WIDEOESEJ: Nie istnieje coś takiego jak etyczna konsumpcja w kapitalizmie | Zbrojni

Obrazek posta

LINK DO MATERAŁU VIDEO NA YOUTUBE: https://youtu.be/8yQ6360y2XY

W dwa tysiące czternastym roku brytyjska odzieżowa marka Whistles wypuściła na rynek linię koszulek z napisem „Tak wygląda feminista”. Ta linia odzieżowa była częścią kampanii promocyjnej, w ramach której powstała sesja zdjęciowa ze słynnymi brytyjskimi aktorami i aktorkami noszącymi na sobie rzeczone koszulki. W tej kampanii wzięła udział między innymi Emma Watson, aktorka znana z roli Belli z aktorskiej adaptacji disnejowskiego filmu animowanego Piękna i Bestia oraz Benedict Cumberbatch, znany z roli Doktora Strange w filmach z kinowego uniwersum Marvela. W tę kampanię zaangażowany był również magazyn modowy Elle oraz feministyczne stowarzyszenie The Fawcett Society, które zadbało o merytoryczny aspekt całego tego przedsięwzięcia.

Logika tej kampanii wydawała się dość oczywista. Whistles chciało zaprezentować się jako etyczna marka odzieżowa, która dba o świadomość społeczną i chce reprezentować pozytywne, progresywne wartości, takie jak równość płci. Znormalizowanie myślenia o sobie jak o feminiście albo feministce z pewnością pomoże wielu osobom oswoić się z równościowymi ideami, a marce odzieżowej zarobić. Społeczeństwo dostaje więc normalizację feminizmu, konsumenci fajny ciuch, a Whistles sympatyczny zysk. Wydaje się to sytuacja, na której korzystają wszyscy, prawda?

No cóż… okazało się, że nie, niespecjalnie. Jakiś czas po wystartowaniu tej kampanii marketingowej, brytyjska gazeta Daily Mail ujawniła, że koszulki sprzedawane w ramach tej akcji wyprodukowane były w spartańskich warunkach przez krawcowe imigrantki na Mauritiusie. Kobiety pracujące nad feministycznymi koszulkami pracowały za wypłatę na samej granicy minimum egzystencjalnego i mieszkały stłoczone po szesnaście osób w jednym, stosunkowo niewielkim pomieszczeniu.

W wypowiedzi dla Daily Mail jedna z krawcowych zastanawia się, jak produkowane przez nią koszulki mogą być feministyczne, skoro produkowane są przez kobiety uwięzione w wyzyskującym je systemie ekonomicznym, z którego nie mają żadnej możliwości ucieczki.

Nie istnieje coś takiego jak „etyczna konsumpcja” w kapitalizmie.

Jeśli od dłuższego czasu poruszacie się po lewicowych albo lewicujących kręgach społecznych, w Internecie albo realnym życiu, z pewnością zdarzyło się Wam przeczytać albo usłyszeć te słowa. To bardzo popularny slogan używany głównie przez lewicowców młodszego pokolenia. Próbowałem prześledzić jego historię, ale udało mi się ustalić w zasadzie tylko tyle, że powstał on najprawdopodobniej w okolicach dwa tysiące czternastego roku i od tego czasu cieszy się nieustającą popularnością, szczególnie w takich miejscach jak Tumblr, Reddit czy fejsbukowe grupy. Bardzo wiele osób powtarza ten slogan bez większego zrozumienia i nie ma w tym niczego dziwnego, bo po pewnym czasie nawet najbardziej błyskotliwy i przemyślany tekst zaczyna brzmieć absurdalnie, jeśli jest bezmyślnie reprodukowany przy każdej nadarzającej się okazji, niezależnie od tego, jak adekwatnej. 

Dlatego postanowiłem wziąć go na warsztat i przeanalizować, co się właściwie a nim kryje i czy w ogóle ma on jakieś przełożenie na rzeczywistość, a jeśli tak – to właściwie jakie? No cóż, przekonajmy się.

Zacznijmy od podstaw. W każdym systemie ekonomicznym rzeczy tworzone są w określony sposób i na określonych warunkach. W praktyce systemy ekonomiczne różnią się tym, kto pracuje i kto jest posiadaczem owoców tej pracy.

