Post udostępniony za darmo dzięki mecenatowi Gośki Kończak. Autorką większości zdjęć jest Joanna Kowalczuk.
Spędy komiksowe dzielą się na dwie grupy. Takie, o których się pamięta i mówi oraz takie, które zostały odhaczone. Białogardzki konwent należy do pierwszej grupy, chce mi się o tej imprezie pisać dwa miesiące po wydarzeniu.
Nazwano mnie "ojcem chrzestnym" Białogard Comic Conu. W 2022 roku zostałem zaproszony do Centrum Kultury i Spotkań Europejskich z wystawą pt. SZLAM V oraz warsztatami. Kiedy zobaczyłem lokal (trzy duże sale), zacząłem namawiać Marcina Medzińskiego na organizację jakiegoś większego komiksowego wydarzenia. Podzieliłem się informacjami odnośnie zaplecza Rumia Comic Conu i tyle. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że piąta edycja RCC będzie ostatnia. Także moje "ojcowanie" to promilowy wkład w całe przedsięwzięcie. Pomysł musi trafić na podatny grunt. Potrzeba nie lada odwagi i pasji żeby zorganizować festiwal komiksowy w małym mieście, które leży nieco na uboczu. Na dodatek zrobić to w wakacje!
Do Białogardu wybraliśmy się całą rodziną - Ja, Asia i Helena. Po tegorocznych Złotych Kurczakach utwierdziłem się w przekonaniu, że wolę mniejsze imprezy. Zwłaszcza takie, na których nie muszę nic robić. W Białogardzie miałem opowiadać o To Hell and Galgenbeck i podpisywać komiksy. To prawie nic. Nie mogliśmy się doczekać.
CKSiE łatwo znaleźć, tym bardziej że Comic Con był widoczny i słyszalny na ulicy dzięki charytatywnemu stoisku ze słodkościami oraz głośnikom, z których leciał komunikat o festiwalu. Duży plus. W wejściu rozdawano opaski, dzięki którym organizatorzy mogli policzyć uczestników. Kolejny plus, tym bardziej że można się było chwalić dobrą frekwencją. Strefa targowa zaczynała tuż przy drzwiach i jej widok robił fajne wrażenie. Kilkanaście stoisk wydawców oraz autorów. Na tyle dużo, że było w czym wybierać. Na tyle mało, że z każdym można było chociaż kilka minut porozmawiać, a sami sprzedający mieli przestrzeń między stołami. Plus dla wydawców, którzy osobiście pojawiają się na swoich stoiskach albo delegują osoby znające asortyment. W pierwszej sali wisiała też wystawa Piotra Nowackiego. Prace Jaszcza w końcu są pokazywane z częstotliwością na jaką zasługuje ta zdolna bestia.
W kolejnej sali (nazwijmy ją "balową") jeszcze trochę stoisk (nie tylko komiksowych) oraz gry. Bez prądu i z prądem. Zainteresowanie jednymi i drugimi było spore. Tak widzę gry na komiksowych imprezach - jako miły i niezbędny dodatek, z naciskiem na słowo dodatek. My pograliśmy trochę na Nintendo Wii i NESie.
Potem wizyta w sali kinowej i moja pogadanka. Nie podejmę się oceny.
Zostaliśmy na prelekcji Shounen shounenowi nierówny. O popularności gatunku i nietypowych przykładach mang dla chłopaków. To znaczy ja się trochę przemieszczałem po salach, ale Helena twardo wysłuchała całości. Kto wie, może wyrośnie z niej mangaloid?
Niechętnie siadam w tzw. strefach autografów. Trudno było jednak odmówić. Po pierwsze nie miałem stoiska, po drugie czułem się mile widziany i zadbany (co nadal nie wszędzie jest standardem przewidzianym dla gości festiwalowych).
Sąsiadujący ze mną Wojtek Stefaniec twardo rysował kilka godzin i nikomu nie odmawiał. Mi doskwierała zaćma (ciekawostka - przeszkadza bardziej przy rysowaniu i pisaniu na papierze), ale jakoś wybrnąłem i podpisałem te kilka komiksów.
Krótka wizyta w hotelu i powrót do CKSiE. A tam Gala Finałowa, z której więksi i bardziej doświadczeni zawodnicy mogą brać wzór. Dostałem Skrzydło Gryfa. To druga nagroda za całokształt w tym roku, po Białym Kurczaku z Wrocławia. Białogardzkie Skrzydło wręczyła mi pani Emilia Bury - burmistrz miasta. Bardzo miło i jednocześnie trochę smutno. Dlaczego? Wiecie ile razy przedstawiciele ratusza pojawili się oficjalnie na Comic Conie w Rumi? Zero. Badum-tssss.
Po rozdaniu Skrzydeł zostaliśmy na rewelacyjnym anime pt. Mirai.
Raport z imprezy nie istnieje bez zdjęcia łupów. Wygląda bogato, ale by tak nie było gdyby nie spóźniony prezent urodzinowy. W paczce zeszytów trafił się m.in. Kirby oraz bardzo fajny Roachmill (reprint) czy Rogues (DC Black Label, ale format europejski). Ponad to trochę tytułów dla dzieci.
Co nie zagrało na BCC? Kilka rzeczy. Organizatorzy wiedzą o każdej z nich i wszystko jest do zrobienia. Na przykład... Teren imprezy nie był wystarczająco dobrze oznaczony - ja poruszałem się po salach bez problemu, ale byłem w CKSiE drugi raz. Wystawa Jaszcza była słabo widoczna w sobotę. Przydałaby się prosta strona internetowa dedykowana imprezie - nie każdy siedzi na social mediach. Przydałby się też fajny plakat i bardziej przemyślana (a mniej zabajerowana) oprawa graficzna. Zdaję sobie jednak sprawę, że w dwóch ostatnich przypadkach zabrakło czasu. No właśnie - czasu było mało, a mimo wszystko program został ogłoszony z przyzwoitym wyprzedzeniem. Komunikacja z organizatorami też była wzorcowa. Można? Można!
Dziękuję za zaproszenie i gratuluję udanej pierwszej edycji. Marcin Medziński, Tadeusz Końko (żaden tam "Bruse Banner"), ekipa CKSiE i wszyscy zaangażowani wykonali kawał świetnej roboty. Osobiście uważam Białogard Comic Con za godnego spadkobiercę Rumia Comic Conu i jestem spokojny o to, że na północy kraju (licząc od Warszawy w górę) będzie się odbywała przynajmniej jedna naprawdę godna uwagi impreza komiksowa.
Ale, ale, to jeszcze nie koniec!
Po festiwalu kontynuowaliśmy wypoczynek w okolicy, a dokładnie na polu namiotowo-kempingowym Peace & Quiet u Tadeusza i Kamili. Taki mieliśmy widok:
Odwiedziliśmy też Mrzeżyno - dawne wojskowe osiedle i piękną plażę. W tym bloku mieszkałem w latach 86-92. Tu powstały moje pierwsze komiksy.
A tu bawiliśmy się w Robin Hooda i graliśmy w piłkę. Wzrusz.
Tyle nostalgii.
Do zobaczenia za rok w Białogardzie! Wspierajcie mniejsze festiwale!
Trwa ładowanie...