Strategy&Future. Heller, Hašek i Karaganow. Część 2

Obrazek posta

Mówiąc krótko, Karaganow postuluje wcielenie w życie doktryny deeskalacji przez eskalację, i to teraz, w obecnej sytuacji politycznej. W jego przekonaniu jest to szczególnie korzystne działanie, jako że nie powodowałoby nawet nadmiernych, nieakceptowalnych zagrożeń dla Rosji. „Tylko jeżeli gospodarzem Białego Domu byłby szaleniec (…) Ameryka mogłaby zdecydować się na obronę Amerykanów kosztem uderzeń jądrowych na swoje terytorium (…) na wymianę Boston za Poznań”. I zauważa następnie, że „ponieważ analizował amerykańską strategię jądrową, to wie, że pomimo publicznego blefowania po tym, jak ZSRR opracował zdolności pozwalające mu na uderzanie głowicami jądrowymi na teren USA, Waszyngton nie planował użycia broni jądrowej na terytorium sowieckim, tylko wobec żołnierzy radzieckich nacierających po terytorium Europy Zachodniej”. I przyznać trzeba, że jest całkiem możliwe, że w tym konkretnym wypadku Karaganow się nie myli; faktycznie, podczas zimnej wojny pomiędzy USA a sojusznikami istniały zasadnicze – i nigdy do końca nie rozwiązane – różnice co do tego, kiedy NATO-wska lub amerykańska broń jądrowa powinna zostać użyta. Sojusznicy USA w Europie liczyli, że zostanie użyta bardzo wcześnie, na terytorium państw Układu Warszawskiego, a Amerykanie planowali raczej, że będzie to miało miejsce późno, wobec nacierających sił ZSRR – i na terytorium Europy Zachodniej. Dopiero w obliczu tej groźby – lub jej realizacji – Zachód w końcu się od Rosji – jak ujął to Karaganow – odpie*doli, czyli zaakceptuje swą porażkę na poziomie strategicznym. Jest to dość kolorowe ujęcie całości zagadnienia, choć w gruncie rzeczy to właśnie taka logika przyświeca doktrynie deeskalacji przez eskalację – Karaganow ekstrapoluje ją po prostu do logicznej, choć skrajnej konkluzji, z dużą swadą proponując, aby Kreml zasygnalizował Zachodowi, że jest gotowy na „wyprzedzające uderzenie odwetowe za wszystkie stare i nowe zbrodnie”. Swoją drogą, docenić trzeba kunszt rekomendowania uderzenia „wyprzedzającego i odwetowego” zarazem, co zdaje się najwytworniejszym przykładem materializmu dialektycznego.

 

Interpretując słowa Karaganowa, można założyć dwie możliwości: albo zupełnie oszalał, albo tylko udaje, odgrywając rolę harcownika, którego tezy mają być dostrzeżone na Zachodzie jako przykład głosów bardziej skrajnych, których Kreml w swojej zachowawczości stara się nie słuchać – ale przyciśnięty mocniej może nie mieć wyboru. Staje się to szczególnie jasne, gdy Karaganow stwierdza, że jego długotrwałe studia nad strategią jądrową „pozwoliły mu dojść do jasnego, choć nie do końca udowodnionego naukowo wniosku, że pojawienie się broni jądrowej było wynikiem interwencji Najwyższego, którego przeraziło rozpętanie przez ludzi dwóch wojen światowych (…) dlatego dał On ludzkości narzędzie armagedonu, aby przypomnieć o istnieniu strachu tym, którzy o nim zapomnieli”. Ale, dowodzi Karaganow, skoro obecne elity Zachodu znowu o strachu zapomniały, to w rolę Najwyższego powinna się wcielić Rosja i mu o strachu przypomnieć. I w tym wypadku mesjanizmu, który demonstruje Karaganow, istnieje pewien wcześniejszy precedens, bo i samemu Władimirowi Putinowi zdarzyło się oświadczyć, że nawet jeżeli wybuchłaby wojna jądrowa, to nic nie szkodzi, bo w jej wyniku „Rosjanie pójdą do nieba jako męczennicy”.