Według Karla Marksa w kapitalizmie osoba wytwarzająca jakieś dobro nigdy nie otrzymuje uczciwej zapłaty stanowiącej równowartość wykonanej przez siebie pracy. Część wypracowanej wartości zawsze zabiera dla siebie pracodawca, właściciel kapitału, dla którego pracuje osoba wytwarzająca dobra, jak szewc albo realizująca usługi, jak eee… cyrkowy klaun. Kapitalista może sobie na to pozwolić dlatego, ponieważ posiada środki produkcji – rzeczy, bez których nie da się tworzyć innych rzeczy albo oferować usług. Tak samo jak właściciel jedynej studni na pustyni może dyktować ceny za szklankę wody, tak osoba posiadająca kapitał może decydować o tym, ile będzie płaciła swoim pracownikom, a ile zabierała dla siebie tylko z tytułu posiadania środków produkcji. Oczywiście jeśli z tym przesadzi, pracownicy urządzą jej rewolucję i utną mu głowę jej gilotynie, ale wtedy to już nie będzie kapitalizm. Przynajmniej dopóki po rewolucji nie ktoś inny nie zawłaszczy środków produkcji dla siebie. Co, jak pokazuje historia, zdarza się niestety dość często.

Pracodawca zawsze będzie dążył do tego, by zatrzymać dla siebie możliwie największą część wypracowanego zysku, ponieważ kapitalizm działa w taki właśnie sposób. Konkurencja jedynie intensyfikuje ten proces, ponieważ każdy chce wyrwać dla siebie możliwie największy kawałek tortu, przeważnie kosztem swoich pracowników. Ten proces nazywamy wyzyskiem.

Z tego punktu widzenia każda rzecz wyprodukowana w kapitalizmie jest rezultatem wyzysku osób, które pracowały, by daną rzecz stworzyć - klasy robotniczej. A zatem kupując… no cóż, właściwie cokolwiek… mam całkowitą pewność, że mój nabytek został stworzony przez kogoś, kto padł ofiarą wyzysku. A ponieważ w ekonomii wszystko jest ze sobą połączone, oznacza to, że nawet jeśli pójdę do jakiejś spółdzielczej, wegańskiej knajpy, gdzie wszyscy jej pracownicy są jednocześnie właścicielami, wspólnie zarządzają interesem i uczciwie dzielą się dochodem… to najprawdopodobniej oni korzystają w swoim biznesie z produktów tworzonych przez kapitalistyczne, wyzyskujące firmy. A nawet jeśli jakimś cudem tego nie robią, to na pewno robią to jakieś przedsiębiorstwa gdzieś dalej na którymś kolejnym ogniwie tego łańcucha.

To właśnie oznacza ten slogan. Nie istnieje coś takiego jak „etyczna konsumpcja” w kapitalizmie. Niemożliwa jest konsumpcja bez bezpośredniego albo pośredniego uczestniczenia w wyzysku. Dopiero wtedy, gdy w stu procentach zmienimy sposób produkcji na taki, który nie opiera się na kapitalizmie, a na jakimś uczciwszym dla pracowników systemie, w którym będą oni dostawali całkowitą zapłatę za wykonaną przez siebie pracę, wtedy będziemy mogli konsumować wytwarzane dobra w sposób etyczny.

Oczywiście, zanim do tego dojdzie, musimy jednak jakoś żyć. Musimy nosić ubrania, by nie zmarznąć, musimy jeść jedzenie, by nie umrzeć z głodu, musimy mieć dach nad głową. To zmusza nas wszystkich do uczestnictwa w kapitalizmie – kupowania ubrań wyprodukowanych w koszmarnych warunkach w krajach globalnego południa, kupowania oraz spożywania jedzenia wyprodukowanego w nieetyczny sposób oraz pracownia, bardzo często w firmach, które odpowiedzialne są za zanieczyszczanie środowiska naturalnego, wyzysk oraz wiele innych paskudnych rzeczy.

Paradoksem tej sytuacji jest fakt, iż osoby, które w największym stopniu mogą pozwolić sobie na etyczniejszą konsumpcję w kapitalizmie najczęściej są tymi o najstabilniejszej sytuacji ekonomicznej, czyli beneficjenci kapitalizmu. Takie osoby stać na diagnozowanie rynku w poszukiwaniu etycznie produkowanych produktów oraz kupowanie tych produktów, które przeważnie są droższe niż te produkowane nieetycznie. Do tego potrzeba czasu, edukacji, świadomości społecznej i pieniędzy – a te rzeczy najczęściej nie są dostępne większości ludzi zmuszonych do życia w kapitalizmie. I koło się zamyka.

Oczywiście, z przyczyn, o których mówiłem wcześniej nawet to nie będzie stuprocentowo etyczna konsumpcja.

Całkiem nieźle obrazuje to fragment książki Zbrojni autorstwa Terry’ego Pratchetta. Zbrojni są powieścią rozgrywającą się w ramach cyklu fantasy o Świecie Dysku, fikcyjnym uniwersum, w którym żyją elfy, trolle i krasnoludy, istnieje magia, ziemia jest płaska i spoczywa na grzbiecie wielkiego żółwia sunącego przez Kosmos, a policja czasami nie jest zupełnie bezużyteczna – i, jeśli mam być szczery, to ten ostatni element jest w tym wszystkim najmniej wiarygodny.

