Po co i dlaczego tu jesteśmy? Przeczytajcie kilka słów naszego grafika o tworzeniu błogosławieństw w TeoBańkologia.
Pracowałem 7 lat w korporacji. Miałem tego dość – dużo stresu i nacisku na terminy, a ja potrzebowałem robić coś, co pomogłoby mi wykorzystać moje umiejętności w dobry sposób. Wtedy bardzo mocno chodziła mi po głowie przypowieść o talentach. Miałem różne pomysły, jak wykorzystać swoje, ale to ciągle nie było to. Zacząłem się nawet modlić o utratę pracy w kontekście tego, żeby pojawiła się jakaś nowa propozycja, dzięki której mógłbym bezpiecznie odejść z poprzedniej. Po roku tej modlitwy pojawiła się Teobańkologia, którą pokazała mi moja żona.
Zaczęła się pandemia. Pewnego dnia w pracy prezes przyszedł z wiadomością, że będziemy musieli się pożegnać. Ta informacja trochę mnie zaskoczyła, bo w firmie nie było przecież mowy o żadnych zwolnieniach, nawet mimo wirusa. Ja jednak, zamiast martwić się, że właśnie w trakcie kryzysu straciłem pracę, ucieszyłem się. Od razu zacząłem nowennę pompejańską w intencji nowej. Kiedy modliliśmy się z Teobańkologią, podczas jednej z transmisji, ksiądz Teodor powiedział, że szuka grafika do zespołu. Pomyślałem, że taki wolontariat to jest to czego szukałem. Jednak Pan Bóg miał trochę inne plany. Dokładnie w dzień końca części błagalnej dostałem informację o tym, że jest dla mnie praca w Teobańkologii!
Tego samego dnia, kiedy miałem podjąć decyzję o pracy tutaj, dostałem równoległą propozycję stanowiska – stabilną, blisko mojego miejsca zamieszkania, a tu przecież nie wiadomo, czy taki kanał internetowy przetrwa… Mimo pewnych wahań przyjąłem pracę jako grafik w zespole Teobańkologii, jednak nadal miałem wątpliwości. W końcu dorosły facet, dom, obowiązki… Postanowiłem więc jeszcze przemodlić całą sprawę. Poszedłem na poranną mszę. To, co wtedy usłyszałem w kościele, było powiedziane wprost do mnie: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”. I jak organista w tym kościele zawsze fałszuje, to ten fragment zaśpiewał idealnie czysto! Czułem się, jakbym trafił na dywanik do szefa i dostał reprymendę, więc zrobiłem w tył zwrot i naprzód marsz!
Czuję się w pewnym sensie zaszczycony, bo właściwie grafik czyta błogosławieństwo jako jeden z pierwszych, a na pewno widzi je w całości jako pierwszy. Dzięki temu też dłużej to we mnie pracuje. Najpierw czytam tę kwintesencję, która ma się pojawić na grafice. Inspiruję się też treścią całości. Wybieram zazwyczaj jedno słowo, które od razu działa na wyobraźnię i które będę mógł zamienić w obraz. Staram się też, by często trudne treści, dzięki tej grafice były lepiej przyjęte. Myślę, o tym, co osoba po drugiej stronie odczuje po zobaczeniu tego i zabieram się do pracy. Jak każdy grafik mam swoją wizję, ale oddaje efekt końcowy w całości Panu Bogu. Mogę być wtedy tym ołówkiem w Jego ręku.
Niby gdy człowiek pracuje, to nie może się angażować emocjonalnie. Niby każdego dnia jestem w pracy i rysowanie błogosławieństw po prostu leży w zakresie moich obowiązków, ale kiedy później widzę je na Facebooku czy Instagramie, uderzają mnie dwukrotnie bardziej. Jednak to bardzo zostaje w sercu. To tak, jak z ważną rozmową, podczas której zamiast robić notatki, coś sobie bazgrzesz na boku, ale jednocześnie, patrząc później na te rysunki, potrafisz przytoczyć jej każdy fragment.
Kiedy otworzyłem naszą „Księgę błogosławieństw”, która dopiero co została wydana, te błogosławieństwa, które tworzyliśmy z zespołem już bardzo dawno i oglądałem je setki razy, zrobiły na mnie na nowo ogromne wrażenie, choć znam je już na pamięć. To było ogromnie poruszające.
Mateusz, jeden z grafików Zespołu
Trwa ładowanie...