Projekt Ados -> Świt Bogów - C01:R05

Obrazek posta

<- Poprzedni Rozdział         *         Spis Treści          *         Następny Rozdział ->


Świt Bogów
Część Pierwsza: Powtórne Przybycie


Rozdział V

Wszelakie zagrożenia dla czterech filarów,
wynikających między innymi z
wojny, zamieszek, zamachach stanu,
czy pożarów i klęsk żywiołowych,
oraz krajowych lub międzynarodowych
obrady rząd lub uroczystości,
stanowią dla Serca Solvy,
jako centrum funkcjonowania państwa,
na tyle wielkie zagrożenie,
że logicznym się wydaje,
wręcz wymaganym wprowadzić jest
drastyczne środki ostrożności,
które zapobiegną lub zminimalizują straty.
Osiągnąć to można poprzez kontrolowane,
zawczasu zaplanowane i obmyślone
militarne odcięcie Serca od reszty miasta.
~“Protokół Stalowe Serce” fragment
Rok 966 Ery II
Kalti Isyli, generał z miasta Solva

 

Decyzją Czterech Filarów — jak nazywano Wielkiego Mistrza Uniwersytetu Solvy, Głównego Dowódcy Solviańskiej Gwardii, Przewodniczącego Rady Miasta Solva i Arcykapłana Świątyni Talanosa — Protokół Stalowe Serce zostaje w pełni wdrożony, co oznacza, że na mostach prowadzących do Serca Solvy dotychczasowe prowizoryczne barykady zostają zastąpione barykadami stałymi, a każdy chcący wejść na wyspę posiadać musi odpowiednią przepustkę, którą dostać można w pobliskich posterunkach gwardii.


 

Ceremonia nadania tytułów mistrzowskich, w związku z zamieszkami, została przesunięta o półtora tygodnia. W tym czasie robotniy i gwardia odbudowała zniszczony mur klasztoru i fundamenty świątynnej wieży, równając ją z wysokością muru. Chodziło o to, by zapobiec nieupoważnionym dostanie się za mury zakonu.

Oczyszczono również ze zwłok i gruzów Serce Solvy i wszystkie główne trakty miasta, jak i za murami w podmiastach, przywracając płynność ruchu na głównych arteriach do w miarę przyzwoitego poziomu.

Aby nie dopuścić do epidemii, która mogłaby uśmiercić całe miasto, jak to miało miejsce przed stuleciami, w niektórych parkach wzniesiono wielkie na kilka pięter stosy, na których palono ciała zmarłych, których Świątynia Ognia nie była w stanie przyjąć do kremacji. Niektóre z nich płonęły nawet przez pół tygodnia roznosząc po dzielnicach charakterystyczny zapach.

Miasto powoli powracało do życia.


 

Wielka Aula, była olbrzymim starożytnym budynkiem, mieszczącym się w Sercu Solvy, mogącym pomieścić dziesiątki tysięcy dusz na widowni, otaczającej przestonne podium, dlatego odbywały się tam najważniejsze konferencje i ceremonie Uniwersytetu, a rada Solvy i przymierza odbywała tam swoje narady. Gwardia i kapłani nie korzystali z dobrodziejstw Auli.

Jej niesamowita architektura, pozwalała na słyszenie, nawet w najdalszych częściach widowni, tego co dzieje się na podium, i to bez krzyczenia. Wszytko to dzięki zamontowanym na podium rurom w kształcie lejków, które zbierały głos przemawiających, schodzącym pod budynek gdzie w wielkim zbiorniku dźwięk odbijał się od tafli wody i niezwykłego sklepienia, by następnie kolejnymi rurami wydostać się na widownię, dzięki czemu był słyszalny wszędzie bardzo dobrze.

Wraz z mistrzem Jahonem siedzieliśmy w trzecim rzędzie od dołu, mając idealny widok na podium. Miejsca mieliśmy zarezerwowane, jako że mistrz posiadał wielką reputację na uniwersytecie.

