Dosyć szybko dojechaliśmy do Tyczyna, gdzie mieści się bardzo piękny pałac Wodzickich. Na miejscu okazało się, że w jego murach funkcjonuje… szkoła. Przestraszyliśmy się, że z racji trwających wakacji, wnętrze będzie zamknięte. Całe szczęście okazało się, że – mocno okrojona – kadra wciąż pracuje. Przewodnikiem po budynku stała się sprzątaczka, która z początku bardzo się zdziwiła naszym widokiem. Okazało się, że nie zdaje sobie sprawy, że całkiem niedaleko znajduje się szlak Green Velo, a pałac w którym pracuje na co dzień jest jednym z proponowanych do odwiedzenia zabytków. Zresztą sama dyrektor szkoły, która wbiła nam później pieczątkę do paszportu Green Velo również o tym nie wiedziała. Całe to małe zamieszanie, które było związane z naszym przyjściem nie przysłoniło nam jednak głównego celu, jakim było przespacerowanie się po korytarzach pałacu. Dzięki uprzejmości sprzątaczki, mogliśmy wejść do niektórych klas. Można śmiało powiedzieć, że uczniowie mogą czuć się jak książęta. Kilka pomieszczeń w których w ciągu roku prowadzone są lekcje, ozdobionych jest piękną sztukaterią oraz freskami.
Pałac stoi pośrodku niewielkiego parku, gdzie podobno znajduje się około 1500 drzew i krzewów. Do budynku przylega również oficyna, która niestety ze względu na stan pozostaje zamknięta. Planowany jest jej remont, choć nikt nie wie na kiedy. Niemniej, kiedy ta część całego kompleksu będzie mogła być użytkowana, przekształci się w internat – przynajmniej według naszej przewodniczki.
Spod pałacu pojechaliśmy w kierunku sanktuarium w Borku Starym. Nazywany jest potocznie „Jasną Górą Różańcową”, a pieczę nad całym kompleksem sprawują dominikanie. Według podań, miejsce to jest sławne z powodu Matki Boskiej oraz cudów, jakie miały tu się dziać od 1418 roku. My niestety nie mogliśmy zobaczyć wnętrza kościoła. Świątynia była zamknięta, a w pobliżu próżno było szukać zarówno dominikanów jak i kogokolwiek, kto mógłby nam pomóc.
Chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. Przed nami była droga do Dynowa. Wróciliśmy na szlak Green Velo w Błażowej i od tej pory kierowaliśmy się już w stronę potencjalnego miejsca, gdzie chcieliśmy zostać na noc. Okazało się, że droga z Błażowa staje się o wiele trudniejsza. Pojawiły się liczne długie podjazdy z nikłą ilością zjazdów. Niejednokrotnie brakowało nam sił na wspięcie się na którąś górę i musieliśmy prowadzić swoje rowery. Sytuacji nie poprawiał fakt, że szlak przebiegał przez drogi polne i szutrowe. Do tego dochodził żar lejący się z nieba, który wykańcza człowieka. Oj, nie wspominamy tego odcinka zbyt dobrze.
Odetchnęliśmy z ulgą dopiero za Futomą Górną, gdzie po długiej walce z wertepami i podjazdami pojawił się asfalt i wyczekiwany zjazd. Od tamtej pory, przez niemal 7 km cały czas zjeżdżaliśmy. Praktycznie nie naciskaliśmy pedałów, a rowery same sunęły do przodu. Tak nagrodzeni dojechaliśmy do Dynowa.
Planowaliśmy przejechać się kolejką wąskotorową, która jest atrakcją w okolicy. Powstała by ułatwić przewóz materiałów budowlanych oraz płodów rolny. Cała linia z Dynowa do Przeworska ma około 46 km. Co ciekawe w 1913 roku z kolei skorzystało 110000 pasażerów. Na nasze nieszczęście w okresie letnim kolejka kursuje nieregularnie i przeważnie w weekendy. My byliśmy w Dynowie w środku tygodnia i nie planowaliśmy tam dłuższego pobytu. Musieliśmy obejść się smakiem.
Według atlasu rowerowego w Dynowie funkcjonuje schronisko młodzieżowe. Niestety nie udało się nam znaleźć informacji gdzie się znajduje. Wpadliśmy za to na ofertę pola namiotowego w oddalonym o jakieś 15 km od miasteczka Dubiecku. Jednak kiedy zadzwoniliśmy, by dowiedzieć się czy nocleg jest możliwy, właściciel zaproponował nam miejsce pod namiot nad samym Sanem, w wiosce Słonne. Kiedy dowiedział się, że jedziemy rowerami i jesteśmy już nieco zmęczeni, zaproponował, że podwiezie nas na miejsce.
