Wojna w roku 2076

Obrazek posta

Wczesny majowy świt pamiętnego dnia roku 2076 w bazie Sił Powietrznych USA Andersen na wyspie Guam był po prostu zjawiskowy. Rześkie poranne powietrze przyjemnie współgrało ze słońcem, które z gracją wschodziło z błękitnych fal zachodniego Pacyfiku, by majestatycznie wznieść się ponad wulkaniczne skały i bujną zieleń małej wyspy pośrodku wielkiego oceanu. Wyspa gościła budynki, pasy startowe i całą niezbędną infrastrukturę dla wojska amerykańskiego. Dochodziły do tego ogromne składy magazynowe, gdzie trzymano uzbrojenie, amunicję, akumulatory, paliwo i materiały pędne oraz wszelakie części zamienne. Po drugiej stronie wyspy znajdował się nowoczesny port wojenny Apra z długimi pirsami dla nuklearnych okrętów podwodnych oraz specjalnymi kompaktowymi schronami dla licznych bezzałogowych morskich platform bojowych, których podstawowym zadaniem były operacje autonomiczne. Systemy bezzałogowe stały się podstawą działań US Navy już od około 30 lat. Patrole morskie realizowane przez zautomatyzowane platformy-roboty, nieustannie wspierane przez powietrzne roje dronów przeróżnych rodzajów, rozmiarów i z wszechstronnym zakresem zastosowań, stały się na tych wodach rutynowym rodzajem działań wojskowych, które prowadzono w bezpośredniej przecież bliskości potężnego wroga, nieustannie czającego się w pobliżu.

Legendarna koncepcja operacyjna „rozproszonej śmiercionośności”, w której nawodne, podwodne i powietrzne systemy bezzałogowe odgrywały przewodnią rolę, stała się dominująca w operacjach amerykańskiej marynarki wojennej na zachodnim Pacyfiku, tworząc gęstą siatkę sensorów i efektorów bojowych, z których każdy mógł być w razie potrzeby zastąpiony przez inny, a jednocześnie każdy mógł wykonać samodzielnie powierzone zadanie w razie utraty łączności z innymi, tworząc pomiędzy platformami spójny system połączony technologiami komunikacyjno-informatycznymi. Na tym właśnie polegało znacznie systemu. Rozproszony i jednocześnie łączący sensory i efektory system miał za zadanie skutecznie zniechęcić Chińczyków do swobodnego zapuszczania się na otwarty Pacyfik poza pierwszy łańcuch wysp. Położona w centrum drugiego łańcucha wyspa Guam stanowiła najważniejszy zawias obrony USA w przypadku sytuacji wymagającej działań przeciwko bardzo groźnemu przeciwnikowi, jakim były siły zbrojne Chin.

W związku z tym Guam od ponad 50 lat, czyli od kiedy rozpoczęła się ostra rywalizacja geopolityczna między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, stał się głównym miejscem stacjonowania operatorów systemów bezzałogowych i samych platform, z całym zapleczem logistycznym i centrami dowodzenia i łączności, co w amerykańskim żargonie wojskowym nazywano C2 (Control, Command) lub w C4ISR (Command, Control, Communications, Computers, Intelligence, Surveillance and Reconnaissance). Już szóstą dekadę Guam był też kluczowym punktem przeładunkowym dla rotacji oddziałów sił specjalnych, wojsk lądowych, a także przerzutu personelu pozawojskowego, który się pojawił w dużej liczbie wraz z rozwojem platform bezzałogowych oraz technologii sztucznej inteligencji, która pomagała spiąć działanie w ramach „rozproszonej śmiercionośności”.

Po drugiej stronie wyspy znajdowały się systemy krytyczne dla nowoczesnej wojny, w szczególności te odpowiadające za bitwę zwiadowczą (rozstrzygającą na polu walki, na którym posiadanie prawdziwych i wiarygodnych informacji szybciej od przeciwnika przesądza o zwycięstwie ), ukryte blisko szczytu góry Lamlam. Wystająca mniej więcej 400 metrów powyżej poziomu oceanu była w istocie tylko samym czubkiem przeogromnego szczytu podwodnego wrastającego swoim masywem pod wodę 12 tysięcy metrów niżej z dna Rowu Mariańskiego. Co przesądzało, o czym większość ludzi nie miało pojęcia, że Lamlam był w istocie najwyższym szczytem na Ziemi, nawet jeśli ukrytym prawie w całości pod wodami Oceanu Spokojnego. Gdyby Mount Everest stał w tym miejscu na dnie Rowu Mariańskiego, wciąż byłby jakieś 2 tysiące metrów pod powierzchnią wody.

