W dzisiejszych czasach słowo „ekosystem” odmieniane jest przez wszystkie przypadki i często nadużywane. Niedługo zapewne, zmieni ono znaczenie w podobny sposób, jak znaczenie zmieniły słowa ekolog i ekologiczny. Ogródkowi ekolodzy mówią o ekosystemach na swoich grządkach, tworząc je z tektury i obornika, obsadzając marchewką. Warto zadać sobie pytanie – czym tak naprawdę jest ekosystem? Jak patrzymy na podstawowe strategie ekosystemowe w permakulturze? Postaram się to w skrócie opisać poniżej.
Aby wywód ten nie stał się zbyt długim do czytania, ograniczę się tu głównie do kwestii związanych z permakulturowymi funkcjami ekosystemowymi w odniesieniu do uprawy roślin, choć wspomnę też czasami zwierzęta i ludzi.
Zacznijmy od permakulturowych strategii w odniesieniu do pracy z ekosystemami. Do definicji ekosystemu przejdziemy nieco później – tak chyba będzie lepiej. Niech będzie najpierw permakulturowo, a potem ekologicznie.
Podstawowa ekosystemowa strategia w permakulturze, bez której ciężko wyobrazić sobie funkcjonowanie ogrodu czy siedliska wywodzi się z analizy elementu, jakim jest roślina. Zdecydowana większość roślin lądowych manifestuje potrzebę zakorzeniania się w glebie oraz posiada określone wymogi takiej gleby dotyczące. Strategia tworzenia gleb jest więc pierwszą i najważniejszą z tych, jakie musimy obmyśleć i wdrożyć. Za chwilę do tego wrócimy.
Budowanie gleby nie może się jednakże odbywać w próżni, bo wymagałoby to ciągłego importu materiałów z zewnątrz, co niemal nigdy nie zachodzi w naturalnych ekosystemach. Oczywiście, wiemy, że wiatr osadza niesioną materię organiczną na skraju lasu czy na linii płotu, ale są to raczej wyjątki. W zdecydowanej większości przypadków, gleba budowana jest z tego, co spada na jej powierzchnię „tu i teraz”.
Aby na naszą glebę miało co spadać, coś musi na niej rosnąć, żyć i umierać. Dotyczy to oczywiście i roślin, i zwierząt, oraz nie ogranicza się do strefy nad powierzchnią gleby, ale obejmuje też detrytus na jej powierzchni i strefę podziemną. W naszym interesie jest, aby mieszkańcy tych stref, duzi i mali, pełnili jak najwięcej tak zwanych funkcji ekosystemowych, czyli po prostu robili coś, co w „sztucznych ekosystemach”, (co za idiotyczne określenie), musimy robić my – ludzie.
Jeżeli nic naszego systemu nie ściółkuje, nie nawozi, nie podlewa, nie ogranicza szkodników, nie wabi zapylaczy, nie rozkłada martwych resztek … wtedy, no cóż, my mamy masę pracy, a do słowa „system” nie wypada dodawać słowa „eko” z przodu.
Jaka strategia jest niezbędna, aby ktoś za nas wykonywał pracę? Musimy tworzyć siedliska, zarówno dla roślin, jak i dla zwierząt. Samo ich tworzenie nie jest trudne, natomiast wielkim zadaniem jest zaplanowanie ich w sposób odpowiedni. I znowu, za chwilę do tego wrócimy.
Tak zwana „ekosystemowość” jest wypadkową właśnie tych dwóch ściśle powiązanych ze sobą strategii – tworzenia gleby oraz tworzenia siedlisk. Wpływają one na siebie wzajemnie w sposób oczywisty – wraz ze zmianą (najlepiej poprawą) parametrów gleby, zmieniają się warunki życia dla zasiedlających poszczególne nisze roślin. Pojawiają się gatunki rosnące coraz obficiej i coraz bardziej różnorodne, co skutkuje dalszą poprawą jakości gleby, dzięki rosnącemu dopływowi materii organicznej oraz makro i mikroelementów. W systemach zarządzanych przez człowieka, wpływamy zarówno na to, jak szybko te procesy zachodzą, oraz gdzie nas mają zaprowadzić.
