"Foka"

Obrazek posta

Oczywiście, 11 września nieodłącznie kojarzy mi się z atakami na WTC, ale mam też inne wspomnienia. Załączone zdjęcie zrobiłem w ósmą rocznicę zamachu – mniej więcej w tym samym czasie, w którym piszę teraz ten post – w Ghazni. Piotr zginął dzień wcześniej i choć byłem wówczas w Afganistanie, okoliczności jego śmierci złożyłem w opowieść w oparciu o relacje innych. Sam pamiętam tylko zamieszanie na helipadzie oraz ryk śmigłowców ratowniczych. I strasznie smutną twarz byłego dowódcy Foki, który chwilę wcześniej brał udział w identyfikacji ciała poległego szturmana.

-----

Starszy szeregowy Piotr Marciniak, żołnierz V zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Strzelec z plutonu patrolowego z bazy Four Corners. Służbę wojskową rozpoczął w 1998 roku, w kraju służył w 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej w Krakowie. Poległ 10 września 2009 roku, miał 30 lat. Postanowieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego, Gwiazdą Iraku i Gwiazdą Afganistanu. Decyzją ministra obrony narodowej Bogdana Klicha awansowany na stopień kaprala. Wyróżniony wpisaniem zasług do „Księgi Honorowej Wojska Polskiego”.

* * *

– Wszędzie go było pełno – wspomina Jolanta Marciniak. – Jako dzieciak trenował hokej, judo, piłkę nożną, jeździł od zawodów do zawodów.

– Lubił współzawodnictwo – stwierdzam.

– Żeby tylko lubił – uśmiecha się matka poległego. – Jak klasa zbierała złom, to oczywiście musiała zająć pierwsze miejsce w szkole.

– Jako państwa dziecko Piotr też był pierwszy? – dopytuję.

– Nie, środkowy – słyszę w odpowiedzi. – Miał starszą siostrę i młodszego brata. Ale to z niego był największy rozrabiaka.

Temperament i sportowa pasja nie opuściły Piotra, gdy był już dorosły. Do końca pozostał kibicem Cracovii, a flagę zespołu woził ze sobą na wszystkie misje. We wspomnieniach spisanych przez służby prasowe polskiego kontyngentu w Afganistanie można znaleźć taki fragment: Marciniak był „ultrasem” „(…), czyli dużo śpiewał, zabawiał tłum podczas meczów. Czasami nawet nie musiałem po niego dzwonić i umawiać się w konkretnym miejscu, bo on był najgłośniejszą osobą na trybunach! Słychać go było z daleka. Od razu wiedziałem, gdzie jest”– opowiadał jeden z kolegów.

* * *

– Kiedy pojawiło się u Piotra zainteresowanie wojskiem? – pytam panią Jolantę.

– Bracia męża byli zawodowymi żołnierzami, Piotrek aktywnie udzielał się w harcerstwie, widać było, że dobrze czuje się w mundurze – mówi matka Marciniaka. – Ale dopiero służba zasadnicza sprawiła, że syn pokochał armię.

– Pokochał? – zaskoczyła mnie aż tak mocna deklaracja.

– Wojsko było dla niego wszystkim – moja rozmówczyni kładzie nacisk na ostatnie słowo.

* * *

Chorąży Rafał Dębicki poznał Marciniaka, gdy ten był kierowcą Stara 266 w 16 batalionie powietrznodesantowym.

– „Foka”, jak kazał na siebie mówić, zawsze był na posterunku – wspomina Dębicki. – On i jego Star. Inne maszyny mogły nie działać, Piotra działała zawsze. Niesamowicie kontrastowy facet – dodaje podoficer. – Po służbie lubił dać czadu, ale z drugiej strony, można mu było powierzyć największą tajemnicę i najdroższy sprzęt.

– Gdy trzeba było szukać ludzi do trudnego zadania, to Marciniak był żołnierzem, od którego zaczynało się kompletować zespół – mówi kapitan Marcin Gil, niegdyś dowódca kompanii w 16 batalionie, przełożony Piotra.

