Przychodzę opowiedzieć Wam zadziwiającą historię o zawartości różowego kontenerka, z którym płynęłam po Amazonce zaledwie kilka dni temu.
Postanowiłam, że w końcu wyróżnię w jakiś sposób moich Patronów, czyli osoby które wspierają mnie, często od lat. Mam wyrzuty sumienia, że wcale o Was nie dbam, bo nie publikuję nic na Patronite. Od śmierci mojej ukochanej Bajki prawie tam nie zaglądałam, gdyż każda moja tam aktywność boleśnie przypominała mi, jak szykowałam dla Patronów jej słynne mruczanki. Teraz jednak czuję, że już czas odkurzyć te stare kąty i właśnie znalazłam sposób by sprawić, że Patroni poczują się choć troszkę bardziej docenieni!
Otóż na Patronite historia różowego kontenerka będzie bardziej rozbudowana. Będą filmy, więcej zdjęć i na pewno będzie o wiele bogatsza treść..
Cała historia zaczyna się na tym zdjęciu. Zauważcie, że odłączyłam się od grupy, jestem już z przodu i czekam na nich. Zaobserwujcie też, że Diego - nasz indiański przewodnik - patrzy za mną. Przed chwilą wpatrywaliśmy się razem w jedno miejsce na trawie, gdzie być może dojrzycie ciemniejszy kształt, a jeszcze chwilę wcześniej szliśmy przez dżunglę i to był cudowny spacer, podczas którego obserwowaliśmy drzewa kakaowca, bananowce, palmy i inną niezwykłą roślinność. Właśnie dotarliśmy do malutkiej wioski o nazwie Santa Rita, gdzie już przy pierwszym domu dostrzegłam psa, który według mnie był tak ciężko chory, że po prostu umierał…
Kiedy go dostrzegłam, twarz mi się zmieniła i łzy stanęły mi pod powiekami. Piesek leżał tuż przy drodze, w pełnym słońcu, które paliło ostro, jak to zwykle bywa w Amazonii. Leżał w taki nienaturalny sposób, że jedną nogę miał jakoś mocniej podwiniętą, brzuch miał wydęty jak u głodujących dzieci, a jednocześnie widać mu było żebra. Sierść była cała w świerzbie, aż miał skorupę przy tyłku, a nad nim unosiła się chmara much i nawet z daleka widać było skaczące po nim pchły, tak liczne, że jego sierść po prostu się ruszała. Oceniłam go w myślach na bardzo starego psa i po prostu nie mogłam na to patrzeć. Moje spojrzenie skrzyżowało się w pewnym momencie ze spojrzeniem Diego i on swoją poczciwą i współczującą twarzą potwierdził moje obawy, kiwnął głową, pokazał swoją ręką na biodro, na brzuch, na głowę sugerując, że są to miejsca, z którymi piesek ma problem. Powiedział też słowo: parásitos - pasożyty.
Odeszłam stamtąd, ponieważ nie mogłam tego znieść. Bezsilność była przytłaczająca i wiedziałam, że pobyt w Amazonii mam od tego momentu zepsuty...
cdn.
Trwa ładowanie...