Dlaczego Tusk

Obrazek posta

Dlaczego Tusk?

Jakoś w połowie lat 70-tych ubiegłego wieku kupiłem w Nowym Jorku któryś z kolorowych magazynów, może to był „Penthouse”, może „Playboy”, nie pamiętam. W domu go kartkowałem, oszołomiony jakością druku, kolorami i pięknymi fotografiami. Gdzieś w środku była wklejona malutka kopertka z próbką perfum pachnących pięknie. W PRL nie było takich gazet, takiego papieru. I kiedy robiłem „prrrr” kolejnymi stronicami, mignęła mi jedna jest czysta. Niezadrukowana. Sama biel. Zaskakujące. W Polsce zdarzały się często gazety źle wydrukowane, książki z nierozciętymi kartkami, z niewydrukowanymi stronami, kołtuny czarnej farby chlapnięte i przyklejone do papieru niczym plastelina. Kolory na zdjęciach rozjechane tak, że człowiek na fotografii miał trzy twarze, każdą w innym kolorze. Ale w USA? Na tak pięknym, kredowym, pachnącym papierze? Spojrzałem dokładnie na tę niezadrukowaną stronę. Po chwili dostrzegłem, że jednak coś jest napisane na dole. Najmniejszą czcionką, jaką w życiu widziałem, napisano: „Volkswagen bus nie wymaga żadnej reklamy”.

Donald Tusk też nie wymaga reklamy.

Jesteśmy w Sosnowcu w roku 2023. W sali wypełnionej kilkusetosobowym tłumem, pośrodku którego, nie na jakimś podwyższeniu, ale na podłodze, na tym samym poziomie, na którym siedzi widownia, stoi człowiek bez krawata i mówi. Słucham uważnie. Mam swoje powody: od kilku tygodni słyszę niemal wyłącznie słowa wyjęte z mojej duszy, wyrwane z moich kartek z pamiętnika, z moich felietonów, których napisałem ze dwa tysiące w ostatnich kilkunastu latach. „Każdy z nas jest inny i to czyni świat pięknym”. „Kobiety muszą mieć te same prawa, co mężczyźni”. „Ludzie LGBT to ludzie i nie mogą być dyskryminowani”. „Kobieta musi mieć prawo decydowania o swoim ciele”, „Szanujmy wszelkie mniejszości i różnorodność wszelkich tradycji”. „Język śląski musi być uznany za język regionalny”. Dużo lat mu to zajęło, jednak w końcu dopłynął gdzie trzeba.

Donald Tusk nie jest politykiem idealnym. Takich nie ma na świecie. To jest w ogóle ciekawe zjawisko, że tak, jak niepowtarzalne są linie papilarne, tak niepowtarzalni są ludzie i ich poglądy. Jest nas blisko 8 miliardów i nie znajdziecie drugiego takiego samego, swojego ideału, który by głosił te same myśli, które pętają się w naszej głowie. Gdzieś na pewno czai się różnica, czasem mała, czasem ogromna, niekiedy bolesna skucha. Chodzi więc o to, czy płyniemy w podobnym kierunku. Czy coś nam grozi. Czy mamy podobne pryncypia. Czy chcielibyśmy z kimś takim kraść konie, pić wino, iść na imprezę i zostawić z nim nasze dzieci. Czy mu ufamy. Czy lubimy jego poczucie humoru. Dać mu klucze do mieszkania, pożyczyć telefon, ustalić wspólny plan działania? 

Wcześniej różnie bywało. 

Wiele lat temu Tusk powiedział mi, że kultura powinna się sama finansować. Filmy i książki muszą same na siebie zarabiać, bo to jest biznes taki sam, jak każdy inny. Niech rynek decyduje”. Zapytałem go, czy widzi różnice między filmem z Jamesem Bondem a kinem artystycznym. Albo czy muzea i galerie sztuki powinny być komercyjne. Na przykład: czy za obejrzenie miecza Bolesława Chrobrego powinno się kasować i ile. Zadałem mu pytanie, czy książka historyczna, na przykład pamiętnik więźnia Auschwitz, którą ten człowiek pisze przez 20 lat, bo tyle trwa gromadzenie zapisków, odnajdowanie dokumentów, poszukiwanie i odwiedzanie innych współwięźniów, której treścią jest kilka lat życia w traumie obok dymiącego krematorium – czy ona musi być sukcesem komercyjnym, niczym kryminał Mroza? Jak oszacować koszt powstania takiego dzieła? Jeśli to biznes, to czy więzień powinien w czasie wojny gromadzić faktury VAT za wyżywienie w baraku? Bo jeśli tak, to autor tej książki umrze z głodu. Kupi ją na wolnym rynku może 100, może 1000 osób, zakupią ją jakieś biblioteki, instytuty naukowe, badacze. Nisza. Tyle, że dzięki tej książce za kilkadziesiąt lat inne pokolenia dowiedzą się jak było. Ale skoro on dostanie wynagrodzenie w postaci 2 tysięcy złotych z tantiem od tego sprzedanego 1000 egzemplarzy, i to ma być jego wynagrodzenie za 20 lat żmudnej pracy plus za pobyt w obozie, to lepiej żeby jej nie pisał. Bo w tym samym czasie może zarobić na życie więcej pracując w warzywniaku. A my się nie dowiemy jak było.

