Ogród pełen mikroorganizmów.

Obrazek posta

Wszyscy, którzy czytają moje artykuły i śledzą moje działania w permakulturowym siedlisku wiedzą, że przywiązuję wielką wagę do gleby i jej zdrowia. Aby gleba i rosnące w niej rośliny były zdrowe, niezbędnym jest aby ta gleba żyła, czyli aby zamieszkiwała ją cała rzesza mikroorganizmów glebowych. Dziś więc porozmawiamy o tym, jak sprawić, aby nasz ogród był dla nich przyjazny oraz jak spowodować, aby w naszym ogrodzie było ich więcej.

Mikroorganizmy glebowe oraz substancje które one wytwarzają poprawiają jakość gleby, zwiększając jej zdolność magazynowania wody, porowatość oraz zawartość materii organicznej. Tworzą strukturę gruzełkowatą, jedną z najpiękniejszych rzeczy na jakie patrzy ogrodnik. Jakby przy okazji, sprawiają, że rośliny łatwiej uzyskują dostęp do składników odżywczych i wody, łatwiej znoszą susze, upały, ulewne deszcze i mrozy, a także są bardziej odporne na choroby i szkodniki.

Refraktometr - przyjaciel ogrodnika ;)


Spacerując po dowolnym ogrodzie na pewno zdarzyło się Ci zobaczyć roślinę, która rośnie wyraźnie lepiej od innych, oraz inną, marniejącą i zaatakowaną przez szkodniki. Gdyby zdarzyło się tak, że masz akurat przy sobie refraktometr, mógłbyś zmierzyć i porównać indeks Brix w soku tych dwóch roślin. Jestem skłonny założyć się z Tobą o całą moją kolekcję nasion, że Brix rośliny zdrowej i bujnie rosnącej ma o wiele większą wartość niż tej zaatakowanej przez szkodniki.

O czym świadczy indeks Brix? Mierzy on stężenie cukrów i soli mineralnych w soku roślin. Im indeks wyższy, tym sok słodszy, bardziej stężony. Szkodniki paradoksalnie nie lubią słodyczy. Sporo z nich nakłuwa rośliny, aby dostać się do łyka, którym płynie sok. Jeżeli sok jest bogaty w cukry, jego ciśnienie osmotyczne jest większe i szkodnik pijąc taki sok odwadnia się. Jest to główna przyczyna dla której rośliny o wysokim indeksie Brix mniej chorują i rzadziej padają ofiarą masowych wysypów szkodników.
 

Im wyższy Brix, tym mniej mszyc :)


Cóż ma nasz Brix do mikroorganizmów glebowych? Jak mówi Dr Mary Cole z Agpath w Australii, parafrazując znane powiedzenie Mollisona – „nie ma Pani za dużo szkodników, ma Pani za mało mikroorganizmów glebowych i żyzności w glebie”. Istnieje bowiem bezpośrednia korelacja pomiędzy ich liczbą a ilością substancji odżywczych, jakie roślina jest w stanie pozyskać, a tym samym, w procesie fotosyntezy, uczynić swoje soki bogatszymi w cukry, a więc mniej atrakcyjnymi dla szkodników. Dobra mikrobiologia gleby jest bowiem źródłem dobrego składu chemicznego rośliny, a nie odwrotnie – chemia podana do gleby rujnuje mikrobiologię, a również chemię rośliny.