 

Rozgrywka, która leży u sedna doktryny deeskalacji przez eskalację, jest w gruncie rzeczy grą w podejmowanie ryzyka, gdzie najgorszym rozwiązaniem, jeżeli nikt nie ustąpi, jest nieograniczona wojna jądrowa. To jasne, że dla Rosji przekonanie rywala, że to, o co toczy się konflikt, jest ważniejsze, ale też jest ona wystarczająco zdesperowana (lub szalona), by zaryzykować wojnę jądrową, jest warunkiem sukcesu. Jest to pewien paradoks – oznacza bowiem, że nieracjonalne wystąpienia i wypowiedzi to dowód myślenia zgoła racjonalnego, a więc paradoks, jak tytułowy Paragraf 22 z powieści Josepha Hellera.

 

Osią tejże książki były przygody Yossariana, pilota amerykańskich sił powietrznych podczas II wojny światowej, który próbował wywinąć się od służby poprzez udawanie szaleństwa. Jego próby spełzały jednak na niczym, gdyż paragraf 22 sprowadzał się do tego, że jeżeli ktoś jest wariatem – a więc nie chce i nie może więcej służyć w amerykańskich siłach powietrznych, bombardując Niemcy i ryzykując życie każdego dnia, to tak naprawdę wcale nie jest wariatem – a w związku z tym dalej może latać. Prawdziwy wariat byłby z ocierania się o śmierć każdego dnia szczęśliwy – i wcale nie domagałby się z powodu swego szaleństwa zwolnienia z lotów. Innymi słowy, bycie wariatem było w powieści Hellera najlepszym dowodem zdrowia psychicznego.

 

Można uznać, że Karaganow postradał zmysły – i również w tym wypadku z pomocą przychodzi nam literatura – a konkretnie inna wielka powieść o wojnie światowej, tylko tej poprzedniej – a więc „Przygody dobrego wojaka Szwejka” autorstwa Jaroslava Haška. Otóż Hašek – a właściwie Szwejk – opisywał, jak to „w pewnym sądzie okręgowym w Pradze razu pewnego zwariował jakiś sędzia. Przez długi czas nie można było zauważyć w nim nic osobliwego, aż raptem, podczas jakiejś rozprawy o obrazę czci, wariacja wybuchła. Niejaki wikary Hortik podczas nauki religii dał po pysku uczniowi, a ojciec tego ucznia, niejaki Znamenaczek, spotkawszy tego wikarego, rzekł do niego na ulicy: »Ty koniu, ty czarna bestio, ty świątobliwy kretynie, ty czarna świnio, ty plebański koźle, ty plugawicielu nauki Chrystusowej, ty obłudniku i szarlatanie w sutannie!« Ten zwariowany sędzia był bardzo pobożny i miał trzy siostry, a wszystkie były księżymi gospodyniami, on zaś był ojcem chrzestnym dzieci tych sióstr. Więc go ta sprawa tak wzburzyła, że raptem stracił rozum i ryknął na oskarżonego: »W imieniu najjaśniejszego pana, cesarza i króla, skazuję pana na śmierć przez powieszenie! Przeciw temu wyrokowi nie ma apelacji!« Potem zwrócił się do woźnego i rzekł: »Panie Horaczek, weźmiesz pan tego draba i powiesisz go pan tam, gdzie się trzepie dywany. Potem dostaniesz pan na piwo!« Oczywiście, że woźny i ten pan Znamenaczek zdębieli po takim wyroku, ale sędzia tupnął na nich: »Słuchacie czy nie słuchacie⁈« Woźny tak się przestraszył, że już zaczął ciągnąć pana Znamenaczka, żeby go powiesić, i gdyby nie obrońca, który wtrącił się do tej sprawy i wezwał pogotowie lekarskie, to sprawa byłaby się dla pana Znamenaczka skończyła fatalnie, bo nawet jeszcze w chwili gdy pana sędziego wsadzali do karetki pogotowia, krzyczał na całe gardło:»Jeśli nie znajdziecie powroza, to go powieście na prześcieradle, a rachunki załatwimy w wykazach półrocznych…«”

 