Po spotkaniu dowiedzieliśmy się, że chcąc jechać – tak jak planowaliśmy to uczynić – czarnym szlakiem rowerowym z Dynowa do Słonne, musielibyśmy pokonać bardzo wysoką górę, a co za tym idzie również długi i męczący podjazd. Według właściciela kempingu, droga zajęłaby nam około dwóch godzin. W drodze na miejsce naszego spoczynku zobaczyliśmy opisywane przez niego miejsce i dziękowaliśmy, że jednak nas zabrał. O ile trasa może byłaby bardzo widokowa, to samo wjechanie na Winną Górę byłoby katorgą. A tak, odpoczęliśmy nieco po całodniowej drodze i mogliśmy bez bólu przygotować sobie jeszcze coś do jedzenia i na spokojnie rozłożyć namiot. Miejsce jest faktycznie bardzo piękne. Kempingu od rzeki nie oddziela żaden płot, dzięki temu mogliśmy ustawić się niecałe pięć metrów od Sanu.
Nazajutrz postanowiliśmy odpuścić sobie Green Velo. Uważaliśmy, że czarny szlak biegnący wzdłuż Sanu, raz po raz go przecinający będzie o wiele bardzie malowniczy, niż klucząca wśród wzniesień główna trasa. Zresztą kilka razy w czasie jazdy spotykaliśmy Green Velo. Kiedy odłączaliśmy się od niego i widzieliśmy jak zaczyna piąć się ku górze i oddala się od rzeki, upewnialiśmy się tylko, że wybraliśmy dobrze. Czarny szlak, tzw. forteczny na niemal całej swej długości biegnie po równiutkim asfalcie, a koła same praktycznie się toczą. Była to miła odmiana po walce z dnia poprzedniego. Dziwiliśmy się, że zarządcy tych terenów, wyznaczając trasę Green Velo zdecydowali się poprowadzić szlak nie wzdłuż Sanu. Szczególnie, że od miejscowości Babice do Krzywczy nie ma nic szczególnego na szlaku. Domyślamy się, że chodziło o wyremontowanie jakiś dróg w tamtej okolicy, które zapewne o wiele bardziej tego potrzebowały, niż te którymi jechaliśmy.
Może się wydawać, że jadąc wzdłuż rzeki nadkłada się bardzo wiele drogi i bardziej efektywne jest pojechanie główną drogą, np 884 do Przemyśla. Jednak jadąc wzdłuż Sanu mijaliśmy bardzo wiele pięknych miejsc. Trafialiśmy kilka razy na rozciągnięte ponad wodą kładki, które robiły na nas ogromne wrażenie.
Po drodze do Przemyśla zatrzymaliśmy się w Krasiczynie. Znajduje się tam zamek kasztelana przemyskiego, Stanisława Krasickiego. Budowla jest bardzo piękna, a otaczające ją parki powodują, że ciężko stamtąd wyjechać. Zamek zbudowano tak, by dziedziniec znajdował się wewnątrz, a z każdej strony otaczały go mury mieszczące w sobie liczne komnaty i sale. Na rogach umieszczono baszty, każda w zupełnie innym kształcie. Z racji spięcia pomiędzy właścicielem zamku a dziedzicami majątku remont odkłada się na kolejne lata, a obiekt powoli podupada. Jednak mimo tej fatalnej sytuacji zamek nadal zachwyca. Postanowiliśmy skorzystać z usługi przewodnika i pomimo naglącego czasu oraz odległości, która pozostała do Przemyśla, zwiedzić zamek. Trafiliśmy na wycieczkę emerytów, którzy niejednokrotnie swoim zachowaniem wywoływali u nas uśmiech. Niestety nie każdy domyśla się, że tego typu miejsca raczej nie mają udogodnień dla osób z ograniczoną ruchomością. Trzeba było poświęcić sporo czasu nim cała grupa znajdzie się w danym pomieszczeniu, o którym przewodnik chciał opowiedzieć. Jednak pomimo tego cała wycieczka pozytywnie zapadła nam w pamięci.
Spod zamku wjechaliśmy na drogę 28. Musieliśmy znieść dosyć spory ruch na głównej drodze wjazdowej do Przemyśla. Do samego miasta jednak wjechaliśmy szlakiem Green Velo, który mniej więcej w połowie odległości pojawia się na chwilę by znów zjechać w boczną drogę.
