcze robisz? Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty? Twój mistrz cię przypadkiem gdzieś nie potrzebuje? — milczałem, przyglądając się zabawnej reklamie zakładu cyruliczego — Odpowiedziałbyś, skoro już tu jesteś! — krzyknęła czując się ignorowana.
— Robię dokładnie to, — odparłem spokojnie nie podnosząc wzroku znad gazety — co zalecił mi mój mistrz, czyli sprawuję opiekę nad chorym.
Alanis rzuciła mokrym ręcznikiem o posadzkę i podeszła do mnie szybkimi krokiem, wrywała mi gazetę z ręki i zatrzymała się tuż przed moją twarzą.
Jej złote oczy patrzyły wprost w moje, a zapach jej ciała uderzający w nozdrza rozbudzał moje zmysły.
Była wściekła.
— Znalazłbyś sobie, uczniu, coś lepszego do roboty. — powiedziała przez zaciśnięte zęby, starając się mnie poniżyć, wskazując na moją pozycję społeczną.
— Tu mi dobrze, pani kapłanko. — odparłem z uśmiechem, akcentując ostatnie słowa w taki sposób, by dać jej znać, że posiadany przez nią status nic dla mnie nie znaczy.
Zawarczała niczym wściekły pies, odsłaniając zęby w podobnym dla tego zwierzęcia grymasie.
Nagle zamilkła. Cichy niezrozumiały chropowaty szept, dobiegł do naszych uszu.
Z lekkim przerażeniem spojrzeliśmy na łóżko, a tam siedział, dokładnie tak, siedział Talanos i swoimi błękitnymi oczami patrzył w naszym kierunku, jednak patrzył jakby nas nie widział. Powtarzał w kółko niezrozumiałym szeptem jedno słowo.
Staliśmy tak przez chwilę i patrzyliśmy zszokowani.
Kolejny napad kaszlu, przerywający szept, wyrwał nas osłupienia.
— Szybko, daj mu wody. — powiedziałem do Alanis, a sam rzuciłem się jednocześnie do przytrzymania go w pozycji siedzącej, aby znów nie upadł na podłogę.
Talanos z moją pomocą usiadł opierając się o wezgłowie łoża. Podłożyłem poduszki pod plecy by miał wygodnie, Alanis tymczasem podała kubek z wodą. Spróbował go chwycić, lecz był na tyle osłabiony, że nie mógł nawet podnieść ręki.
Pił bardzo łapczywie, jakby dopiero co przebył pieszo pustynię bez kropli wody.
Podałem natychmiast kolejny kubek, a Alanis otworzyła drzwi i krzyknęła.
— Zurka! Przynieś wodę pitną! I jedzenie!
— I mistrza Jahona zawołaj! — dodałem.
— Dobrze! Już biegnę! Już przynoszę! Już wołam! — potwierdziła Zurka.
— Talanos się obudził! — krzyknęła za nią Alanis — A wy nie wchodzić!
Za drzwiami wśród czekających tam mnichów i kapłanów zapanowało poruszenie.
Talanos zakrztusił się wodą, głęboko odetchnął, po czym zaczął pić dalej, i pił, aż opróżnił cały cebrzyk wody. Gdy skończył jego głos był znacznie wyraźniejszy i nabrał donośniejszego tonu, jednak mówił w nieznanym nam języku, tym samym którym majaczył przez sen.
Alanis sięgnęła po miskę z papką, którą karmi się śpiących, i zaczęła mu ją podawać. Wchłonął całą bez słowa, a kiedy akurat kończył do komnaty wpadło dwóch mnichów z dzbanem wody i tacą z jedzeniem.
— Wyjść! — rozkazała Alanis, odbierając tace i wyrzucając mnichów za drzwi — I przynieście więcej strawy! — rzuciła za nimi.
Czas leciał.
Pod drzwiami zgromadził się spory tłum ciekawskich mnichów i kapłanów, natomiast w komnacie na podłodze wokół łóżka gromadziły się kolejne tace, talerze, miski i kosze po jedzeniu, które Talanos pochłoną, a było tego tyle, że starczyłoby na obiad dla całego oddziału gwardii.
Talanos kończył pochłaniać właśnie całego kurczaka, gdy zjawił się mistrz Jahon, który ostatnie dni spędzał w towarzystwie Arcykapłana.