Głównym bohaterem Zbrojnych jest Samuel Vimes, kapitan Straży Nocnej, który wywodzi się z nizin społecznych jednak w ramach kolejnych tomów cyklu nieustannie awansował, aż w końcu stał się jedną z najbogatszych, najpotężniejszych i najbardziej wpływowych osobistości w Ankh-Morpork, mieście, w którym rozgrywa się akcja wielu książek z tej serii. Mimo to Vimes nadal w bardzo dużym stopniu zachował nawyki i sposób bycia – oraz sposób myślenia – osoby z klasy robotniczej. Pratchett często używał tej postaci w celu obrazowania krytyki społecznej i obserwacji, jak różni się życie osób z klasy robotniczej od tych należących do klasy panującej. Jak choćby w absolutnie fantastycznym fragmencie o obuwniczej teorii niesprawiedliwości społecznej, w Internecie znanej powszechnie jako „buty Vimesa”.

 

Weźmy na przykład buty. Vimes zarabiał trzydzieści osiem dolarów miesięcznie, nie licząc dodatków. Porządna para skórzanych butów kosztowała pięćdziesiąt dolarów. Ale para butów, na jaką mógł sobie pozwolić - całkiem przyzwoita na jeden czy dwa sezony, bo potem zupełnie przetarła się tektura, przeciekająca jak demony, to koszt około dziesięciu dolarów. Takie właśnie buty zawsze kupował Vimes i nosił je, aż podeszwy były tak cienkie, że w mgliste noce po kamieniach bruku poznawał, gdzie w Ankh-Morpork się znajduje. Jednak dobre buty wytrzymywały lata, długie lata. Bogatego stać na wydanie pięćdziesięciu dolarów na parę butów, w których po dziesięciu latach wciąż będzie miał suche nogi. Tymczasem biedak, którego stać tylko na tanie buty, wyda w tym czasie sto dolarów - a nogi i tak stale będzie miał przemoczone. To właśnie kapitan Vimes nazywał obuwniczą teorią niesprawiedliwości społecznej.

 

Okej, obuwnicza teoria niesprawiedliwości społecznej sama w sobie opowiada o czymś nieco innym niż etyka konsumpcji. Jest metaforą tego, jak wysokie zarobki ułatwiają oszczędzanie, ponieważ pozwalają kupować trwalsze, bardziej wytrzymałe rzeczy, co na dłuższą metę jest mniej kosztowne, więc pozwala odłożyć więcej pieniędzy. Ale jako przykład tego, o czym mówimy w tym miejscu funkcjonuje całkiem nieźle i nie trzeba jej nawet specjalnie naciągać. Bogata osoba wie, gdzie kupić buty, które będzie nosić dziesięć lat i stać ją na taki zakup. Uboga osoba kupi najtańsze buty, bo na inne jej nie stać, przez co zużyje ich więcej.

Hasło „Nie istnieje coś takiego jak etyczna konsumpcja w kapitalizmie” oznacza zatem to, iż nie powinniśmy przerzucać odpowiedzialności za wyzysk na konsumentów, bo to nie oni są jego przyczyną. Większość konsumentów w taki czy inny sposób jest zresztą wyzyskiwana, bo uczestniczy w kapitalizmie nie tylko jako konsument, ale też jako osoba pracująca i wytwarzająca jakieś określone dobra albo świadcząca jakieś określone usługi.

Na pewno znacie ten mem z przemądrzałym gościem ze studni, który próbuje zaorać ludzi krytykujących kapitalizm, wytykając im, że jednocześnie sami przecież funkcjonują w kapitalizmie. Jest to ostatni kadr krótkiego komiksu autorstwa amerykańskiego artysty Matta Borsa. Na pierwszym kadrze widzimy młodą kobietę, która krytykuje korporację Apple za niepłacenie podatków. Widząc to, główny bohater tego komiksu zarzuca jej hipokryzje, ponieważ kobieta robi to za pomocą iPhone’a, urządzenia wyprodukowanego przez Apple. Jestem pewien, że większość z was spotykała osoby posługujące się taką argumentacją, czy to w Internecie, czy w życiu codziennym. Bors w kolejnych kadrach swojego komiksu, pokazuje, jak wadliwa jest taka logika jeśli będziemy stosować ją konsekwentnie. Na trzecim kadrze widzimy mężczyznę, który dochodzi do wniosku, że samochody powinny mieć pasy bezpieczeństwa. Główny bohater komiksu wytyka mu, że przecież kupił samochód, co ma sugerować hipokryzję. Ostatni kadr, ten najczęściej cytowany w Internecie, pokazuje osobę żyjącą w średniowieczu, która twierdzi, że powinniśmy jakoś poprawić społeczeństwo. Główny bohater wytyka jej, że przecież żyje w społeczeństwie. Ta puenta obnaża słabość argumentacji.