Był także jedynym, który wielokrotnie odmawiał wstąpienia do rady uniwersyteckiej, twierdząc, że wstąpi do niej, gdy naprawdę zajdzie taka potrzeba, lub nie będzie nikogo, kto by się na to stanowisko nadawał. To samo tyczyło się propozycji zostania radnym miasta Solvy.

Jednak tak naprawdę mistrz Jahon zbytnio kochał wolność jaką posiadał, a zasiadanie w jakiejkolwiek radzie, odebrałoby mu to uczucie, przez co czułby się zniewolony.

Ceremonię otworzył Wielki Mistrz, ponad osiemdziesiąt letni zgarbiony staruszek o długiej srebrzystej brodzie i łysej głowie, ubrany w czarną szatę, na której wyróżniał się łańcuch zwieńczony złotym medalionem, oznaczającym jego tytuł. Na podium wprowadzony został przez orszak mistrzów, gdyż w pożarze laboratorium wiele lat wcześniej stracił wzrok.

Zastukał trzykrotnie drewnianym kosturem, który dorównywał mu wysokością, o kamienną posadzkę sprawiając, że zgromadzeni w auli zamilkli. Odchrząknął i przemówił.

— Mistrzowie i uczniowie… — urwał, po czym dodał zgryźliwie — i cała reszto nieproszonych gości, — przez salę przetoczyła się fala śmiechu, gdyż był on znany ze swego poczucia humoru — to honor się z wami zobaczyć… zobaczyć to chyba nie do końca trafne słowo, oj wiecie o co mi chodzi. — machnął ręką w powietrzu, podczas gdy tłum się śmiał — No, ale kończmy te powitania bo do rana nie skończymy, a jestem już umówiony z paroma młodymi damami na prywatne lekcje medycyny. — zgromadzeni znów wybuchnęli śmiechem — Skoro już o łonach mówimy, to jak wiecie na łono Esenhar nadal się nie wybieram, ale w końcu postanowiłem, że po dzisiejszej ceremonii oddam tytuł Wielkiego Mistrza, — śmiechy ustały, była to wiadomość niespodziewana, gdyż stanowisko to zazwyczaj pełniło się do końca życia — w końcu wielu młodych sześćdziesięciolatków czeka tylko na ten jakże zasrany… ekhm… zaszczytny tytuł. — ten żart jednak szybko zakończył falę ciszy jaka zapadła — Ale przejdźmy teraz do ceremonii nadania tytułów, którą poprowadzi mój, niezbyt drogi, ale niezastąpiony uczeń, mistrz Fanus.

Wielki Mistrz, został poprowadzony do ceremonialnego tronu, na którym zasiadł.

Tron ten, wykonany z białego marmuru, nie miał żadnych ozdób, czy niezwykłych kształtów. Całość zamykała się w prostej kanciastej bryle, z bardzo wysokim oparciem, sięgającym ponad głowy stojących obok, w którym z czarnego marmuru wykonany był herb Solvy.

Mistrz Fanus, połowę młodszy od swego mistrza, wystąpił do przodu i poprowadził ceremonię.

Tytuły mistrzowskie przyznano łącznie czterdziestu trzem czeladnikom. Gdy nadeszła kolej Jaha, przebiegło to w ten sam sposób co innych.

— Jah z rodu Nester. — zaanonsowała mistrzyni pomagająca w ceremoni, gdy poprzedni świerzo nominowany schodził z podium.

Jah, ubrany jak wszyscy mistrzowie, w czarną luźną szatę, wyszedł na podium i przyklęknął na kolano, patrząc w podłogę, parę kroków przed Wielkim Mistrzem, zasiadającym na ceremonialnym tronie.

W tłumie dało się słyszeć szydercze szepty mówiące “gównojad” jak w zwyczaju niektórzy mieli go obrażać, przez pracę jaką wykonywał.