— Widzę, że apetyt dopisuje. — powiedział z uśmiechem, trącając nogą pusty kosz po owocach.
— Mistrzu! — zakrzyknąłem zadowolny.
Talanos przypatrywał się zaciekawiony mistrzowi Jahonowi, który stanął w nogach łóżka na wprost niego i przemówił oficjalnym tonem.
— Nazywam się mistrz Jahon z rodu Nester. — skłonił się — Witamy w Solvie, panie.
Zapadła cisza.
Talanos zmarszczył brwi i przyjrzał się wszystkim zebranym, po czym powiedział coś w swoim niezrozumiałym języku.
— Przykro mi panie, — odpowiedział po chwili mistrz — ale nie rozumiem co mówisz.
Talanos przekrzywił głowę i zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Odetchnął głęboko, zamknął oczy i uniósł dłoń na wysokość głowy, po czym zaczął wykonywać gesty jakby coś liczył lub czytał niewidzialną księgę. Po czym powoli przemówił.
— Ja… nie... ro… zu… miem. — po czym dodał — Mi-strzu. — znów chwilę się zastanowił wykonując ten śmieszny gest w powietrzu — Mistrz… za-woła… nie… — przekreślił ręką w powietrzu jakby skreślał zdanie — Mistrz mów… więc-ej… dużo...
Mistrz pomyślał dłuższą chwilę i zapytał się.
— Czy chcesz mi powiedzieć panie, że uczysz się naszego języka tylko poprzez jego słuchanie?
Znów wyliczanie w powietrzu i odpowiedź.
— Tak, tak, tak. Ja słuch… ty, ty, ty — wskazując na każdego z nas — mów… ja ucz… mów… dużo dużo dużo mów.
— Mówcie, cokolwiek, — powiedział mistrz do mnie i Alanis — mówcie dużo i używajcie jak najwięcej wyrazów, tylko żeby było wyraźnie.
— Tak, tak, tak. — powtórzył Talanos ucieszony.
I w tym momencie zaczęło się coś na swój sposób niezwykłego.
Alanis zaczęła cytować święte księgi i odmawiać modlitwy, mistrz opowiadał o swoich wynalazkach i odkryciach, a ja nie mając pomysłu o czym mógłbym mówić, zacząłem czytać na głos gazetę.
Pośrodku tego całego gadania siedział Talanos z zamkniętymi oczami i uniesionymi w powietrzu rękami, ruszając nimi. Wyglądał trochę jakby przed nim znajdowała się olbrzymia szafa z tysiącem małych półeczek, do których wkładał, przekładał i segregował kolejne nowo usłyszane i poznane słowa.
Od czasu do czasu Talanos zadawał pytania typu Co Solva? odnoszące się zazwyczaj do nazw własnych, lecz kiedy mistrz podrzucił mu słowo znaczy jego pytania zamieniły się w Co znaczy…? oraz Co oznacza…?
— Stop! — oznajmił nagle Talanos, zaciskając pięść i otwierając oczy.
Odetchnąłem z ulgą. Trwało to na tyle długo, że prawie dotarłem do ostatniej strony gazety, a od tego czytania zaschło mi w gardle i zaczynałem już tracić głos.
Talanos popatrzył na nas przez chwilę, po czym przemówił płynnie, jednakże czasem gubiąc akcent niektórych słowach.
— Ty jesteś mistrz Jahon, — wskazał na mistrza — uczony w naukach medycyny, biologii, chemii, inżynierii maszyn i budynków i wielu innych. — mistrz kiwnął głową, a Talanos zwrócił się w moją stronę — Uczeń Takos…
— Tukus. — wyrwało mi się natychmiast, po czym poczułem, że robię się cały czerwony ze wstydu.
— Uczeń Tukus, wybacz, — poprawił się i przeprosił, wprawiając mnie tym samym w jeszcze większe zakłopotanie — pobierający nauki u mistrza Jahona. — przytaknąłem, a on zwrócił się w stronę ostatniej osoby w komnacie — Alanis, kapłanka ku czci Talanosa.
— Tak o panie mój. — przytaknęła uradowana rumieniąc się.
Talanos wskazał na mistrza i delikatnym gestem przywołał go do siebie.
Mistrz powoli, jakby niepewnie zbliżył się do niego.
Talanos położył mu rękę na ramieniu podpierając się i lekko do siebie przyciągnął, po czym powiedział mu coś cicho na ucho.