– Tuż przed śmiercią martwił się, że wkrótce minie mu dwunastoletni okres służby w korpusie szeregowych – przytaczam relacje kolegów „Foki” (co do niedawno oznaczało konieczność odejścia z armii – dop. MO). – Myślicie panowie, że zostałby wysłany do szkoły podoficerskiej?

– Myślę, że skończyłby ją z dobrym wynikiem, choć niekoniecznie z regulaminu czy z musztry – mówi Dębicki.

– Z każdego innego przedmiotu, który wymagałby wiedzy o tym, co naprawdę należy robić w sytuacjach bojowych, byłby prymusem – twierdzi Gil. – „Foka” to świetny przykład żołnierza czasu „W”.

* * *

– W 2005 roku trafiłem na kompanię, w której służył Piotrek – wspomina starszy kapral Adam Lewkowski, wtedy szeregowiec. – „Foka” był takim człowiekiem-instytucją. Miał za sobą dwie misje w Bośni i jedną w Iraku. Doskonale posługiwał się bronią, znał się na taktyce, chętnie dzielił się doświadczeniami. Szturman z krwi i kości – z tych, którzy do walki idą jako pierwsi.

– Brawura? – chcę mieć jasność co do motywów postępowania poległego.- Nie. Odwaga i poczucie odpowiedzialności za bezpieczeństwo kolegów – odpowiada Lewkowski.

* * *

10 września 2009 roku afgańsko-amerykański patrol wpadł w zasadzkę w pobliżu jednej z wiosek w dystrykcie Andar.

– Najbliżej zaatakowanych był QRF w Four Corners – relacjonuje kapitan Gil. – Gdy nasi dotarli na miejsce, ruszyli do wioski, by poszukać rebeliantów odpowiedzialnych za atak. Drużyna, w której był Marciniak, natrafiła na krwawy ślad, prowadzący do jednego z domów. Postanowili do niego wejść. Piotr ruszył jako pierwszy. I to on przyjął na siebie ogień co najmniej dwóch bojowników. Ostrzał rebeliantów był na tyle silny, że Polacy musieli się wycofać. „Foka” – koledzy mieli nadzieję, że tylko ranny – został w środku.

– Moja drużyna była kilkadziesiąt metrów dalej – wspomina Lewkowski. – Znaleźliśmy dwa motocykle z erpegami przy sakwach bocznych. Oglądaliśmy je, gdy przyszła informacja przez radio, że drużyna „Mentosa” dostała kontakt. Że mają rannego i proszę o wsparcie. Pobiegliśmy.

Próba wejścia do budynku spełzła na niczym. Odrzuceni Polacy podzielili się na dwa zespoły – jeden miał szturmować drzwi główne, drugi zajść bojowników od tyłu.

– Byłem w tej drugiej grupie – kontynuuje opowieść Lewkowski. – Gdy tylko pojawiliśmy się przy drzwiach, poszedł ogień. Kolega na przedzie oberwał w szyję. Dostał też w klatkę piersiową, ale uratowała go kamizelka. Po chwili sam poczułem silne szarpnięcie w okolicy prawej łydki i zorientowałem się, że zostałem trafiony.

Grupa Lewkowskigo odstąpiła. On, z dwoma innymi spadochroniarzami, schował się za murkiem oddalonym od budynku o pięć metrów.

– Kolega opatrywał mi nogę, drugi klęczał przy rogu, ubezpieczając nas. I nagle zobaczyłem nadlatujący granat. Byłem pewien, że zginiemy. W eksplozji najbardziej ucierpiał Łukasz, ten, który nas ubezpieczał. Na szczęście wrócił później do służby – opowiada Lewkowski. – Poturbowani, ale żywi, zaczęliśmy się odczołgiwać na bezpieczniejszą odległość – dodaje. – Zatrzymaliśmy się po jakichś pięćdziesięciu metrach i tam czekaliśmy na przylot Medavacu.

Atak z przodu budynku również się nie powiódł.

– Tamci działali jak wściekłe osy. Mieliśmy już pewność, że Piotrek nie żyje, ale świadomość, że jest w ich rękach, była straszna – zapewnia Lewkowski. – Z krążących nisko nad ziemią Apache’y kilkukrotnie dostaliśmy sygnał, żeby się odczołgać jeszcze dalej – Amerykanie chcieli zburzyć budynek Hellfire’ami. Stanowczo się sprzeciwiliśmy – nasz człowiek został w środku, a my musieliśmy go zabrać.