Był bliski powiedzenia „To trudno, niech nie pisze”, ale wtedy zapytałem go skąd on, historyk, wie, jak wyglądała i zachowywała się szlachta przed wiekami. Bo myślę, że wie to z książek właśnie. Choćby od Mickiewicza. Że szmirowate kroniki filmowe z lat 50-tych ub. wieku, które słusznie uważał za propagandowe gnioty, są dowodem istnienia epoki, takim samym, jak wykopaliska w Biskupinie. Widzimy w nich i słyszymy echo dawnych czasów, na ekranie, czarno na białym. Proszę: tak wyglądał i tak przemawiał Bierut. Tak się przed nim płaszczyli karierowicze. Kiwał głową, ale żeby powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej – nie chciał. Ustawa o PISF przeszła przypadkiem. Gdyby wtedy wygrał – „Ida” nie dostałaby Oscara i „IO” Skolimowskiego by nie powstał. 

Uważał, że tłumy młodych ludzi na pierwszych marszach niepodległości, to oszołomy i kibole. W zasadzie grupy przestępcze. Był świeżo po „Tusku matole, twój rząd obalą kibole”. A ja uważałem, że te kilkadziesiąt tysięcy na ulicach, to są młodzi ludzie, którzy mają romantyczną wizję dawnej walki o wolność, którą to wizję ktoś im opowiedział, i że w tych marszach nagle odzyskują elementarną plemienną tożsamość. Bo każdy chce być częścią jakiegoś szczepu. Że oszołomów, bandytów i faszystów, którzy są gotowi podpalić wóz transmisyjny TVN, jest tam garstka, najbardziej hałaśliwa. Ja ich obserwuję i widzę tam małżeństwa z dziećmi, widzę fajne dziewczyny, nie żadne naziolki – widzę zwykłych młodych ludzi, których fascynuje przynależność. A tej przynależności dotychczas nie mieli, bo nikt z nimi nie rozmawiał. Miał wtedy inne zdanie. Ale była między nami rozmowa. Rzadkość w świecie polityków.

Nie kiwnął palcem w sprawie LGBT, choć mógł – i tu zasadza się sedno polityki. Polityk to jest człowiek o podwójnym widzeniu świata. Z jednej strony ma swoje własne odczucia i plany, jakieś swoje sumienie, wychowanie, oczekiwania – z drugiej ma realia, wobec których staje. Coś na kształt przepisów w grze w piłkę nożną. Sfaulujesz – jest rzut karny. Co ma zrobić polityk, któremu sondaże mówią, że jeśli poprze oficjalnie ruchy proaborcyjne i sprzyjanie ludziom LGBT, to sromotnie przegra? Większość Polaków była wtedy w tych kwestiach ultrakonserwatywna, zabobonna i nie była na takie postawy gotowa, więc? Uznaliby go za grzesznika i – wtedy – won. Przegrałby. Na wszystko musi przyjść czas. Z mediami podobnie. Chciał je odpolitycznić. „W sprawie mediów publicznych mam oponentów nawet w swojej partii. Ja bym te media odciął od polityków całkiem i to jutro, ale oni chcą, żeby zostawić nad nimi kontrolę, bo ktoś inny na nich łapę położy i będziemy mieli V kolumnę”. Swoich wtedy nie przekonał, odpuścił i mamy to co mamy. Nie chciał postawić Ziobro przed Trybunałem Stanu, bo „to rozpęta piekło”. Byłem zły, kiedy wykazywał zacofanie w poglądach na temat LGBT, ale on uważał, że trzeba wprowadzać rewolucje obyczajowe małymi kroczkami. „Polska to jest wielki lotniskowiec, który nie może wykonać nagłego skrętu o 180 stopni. Lotniskowiec hamuje przez wiele godzin, zawraca kilka dni, a zmianę kursu musi poprzedzić żmudne rozeznanie”. Rządzenie to jest poważna batalia wojenna. Otóż mam wrażenie, że lotniskowiec Tuska w ostatnich latach skręcił mocno – i teraz jest na właściwym kursie. Społeczeństwo też mu trochę w tym pomogło, bo jest dziś mądrzejsze w wielu sprawach. Stąd coraz częstsze owacje w chwilach, gdy mówi rzeczy, których bał się mówić 15 lat temu.

