Każdego lata – w sierpniu albo we wrześniu – nieuchronnie przychodzi taki moment, gdy pewnego upalnego dnia na horyzoncie zaczynają się zbierać ciężkie, ołowiane chmury. Ponieważ jestem meteopatą i człowiekiem ciepłolubnym, zawsze, wbrew wszelkiej nadziei, doświadczeniu i praktyce, mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że nadchodząca ulewa to tylko kolejna letnia burza. Że lato jeszcze się nie kończy. Trwam więc uparcie na hamaczku w domu rodzinnym pod Warszawą i udaję, że zbliżająca się nawałnica będzie tylko przelotnym deszczykiem i zaraz się skończy.