Wracajmy teraz do gleb. Zasadniczo, trzy podstawowe czynniki musimy brać pod uwagę w naszym planowaniu. Pierwszy, to zawartość materii organicznej w glebie. To parametr leżący u podstaw naszych działań. Od niego zależy obecność i rozwój mikroflory glebowej, dostępność składników odżywczych dla roślin, czy też zdolność magazynowania wody. Drugi czynnik, to żyzność gleby wyrażana zawartością makro i mikroelementów, bo jak wiemy, czynnikiem limitującym plony jest zawsze poziom tego składnika, którego jako pierwszego zabraknie. Trzeci czynnik wreszcie, wyłuskany jakby z poprzedniego i rozpatrywany osobno, to poziomy i forma dostępnego w glebie azotu oraz jego cykle zachodzące w naszym ekosystemie.
W przypadku wszystkich tych trzech czynników, podstawowe pytanie jakie musimy sobie zadać, brzmi – jakie rośliny nadają się najlepiej, aby tu i teraz rosnąć. Pytanie to, pozwoli nam opracować właściwą strategię tworzenia siedlisk i obsadzania ich właściwymi roślinami.
Przeskoczmy więc teraz do siedlisk, aby przekonać się, jak bardzo wszystko jest tu ze sobą powiązane. Tu bowiem musimy sobie zadać pytanie – jak zasiedlenie siedliska daną rośliną wpłynie na tworzenie gleb? Ile dostarczy ona materii organicznej, czy przyczyni się do wzrostu zawartości makro i mikroelementów, a może zwiąże azot z powietrza? Zupełnie innego wyboru dokonamy przecież, gdy naszym priorytetem będzie maksymalizacja produkcji biomasy na kompost, a zupełnie innego gdy chcemy wzbogacić glebę w azot.
Jak z tego widać, obie strategie łączy jedno wspólne pytanie – jakie rośliny posadzić? Nie łudźmy się, że znajdziemy na nie jedną uniwersalną odpowiedź. O ile bowiem chcemy, aby rośliny pełniły za nas szereg ekosystemowych funkcji wyręczając nas w pracy, to musimy nasze nasadzenia dość mocno zdywersyfikować.
Niejednokrotnie staniemy też przed dylematem, jaką powierzchnię przeznaczyć na poszczególne siedliska roślin. Najczęstszym błędem, a może nazwijmy to inaczej, najczęstszym złym wyborem jest przeznaczenie 100% powierzchni ogrodu, sadu, pola czy działki pod uprawę roślin dających nam plony. Niejednokrotnie słyszę, że „szkoda ziemi”, aby sadzić pas roślin na ściółkę czy takich, które zmniejszą ryzyko inwazji szkodników czy chorób. Decydując się na takie podejście, z premedytacją odrzucamy możliwość skorzystania z funkcji ekosystemowych, zastępując je naszą pracą – nawożeniem i opryskami.
Spójrzmy na to w ten sposób – przeznaczenie 30% działki na uprawę roślin na biomasę i ściółkę jest inwestycją dzięki której w przyszłości nie będziemy importować obornika, kompostu, słomy czy innych materiałów z zewnątrz. Ma to swoje plusy, od zwiększonego bezpieczeństwa sanitarnego, po samowystarczalność. Posadzenie na 10% sadu roślin wabiących zwierzęta (od owadów po ptaki) żywiące się szkodnikami naszych drzew owocowych, zwróci się nam w postaci braku konieczności wykonywania oprysków.
Jak z tego widać, rysuje nam się tu podział na dwa główne obszary tworzenia siedlisk – jednym jest obszar upraw, gdzie rośnie to, co daje nam plon, oraz obszar pomocniczy, zasiedlany przez gatunki pełniące funkcje ekosystemowe. W zależności od tego, jakie są nasze cele, obszary te mogą w różnym stopniu się przenikać (głównie w uprawach amatorskich) lub też być całkowicie rozłączne (głównie w uprawach profesjonalnych, aby ułatwić pielęgnację, transport i zbiory).