— Jah z rodu Nester, uczeń mistrzyni Wessy z rodu Funfirden, — prosta zasada uniwersytetu, zakazywała zostawania uczniami członków swojej rodziny, nawet tej dalszej — nominowany przez radę miasta Solvy, za wytrwałą pracę nad modernizacją i konserwacją infrastruktury miasta, nominowany przez Zakłady Zbrojeń Solvianskiej Gwardii i Solvianskiej Huty Stali za usprawnienie procesu pozyskiwania paliwa opałowego, oraz nominowany przez wielu mistrzów za usprawnienie konstrukcji maszyn drążących i za opracowanie kwasu rozpuszczającego zatory ziemne. — tego dnia tylko jedna czeladniczka miała więcej nominacji, ale to dlatego, że była w podróży przez wiele lat i nie była w stanie wcześniej odebrać swojego tytułu mistrza — Za swe zasługi dla nauki i dusz zamieszkujących Ados otrzymujesz tytuł uniwersyteckiego mistrza miasta Solvy.

Na jego szyję założono mu wykonany z utwardzanego złota, dwucalowy medalion mistrzowski i wręczono zwój potwierdzający prawo do posługiwania się nim. Wielki Mistrz przemówił, jak do każdego nowego mistrza.

— Powstań mistrzu Jah. Powstań przyjacielu.

Jah uścisnął dłoń Wielkiego Mistrza i pozostałych członków uniwersyteckiej rady, a w tym czasie kolejny nominowany został wyczytany, tak że obaj minęli się na schodach.

Ceremonia trwała dalej, a kiedy ostatni nominowany zszedł z podium, mistrz Fanus przemówił.

— Tak oto przyjaciele zakończyliśmy ceremonię. — przez salę przeszła owacja braw — Jednakże nasze zebranie dopiero się zaczyna. Miało dziś przemówić wielu mistrzów mówiących o swych niezwykłych i ciekawych odkryciach i wynalazkach, lecz ostatnie wydarzenia zapoczątkowane czterdzieści cztery dni. — w auli zapadła martwa cisza — Równo cztery tygodnie temu, w noc całunu, rzekomo sam Talanos zstąpił z Solos na Ados. Głos zabiorą teraz osoby mające kontakt z Talanosem, — serce mi szybko zabiło, gdyż byłem jedną z tych osób — więc bardzo proszę o wystąpienie i zaprezentowanie nam wszystkim, tego co widzieliście i tego co wiecie, byśmy i my mogli dowiedzieć się jak najwięcej, w myśl szerzenia wiedzy bez plotek i pomówień. Na początku, zgodnie z prośbą dowództwa gwardii, głos zabierze gwardzista Hakim Poltrus.

Na podium wszedł Hakim Poltrus, niski stopniem gwardzista biorący udział w eskortowaniu wozu z lasu, a później do Solvy. Miałem z nim okazję w czasie podróży okazję wielokrotnie rozmawiać, więc sporo się o nim dowiedziałem.

Pochodził z miasteczka leżącego w połowie traktu do Brors, miał żonę i dziecko, które powinno się narodzić w czasie jego służby w obozie na rozdrożach. Kiedy spytałem się dlaczego nie stacjonuje w swoim mieście, odparł, że żołd tam jest na tyle niski, że wystarcza zaledwie na przeżycie jego i żony, a za roczną służbę przy Przeklętej Puszczy gwardia płaciła ponad dziesięć razy więcej. W ten sposób będzie mógł zarobić na tyle, że starczy by kupić dużą farmę i zbudować dom opodal swojego miasta, gdzie ceny ziemi są tam stosunkowo niskie. No i był to także przedostatni

Hakim zaczął opowiadać, na początku trochę niepewnie, jakby stresował się wystąpienia przed tłumem, lecz z czasem mówił coraz swobodniej.