Porównując glebę z ogrodu permakulturowego z glebą z wielkoobszarowej uprawy w monokulturze od razu zauważymy, że w glebie uprawy przemysłowej liczebność i różnorodność mikroorganizmów jest zdecydowanie mniejsza. Dzieje się tak dlatego, że wiele zabiegów, takich jak uprawa mechaniczna (orka, bronowanie, wałowanie, itp.) oraz zabiegów chemicznych (nawożenie, opryski) niszczy życie w glebie, a co ważniejsze niszczy warunki które pozwalają, aby takowe mogło istnieć. Gleba zdrowa zawiera nie mniej niż trzy procent materii organicznej, a w chwili obecnej przeciętny grunt rolny w Europie zawieraj jej półtora, a w Stanach zjednoczonych mniej niż jeden procent. Gdy zaczynano uprawiać prerie środkowego zachodu, przeciętna zawartość wynosiła 12 procent, w tak krótkim czasie rolnictwo wielkoobszarowe potrafiło sprawić, że nieco ponad 11% materii organicznej uległo rozkładowi i uwolniło do atmosfery ogromne ilości CO2. Podstawową więc sprawą dla życia mikroorganizmów w naszym ogrodzie jest wystrzeganie się metod stosowanych w rolnictwie przemysłowym takich jak uprawa mechaniczna oraz stosowanie nawozów sztucznych i środków ochrony roślin toksycznych dla organizmów żyjących w glebie.

 

Czy musimy to robić, aby się wyżywić?


Jakim w ogóle cudem orka stała się tak „popularna”, że wielu nie wyobraża sobie uprawy bez jej zastosowania? U zarania dziejów naszego gatunku człowiek zauważył, że gdy wytnie las, wykarczuje pnie, wzruszy ziemię patykiem, motyczką, łopatą czy pługiem, wzrost posianych czy posadzonych roślin zazwyczaj jest doskonały. Trwa to około roku lub dwóch, a później ziemia przestaje być już tak żyzna, trzeba wykarczować nowe poletko lub zaorać kolejny kawałek stepu. Orka jest jak włamanie do banku Ziemi. Uwalnia ona składniki odżywcze w glebie magazynowane, głównie poprzez ich ekspozycję na działanie tlenu oraz poprzez spowodowanie prawdziwej hekatomby wśród zamieszkujących glebę stworzeń. Obumierające bakterie, grzyby, glony, pierwotniaki, nicienie i wiele innych maleństw uwalniają również składniki odżywcze, ale jest to sytuacja jednorazowa – o ile orze się i orze, po dość krótkim czasie już nic nie ma w Banku do zabrania.

W permakulturze mówimy często „nigdy nie przekopuj ziemi”, a ja dodaję do tego „bez potrzeby”, bo czasami spotykamy się jednak z sytuacjami gdy jest to konieczne. Jako ogólna reguła jednak, im mniej ingerujemy mechanicznie w glebę, tym lepiej. Charles Dowding, najbardziej obecnie znany w świecie przedstawiciel nurtu ogrodnictwa bez przekopywania (No-Dig Gardening) pokazuje dobitnie, że plony z grządek nieprzekopywanych są większe niż z takich samych, ale przekopywanych raz w roku. Swój wieloletni eksperyment pokazuje i opisuje w swoich książkach i filmach, warto się z nimi zapoznać.

Identycznie sprawa wygląda z nawożeniem – nawozy sztuczne są dla roślin jak dieta z McDonalds – pożerają ją i tyją, ale zdrowe nie są. Co więcej, nawozy sztuczne skutecznie eliminują naturalne związki roślin z mikroflorą glebową. Rośliny zamiast wymieniać z mikroorganizmami skrobię i cukry za makro i mikroelementy, piją roztwór soli podany przez rolnika, a pozbawiona partnerów mikroflora glebowa obumiera. Dlatego też, jeżeli chcemy mieć bogate życie w glebie, nie stosujmy nawozów sztucznych. Warto też mieć świadomość tego, że stosując nawozy mineralne tak naprawdę zwykle tylko około 10% nawozu przekształcane jest w tkanki roślinne i nasze plony, a 90% spływa z wodą i przyczynia się do eutrofizacji wód – od pobliskiego jeziora czy rzeki, po oceany. Dziewięć na dziesięć wydanych na nawozy złotówek odpływa z pola w siną dal.