Wiele doświadczeń, prowadzonych głównie w leśnych ogrodach wskazuje, że aby funkcje ekosystemowe mogły manifestować się w pełni, minimum 50% powierzchni dedykować należy im właśnie, a nie produkcji. Brzmi to na pierwszy rzut oka niezbyt dobrze, no bo jak to – połowa mojej działki ma „nie rodzić”? Na szczęście, nie jest tak źle, gdyż ogród leśny „działa” w trzech wymiarach, i podczas gdy „góra” rodzi owoce, dół może pełnić funkcje ekosystemowe. I odwrotnie, tam, gdzie drzewo pełni funkcję ekosystemową (na przykład wiąże azot z powietrza), może się po nim piąć roślina dająca plon, lub takie rośliny mogą rosnąć wokół niego.
Problemy pojawiają się wtedy, gdy mamy do czynienia z klasycznym ogrodem warzywnym, gdzie równe rzędy grządek przedzielają równe ścieżki, a uprawa odbywa się głównie w poziomie, a na dokładkę, dominują w niej rośliny jednoroczne. Z jakim ekosystemem mamy tu do czynienia? Jakie funkcje są tu pełnione za nas, skoro przez znaczną część roku, w zimnej porze, większość grządek jest pusta?
Dochodzimy tu nieuchronnie do trzeciego aspektu tworzenia siedlisk i budowania gleby, a mianowicie do żywych ściółek, poplonów i okrywy zimowej. W systemach naturalnych praktycznie wszędzie korzenie żywych roślin znajdują się w glebie przez cały rok. W zimnych miesiącach nie ustaje działalność mikroflory glebowej, co więcej, w przypadku bardzo wielu roślin wieloletnich to właśnie wtedy budowane jest nawet do 80% systemu korzeniowego (po to, aby latem móc się skupić na wzroście części nadziemnej). Jeżeli więc chcemy korzystać w pełni z funkcji, jakie naturalnie zachodzą w ekosystemach, powinniśmy dbać o to, aby na naszych grządkach, polach, łąkach, w sadach i ogrodach stale coś rosło i aby żywe korzenie roślin były obecne w glebie nieprzerwanie.
Oczywiście, zarówno obecność roślin nieprodukcyjnych, jak i konieczność stosowania roślin okrywowych i poplonów, rodzą wiele pytań. Na przykład, jakiej pielęgnacji czy trzymania w ryzach te rośliny będą wymagać? W jaki sposób i kiedy przerwać ich wzrost na grządkach czy w alejach przeznaczonych pod uprawy komercyjne? Jak dużą powierzchnię powinny one zajmować oraz czy, a jeśli tak to jaka odległość powinna je dzielić od upraw głównych.
Uczciwie należy powiedzieć, że tak samo, jak w dzikiej przyrodzie, tak i w naszym „ekosystemie” sprawy nie zawsze potoczą się tak, jak sobie zaplanujemy. Na przykład, wiele osób podnosi głosy, że nie radzi sobie z koniczyną białą użytą jako roślina okrywowa, gdyż staje się ona zbyt ekspansywna. Inni w identycznej sytuacji cieszą się, że koniczyna coraz lepiej wypełnia swą funkcję. Jedni są przerażeni „inwazją” mięty czy podagrycznika, inni zagospodarowują nadmiar tych roślin i czerpią z tego korzyści. I odwrotnie, niektórym ta koniczyna, mięta czy podagrycznik w ogóle nie chcą rosnąć, stawiają więc w wątpliwość skuteczność takich rozwiązań.
Pamiętajmy, że to, czy i jak nam coś rośnie, jest wypadkową tworzenia gleby i tworzenia siedliska. Gdy jeden lub oba czynniki są nieodpowiednie, wzrost jest hamowany, gdy oba są idealne (co nigdy nie następuje w naturze, wszak zawsze jest jakaś konkurencja), wzrost osiąga apogeum. W zależności od tego, do jakiego stadium sukcesji ekologicznej dana roślina należy, albo po osiągnięciu apogeum zanika, albo kontynuuje swoją ekspansję. Im bardziej pionierski gatunek, tym większa szansa, że po spełnieniu swojego zadania, zniknie z naszego ekosystemu.