— Wraz z oddziałem pełniliśmy służbę w obozie 181-PP. W noc całunu, około północy, na wschodzie ujrzeliśmy spadający kamień bogów, który rozświetlał całun jakby był dzień. Chwilę potem, gdy kamień uderzył, ziemia się zatrzęsła, a huk był taki, że przez chwilę nic nie słyszeliśmy. Kapłani, którzy byli akurat w obozie, kazali dowódcy wysłać oddział, by zdobyć kamień nim ten wpadnie w ręce cywili z pobliskich wiosek.

Dowódca wysłał więc kilku zwiadowców przodem, — kontynuował — a nam kazał przygotować wóz i wraz z robotnikami, którzy pracowali przy wycince puszczy, ruszyliśmy za nimi. Na miejscu zastaliśmy płonące uroczysko, w którym znajdował się rozbity boski rydwan i ranny Talanos, — te słowa wywołały na sali poruszenie — którego Rames, znaczy się, zwiadowca przybyły tam jako pierwszy, starał się opatrzeć.

— Możesz opisać ten rydwan? — przerwał mu jeden z mistrzów uniwersyteckiej rady zasiadających na podium — Jak wyglądał?

— Ciężko powiedzieć, był wielki niczym dom i na pewno był biały.

— A kształt? — mistrz należący do rady drążył temat.

— Wszędzie, w całym uroczysku, znajdowały się porozrywane, pogięte i płonące szczątki rydwanu Talanosa, które nie przypominały niczego co jest mi znane,

— A co z rannym, — zapytała się stra mistrzyni, także należąca do rady — dlaczego mu pomogliście? — to pytanie wywołało na auli oburzenie, szczególnie wśród kapłanów i gwardzistów.

— Prawo i życie! — odparł Hakim, wypinając pierś i salutując w nią pięścią.

Salut ten, będący także dywizą solviańskiej gwardii, oznacza dwie wartości za jakimi podążają w swych działaniach. Pierwszą jest przestrzeganie prawa, drugą chronienie życia, przypomniałem sobie fragment kiedyś przeczytanego traktatu prawiącego o historii gwardii.

— Rozumiemy. — powiedział po chwili jeden z mistrzów, gdy skończyli szeptać między sobą — Co wydarzyło się potem?

— Dowódca, prawdopodobnie pod wpływem kapłanów, rozdzielił nasz oddział na dwa. Połowa oddziału została przy rozbitym rydwanie, by chronić go przed złodziejami, natomiast druga połowa wróciła z wozem i rannym Talanosem.

— Czy na miejscu swojego dowódcy, postąpiłbyś podobnie? — padło pytanie.

— Nie moją rolą jest kwestionować rozkazy dowódcy. — Hakim wypowiedział zdanie takim tonem, jakby było wyuczone na siłę.

— Czy na miejscu swojego dowódcy, postąpiłbyś podobnie? — powtórzono pytanie, co nie spodobało się gwardzistom zebranym na auli.

— Nie moją rolą jest kwestionować rozkazy dowódcy. — powtórzył odpowiedź identycznym tonem.

— Czy dostałeś ze strony dowództwa rozkaz, — spytał się inny mistrz — aby czegoś nam nie mówić? — na auli wśród gwardzistów zawrzało.

— Nie. — odpowiedział Hakim trochę zmieszany — Jednakże polecono mi, abym niczego nie ukrywał, nawet jeśli miałoby to stawiać moich przełożonych w złym świetle.

— Czyli poinformowano cię, że wypowiadając się przed uniwersytecką radą, jako jednym z filarów władzy, należy mówić tylko prawdę, a za fałszywe składanie zeznań grozi więzienie.

Na auli zawrzało od głosów zaskoczenia i oburzenia. Paru z mistrzów zasiadających na podium zaczęło się kłócić.

Wielki Mistrz, który do tej pory nie zabierał głosu, wstał ze swojego tronu i uniósł wysoko ręce, to wystarczyło, aby zgromadzeni umilkli.