Gdzie kompost zastępuje nawozy, rośliny są szczęśliwe


I znowu, wracając na chwilę do Charlesa Dowdinga, okazuje się, że stosowana przez niego metoda przykrycia nieprzekopywanych grządek raz w roku warstwą kompostu o grubości 2-3 centymetrów jest jedną z najskuteczniejszych metod zastępujących nawożenie. Konsekwentne stosowanie tej metody sprawia, że rośnie zawartość materii organicznej w glebie, staje się ona doskonałym magazynem CO2. Co więcej, sukcesywnie wzrasta liczebność i różnorodność mikroorganizmów glebowych, a rośliny tak uprawiane nie są opite wodą z nawozem NPK, a zawierają bogactwo makro i mikroelementów pozyskanych często na drodze wymiany z małymi mieszkańcami gleby.

Żeby mikroorganizmy miały się z kim wymieniać, w glebie muszą rosnąć rośliny, prawda? Niby to takie proste i oczywiste, ale spójrzcie na grządki swoje oraz na przykład na sąsiednie ogródki działkowe czy pola i zapytajcie – przez jaką część roku coś tu rośnie, a jak długo nie rośnie nic? W najlepszym interesie mikrobów i naszym jest aby żywe korzenie znajdowały się w glebie najlepiej cały rok. Obecność roślin dodatkowo chroni glebę przed erozją i wysychaniem. Jeżeli musisz oczyścić grządki czy pole, a Twój plon nie kryje się w ziemi, zetnij części nadziemne i pozostaw na miejscu lub zamień na kompost, a korzeniom pozwól w glebie pozostać. O ile to możliwe, posiej zielony nawóz, przy czym im bardziej będzie on różnorodny gatunkowo, tym lepiej.

Ciekawym i skutecznym rozwiązaniem jest zastosowanie rośliny blisko spokrewnionej z następną planowaną uprawą. Przykładowo, jeżeli masz zamiar w przyszłym sezonie uprawiać na danej grządce brokuły, zasiej na zielony nawóz gorczycę – obie rośliny pochodzą z rodziny Kapustowatych (Krzyżowych), jest więc duża szansa, że te same mikroorganizmy glebowe współpracują z gorczycą i brokułem (kapustowate to jedne z nielicznych warzyw które w zasadzie nie współpracują z grzybami mikoryzowymi). Jeżeli natomiast masz zamiar uprawiać kukurydzę, posiej jako nawóz zielony żyto ozime.

Co robić jeśli zakładasz ogród na glebie tak zdegradowanej, że w praktyce zamieszkuje ją bardzo niewiele mikroorganizmów?

Jak zacząć?


Niedawno pokazywałem tu filmik o tym, jak namnażam mikroorganizmy przyniesione wraz ze ściółką spod najstarszych puszczańskich drzew w mojej okolicy. Pokazałem, jak po kilku dniach na powierzchni nastawu ukazują się tysiące nitek grzybni w pięknym srebrzystobiałym odcieniu, świadczącym o jej doskonałej jakości. Kilkakrotne podlanie gleby roztworem takiego preparatu sprawia, że życie zaczyna kolonizować najbardziej nawet jałowe gleby. Najlepszą porą na taki zabieg jest jesień, jeżeli tylko cokolwiek na naszej ziemi rosło. W ogrodzie już funkcjonującym, podajemy mikroorganizmy jak najszybciej po ostatnich zbiorach, będą one utylizować pozostawione w glebie korzenie oraz zostawioną na powierzchni materię organiczną. Jeżeli jednak mamy ugór pozbawiony roślinności, powinniśmy zacząć wczesną jesienią i obsiać ziemię dowolnym poplonem po to, aby nasi mali pomocnicy mieli możliwość współpracy z korzeniami roślin.

Innym sposobem jest zastosowanie herbatek kompostowych, czyli wypłukanie z kompostu mikroorganizmów do wody, namnożenie ich i podlanie takim roztworem naszej gleby czy podłoża. Jeżeli nie chcesz się bawić w takie „parzenie” herbatek, zawsze możesz proces uprościć i dodając resztki warzyw na kompost dorzucić też garść przyniesionej z lasu czy parku ziemi liściowej. Wzbogaci to na pewno mikroflorę Twojego kompostu, oraz Twojej gleby, gdy ten kompost rozłożysz w ogrodzie.

