Jeszcze do niedawna – gdy zamiast z biurka streamowałam z głębokiego, miękkiego fotela – ustawianie się do streamów było mordęgą. Teraz jest nieporównywalnie wygodniej, ale wciąż nie jest to takie hop-siup!
To nie tak, że nie chciałam mieć biurka – w poprzednim mieszkaniu zwyczajnie nie było na nie miejsca. Tamtejszy fotel był wyjątkowo komfortowy, ale nie bez powodu nazywałam go kokpitem. Kiedy się w nim zapadłam i owinęłam nogi w syrenkowy kocyk, musiałam nałożyć na siebie masę sprzętu. Na kolanach ciężka, drewniana podkładka, a na niej sam laptop (ważący swoje, jak to komputer dla graczy); na lewym ramieniu fotela dodatkowy laptop z podglądem streamu i czatem, a także kartą z owcą i jakimś piciem; na prawym podkładka i mysz. Kiedy obwieszałam się tym wszystkim, modliłam się tylko, bym o niczym nie zapomniała, bo to niczym wyrok śmierci – nieodwracalny. Chyba że miałam jeszcze dużo czasu i mogłam pozwolić sobie na poświęcenie dziesięciu minut na wytoczenie się spod sprzętu, którego, wstając, nie miałam gdzie położyć. Na szczęście zazwyczaj miałam w okolicy enkiego lub Joe, których nieoceniana pomoc niejednokrotnie ratowała mi tyłek – włączali mi (jeśli zapomniałam) lub przesuwali (jeśli było źle ustawione) światło LED na statywie, podawali picie, brali ode mnie sprzęt, kiedy musiałam skoczyć do toalety. Dzień w dzień pomagali mi się przygotować do streamu i niemal równie często zejść z fotela.
Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmię jak niedołężna starsza pani, ale uwierz, nie było łatwo. O ewolucji moich streamów mogłabym zresztą napisać książkę – wcześniej streamowałam na kanapie, z białymi spodniami do jogi powieszonymi na telewizorze, kiedy jeszcze nie miałam dodatkowego światła, a streamy z kolorowania czy malowania zakładały dwa krzesła na stole i kamerkę powieszoną na taśmie klejącej między nimi... Ale dziś nie o tym. Cieszę się, że czasy fotela mam już za sobą i dziś mogę ustawiać się samodzielnie, a dzięki temu być naprawdę niezależna. Czy oznacza to jednak, że siadam do laptopa przy biurku i już? Oczywiście, że nie. Poniżej wszystko to, czego nie widać na streamach, a co stanowi moją streamerską codzienność.
1. Światło
Kiedy tylko przychodzę do pokoju, w którym streamuję – teoretycznie to moja sypialnia, ale nigdy tam nie śpię ani nie gram, więc można powiedzieć, że to moje biuro – zapalam górne światło i upewniam się, że mam zasłonięte okna. Wbrew temu, co może sugerować to zdjęcie, światło dzienne kompletnie się nie nadaje, przynajmniej w moim przypadku – zaczynając ok. 13:00 i kończąc ok. 18.00, przechodzę przez wczesne popołudnie, potem późne, a wreszcie wieczór i zachód słońca. Światło się zmienia i twarz, która na początku wydaje się doskonale oświetlona, z czasem przechodzi metamorfozę w szary, ledwo widoczny kształt. Z tego samego powodu zasłaniam rolety, bo zaraz po przeprowadzce popełniłam ten błąd i skończyłam z szerokimi pasami przesuwającymi się po mojej twarzy wraz z upływem czasu. Kiedy główne światło się świeci, a rolety są zasłonięte (prawdę mówiąc, od dawna ich nie odsłaniam, dlatego gdy ktoś pyta na streamie, jaka jest pogoda, nie jestem w stanie odpowiedzieć), włączam LED ustawiony na statywie za biurkiem i sprawdzam, jak wyglądam na kamerce (o której później) – a w razie potrzeby przesuwam statyw lub ustawiam jego główkę pod kątem, zmieniam kolorystykę na zimniejszą, wzmacniam lub osłabiam oświetlenie.