I na tym można by cały wywód zakończyć, ale Karaganow opublikował kolejny artykuł, odnoszący się zarówno do broni jądrowej, jak i do relacji Chin i Rosji, którego treść podejrzewać każe, że to raczej książka Hellera, a nie Haška ma zastosowanie do jego tez. Jest tak pomimo faktu, że Karaganow z lubością sięgnął znowu do Starego Testamentu, przypominając zarówno o Sodomie i Gomorze (jego zdaniem „uwspółcześnioną wersją deszczu ognia, którą Bóg zesłał na te dwa kananejskie miasta, są taktyczne ładunki nuklearne”), jak i wielkim potopie, detonacja bowiem głowicy nuklearnej, w którą wyposażony ma być Posejdon (jedna z cudownych broni, o której wiele mówił Władimir Putin), „mogłaby wywołać tsunami”.

 

Karaganow jest zdania, że powinna nastąpić proliferacja broni jądrowej – i to jest już pozycja inna niż osadzanie Rosji w roli narzędzia armagedonu; otóż zdaniem Karaganowa „historycznie i filozoficznie broń jądrowa pomagała w utrzymaniu pokoju na świecie”. Wbrew temu, co może wydawać się Polakom, pogląd ten znajdował swoich zwolenników również w USA, chociażby w osobie Kennetha Waltza, który uważał mniej więcej to samo, co Karaganow – a mianowicie, że istnienie broni jądrowej jako ultymatywnego narzędzia zniszczenia ogranicza pokusę wdawania się przez jej posiadaczy w konflikty konwencjonalne – przynajmniej z innymi jej posiadaczami – a tym samym ogranicza ryzyko wybuchu dużych wojen systemowych, których stronami zawsze są wielkie potęgi. O zgoła zdroworozsądkowym postrzeganiu rzeczywistości Karagnowa świadczy jednak przede wszystkim to, komu jego zdaniem Rosja powinna pozwolić na posiadanie broni jądrowej (czy choćby „zbliżenie się do jej posiadania”) – bo bynajmniej nie każdemu. Tymi, którym według Karaganowa broni jądrowej nigdy nie wolno będzie mieć, są Niemcy – z przyczyn oczywistych, a więc z powodu dwóch wojen i ludobójstwa. Dalej są wszystkie kraje, które pomagały Hitlerowi w inwazji na ZSRR. No i wreszcie „tego samego losu nie może uniknąć Polska, jeżeli nie daj Boże kiedykolwiek pomyśli o broni jądrowej”. Jak widać, akurat w wypadku Polski stabilizujący wpływ broni jądrowej jako ogranicznika ryzyka wybuchu wojny z Rosją nie znajduje aprobaty Karaganowa, co jest zrozumiałe i logiczne tak samo, jak udawanie wariata przez Yossariana, aby wymigać się od latania nad Niemcami. Nawiasem mówiąc, to, że potencjalne myślenie Polski o pozyskaniu broni jądrowej Karaganow poprzedza solennym „nie daj Boże”, świadczy zarówno o jego rozsądku, jak i o tym, że w „mapach mentalnych” rosyjskich elit kraj nasz postrzegany był i dalej jest jako potencjalny naturalny rywal do statusu siły organizującej porządek polityczny w Europie Środkowo-Wschodniej. Jeżeli ktoś ma zaś co do tego jakiekolwiek wątpliwości, wystarczy, aby wysłuchał wywiadu Władimira Putina z Tuckerem Carlsonem, w którym Polskę – w formalnej komunikacji Kremla niewiele więcej niż agenta Waszyngtonu – wymieniał bodajże najczęściej ze wszystkich państw.

