Szczerbata

Obrazek posta

Dziś w nocy doszło do kolejnego uderzenia rakietowego na Ukrainę. Według danych obrońców, rosjanie użyli 30 pocisków manewrujących, wystrzelonych z samolotów i okrętów. Widać wyraźnie, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni moskale zintensyfikowali działania – atakują w zasadzie noc po nocy, mniejszą liczbą rakiet niż podczas zimowej ofensywy powietrznej, za to częściej (wówczas interwały między poszczególnymi napadami sięgały dwóch tygodni). Widać też, jakie są ich dwa zasadnicze cele – po pierwsze, zmierzają do obezwładnienia baterii patriotów, słusznie zakładając, że stanowią one poważne zagrożenie. Po drugie, chcieliby sparaliżować ukraińską logistykę, a więc docelowo skomplikować sytuację armii ukraińskiej przed spodziewaną kontrofensywą. Dlatego atakują miejsca rozpoznane jako składy materiałowe ZSU. Nie zawsze trafnie rozpoznane i czasem niecelnie porażone – stąd doniesienia o zniszczonych obiektach niemilitarnych i poszkodowanych cywilach. Tym niemniej jakieś sukcesy mają – w Chmielnickim i Mikołajewie puścili z dymem poważne zapasy amunicji, zdaje się, że i w Odessie coś trafili. Za to na odcinku „wojny z patriotami” poważnych sukcesów brak – wyrzutnia trafiona przedwczoraj odłamkami (spadających, zestrzelonych wcześniej rakiet) wróciła już do służby.

Ukraińcy twierdzą, że zestrzelili dziś 29 z 30 rakiet. Nie mam powodów, by nie wierzyć, że istotnie zdjęli taką właśnie liczbę pocisków. Z biegiem czasu jednak przekonałem się, że obrońcy nagminnie – celowo bądź nie – nie doszacowują skali rosyjskich uderzeń. Rozmiary zniszczeń wywołanych przez kolejne fale ataków nie współgrają z raportowaną skutecznością ukraińskiej OPL. Składu amunicji w Chmielnickim nie mogły zniszczyć spadające odłamki trafionej rakiety, uszkodzenia infrastruktury energetycznej z czasów zimowych napadów były regularnie większe, niż wynikałoby z oficjalnych raportów. Niezestrzelone pięć rakiet nie mogło trafić w dziesięć celów (wybaczcie ten poziom ogólności, ale nie zamierzam dostarczać konkretów rosyjskiej propagandzie).

„Dziś pewnie znów uderzą”, pisze do mnie znajoma z Kijowa. Zapewne tak – rosjanie muszą zniszczyć patrioty także z powodów ściśle propagandowych (by wykazać wyższość swoje super-broni nad zachodnią). Z przyczyn wybitnie pragmatycznych i związanych z „być albo nie być” w Ukrainie, będą dążyć do osłabienia ukraińskiej armii. Na froncie idzie licho, ale przewaga w strategicznych środkach bojowych pozwala im na uderzenia w zaplecze. Gdy przeciwnika nie da się zdzielić w twarz, można skorzystać ze sposobności, by włożyć mu nóż w plecy.

Czy Ukraińcy mogą coś z tym zrobić? Zrobili, ile mogli. Atakując dronami lotniska rosyjskich bombowców strategicznych, przegonili je w głąb rosji. Przy okazji – tupolewy przy granicy z Finlandią i Norwegią to nie jest rosyjski pokaz siły i szantaż wobec NATO, a wyraz słabości w konfrontacji z Ukrainą. Na północy samoloty są bezpieczniejsze – ot i cała tajemnica przebazowania. Topiąc krążownik „Moskwa” i wysycając wybrzeże Morza Czarnego rakietami przeciwokrętowymi, Ukraińcy zmusili rosyjską marynarkę do operowania z głębi akwenu. I owszem, ratuje ich to przed desantem morskim (na przykład Odessy, co zakładały pierwotne rosyjskie plany inwazyjne), lecz w perspektywie ataków rakietowych pozostaje bez znaczenia. Strzelane z okrętów floty czarnomorskiej kalibry bez trudu pokonują dodatkowe kilometry. Zysk jest w odniesieniu do bombowców, które muszą przebyć dodatkowe odległości, liczone w setkach kilometrów, aby dokonać zrzutu rakiet. Ukraińcy mają więc nieco więcej czasu, aby uaktywnić systemy obronne i poinformować cywilów o zagrożeniu (o każdorazowych startach rosyjskich bombowców informuje Kijów NATO; dane pochodzą z bieżącego monitoringu i są przekazywane w czasie rzeczywistym).