Moje życiowe doświadczenie mówi mi, że są ludzie, którzy bezustannie się rozwiajają, szlifują swoje poglądy, zmieniają je czasem mocno, nie zmieniając własnego charakteru. Dał radę najstraszniejszemu hejtowi i kłamstwom ostatnich lat. Wielu by pękło. Także przesłuchaniom i Ziobrowym śledztwom. Pobyt w Brukseli był potężną szkołą życia i postrzegania nowoczesnego świata. Tam zobaczył czym jest normalność, wielobarwność demokracji, choćby na ulicach tamtejszych miast. Zobaczył i poczuł czym jest złożoność kultur, czym jest postępowość i czym są atawizmy kulturowe. Poczuł zapach wojny, zapach kryzysu, zapach rozpadu Unii (Brexit). To nie są błahe sprawy. Wrócił jako ktoś mocno doświadczony. Mówi o tym między wierszami, sygnalizuje czające się komplikacje, używa języka wyzbytego chamstwa, którym nasycona jest cała polska debata. 

Więc tak, dziś poglądy Tuska w większości pokrywają się z moimi. Uśmiecham się, bo to on doszlusował. Sposób ich wygłaszania odpowiada mi bardzo. Czasem znam koniec zdania, które właśnie zaczął mówić. Wydeptuje ścieżkę zapowiedziami, od których nie będzie mógł odejść, kiedy już wygra.

I na koniec: jest silnym dowódcą swojego regimentu. Jest najsilniejszy na opozycji. W swojej partii ma wielu zdolnych ludzi pod sobą, ambitnych, wyrywnych i wymagających stałej kurateli. Nie lubią tego, ale karnie dają radę. Rafał Trzaskowski jest znakomitym Numerem Dwa i być może przyszłym Numerem Jeden. Właśnie zdobywa doświadczenie, uczy się retoryki i zarządzania wielkim molochem, jakim jest Warszawa. Uczy się zarządzania partią, której jest wiceprzewodniczącym, co nie jest proste, kiedy mnożą się frakcje, rozłamy, kiedy zderza się z intrygami, insynuacjami, pochlebstwami. Pułapkami. Kiedy przejmie kierownicę, pojedzie jako lider w pełnym formacie, a nie z nominacji „bo młody”. Nadejdzie jego czas.

Więc póki co taki jest mój wybór. Będę wspierał grupę, na czele której stoi Tusk.



Na koniec dygresja. Na początku felietonu opisałem gazetowy trick reklamowy z lat 70-tych ub. wieku. Trza cofnąć się w czasie. Jesteśmy kilka lat po Festiwalu Woodstock i hipisowskiej rebelii. Na ulicach Nowego Jorku nadal widać ludzi z kwiatami we włosach, dziewczyny i chłopaków w kolorowych spodniach-dzwonach, z łańcuchami barwnych korali na szyi i biżuterią z indyjskich kamieni. Co parę minut przejeżdża ulicą Manhattanu bus volkswagena, z reguły finezyjnie wymalowany, ozdobiony trąbkami-klaksonami, z prowokacyjnymi napisami w rodzaju „”Czyń miłość nie wojnę”. Dla Polaka z PRL było to niezwykłe oczko z cygańskiego taboru. Najbardziej pożądana fura epoki. Zalet miała wiele. Można ją było w jeden dzień przerobić na domek kempingowy i ruszyć w drogę, przejechać całą Amerykę wraz z kilkuosobową załogą, zatrzymując się gdzie popadnie, jedząc burgery w przydrożnych barach, zatankować niedrogo i jechać dalej. Równolegle trwała inwazja innych volkswagenowych – garbusów. Ukochanych aut kontestatorów i młodych yuppies. Obok pomykały lśniące nowiuteńkie Trans-Amy, Camaro i Chevette, ale to stary VW był wtedy marką jak ta lala i nie wymagał reklamy.
 



LOVE ☮️

ZH

 

PS Wspieram zrzutkę Dagmary Adamiak na Kampanię Prawdy w wykonaniu młodych. Jest tu: https://zrzutka.pl/vbhs2z 

Zobacz również

Zeszytos 10 (czyli jubilejusz!)
Zeszytos 11
Cover

Komentarze (6)

Trwa ładowanie...