Mam to szczęście, że ją znam. Autorkę, poetkę, Babę na Babiej Górze, matkę, żonę, sojuszniczkę, samorzeczniczkę, nauczycielkę. Podziwiam jej pęd, niepewność i słowa — leją się, jak woda, którą zapomniano zakręcić w łazience. Wyciekają spod drzwi, stają się krwawymi dłońmi, które targają moje wnętrzności.
Katarzyna Zwolska-Płusa w tomie „Daję wam to w częściach" tworzy pełen rozpaczy i goryczy, połączonej z dumą, portret kobiety, o której mówi mąż, inni, ale która przelewa się przez ich słowa jako wielkie zdziwienie. Bohaterka tej poezji cała składa się ze zdziwienia i niedopasowania, wiecznie próbuje grać w normalność, ale jej wagonik się wykoleja, co nie stanowi już dla niej powodu do traumy, takie są zasady tej gry. Nie brak tu dosadnych, a jednak subtelnie ukazanych opisów odczuć: od tych fizycznych, porodowych, po drgające jak światło świecy reakcje emocjonalne. Łza na rzęsie się trzęsie, ale zaciśnięta szczęka nie pozwala jej spaść. Nie wiem, jak można tak z trzewi być kobietą, czerwoną, silną i delikatną jednocześnie. Ta ona, ta żona wykrzykuje mocne słowa w kierunku swojej matki i wie, że dostanie nimi w odwecie od córki, ale ucieka przez przedpokój pełen butów, by wrócić do pracy. Ona wie, że tylko bydlęta klękają, więc będzie upadać na pysk, ale z podniesioną głową i przez zaciśnięte zęby cedzić z córką, swoją kopią, jogurt. To ona jest miłością i wie, że mężem może być tylko ten, który wytrze z niej krew i kupi podpaski.
Płakałam nad tym tomem, pełnym mocnych słów i/lub obrazów. Dodatkowo okładkę zdobi grafika, która powstała z obrazu Karoliny Kułakowskiej „Kompozycja w czerni (depresja)”— z samego zimnego, mrocznego, czarnego, dziewiątego kręgu naszych niepokojów.
Mam wielkie marzenie, by Katarzyna Zwolska-Płusa stała się laureatką Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius.
Trwa ładowanie...