— Przyjaciele, — odezwał się spokojnie — pragnę przypomnieć, że to nie jest proces, i nie ma potrzeby tutaj nikomu grozić więzieniem czy gniewem bogów. Jednakże prosiłbym, dla dobra nauki, by wypowiadający się mówili wszystko zgodnie z prawdą. — przez aulę przebiegła fala braw, którą Wielki Mistrz uciszył podnoszą ręce — Dobrze. A teraz, czy chciałbyś… — urwał na chwilę zamyślając się, siedząca obok mistrzyni poderwała się z miejsca i szepnęła mu coś do ucha — Właśnie. Czy chciałbyś Hakimie Poltrusie dodać coś lub zmienić w swej dotychczasowej opowieści.

— Nie, — powiedział niepewnie — chyba nie. Mówiłem wszystko tak jak zapamiętałem.

— To dobrze. Kontynuuj więc proszę. — powiedział i usiadł z powrotem na tronie.

— Wraz z innymi kompanami z oddziału, dowódcom i robotnikami eksportowaliśmy z powrotem do obozu wóz, na którym kapłani i medyk opatrywali rannego. Niedługo po tym zaczęli nas mijać cywile biegnący w stronę rozbitego rydwanu. Wtedy też pękła obręcz w kole wozu, przez co mieliśmy przymusowy postój w środku Przeklętej Puszczy.

Nim udało się naprawić wóz, — kontynuował — podjechało do nas dwóch jeźdźców na hathach, którymi okazali się być mistrz Jahon i jego uczeń Tukus. — słysząc swoje imię serce zabiło mi szybciej i oblał mnie zimny pot — I wtedy po trzykroć pojawił się Płacz Lasu, a po nim nastąpiła eksplozja, jakby jednocześnie wybuchły miliony beczek prochu górniczego i rozpętało się piekło, jakby sama Tillia chciała nas zabić.

— Ten Płacz Lasu, — zapytał kolejny mistrz — co to? Możesz go opisać?

— Dźwięk tak smutny i przerażający, że nie da się go opisać słowami.

— A skąd się wzięła ta nazwa, Płacz Lasu?

— Tukus, uczeń Jahona użył tej nazwy, gdy rozmawialiśmy podczas podróży do Solvy.

Byłem sparaliżowany czując na sobie wzrok setek zebranych w auli, miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

— I co działo się dalej?

Hakim opisał sytuację rozgrywającą się w obozie przez następne dni, oraz o przygotowaniach do podróży. Zapytany wspomniał także, że po rydwanie Talanosa, oddziale gwardzistów go pilnującym i całym uroczysku, pozostał tylko wielki krater.

— Doszły nas słuchy, — zapytała mistrzyni — że jesteś ostatnim żyjącym gwardzistą, który tej nocy widział rydwan. Wiesz może dlaczego?

— Jak już wspomniałem, oddział który został przy rydwanie zniknął, wyparował. — powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć sputek — Po naszym wyjeździe do Solvy jako eskorta Talanosa, osłabiony obóz, w którym zostało tylko kilku moich kompanów, został ponoć zaatakowany i rozgrabiony przez wiernych chcących zdobyć boskie artefakty. Do stolicy, z tamtego oddziału, przybyło nas łącznie sześciu, wraz z dowódcą, resztę eskorty stanowili gwardziści z pobliskich obozów.

— Ale jak to się stało, że akurat ty przeżyłeś? — mistrzyni drążył temat.

— Dzień po przybyciu do stolicy, część z nas zaczęła trawić choroba. Ja spędziłem prawie tydzień w klinice gwardii powalony na tyle wysoką gorączką, że non stop traciłem przytomność. Inni niestety polegli w walce z chorobą, a ci, których choroba szczęśliwie ominęła, zginęli z mieczem w ręku podczas zamieszek.