2. Sprzęt
Uruchamiam nie jednego, lecz dwa laptopy. Pierwszy służy mi oczywiście do grania i streamowania, drugi – naprawdę stary i pozbawiony SSD, więc staram się go włączyć możliwie wcześnie, żeby zdążył się obudzić – to miejsce, w którym odpalam menedżera streamu. Zmieniam tam tytuł transmisji (pytanie dnia), wyszukuję planowaną grę, a w razie zmian względem poprzedniego streamu ustawiam odpowiednie tagi (np. gra z widzami). Z tego starszego laptopa będę obserwować czat, wpisywać komendy, robić spam emotkowy, puszczać reklamy, organizować giveawaye, a wreszcie – rajdować innych streamerów. Jeśli zawiesi mi się stream czy padnie internet, widzę to natychmiast.
3. Oprogramowanie
Przed streamem potrzebuję uruchomić na głównym laptopie trzy programy. Pierwszy to oczywiście gra; drugi to OBS Studio służący do streamowania wcześniej przygotowanych scen; trzeci to Stream Labels, który odpowiada za aktualizacje górnego paska interfejsu (pobiera z dysku na bieżąco update'owane informacje o ostatnich subskrybentach czy followach, a także pozwala na wyświetlanie napisów końcowych). Gdy tylko włączę OBS-a i Stream Labels, aktywuję w tym drugim jeden z ostatnich alertów, by upewnić się, że działają poprawnie (rzadko, ale zdarza się, że Streamlabs zarządzające moimi powiadomieniami ma czkawkę – na szczęście wystarczy restart). Zawsze upewniam się także, że mam wyłączoną przeglądarkę, Discorda i inne większe programy, które mogłyby niepotrzebnie zaśmiecać pamięć, a co gorsza, wysyłać mi powiadomienia o wiadomościach.
4. Dźwięk
Wreszcie przychodzi czas na dźwięk – paski w OBS-ie pokazują mi, czy mikrofon, gra lub alert nie jest za głośno lub za cicho. Ustawiam to oczywiście mniej więcej, bo czasem zdarza się, że dane, które dostaję z programu, nie pokrywają się z tym, jak poszczególne elementy słyszą widzowie. Jestem zdana na łaskę oglądających – jeśli nie powiedzą mi, że ledwo mnie słychać, będę gadać po cichu, dlatego niemal każdy stream zaczynam od testu dźwięku, który widzowie z tak olbrzymią radością ignorują. Kiedy wszystko mam już wstępnie ustawione... wyłączam mikrofon – wrócę do niego później.
5. Kamerka
Kluczową częścią mojego przedstreamowego rytuału jest przygotowanie kamerki. Nie korzystam z żadnych dodatkowych sterowników, bo to, co oferuje OBS Studio, w zupełności mi wystarcza, ale i tak jest z tym trochę zabawy. W zależności od tego, jak siedzę, ustawiam kąt laptopa i kamerki, po czym wchodzę do ustawień. Lubię mieć kontrolę nad obrazem i pewność, że nie będzie zmieniał się w trakcie streamu, więc razu wyłączam dwie rzeczy – automatyczne światło i ostrość. Zwłaszcza to drugie daje się we znaki – kiedy jest aktywne, potrafi co chwilę łapać ostrość od nowa i rozmywać bliższy lub dalszy obraz. Dodatkowym plusem wyłączenia tych opcji jest zwiększenie liczby klatek na sekundę, a ja przyzwyczajona jestem do 60 fps-ów i nie czuję się komfortowo ze spadkami klatek. Na tym etapie zdarza mi się czasem grzebać coś jeszcze w ustawieniach LED-a, ale zazwyczaj, jeśli statyw nie był ruszany od ostatniego streamu, nie ma takiej potrzeby.
6. Zasłużony odpoczynek...
...ale nie do końca. Kiedy wszystko mam już ustawione, odpalam ekran tytułowy i daję sobie pięć-dziesięć minut na ostatnie przygotowania – zapowiedź streamu na Discordzie, toaletę, przyniesienie sobie picia, umycie zębów, pomalowanie ust czy powiedzenie chłopakom „papa”. Zanim zacznę, sprawdzam jeszcze ustawienia samej gry – rozdzielczość, pełny ekran, możliwość ustawienia napisów itp. Wreszcie siadam przy biurku, nakładam słuchawki i syrenkowy kocyk, klikam kombinację Alt+ oraz Alt-Home, które ustawiłam sobie jako odpowiednio włączenie mikrofonu oraz przeskoczenie na scenę z grą i kamerką, i startuję. A resztę widzisz już na streamie!
Trwa ładowanie...