Alanis nie była z tego powodu zadowolona.
— Rozumiem. — powiedział cicho mistrz Jahon, po czym prostując się zwrócił się do Alanis — Kapłanko Alanis, wspominałaś parę dni temu, że nowe szaty i strój dzienny dla naszego gościa powinny już być gotowe, lecz nadal oczekują w pracowni krawieckiej na odbiór. — przytaknęła — Czy zechciałabyś uczynić mu ten zaszczyt i pójść po nie osobiście, a przy okazji dopilnować, żeby na pewno były w idealnym stanie?
Alanis patrzyła się na mistrza Jahona zaskoczona, nie wiedząc co myśleć, przeniosła wzrok na Talanosa, który się do niej uśmiechnął kiwając lekko głową, na co zareagowała natychmiast.
— To będzie dla mnie zaszczyt! — powiedziała uradowana, skinęła głową i wybiegła sprintem z komnaty taranując czekających pod drzwiami zgromadzonych.
— Tukus, pomóż mi. — powiedział mistrz Jahon gdy tylko drzwi się zamknęły.
Razem z mistrzem pomogliśmy Talanosowi wstać, ponieważ jego nogi były zbyt słabe by utrzymać ciężar własny ciała i... zaprowadziliśmy go do łazienki, która znajdowała się za drugimi drzwiami będącymi w komnacie. Na sobie miał tymczasowo zarzucony koc, który okrywał jego nagość.
Łazienka ta, wyłożona gładkim białym marmurem, wyposażona była we wszystkie luksusy, jakie spotkać można było w nowych rezydencjach bogatszych rodów. Na ścianie wisiało duże kryształowe lustro, w którym można się było przejrzeć od stóp do głów. Marmurowa umywalka i olbrzymia drewniana wanna, z ozdobnymi okuciami ją spinającymi, miały bieżącą zimną i ciepłą wodę. W kącie natomiast stał tron wodny.
Tron wodny, od zwykłego tronu różnił się tym, że zamiast wynosić wiadro z fekaliami, które się w nim znajdowało, do odpływów szambowych znajdujących się zwyczajowo na podwórzach kamienic, wlewało się do niego wiadro wody, która spłukiwała fekalia rurami bezpośrednio do kanału, jednocześnie pozostawiając w specjalnie zawiniętej rurze, stopę pod siedziskiem, pewną ilość wody, blokując nieprzyjemne gazy. Była to swoistego rodzaju nowość dla bogaczy, funkcjonująca jedynie w stolicy i mająca wtedy jakieś pięćdziesiąt lat, przez co znajdowała się tylko w nowych budynkach, w pozostałych nadal wychodziło się do wychodka znajdującego się obok stajni.
Kiedy Talanos oddawał się potrzebą fizjologicznym na tronie, mistrz Jahon rozkazał uprzątnięcie pomieszczenia mnichom, którzy nadal szpiegowali pod drzwiami komnaty.
Ja tymczasem stałem pod drzwiami łazienki, oczekując aż Talanos mnie zawoła. Kiedy to nastąpiło zaprowadziłem go przed lustra, gdzie z bliska przyjrzał się swojej twarzy, na której wciąż widniały strupy. Obejrzał również swoje ucho, którego kawałek brakowało, westchnął i w tylko sobie znanym języku powiedział coś, co zabrzmiało jak przekleństwo.
Kiedy wróciliśmy do komnaty, była już wysprzątana, a na stole stał dzban ze świeżą wodą pitną, kosz soczyście wyglądających owoców, oraz miski pełne najróżniejszych bakalii.
— Tukus, — powiedział mistrz Jahon, gdy posadziłem Talanosa na łożu — wyjdź proszę na chwilę i nie pozwól nikomu wchodzić, aż sam nie otworzę drzwi.
Spojrzałem niepewnie na mistrza Jahona, a później na Talanosa, który tylko kiwnął głową.
Wyszedłem, zastanawiając się Dlaczego mistrz kazał mi wyjść? Przecież do tej pory nigdy nic przede mną nie ukrywał. Zasuwa drzwi zamknęła się z metalicznym hukiem.