Mistrzowie należący do rady zamienili między sobą parę zdań, po czym wystąpił mistrz Fanus.

— Ostatnie pytanie. Czy naprawdę sądzisz, że ten, którego uratowaliście jest Talanosem? — to pytanie wywołało wśród kapłanów oburzenie.

— Bez wątpienia tak. — Hakim odparł natychmiast.

— Dziękujemy za poświęcony nam czas. — Hakim został odprowadzony z podium, a kiedy wrzawa na auli ucichła mistrz Fanus znów przemówił — Kolejną osobą która zabierze głos, będzie kapłanka Talanosa, Alanis.

Alanis, na dźwięk tego imienia serce zabiło mi szybciej, a waliło jak młotem.

Weszła na podium, ubrana w odświętną białą szatę kapłańską przepasaną złotym pasem materiału, zwisającym aż do kolana. Ubiór jej świadczył, że jest już obywatelką i pełnoprawną kapłanką.

— Wyglądasz bardzo młodo jak na kapłana, ile masz lat? — padło natychmiast pytanie.

— Szesnaście. — przez salę przetoczyła się fala niedowierzania.

Reakcja była zrozumiała, zazwyczaj do zakonu w tym wieku młodzież występowała zostając mnichami i rozpoczynając tym samym wstępne nauki trwające kilka lat. Najzdolniejsi mnisi natomiast zostali kapłanami najszybciej po dekadzie, pobierania specjalistycznych nauk.

— Wychowałam się w zakonie, — powiedziała głośno, pewna siebie Alanis, nim ktokolwiek zdążył zadać jej pytanie — gdyż taki los został mi zapisany, przepowiedziany i przekazany moim rodzicom, przez wędrownego wróżbita.

— Interesujące, — powiedziała mistrzyni — a wiesz może dlaczego wróżbita ów przepowiedział ci taki los?

— Przez me złote oczy.

— Rozumiemy. Złote oczy to rzadka cecha, powszechnie uważana za boską.

Później zaciekawiony doczytałem, że w Solvie, złote oczy uznawano za cechę dusz pochodzących w linii prostej od bogów. Z podobnego powodu w kraju Taflir powstało Zakazane Miasto, do którego wstęp mieli wyłącznie oni, a tym samym objęci byli specjalnym rodzajem kultu. W kraju Husara, nie uznawano tej cechy za nic szczególnego, lecz żeglarze uważali, że na każdym statku musiał znaleźć się złotooki, który przynosił szczęście. Natomiast w kraju Ill traktowani byli jako obarczeni klątwą, a ich posiadaczy zabijano spalając żywcem na stosie, nawet jeśli były to tylko noworodki, a prochy zakopywano w dole z odchodami.

— Możesz nam powiedzieć jak nazywa się twój ród i z którego miasta pochodzisz?

— Jestem Alanis z rodu Talanosa i pochodzę z Serca Talanosa.

Częścią kapłańskiej inauguracji było wyrzeczenie się rodu i przeszłości, przyjmując jako nazwisko rodowe imię boga, któremu się oddawało. Serce Talanosa natomiast, to inne określenie Świątyni ku jego czci stojącej w Sercu Solvy.

— Rozumiemy. — powiedział średnio zadowolony mistrz — Powiedz nam proszę, co wydarzyło się w noc całunu.

— Byłam w trakcie podróży inauguracyjnej, aby odkryć jaki los, jako kapłance, jest mi pisany. I los swój odkryłam.

Nastała chwila ciszy. Mistrzowie czekali aż Alanis powie coś więcej, ale kiedy to nie nastąpiło, zaczęli zadawać pytania.

— W takim razie, jeśli dobrze rozumiem, twierdzisz, że Talanos jest pisanym ci losem?

— Tak. — potwierdziła, co wywołało śmiech na sali.

— Rozumiemy. Możesz opisać nam rydwan Talanosa?