Udało się nam zarezerwować nocleg w schronisku młodzieżowym „Matecznik„, który należy do MPR, czyli Miejsc Przyjaznych Rowerzystom. Na miejscu okazało się, że istnieje również możliwość rozbicia namiotu na niewielkim kawałku trawy pod budynkiem. Według pani na portierni, rowerzyści bardzo często korzystają właśnie z tej opcji. Prócz braku łóżka, wszystkie inne udogodnienia są dostępne. Do dyspozycji jest wyposażona kuchnia, wyremontowane prysznice czy sala telewizyjna. To bardzo fajna opcja i tania – zapłaciliśmy zaledwie 20 złotych za noc i to na dwie osoby. Warto wziąć pod uwagę tą ofertę planując pobyt w Przemyślu. Samo schronisko znajduje się bardzo blisko centrum, więc wydaje się, że niczego tańszego się nie znajdzie. My polecamy z czystym sercem.
Kolejnego dnia postanowiliśmy wspiąć się na Wieżę Zegarową w której mieści się Muzeum Dzwonów i Fajek. Racja, że jest to dziwne połączenie? Nas również dopadły wątpliwości związane z tym miejscem. Jednak wszystko się zmieniło, kiedy przekroczyliśmy próg muzeum. W środku znajdują się pięknie wyroby sztuki ludwisarstwa i fajkarstwa z których swego czasu Przemyśl słynął i nadal słynie nie tylko w kraju ale i za granicą. Na ośmiu kondygnacjach wieży poznać można historię nie tylko wspomnianych przemyskich fajek i dzwonów, ale również samego miasta. Dodatkowo możliwe jest wejście na szczyt budowli, skąd rozciąga się panorama Przemyśla.
Następnym przystankiem na mapie miasta było Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej. Zbiory tam znajdujące się kolekcjonowane są od ponad wieku, choć samo muzeum wiele razy zmieniało swoją siedzibę. Ostatecznie wprowadziło się do nowego gmachu w 2008 roku i to tam dzisiaj można podziwiać ponad 200000 eksponatów. Nie da się ukryć, że w dużej mierze stanowią one elementy sztuki sakralnej zarówno polskiej jak i ukraińskiej. Niemniej jest to jakby nie patrzeć kawał historii ziemi przemyskiej, która wielokrotnie przeplatana była kulturą tych dwóch narodów. W salach muzeum można podziwiać również elementy znalezione w czasie prowadzonych wielokrotnie na terenie Przemyśla i okolic wykopalisk.
W czasie pobytu w Przemyślu odwiedziliśmy również podziemną trasę turystyczną, jednak nie była ona zbyt zachwycająca. Dlatego warto zadać sobie pytanie, czy marnować pieniądze i czas, by wejść pod przemyską ziemię?
Pod koniec dnia postanowiliśmy podjechać pod Zamek Kazimierzowski wznoszący się nad miastem. Jego historia sięga 1340 roku, kiedy za panowania Kazimierza Wielkiego wzniesiono tu gotycką budowlę. Po licznych zniszczeniach i przebudowach w kolejnych latach, obiekt został ostatecznie odrestaurowany i jest otwarty dla zwiedzających. Mieści się w nim Centrum Kultury i Nauki. My postanowiliśmy nie zwiedzać jego wnętrza. Byliśmy ciut zmęczeni, a sam opis na tablicach informacyjnych wystarczył nam w zupełności.
Nazajutrz mieliśmy opuścić Przemyśl i skierować się na północ, ku granicy województw podkarpackiego i lubelskiego. Ale o tym opowiem za dwa dni. Tymczasem zapraszam do komentowania, lajkowania i udostępniania znajomym tej i poprzednich części relacji z przejazdu po Green Velo. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, zapraszam do polubienia fanpage’y EkstraMisji na Facebooku, Instagramie i Twitterze. Dzięki temu nie ominą was aktualności z naszej działalności – w szczególności informacje dotyczące zbliżającej się wielkimi krokami wyprawy rowerowej Ekstra13 o której pisałem na początku tygodnia. Zapraszam do przeczytania tekstu przedstawiającego jej szczegóły. Znajdziecie go -> tutaj <-.
Zachęcam do wsparcia nas i EkstraMisji poprzez objęcie patronatem na platformie Patronite. Zebrane fundusze z całą pewnością przyczynią się do zrealizowania celów jakie sobie założyliśmy na najbliższą wyprawę. Z góry dziękujemy serdecznie.
Trwa ładowanie...