Na korytarzu tłum mnichów i kapłanów urósł do niewyobrażalnej liczby, zajmując każdy możliwy cal przestrzeni. Zalała mnie fala pytań z ich strony. Każdy pragnął dowiedzieć się jak najwięcej o bogu, do którego na rozkaz Arcykapłana dostępu pilnowało kilku potężnie zbudowanych kapłanów zaprawionych w boju.
— Tak, — uspokoiłem trochę tłum, odpowiadając zgodnie z prawdą — jak już wiecie Talanos się obudził, lecz jest bardzo osłabiony i wymaga jeszcze ciszy i odpoczynku, dlatego też nie powinniście się tutaj tak tłoczyć! O wszystkim i tak zostaniecie poinformowani! — znów zalała mnie fala pytań, na co powiedziałem ironicznie — Na Talanosa! Czy nie musicie się przypadkiem pomodlić?!
— Dobra! — przemówił największy z kapłanów-ochroniarzy — Słyszeliście! Rozejść się! Nim Arcykapłan się o tym dowie!
Tłum dopiero po chwili niechętnie się rozszedł, zostali tylko kapłani-ochroniarze, starszy wiekiem mnich przewodnik mistrza Jahona i Zurka, będąca moją przewodniczką.
Zurka ziewnęła głośno przeciągając się zamaszyście, a nim zdążyłem zrobić unik już przytuliła się do moich pleców, obejmując mnie rękami za tors, po czym przemówiła szeptem wprost do ucha.
— Wyglądasz na zmęczonego Tukusie, w końcu spędziliście z nim cały dzień i noc, a już jest ranek. — dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego jak szybko minął czas — Pewnie marzysz teraz o gorącej kąpieli i miękkim łóżku, — miała całkowitą rację, a jej głos wzbudzał we mnie coś, czego nigdy nie czułem, jej ręka spoczęła na moim brzuchu — i zapewne jesteś bardzo głodny, i masz nadzieję, tak jak ja, że szybko ten głód zaspokoisz.
Miała rację, byłem tak bardzo głodny, że mógłbym nawet zjeść gar potrawki dla śpiących, a ta miała specyficzny bardzo gorzko-słony smak, co zmuszało organizm nieprzytomnego do produkcji większej ilości śliny i tym samym przełykania posiłku. Była obrzydliwa, ale idealnie spełniała swoje zadanie.
— Serce wali ci jak młotem. — powiedziała wsuwając zimną dłoń pod sznurowanie mojej koszuli i kładąc ją na sercu.
Szybkie kroki odbijające się echem od ścian i kamiennej posadzki, oderwały ode mnie Zurkę, przypomniałem sobie również o obecności trzech kapłanów i mnicha stojących przy drzwiach, którzy rozmawiali sobie w najlepsze, nie zwracając na nas uwagi.
Kroki należały do Alanis, która biegła obładowana ubraniami. Każda szata była ładnie złożona i przewiązana szalem niczym paczka, natomiast komplety ubrań dziennych spięte były skórzanymi pasami. Ponadto na ramieniu niosła torbę wypełnioną najróżniejszymi dodatkami i butami.
— Daj, pomogę ci. — zabrałem od niej większość paczek.
— Co tu robisz? — zapytała zaskoczona — Dlaczego nie jesteś w środku?
— Mistrz Jahon i Talanos poprosili o chwilę prywatnej rozmowy.
— Jako Kapłanka Talanosa… — powiedziała swoim wywyższającym się tonem, robiąc krok w stronę drzwi.
— Drzwi są zamknięte od środka. — oznajmiłem spokojenie przerywając jej wypowiedź.
Alanis zatrzymała się w pół kroku z wyciągniętą ręką, kilka stóp od drzwi.
— Aha. — stwierdziła tylko zaskoczona.
Czekaliśmy, a kiedy mistrz Jahon w końcu wyszedł powiedział.
— Talanos jest zmęczony i musi odpocząć, prosił aby mu dziś już nie przeszkadzać. — po czym dodał przeciągając się — Nam wszystkim także należy się solidny odpoczynek. Wnieście ubrania i idźcie odpocząć. — powiedział ziewając.
Wnieśliśmy ubrania, które położyliśmy na stole. Talanos leżał na łóżku w bezruchu i chyba już spał.
Alanis chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz pociągnąłem ją delikatnie za rękaw, dając znać byśmy byli cicho zostawiając go samego.
<- Poprzedni Rozdział * Spis Treści * Następny Rozdział ->
Trwa ładowanie...