— Nie. — odparła szybko i zamilkła, lecz nim którykolwiek z mistrzów zdążył zadać pytanie powiedziała — Talanos nie życzył sobie, by mówić o jego rydwanie, inaczej by go nie niszczył, zabijając złodziei chcących go ukraść.

Ta odpowiedź wprawiła mistrzów zasiadających w radzie w osłupienie. Twarze ich wskazywały, że ta rozmowa nawet dla nich będzie trudna.

— Rozumiemy. — powiedział po chwili jeden z nich — Czy to prawda, że kapłani towarzyszący ci w podróży zmarli, niedługo po powrocie do miasta?

— Tak, przenieśli się na wieczną łaskę Talanosa, odchodząc z tego świata będąc pogrążonymi w modlitwie.

— Rozumiemy. Czy możesz nam opisać jak wygląda ten... — mistrz się zawahał nim powiedział imię boga — Talanos.

Miałem wrażenie, że Alanis zrobiła się czerwona i zagryzła wargę. Odpowiedziała, a w jej głosie była subtelna nuta czegoś, czego nie potrafiłem wtedy rozpoznać, lecz brzmiała w tamtym momencie trochę jak Zurka, za każdym razem gdy się do mnie odzywała.

— Jest boski, w każdym calu swego ciała.

— Dlaczego uważasz, że to Talanos.

— Bo to on! — krzyknęła — A jeśli w niego nie uwierzycie to skończycie wszyscy marnie! — po czym wybiegła z Wielkiej Auli.

Na widowni zapanowało poruszenie, dały się słyszeć nawet szydercze śmiechy.

— Hormony uderzyły jej w serce. — stwierdził jakiś mistrz siedzący za mną.

— Raczej kilkanaście cali niżej. — odpowiedział mu siedzący obok wysoki stopniem gwardzista.

Zebrani wymieniali uwagi i żarty przez dłuższą chwilę, aż po raz drugi tego dnia po sali nie przebiegł charakterystyczny stukot kostura Wielkiego Mistrza.

Zapadła cisza.

Mistrz Fanus znów wyszedł na środek i przemówił w imieniu Wielkiego Mistrza.

— Dobrze, to było interesujące doświadczenie. Miejmy jednak nadzieję, że nieprędko będzie nam dane znów tego doświadczyć. — przez aulę przeszła fala śmiechu, a mnie zrobiło się szkoda Alanis — Przejdźmy jednak dalej, zapraszam teraz na podium, chyba wszystkim znanego, mistrza Jahona z rodu Nester, oraz jego ucznia. — przez salę przeszedł pomruk niezadowolenia, na informację, że także zostałem wezwany na podium.

Dlaczego, pytałem się, dlaczego mnie to spotyka?

— Mistrzu proszę o twoją historię.

Mistrz Jahon zaczął opowiadać, a ja stałem z boku starając się nie zemdleć ze stresu. Najpierw skrótowo opowiedział o prowadzonych obserwacjach całunu i momencie jak to, co przez wszystkich nazywane rydwanem Talanosa, przeleciało nam nad głowami. Podróż przez Przeklętą puszczę, aż do momentu natrafienia na oddział gwardzistów zamknął w paru zwięzłych słowach.

Kiedy dotarł do opisu Płaczu Lasu przyznał, za Hakimem, że ciężko obrać w słowa ten dźwięk, a zaproponowana przeze mnie nazwa wydaje się być na ten moment idealna.

— Tukusie, — zwrócił się o mnie jeden z mistrzów — bardzo nas ciekawi etymologia tej nazwy, czy możesz nam opisać własnymi słowami, dlaczego nadałeś taką nazwę temu nieopisanemu dotąd dźwiękowi.

Niesamowicie się stresując opowiedziałem o skojarzeniu, a wszyscy słuchali z zaciekawieniem. Gdy skończyłem nastała chwila ciszy, w której słyszałem tylko bicie swego serca i mistrzów skrobiących piórami po kartkach papieru.