 

Ale czas wrócić do punktu wyjścia, a więc do rewelacji opublikowanych pod koniec lutego przez „Financial Times” – a konkretnie do wątku chińskiego. Jak dowiadujemy się z tekstu FT, jeden ze scenariuszy rosyjskiej gry wojennej zakładał wybuch wojny pomiędzy Rosją a Chinami, której pierwszym aktem jest kampania hybrydowa zainicjowana przez Pekin na Syberii. Scenariusz zakłada, że Pekin podsyca spory etniczne na dalekim wschodzie Rosji, następnie wysyła sabotażystów, a w odpowiedzi na działania Rosji wysyła na granicę siły zbrojne; Chiny (w scenariuszu gry dla niepoznaki nazwane Dasinią) mają też się domagać preferencyjnych cen za węglowodory, a ostatecznie nawet przygotowywać się do konwencjonalnego ataku na Rosję przez terytorium Kazachstanu. Ostatecznie scenariusz gry zakłada użycie przez Rosję broni jądrowej wobec Dasinii, aby powstrzymać napór jej wojsk konwencjonalnych.

 

Autor musi przyznać, że w całym artykule w „Financial Times” wątek chiński był jedynym prawdziwie intrygującym; dlaczego Rosjanie – zakładając, że to Rosjanie sami doprowadzili do wycieku „tajnych planów”, co wydaje się przecież najbardziej prawdopodobne – postanowili, że wśród ujawnionych dokumentów znajdą się akurat te dotyczące użycia broni jądrowej wobec Chin? Przecież oficjalna linia narracyjna Kremla (Pekinu zresztą też) opisuje relacje obydwu państw jako „partnerstwo bez granic” – wiedząc, że nie jest to prawda, oraz zakładając, że zarówno Pekin, jak i Moskwa wiedzą jak lord Palmerstone, że państwa nie mają przyjaciół ani wrogów, a jedynie wspólne interesy, to właśnie Chiny były kluczowym elementem umożliwiającym Rosji przetrwanie nałożonych na nią przez Zachód sankcji. W Państwie Środka znalazła Rosja nie tylko rynek zbytu dla swoich surowców naturalnych, ale i dostarczyciela zaawansowanych technologicznie maszyn przemysłowych oraz wszelakich wytworów przemysłu w ogóle – vide samochody produkowane przez chińskie firmy, które zastępują na rynku rosyjskim auta zachodnie.

 

Wiadomo, że Rosja, jak każde państwo aspirujące do bycia potęgą, musi być przygotowana na wojnę z każdym mogącym jej potencjalnie zagrażać organizmem państwowym oraz nie wierzy w przyjaźń pomiędzy narodami – a wreszcie, że ma wszelkie powody obawiać się Chin, z którymi dzieli ponad 4200 kilometrów granicy, a jeszcze do niedawna uwikłana była w setki, jeżeli nie tysiące sporów terytorialnych. Trudniej jest jednak prosto wyjaśnić, dlaczego miałoby być w jej interesie uwypuklanie owego nieco gorszącego w obliczu deklaracji o „partnerstwie bez ograniczeń” faktu.

 

Być może odpowiedź tkwi w coraz bardziej nierównej relacji Chin i Rosji, którą podsumował ostatnio minister spraw zagranicznych ChRL Wang Yi, stwierdzając, że „rosyjski gaz ogrzewa mieszkania Chińczyków, a po rosyjskich drogach jeżdżą chińskie samochody” – innymi słowy, Rosja sprzedaje Chinom surowce naturalne, a Chiny Rosji zaawansowane technologicznie owoce swego przemysłu, co przypomina relacje pomiędzy rdzeniem a peryferiami lub, jak kto woli, między kolonią a metropolią. Co więcej, wspomniany wyżej chiński dyplomata odbył niedawno tournée po Europie (po nim na Stary Kontynent, w tym do Polski, zawitał inny emisariusz Państwa Środka, Li Hui). I trudno pozbyć się wrażenia, że obawiający się coraz bardziej – z dobrych przyczyn – wygranej Rosji na Ukrainie i Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich Europejczycy mogą z zainteresowaniem zacząć spoglądać w stronę Chin jako „zewnętrznego balansującego” układ sił w europejskiej części Eurazji.