Jeszcze inny sposób to zakupione w sklepie preparaty – są takie z efektywnymi mikroorganizmami, czyli z EM, są takie z grzybniami, są wreszcie takie z bakteriami wiążącymi azot z powietrza, które współpracują z różnymi gatunkami roślin bobowatych. Najpopularniejszy na polskim rynku preparat zwany Nitraginą produkuje się w bardzo wielu wersjach dedykowanych dla konkretnych roślin – inny jest dla bobu, inny dla grochu, a jeszcze inny dla łubinu czy koniczyny.

Nitragina służy do tak zwanej inokulacji nasion, czyli sprawienia, że gdy trafią do gleby, od razu są w kontakcie z symbiotycznymi bakteriami nitryfikacyjnymi, a nie dopiero – bakterie i rośliny – mają się szukać wzajemnie. Czy można jednak obyć się bez tego typu preparatów?

Oczywiście, wystarczy z jednej strony przyjrzeć się naturze, a z drugiej wynikom najnowszych badań.

Nasiona w kolorowych torebusiach są zwykle sterylne


Nasiona, które kupujemy w kolorowych torebusiach są czyściutkie i gładziutkie, suchutkie i wymuskane. Tymczasem, jaki jest los nasion w naturze? Z reguły każde nasionko podąża jedną z dwóch dróg – albo wisi na roślinie w owocu, strąku czy kłosie aż ten przejrzeje, otworzy się lub spadnie, albo zostaje zjedzone. Badania pokazują, że im dłużej nasiona pozostają na roślinie matecznej, tym więcej namnaża się na nich mikroorganizmów, które następnie, gdy nasionko już w ziemi wykiełkuje, nawiązują z młodą roślinką współpracę. Inne badania pokazują, że podobny proces zachodzi także wtedy, gdy nasionko nawiąże kontakt z glebą lub gdy leży na niej w gnijącym owocu. W każdym przypadku nasiona dalekie są od sterylności. A co gdy zostają zjedzone? No cóż, wtedy mają kontakt z niezwykle bogatą mikroflorą przewodu pokarmowego tego stworzenia, które nasiona zjadło i niejednokrotnie opuszczają ten przewód w dosyć jednak niesterylnym opakowaniu, czyli w kupie. Trudno o bardziej „zainokulowane” nasiona, prawda?

Jaka płynie z tego nauka? Najnowsze trendy w badaniach wskazują, że odkażanie nasion jest błędem i że lepszy wzrost uzyskamy, gdy siejemy nasiona z mikroflorą, która rozwinęła się na nich jeszcze przed siewem. Zbierajmy nasiona własne, tak późno je pobierając jak to tylko możliwe, aby nie tylko były w pełni dojrzałe, ale również miały szansę zbratać się z mikroflorą. Niektórzy naukowcy radzą też, aby nasion w żaden sposób nie oczyszczać, nie fermentować jak nasiona pomidora w celu oczyszczenia z żelowych osłonek, ale przeciwnie – zostawić je na jakiś czas na powierzchni kompostu, a dopiero po kilku dniach wysuszyć. Powiem uczciwie, że metoda taka może się wiązać z ryzykiem zarówno zbyt wczesnego wykiełkowania nasion przeznaczonych na przyszły rok, ale również z ryzykiem ich zainfekowania patogenami, głównie grzybowymi. Są jednak naukowcy, tacy jak doktor James Write z Rutgers University, którzy twierdzą że przeciwnie, takie nasiona, oraz wyrosłe z nic rośliny, cechują się większą odpornością na choroby, właśnie dzięki mikroflorze z jaką zostały połączone w „fazie embrionalnej”.
 

W kontakcie z żywą glebą sterylność nasion się kończy


No dobrze, nauka nauką, ale są ludy, które podobne praktyki stosują od stuleci. Jakiś czas temu, pisząc o dzikim ryżu, zapoznałem Państwa z dwoma uroczymi indiańskimi squaw z nad Wielkich Jezior – Hożą Łanią i Księżycową Nocą. Dziś, wrócimy do nich na chwilę, aby podpatrzyć, jak sieją kukurydzę. Czy udamy się na poletko? O nie, najpierw pójdziemy nad jezioro.
 