No więc nie. Krytykowanie kapitalizmu jednocześnie żyjąc w kapitalizmie nie jest hipokryzją, tak samo jak nie jest hipokryzją krytykowanie polskiego rządu jednocześnie żyjąc w Polsce. Wręcz przeciwnie. Funkcjonowanie w jakimś systemie jest powodem, dla którego go krytykujemy i szukamy alternatywnych, lepszych rozwiązań – bo na własnej skórze odczuwamy, jak wadliwy jest ten obecny system. I wskazywanie jego wad oraz myślenie nad tym, jak je wyeliminować, to naturalna reakcja, nie jakaś logiczna sprzeczność.

Niepokoi mnie jednak coś innego. Od pewnego czasu zauważam, że ten slogan coraz częściej traktowany jest nie jako diagnoza tego, co jest nie tak z kapitalizmem, ale jako usprawiedliwienie własnego albo cudzego konformizmu. Skoro niezależnie od tego, jak bardzo będziemy się starać, i tak nie uda nam się osiągnąć etycznej konsumpcji w kapitalizmie, to oznacza, że nie warto robić niczego w tym względzie, niczym się nie przejmować – hulaj dusza, Piekła nie ma. Nic nie ma sensu, wszystko jest dozwolone. Skoro z góry jesteśmy skazani na porażkę, nie warto nawet próbować.

Nie wydaje mi się, by to tak wyglądało. Przede wszystkim sprawa nie jest przecież zerojedynkowa. W każdym systemie ekonomiczno-społecznym jesteśmy w stanie podejmować mniej lub bardziej etyczne decyzje w ramach narzuconych reguł gry. Kapitalizm, jeśli chcemy w nim przeżyć, do pewnych nieetycznych rzeczy nas zmusza – na przykład do konsumpcji nieetycznie produkowanych zasobów – do pewnych nas motywuje – na przykład do nadmiernej konsumpcji albo monetyzowania wszystkich aspektów naszego życia – a w pewnych kwestiach mimo wszystko pozostawia nam pewien wybór i indywidualną decyzyjność. Oczywiście, granice między tym, co musimy i tym czego nie musimy często są płynne i dla każdej osoby ustawione są nieco inaczej.

Inna sprawa, że samo ograniczanie konsumpcji nie rozwiąże problemu. Nawet gdybyśmy wszyscy i wszystkie zrobili absolutnie wszystko, co tylko możliwe, by ograniczyć własną konsumpcję do egzystencjalnego minimum, niczego to nie zmieni. Nadal będzie istniała kapitalistyczna infrastruktura funkcjonująca tak, jak do tej pory, po prostu więcej rzeczy szłoby do kosza na śmieci. Tak się zresztą dzieje już teraz. Globalnie produkujemy prawie dwa razy więcej jedzenia niż potrzeba do wykarmienia całej populacji ludzkiej. I wiele z tego jedzenia ląduje w koszu nie dlatego, że jest z nim coś nie tak, ale dlatego, że wyprodukowano więcej niż jesteśmy w stanie strawić.

Jeszcze raz – nie oznacza to, że nie powinniśmy w miarę naszych skromnych możliwości, dbać o to, by konsumować możliwie etycznie i z głową. Oznacza to jednak, że w parze z naszymi własnymi indywidualnymi działaniami powinniśmy myśleć szerzej, o tym jak zmienić zasady gry na zdrowsze i uczciwsze dla wszystkich – nie tylko o tym jak minimalizować szkody w ramach grania według dotychczasowych zasad. Bo prędzej czy później będziemy musieli je zmienić. Kapitalizm to system ekonomiczno-społeczny, który zakłada nieskończony wzrost – najbogatsi przez cały czas konkurują ze sobą, by mieć jeszcze więcej. Problem polega na tym, że rzeczywistość nie działa w taki sposób. Rzeczywistość ma limity. Doba ma limity. Ludzie mają limity. Planeta ma limity. I w pewnym momencie dojdziemy do ściany, a iluzja nieskończonego wzrostu pęknie jak mydlana bańka. I lepiej, żebyśmy do tego czasu wymyślili jakiś naprawdę dobry plan awaryjny.

Bo potem może być już za późno.

 

Muzyka:

https://youtu.be/YQmllIH__-I

https://youtu.be/IauSZrpfgLI

https://www.youtube.com/watch?v=CG0MPrBylg8

 

WIDEOESEJ

Zobacz również

Miniwideoesej dla Patronów: Industria
Miniwideoesej dla Patronów: The House
WIDEOESEJ: Kod | Vampire: The Masquerade - Bloodlines

Komentarze (1)

Trwa ładowanie...