— Rozumiemy. — przemówił w końcu jeden z mistrzów — Mistrzu Jahonie, kontynuuj proszę.

Mistrz Jahon opowiedział o eksplozji i kraterze jaki później zastaliśmy. Następnie bardzo szczegółowo opisał obrażenia rannego i przeprowadzone na nim zabiegi, w poszczególnych etapach podróży, podkreślając trudności z jakimi musiał się uporać w czasie podróży, gdy mieliśmy ograniczony dostęp do medykamentów i sprzętu. Pominął fakt zażycia czarnego cukru sandozi, oraz wizyty w domu.

Opisał dokładnie wygląd pacjenta, wskazując na niesamowite zdolności regeneracyjne ciała. Wspomniał również, że przebywa on nadal w śpiączce i znajduje się pod stałą obserwacją.

Na zakończenie podzielił się obserwacjami, że jego pacjent wydaje się mieć od czasu do czasu koszmary senne, w których zdarza mu się krzyczeć lub mówić przez sen, w niezrozumiałym języku, nie przypominającego żadnego z powszechnie używanych, ani tych jakie można usłyszeć na targowiskach. Zwrócił także uwagę, że podczas tego typu ataków, reaguje na głos śpiewającej piosenki Alanis, uspokajając się.

— Dziękujemy mistrzu Jahonie, za wyczerpującą opowieść. — powiedziała mistrzyni, po czym zwróciła się niespodziewanie do mnie — Tukusie, czy pragniesz o coś uzupełnić wypowiedź swojego mistrza?

— N-Nie. — odpowiedziałem zaskoczony, dodając — Mistrz mój opowiedział wszystko co sam wiedziałem.

— Rozumiemy. — powiedziała — Tukusie, czy uważasz, że ten którego uratowaliście jest bogiem?

Pytanie to mnie zaskoczyło, jednak że zaskoczenie szybko przerodziło się w przerażenie. Spojrzałem na mistrza Jahona, szukając podpowiedzi, wskazówki co powinienem powiedzieć, lecz ten zwrócił głowę do mnie tyłem, patrząc się na zgromadzonych. Byłem zdany tylko na siebie.

— Ciężko mi powiedzieć, — powiedziałem po chwili paniki — pomimo iż posiada boskie cechy opisane w starych księgach, a jego zdolności regeneracyjne są niezwykłe to nie wiem co o nim sądzić.

— Tukusie, czy uważasz, że ten którego uratowaliście jest bogiem? — powtórzono pytanie.

— Uważam, że wiem za mało, by to stwierdzić. — wypaliłem.

— Mistrzu Jahonie, czy uważasz, że ten którego uratowaliście jest bogiem?

Mistrz uśmiechał się szeroko patrząc na mnie.

— Uważam, że wiem za mało, by to stwierdzić. — powtórzył za mną słowo w słowo.

— Rozumiemy. Dziękujemy wam za waszą historię, możecie usiąść.

Wróciliśmy z mistrzem na swoje miejsca.

Mam na dziś już dość wrażeń, pomyślałem wycieńczony psychicznie. Poczułem nagle, że zaschło mi w gardle, a natomiast na pęcherzu nieprzyjemny uciska.

Przeprosiłam na chwilę mistrza udając się do łazienki, a gdy wróciłem po kwadransie, na auli zaczęły się już długie dyskusje na temat przyszłości Solvy i całego Ados, które trwały aż do późnej nocy.

Lecz nikt ze zgromadzonych tamtego dnia, nie spodziewał się obrotu spraw jaki los wraz z rzeczywistością zaplanowały duszom zamieszkujące całe Ados.


<- Poprzedni Rozdział         *         Spis Treści          *         Następny Rozdział ->

Zobacz również

Projekt Ados -> Świt Bogów - C01:R03
Projekt Ados -> Świt Bogów - C01:R06
Projekt Ados -> Świt Bogów - C01:R07

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...