Cel naszej wyprawy ;)


Panie udają się tam po to, aby zebrać materiał do sporządzenia preparatu zwanego dziś Lekarstwem Kukurydzy Irokezów. A materiałem, który zbierają jest trzcina pospolita – Phragmites australis – kosmopolityczna, ekspansywna i bardzo szybko rosnąca trawa. Panie zbierają korzenie najpiękniejszych trzcin, wraz z grudkami ziemi do nich przyczepionymi po to, aby albo zrobić z nich wyciąg, albo wywar. Jak widać, i u Irokezów, była „szkoła falenicka i otwocka”. Wyciąg powstaje poprzez moczenie surowca w zimnej wodzie, a wywar poprzez jego gotowanie. Oba mają na celu pozyskanie wody bogatej w mikroorganizmy współpracujące z korzeniami trzcin.

Sam już nie wiem ... dwie siostry .... czy Trzy Siostry? ;)


O ile moczenie w zimnej wodzie nie dziwi, o tyle gotowanie brzmi dziwnie – czy nie zabije ono mikroorganizmów? Jak twierdzi doktor White, i owszem, ale tylko niektóre. Gotowanie sprawia, że część bakterii, głównie z rodzaju Bacillus, obudzi się z formy przetrwalnikowej, a następnie, gdy woda wystygnie, rozmnoży. Bakterie te odgrywają znacząca rolę we wspomaganiu wzrostu traw – czyli trzciny, no i kukurydzy.

Bacillus nie boi się wysokiej temperatury


Gdy wyciąg lub wywar są gotowe, panie moczą w nim ziarno siewne kukurydzy do czasu, aż część nasion zaczyna kiełkować. Dopiero wtedy udają się na poletko i sieją nasiona zaszczepione bakteriami z agresywnie rosnącej trzciny. Tak posiana kukurydza rośnie szybciej i lepiej plonuje, a co ważne, wymaga mniej wody w uprawie, i mniej choruje. Co więcej, wyobrażam sobie, że dzięki tej metodzie można połączyć dwa odległe światy – świat kolorowych, sterylnych torebeczek z nasionami i świat pełnej mikroskopijnego życia natury.

Historia ta jest bowiem źródłem jednej praktycznej rady oraz jednego dręczącego mnie pytania. Rada jest taka – jeżeli chcesz wspomóc nasiona (w tym te ze sklepu), a zatem i rośliny w swoim ogrodzie, przyjaznymi dla nich mikroorganizmami, możesz znaleźć w okolicy dziko rosnącą roślinę z nimi spokrewnioną, sporządzić wyciąg lub wywar i namoczyć w nim nasiona przed siewem. Wyobrażam sobie, że korzeń dzikiej marchwi będzie doskonałym surowcem na wywar dla naszych marchewek, korzenie psianki dla naszych pomidorów, a sałaty kompasowej dla naszych sałat. Jest to przy okazji kolejny doskonały sposób zarówno na lepsze poznanie rosnących u nas chwastów, jak i na ich bardzo pożyteczne wykorzystanie.

No dobrze, a jakie dręczy mnie pytanie? Rozumiem, jak doktor White bada zależności między korzeniami roślin i mikroorganizmami glebowymi, jak widzi je pod mikroskopem, jak analizuje przy użyciu skomplikowanych przyrządów laboratoryjnych takich jak spektrofotometry. Nie bardzo jednak jestem w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie – jak na to wpadły plemiona Irokezów od stuleci stosujące tą metodę? Jeżeli ktoś wie, niech da znać!

 

 

 

Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie

Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy

Dziękuję!

 

 

Zobacz również

Konkurs dla Patronów
Czeremcha amerykańska i styczniowe migawki z mojego siedliska.
„Wszystko” o wyborze działki pod Twój permakulturowy raj.

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...