Czy ja właśnie znowu użyłem słowa „ekosystem”, którego nadużywanie krytykowałem na początku tego artykułu? No właśnie, porozmawiajmy nieco o tym. Czymże jest ten ekosystem i kiedy nazywanie tak naszego ogródka czy siedliska jest uzasadnione? Wedle definicji, taka sytuacja wymaga, aby w naszym ogródku był biotop i biocenoza. Jeżeli chodzi o biotop, to na pewno on w ogródku jest. Jest to bowiem przestrzeń, wypełniona przez elementy nieożywione, na które oddziałują z kolei elementy żywe, tworzące biocenozę.
Czy w naszym ogródku na pewno istnieje biocenoza? No cóż, nie jest to takie oczywiste. Określony zespół roślin i zwierząt występujący na danym obszarze tworzy biocenozę wtedy, gdy połączone są one siecią wzajemnych zależności, spośród których najważniejsze odnoszą się do obiegu materii. W biocenozie istnieją producenci, zamieniający energię słońca w materię, konsumenci, żywiący się tą materią oraz reducenci, rozkładający wszystko, co powinno zostać rozłożone. Powraca tu mantra, że odpady generowane przez jednego stają się pokarmem innych.
Współcześnie, mówi się o agroekosystemach, czyli takich, gdzie w określonych warunkach klimatycznych i glebowych człowiek kształtuje skład rosnących tam roślin, głównie uprawnych, które są pokarmem dla zwierząt gospodarskich i ludzi. Podczas gdy w naturalnych ekosystemach obieg materii i energii z znacznym stopniu się domyka, tutaj ogromna ilość zasobów wprowadzana jest przez człowieka do systemu (środki produkcji), a inna ogromna ilość go opuszcza (plony).
Co więcej, mówi się obecnie o ekosystemach sztucznych, takich jak właśnie ogródki, plantacje, akwaria, a nawet modne ostatnio „lasy w słoiku”. Z permakulturowego punktu widzenia, tendencja ta jest niewłaściwa, gdyż zwykle systemy takie nie są w stanie funkcjonować samodzielnie bez ludzkiego wsparcia czy ingerencji przez czas mierzony miarą nie ludzką, ale miarą przyrody.
Mniejsza jednak o słowa i ich znaczenie, wszak język jest żywy i podlega przemianom. Można tego nie lubić, ale nic się na to nie poradzi. To, co dla mnie istotne, to wspomniane powyżej wielokrotnie funkcje ekosystemowe. Jeżeli w naszym ogrodzie one nie występują, nie mówmy proszę o ekosystemie. Agroekosystemy funkcjonują głównie dzięki agrochemikaliom – nawozom i środkom ochrony roślin, oraz paliwom kopalnym niezbędnym do pracy maszyn rolniczych. Często brak w nich żywego elementu pełniącego jakiekolwiek funkcje przez znaczną część roku. Człowiek zastąpił je wszystkie przy użyciu agrochemikalii i oleju napędowego.
Miejmy też świadomość, że naturalne ekosystemy rozwijają się podobnie w podobnych warunkach, do tego samoczynnie i bez zasobów z zewnątrz. Naturalny ekosystem dla zdecydowanej większości powierzchni Polski to, czy tego chcemy czy nie, ekosystem leśny. Tymczasem, dziś lasy stanowią jedynie 30% powierzchni kraju, co oznacza, że znaczną część terytorium Polski obejmują ekosystemy nieoptymalne, a więc takie, które stale wymagają nakładów pracy, zasobów i ludzkiej ingerencji aby pozostać takimi, jakimi chcemy je widzieć. Gdy pozostawimy je samym sobie, na drodze sukcesji naturalnej będą stopniowo dążyć do przekształcenia się w las.