 

Jeżeli Rosji uda się na Ukrainie zrealizować bardziej ambitny wariant rozwiązania wojny, a jednocześnie nie dojdzie w tym państwie do załamania gospodarczego, to Rosja, z gospodarką przestawioną na tory wojenne, może wrócić do żądań wyartykułowanych w ultimatum przedstawionym Zachodowi przez Siergieja Ławrowa w grudniu 2021 roku. Być może nawet pozycja negocjacyjna Rosji będzie silniejsza, bo posiadanie siły zbrojnej, przy jednoczesnych kosztach związanych z ponownym przekierowaniem gospodarki na produkcję cywilną może tworzyć u Rosjan pokusę dalszego grania groźbą agresji. Wówczas Rosja – zakładając, co oczywiście nie jest pewne, jej zwycięstwo na Ukrainie – może zażądać nawet większej ilości udziałów w spółce „europejska architektura bezpieczeństwa”. Z kolei wygrana Donalda Trumpa, który nie wahał się szantażować chociażby Korei Południowej wycofaniem wojsk USA z Półwyspu, jeżeli Seul nie zapłaci za ochronę, uwiarygadnia wizję porzucenia Europy przez jej dotychczasowego gwaranta bezpieczeństwa. W tej sytuacji ponowne rozwodnienie udziałów w europejskiej architekturze bezpieczeństwa kosztem Rosji może być dla europejskich stolic propozycją kuszącą.

 

Wątpliwe jest, aby Rosjanie byli z takiej możliwości zadowoleni, podobnie jak wątpliwe jest, aby gotowi byli uznać za stały swój status junior partnera Chin. Z pewnością nie jest gotowy na taki rezultat Karaganow, który w swym eseju postuluje, że to prawda, „Pekin pozostanie sojusznikiem i partnerem” Rosji w przewidywalnej przyszłości, a rosnąca siła Chin jest „warta wspierania, jako że pomaga w pozbawieniu USA roli agresywnego hegemona i jego przejściu na pozycje konstruktywnego neoizolacjonizmu”. Ale jednocześnie „naturalną strategią Rosji powinno być eliminowanie jednostronnych zależności gospodarczych” oraz „przyjazne równoważenie Chin poprzez interakcje z Turcją, Indiami, Iranem, państwami ASEAN i światem arabskim”. Oczywiście ten system, ujmująco nazwany przez Karaganowa „przyjaznym równoważeniem” potęgi Chin (nie ma takiego zwierzęcia!), może „stać się zapalnikiem, jeżeli w Chinach, które były pokojowe przez ostatnich kilkaset lat, nagle obudzą się mongolskie geny, a wraz z nimi – ekspansjonistyczne tendencje”. Tym bardziej wówczas przydać się mogą Rosji Stany Zjednoczone, które „po tym gdy zmieni się obecna, liberalno-globalistyczna, elita mogą powrócić do relatywnie konstruktywnej roli gracza równoważącego system międzynarodowy (…) nie mamy głębokich sporów z USA” – konkluduje Karaganow, udowadniając zarówno to, że bliskie są mu przywołane wyżej słowa lorda Palmerstone’a, jak i to, że Rosja – niestety dla nas – posiada głęboki rys imperialny oraz elity zdające sobie z tego faktu sprawę.

 

Tak więc szybkie zamknięcie konfliktu na Ukrainie – dzięki groźbie użycia broni jądrowej na Ukrainie lub faktycznemu jej użyciu – wymusi powstanie nowego świata, w którym Rosja wcale nie zamierza być zależna od Chin i im podporządkowana, lecz chce odgrywać rolę spoiwa nie tylko Eurazji, ale i reszty świata, współpracując przy tym z każdym – nawet z Amerykanami. Czyż nie jest to w pewien sposób rosyjska wersja strategii sekwencjonowania, zaproponowanej nie tak znowu dawno przez Wessa Mitchella – którą autor opisał był w osobnym artykule?

 

 

CZĘŚĆ 1

Albert Świdziński Rosja USA S&F Hero Świat

Zobacz również

Strategy&Future. Jacek Bartosiak recenzuje książkę „Technofeudalism: What Killed Capitalis...
Strategy&Future. Jacek Bartosiak recenzuje książkę Vipina Naranga "Seeking the Bomb: Strat...
Strategy&Future. Jacek Bartosiak rozmawia z Benem Hodgesem o obecności USA i NATO na wscho...

Komentarze (1)

Trwa ładowanie...