Ostatecznie Lewkowski i pozostali ranni – w sumie czterech żołnierzy – byli już na pokładzie śmigłowca ratowniczego, gdy strzały umilkły. W obiekcie zajętym przez rebeliantów znaleziono zejście do karezów – podziemnych tuneli łączących domy i całe wioski. To właśnie nimi bojownicy wydostali się z okrążenia.

Na szczęście nie zdołali zabrać ze sobą ciała Piotra Marciniaka.

* * *

– Kilka dni wcześniej mieliśmy w domu pożar – wspomina Jolanta Marciniak. – Mąż z drugim synem i zięciem zabrali się za remont, a ja pojechałam na wieś do córki. Po telefonie od męża powiedziałam na głos, co się stało. Wnuki zaczęły krzyczeć, sąsiedzi się zbiegli, nie wiedzieli, co się dzieje. Musieliśmy iść do lekarza po środki uspokajające…

* * *

11 września 2009 roku mijała ósma rocznica ataków na WTC, które dały początek zachodniej interwencji w Afganistanie. Tego dnia na helipadzie w Ghazni setki wojskowych pożegnało trumnę z ciałem Piotra Marciniaka.

– Byłeś nie tylko jednym z najlepszych żołnierzy. Byłeś też jednym z najlepszych kolegów – w imieniu swoim i załogi z Four Corners mówił o poległym kapitan Jacek Krzyżyk.

– Nie ma już słów, by żegnać kolejnego żołnierza – pułkownik Rajmund Andrzejczak odnosił się do niedawnej śmierci Marcina Poręby. – Dlatego dziś, Piotrze, nie można Cię pożegnać inaczej, jak tylko ciszą. Dziękujemy. Chwała spadochroniarzom – tymi słowami dowódca kontyngentu zakończył uroczystość. Następnie, w pełnym rynsztunku, wsiadał do helikoptera, by po raz ostatni towarzyszyć podkomendnemu. Hołd „Foce” oddali też piloci – śmigłowiec z trumną i maszyna asysty, nim odleciały do Bagram, wykonały rundę honorową nad Ghazni.

* * *

Tego samego dnia, wieczorem, jeden z kolegów „Foki” podyktował oficer prasowej krótkie wspomnienie na temat Piotra. „(…) Byliśmy na czterech weselach i cztery garnitury do wymiany. To znaczy spodnie od garnituru, bo on zawsze robił ślizgi na kolanach. Róża w zębach i przez parkiet! A później chodziliśmy po sklepach, dobierać mu spodnie do tej jego starej marynarki”.

– Cały Piotrek – komentuje te słowa matka.

* * *

Piotr Marciniak został pochowany 17 września 2009 roku na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.Na uroczystościach pogrzebowych zjawiły się tłumy krakowian. Do grona rodziny, przyjaciół i znajomych z wojska dołączyli również przedstawiciele władz państwowych – ówczesny minister obrony Bogdan Klich oraz szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło. Armię reprezentowali generałowie Mieczysław Stachowiak, zastępca szefa Sztabu Generalnego, Bronisław Kwiatkowski, dowódca operacyjny WP, oraz Edward Gruszka, zastępca dowódcy Wojsk Lądowych.

– Tak właśnie chciał – przyznała podczas pogrzebu siostra Piotra, Małgorzata. – Przygotowywał nas na to. Mówił, że zamiast śmierci ze starości, wolałby polec w walce i być pochowanym z honorami.

-----

Reportaż stanowi fragment książki pt.: „W naszej pamięci. Irak, Afganistan 2003-2014” (Warszawa 2016, wyd. Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa), której jestem współautorem.

Nz. Pożegnanie Piotra Marciniaka w Ghazni, 11 września 2009 roku/fot. własne

wojna w afganistanie ISAF 11 września WTC Piotr Marciniak Ghazni

Zobacz również

Kołderka
"Swoje"
Dziedzictwo

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...