Pamiętajmy, że sukcesja gatunków jest naturalną funkcją życia na planecie Ziemia i że jest to niezwykle potężna siła, w dużej mierze nie do powstrzymania. Jest ona często zwalczana przez ludzi, którzy próbują narzucić swoją ideę „porządku”. Walka z sukcesją naturalną zawsze kosztuje dużo energii i zasobów oraz powoduje wiele szkód dla środowiska, jest też niezwykle intensywna w wykorzystaniu energii z paliw kopalnych i trujących środków ochrony roślin czy sztucznych nawozów. Z dużą dozą pewności można powiedzieć więc, że naturalny ekosystem zawsze podąża drogą sukcesji, czego niestety nie można powiedzieć o wielu ogrodach. No ale cóż, wielu z nas zbyt kocha rośliny jednoroczne, nasze marchewki, kalafiory czy dynie, aby zamienić w ciągu dekady swój ogródek warzywny w „mroczny” leśny ogród, gdzie lwią część plonu stanowią owoce i orzechy.
Dwa jeszcze pojęcia chciałbym omówić, abyśmy używali ich precyzyjnie. Jedno już wspominałem, pisząc o tworzeniu siedlisk. Czymże są siedliska? Są to przestrzenie, w których żyją dane gatunki. Przykładowo, staw jest siedliskiem żab i nenufarów, oraz tysięcy innych istot żywych. Określony gatunek żaby zamieszkuje określone siedliska, które posiadają zespół cech niezbędnych do tego, aby żabie w danym siedlisku było dobrze, albo przynajmniej znośnie. Jeżeli wymóg ten nie będzie spełniony, dane miejsce nie zostanie, lub przestanie być siedliskiem żaby.
Wszystkie te czynniki, żywe i nieożywione, których potrzebuje żaba w siedlisku, nazywamy niszą. Nisza żaby to obecność wody i lądu, zakres określonych temperatur w ciągu roku, obecność odpowiedniego pokarmu, natężenie presji drapieżników i dostęp do Netflixa … okay, to ostatnie niezupełnie, ale rozumiecie o co chodzi, prawda? Nisza to tak naprawdę nie puste miejsce na grządce, ale warunki, jakie w tym miejscu panują. Tworząc siedliska, musimy myśleć, z jaką niszą mamy tu do czynienia i co w danej niszy czuć się będzie najlepiej. Im lepiej organizm jaki w siedlisku umieszczamy pasuje do niszy, tym mniej pracy nam przysporzy i tym da lepsze plony. Popatrzcie, jak bardzo dużo troski wymagają wychuchane i wydmuchane grządki tradycyjnych działkowiczów, każdej jesieni gruntownie przekopywane, często świecące gołą glebą, odchwaszczane regularnie i równie regularnie podlewane oraz nawożone. Jak już mówiłem wcześniej, ponieważ na takiej grządce nic nie pełni funkcji ekosystemowych, w zastępstwie natury musi je wszystkie realizować działkowicz.
Co z tego wszystkiego dla nas wynika?
Moim zdaniem, warto tworzyć ekosystemy, ale te prawdziwe, a nie tylko takie z nazwy. Takie, które realizują funkcje ekosystemowe (zwrot ten pojawia się w tym artykule piętnastokrotnie, co jest dowodem, jakie to istotne). A poważnie, pamiętajmy, że projektowanie permakulturowe to nie tylko planowanie gdzie umieścić poszczególne elementy projektu, ale przede wszystkim, planowanie wzajemnych zależności pomiędzy tymi elementami, czyli mówiąc językiem ekologii, projektowanie tego, co stanowi istotę biocenoz. Przy użyciu analizy elementu sprawdzajmy, czy elementy pasują do nisz, którymi dysponujemy lub jakie możemy stworzyć. Starajmy się, aby w naszych projektach jak najwięcej działo się bez naszego udziału, aby nasza ingerencja była ograniczona do absolutnego minimum. Tylko wtedy, z czystym sumieniem będziemy mogli mówić, że w ramach naszego projektu permakulturowego stwarzamy warunki, aby ukształtował się nowy ekosystem.
PS. Bill Mollison występując w kultowej serii telewizyjnej „The Global Gardener” zażartował, że najważniejszym narzędziem projektanta permakultury jest hamak, rozwieszony w leśnym ogrodzie. Podczas gdy w dobrze zaprojektowanym ogrodzie funkcje ekosystemowe realizują się same, „designer becomes a recliner”.
Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie
Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Dziękuję!
Trwa ładowanie...