Ten pies od wielu miesięcy nie dawał nam spać. Bez możliwości jakiejkolwiek pomocy, skazany na wieloletni ból z ciśnieniem, które rozsadzało mu gałki oczne. Przeczytajcie historię Sputnika. Psa z Ukrainy, którego uratowała wojna.
To nie miało prawa się zdarzyć. Rozum mówił: ABSOLUTNIE NIE! Ale serce powiedziało wprost: RATUJ! Ktoś kiedyś pokazał nam kilka zdjęć psa z daleka. Serce nam pękło. Spróbujcie sobie to wyobrazić: jesteś ślepy, ból w gałkach ocznych jest niewyobrażalny. Ciśnienie rozsadza je od środka i w każdej chwili mogą wybuchnąć. Twój dom to kilka metrów lichego boksu, za którym KILKASET METRÓW spadają bomby! Nikt cię nie chce. Ba! Nikt nawet nie wie o twoim istnieniu. Nie masz żadnej nadziei. Słyszysz tylko kilka osób, które z narażeniem swojego życia pomagają najbardziej samotnym psom na świecie. Zapomnieli o nich wszyscy. A Ty? Właściwie czekasz na śmierć, która zakończy ten potworny ból, który rozsadza ci głowę… I wtedy dzieje się niewyobrażalne.
Tymczasem oczy tego psa nie dawały nam spać. I to dosłownie! Kombinowaliśmy, jak pomoc psu, którego dzieliło od nas kilka tysięcy kilometrów. Zapytacie się nas od razu: czemu chcieliśmy pomagać psu w Ukrainie, skoro w Polsce jest tak dużo innych? Odpowiedź jest prosta: bo TAK KAZAŁO NAM SERCE. Tu nie było logiki. A równocześnie były ogromne wyrzuty sumienia. Czemu? Bo nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim psom. A już szczególnie z Ukrainy, gdzie do miejsca, gdzie był NASZ pies, nie dociera właściwie pomoc humanitarna. Miejscowość Sumy i znajdujące się w obwodzie sumskim wioski to najbardziej zagrożone tereny wojenne. Tam w powietrzu unosi się smród trupów, który rozpozna tylko ten, który nie raz go poczuł. Specyficzny swąd przenikający przez nozdrza wywołuje lęk i niepokój. Ci, którzy mieli już stamtąd wyjechać, wyjechali. Ci, którzy nie wyjadą, pozostali w swoich domach i starają się żyć normalnie.
Tak naprawdę przez kilka miesięcy cały czas TAMTEN pies siedział nam w głowie, jak - wybaczcie porównanie - ostry kamyk w bucie. Chcieliśmy zrobić wszystko, ale tak naprawdę kolejne dni nam pokazywały, że papierologia, procedury i odległość, mogą okazać się nie do przeskoczenia. A wtedy zdarzył się CUD!
Patryk i Filip to wolontariusze, którym pewnie się nigdy nie odpłacimy, za ich serce (). „Wtedy zapytałam Patryka i Filipa »pojedziecie?« I bez chwili wahania usłyszałam w odpowiedzi: »pojedziemy«. I za te słowa do końca życia będę im wdzięczna” - wspomina Magda, prezes Mikropsów. Podróż ich trwała kilkadziesiąt godzin. Zburzone miasta, blockposty, ciemność i zapach śmierci - bo tam, gdzie był Sputnik, w ukraińskich rzekach płynie krew. Ludzie żyją w ciemnościach, pozamykani w swoich domach a na dźwięk syren wchodzą do piwnic czy schronów, czekając na najgorsze. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić dramatu, który przeżywają, bo nas to nie dotyczy, Tak, to wciąż się dzieje 1500 km od nas.
Patryk i Filip pojechali swoim nissanem micrą, dotarli na miejsce. I przywieźli stamtąd JEGO. Kiedy tylko Sputnik, bo tak go nazwaliśmy, przekroczył granicę, poczuliśmy ulgę. Bo wiemy, że teraz możemy się całkowicie skupić nasze działania na tym, co kochamy najbardziej - odzyskaniu radości życia niewinnej istoty. Psa "ze śmietnika", na którego czekała śmierć. Nie hipotetyczna, ale realna. Sputnik już przechodzi badania, odwiedza renomowanych lekarzy.
Sputnik ma zaawansowaną jaskrę, a ciśnienie wewnątrzgałkowe wręcz wysadza mu oczy. Przez ich wielkość nie jest w stanie ZAMKNĄĆ OCZU. Oczy nie wydzielają również łez, co powoduje, że są suche... Pies, który nie ma szans, otrzyma od nas nowe życie. Szczęśliwe, beztroskie takie, na które zasługuje każda żywa istota niezależnie od tego jak wygląda.
Trwa ładowanie...