Zimą człowiek marzy jedynie o tym, żeby coś go rozgrzało od środka – czy to pyszna herbata z miodem, czy wzruszająca opowieść. W tym miesiącu prezentuję więc zestaw trzech okołoświątecznych komedii romantycznych!
Dziennik Bridget Jones + Bridget Jones: W pogoni za rozumem
komedia romantyczna | Wielka Brytania, USA, Francja, Irlandia | 2001, 2004
Ach, nie jestem fanką tej naszej Bridget – drażni mnie to, jaka jest głupiutka i nieporadna. Właśnie dlatego obejrzeliśmy już z Joe dwie części serii i mamy w planach kolejną, bo jak już się powiedziało A i B, to trzeba powiedzieć C. Czuć, że to stare kino, i prawdę mówiąc, nie rozumiem fenomenu „Dziennika Bridget Jones”. Kobieta grana przez Renée Zellweger jest irytująca, a miejscami żenująca, Hugh Grant w roli jednego z jej dwóch adoratorów jeszcze jako tako się sprawdza, choć jest płaski jak zakładka, ale już o sztywnym, nieatrakcyjnym bohaterze sportretowanym przez Colina Firtha trudno powiedzieć cokolwiek poza tym, że brakuje mu osobowości. Dlaczego seria zrobiła taką furorę? Bridget nie reprezentuje sobą nic chyba poza zawodową determinacją (jej pasje to noszenie krótkich spódnic, papierosy, alkohol, fantazjowanie o związku i chudnięciu) i dwukrotnie dotarłam już do napisów końcowych z poczuciem, że bohaterowie motają się tylko i z pewnymi wyjątkami niewiele się w tych ekranizacjach dzieje.
W śnieżną noc (Let It Snow)
komedia romantyczna | USA | 2019
To kilka splecionych ze sobą historii – jedna dotyczy pary przyjaciół, która ma szansę zamienić się w coś więcej; druga relacji damsko-damskich, jednej przyjacielskiej, drugiej romantycznej; trzecia opowiada o nastolatce, która poznaje w pociągu sławnego muzyka. Przyznaję, że wolę jednowątkowe komedie romantyczne, i to nie tylko dlatego, że początkowo konsekwentnie myliły mi się dwie z bohaterek – po prostu odnoszę wrażenie, że chcąc złapać zbyt wiele srok za ogon, ostatecznie nie łapie się żadnej. Każda z tych historii, tutaj liźniętych, miałaby potencjał na osobny film – tu życie zgodnie z własnymi wartościami przedstawione coś ważniejszego niż związek na pół gwizdka; tam pokazanie, że życie celebrytów jest często idealizowane w sposób, który ich odczłowiecza; gdzieś jeszcze zmotywowanie widza do dzielenia się uczuciami i sięgania po swoje marzenia. Niestety miszmasz wyreżyserowany przez Luke’a Stellina łączy jedynie ostatnia scena – impreza zorganizowana w przydrożnym barze z goframi. Nie zabrakło znanych nazwisk, w tym Joan Mary Cusack Burke („Shameless”) i Kiernan Shipka („Sabrina”), ale to za mało, bym mogła film szczerze polecić.
Last Christmas
komedia romantyczna | USA, Wielka Brytania | 2019
Bazujący na utworze George’a Michaela „Last Christmas” jest najlepszą komedią romantyczną z całej opisywanej trójki. Ma paskudny, tani zwrot fabularny, którego oczywiście nie zdradzę, ale powiem, że nie cierpię go całym sercem i kiedy się wydarzył, trochę się obraziłam. Poza tym jednak to bardzo sympatyczny film, w którym główną rolę gra Emilia Clarke – i robi to tak całkowicie inaczej od tego, co prezentuje jako Daenerys w „Grze o tron”, że przez cały seans jej nie rozpoznałam. Jest roztrzepana, nieodpowiedzialna i egoistyczna, dorabia jako elfka w sklepie świątecznym, w międzyczasie chodząc na castingi i do łóżka z przypadkowymi ludźmi, a zamiast mieszkać z rodzicami nieustannie koczuje po znajomych – powiedzieć, że potrzebuje ułożyć sobie życie, to jak nic nie powiedzieć. Wszystko zmienia się, kiedy spotyka pod sklepem mężczyznę. Ich piękny romans zaczyna się od ptasiej kupy na jej twarzy. „Last Christmas” opowiada o magii świąt i dobrych uczynków, a oprócz Clarke gra w nim m.in. Emma Thompson.
Do zobaczenia za miesiąc!
Trwa ładowanie...