Wciąż zatem mamy do czynienia z rażącą asymetrią możliwości. I nie da się jej znieść bez pozbawienia rosji lotnictwa strategicznego i floty czarnomorskiej. Ukraińcy nie mają sił i środków, by tego dokonać, NATO – owszem i to przy zaangażowaniu nieznacznej części potencjału. Ale…

Ale rosja jest jak szczerbaty łobuz. Nie ma połowy zębów, mimo to nadal może gryźć. Z dużym prawdopodobieństwem użre, jeśli dostanie w szczękę i straci dodatkowe kły – użre, póki będzie mogła gryźć. Odchodząc od nieprecyzyjnej analogii – w odpowiedzi przeprowadzi na przykład ograniczone uderzenie nuklearne (na Ukrainę bądź któryś z krajów Sojuszu), wyraźnie sygnalizując wolę deeskalacji („oddaliśmy, ale więcej bić nie będziemy, jeśli tylko wy dacie spokój”). Zachód nie chce podejmować takiego ryzyka, stąd samoograniczający się charakter pomocy dla Ukrainy, wykluczający pełne zaangażowanie.

Nie sądzę, by cokolwiek w tej materii się zmieniło.

Czyli Ukraina jest skazana na rosyjskie ataki rakietowe i ich dewastacyjne skutki? Nie. Przedwczorajsza bitwa nad Kijowem wykazała ogromną skuteczność zachodnich systemów przeciwlotniczych. Stopniowo zastępują one zużywające się poradzieckie systemy i dają Ukraińcom nowe, większe możliwości. Ale tych patriotów (i innych) musi być więcej. Kijów jest dziś chyba najlepiej chronionym na wypadek zagrożeń z powietrza miastem w Europie – niech pozostałe ukraińskie aglomeracje zbliżą się do takiego poziomu. Niech rosjanie rzeczywiście tracą 90-95 proc. wystrzeliwanych rakiet. Oczywiście, to będzie kosztować. Od kiedy odeszliśmy od kija i zaczęliśmy intencjonalnie wytwarzać broń, staje się ona coraz droższa. Dziś jest koszmarnie droga, a na szczycie kosztów i kosztochłonności znajdują się systemy OPL.

Tylko czy kilkanaście miliardów dolarów, no dobra, małe kilkadziesiąt, to naprawdę dużo? Wsparcie dla Ukrainy to 2 proc. budżetów obronnych krajów NATO. Promile całościowych budżetów. Tymczasem rosyjskie wydatki na obronność w styczniu i lutym br. stanowiły aż 36 proc. wszystkich wydatków budżetowych Rosji – i to w obliczu spadku dochodów. Reżim putina przeznaczył na armię prawie cztery razy więcej pieniędzy niż na potrzeby „gospodarki narodowej” i prawie dwa razy więcej niż na cele socjalne – podaje agencja Reutera, w oparciu o oficjalne rosyjskie dane. Przychody rosji z eksportu ropy i gazu spadły w okresie styczeń-kwiecień o 52 proc. rok do roku. Wydatki budżetu wzrosły o 26 proc. – przede wszystkim z powodu toczonej wojny. Deficyt budżetowy pod koniec kwietnia wynosił 3,4 bln rubli (45 mld dol.) i już dawno przekroczył całoroczny plan (2,9 bln rubli). Większość rosjan jest na garnuszku państwa – póki dostają wypłaty i emerytury, póty będą siedzieć cicho. Ale co zrobią, gdy pojawią się zatory?

Jak już kiedyś pisałem, wojny to domena księgowych – wygrywa je ten, kogo stać na więcej. Ukraina jest biedna jak mysz kościelna, ale stoi za nią nieprawdopodobnie bogaty Zachód. A rosyjskiego szczerbatego łobuza wkrótce nie będzie stać na dentystę…

-----

Nz. Eksplozja w Chmielnickim, kadr z monitoringu

Kijów Chmielnicki Odessa Mikołajów OPL wojna w ukrainie

Zobacz również

Wabik
Tatarzy
Przebazowanie

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...