Na podejściu pod sam wierzchołek góry, gdzie teren pokryty dżunglą na południowym skraju wyspy jest wyjątkowo niedogodny do poruszania się, znajdowało się starannie ukryte przed wścibskimi oczami ściśle tajne centrum dowodzenia i komunikacji dalekiego zasięgu siłami kosmicznymi i ziemskimi. Jedynym znakiem wojskowej obecności były równie starannie zamaskowane dysze radarów i anteny wystające w stronę nieba – by bez zakłóceń przekazywać wiązki komunikacji elektromagnetycznej i kwantowej na zachód – do podobnego centrum w Pine Gap w Australii, na wschód – w kierunku bazy Kaena Point Satellite na Oahu na Hawajach, jak również do bliźniaczych stacji dowodzenia w Yokosuce w Japonii i na Aleutach, na północy Pacyfiku. Te bazy odpowiadały za dalsze przekazywanie wiązek danych i informacji do innych centrów dowodzenia i komunikacji rozproszonych po na całym świecie.

Stacja nasłuchowa rozpoznania kosmicznego na Hawajach na Oahu była najważniejszym elementem kontroli sił kosmicznych i monitorowania świadomości sytuacyjnej w przestrzeni kosmicznej. Odpowiadała za śledzenie satelitów na orbitach, identyfikację statków kosmicznych swój-obcy, odbieranie i przekazywanie danych z powierzchni Ziemi poza atmosferę ziemską oraz za odbieranie w drugą stronę komunikacji z kosmosu. Czyli w żargonie kosmicznym – za uplink i downlink. Innymi słowy, odpowiadała za kontrolę satelitów i statków kosmicznych poprzez synchronizację działań i poleceń z licznych rozproszonych centrów dowodzenia i komunikacji na Ziemi.

Wszystkie wspominane centra zostały bezpośrednio wkomponowane w umieszczony w kosmosie (z tego Amerykanie byli bardzo dumni) system zwany Brilliant Diamonds (z grubsza tłumacząc: Genialne Diamenty), na który składały się konstelacje uzupełniających się wzajemnie satelitów umieszczonych przede wszystkim na niskich i średnich orbitach okołoziemskich, oraz, choć w mniejszym zakresie, na orbicie geostacjonarnej. System Brilliant Diamonds uzyskał pełną zdolność operacyjną jeszcze w roku 2058. Jego zadaniem było monitorowanie wszystkich interakcji pomiędzy platformami bojowymi, efektorami i sensorami zarówno na Ziemi, jak i w kosmosie oraz ich zgranie w razie konfliktu. System nie był obsługiwany przez ludzki personel – rozbudowana sztuczna inteligencja zastępowała ludzi, przetwarzając dane znacznie szybciej niż oni, co już od jakiegoś czasu było niezbędne dla osiągania błyskawicznej reakcji zarówno na ziemskim polu bitwy, jak i w razie starć w przestrzeni kosmicznej. Pomimo szybkości, jaką zapewniała technologia, wszystkie decyzje sztucznej inteligencji podlegały nadzorowi (i mogły być unieważnione lub zmienione) przez ludzki personel wojskowy przebywający na specjalnych stacjach kosmicznych orbitujących wokół Ziemi na orbicie geostacjonarnej, nazywanych nieoficjalnie w amerykańskich siłach kosmicznych gwiazdami bojowymi.

System stał się jeszcze bardziej istotny po tym, gdy w roku 2061 ujawniono, że Genialne Diamenty mają na wyposażeniu potężne działa laserowe, których zadaniem było niszczenie wrogich manewrujących pocisków hipersonicznych, które poruszając się z prędkością do 25 machów, nie opuszczają atmosfery ziemskiej. Lecąc z taką prędkością, często nisko nad powierzchnią planety, i intensywnie manewrując, stały się potężną i skuteczną bronią, której nie mogły wykryć i śledzić zlokalizowane na Ziemi radarowe systemy wykrywania i niszczenia pocisków. Gwiazdy bojowe umiejscowione były powyżej Ziemi w kilku kluczowych miejscach na geostacjonarnej orbicie, nad miejscami, gdzie na Ziemi mogło dojść do konfliktów, czyli odpowiednio, by kontrolować z wysokości (niczym z wyniosłości nad polem bitwy) ziemskie i orbitalne pole bitwy.

Port morski i lotnisko na Guamie umożliwiały działania okrętom podwodnym na całym zachodnim Pacyfiku, jak również zapewniały logistykę różnorakim platformom powietrznym, w tym jeszcze wciąż pozostającym w służbie starym bombowcom strategicznym B-21 (późniejsze wersje). Przede wszystkim zaś pasy startowe i urządzenia lotniska zapewniały stosowną infrastrukturę dla działań floty dronów bojowych różnych klas, które nieustannie patrolowały bezmiar Pacyfiku, upewniając się, że Chińczycy nie uzyskają chociażby lokalnej przewagi w nowoczesnej bitwie zwiadowczej w tym kluczowym przecież miejscu świata, gdzie równowaga między supermocarstwami była nieustannie testowana.

Ewolucja pola walki i zmieniający się charakter konfrontacji wojskowej pomiędzy USA i Chinami powodowały, że w razie utraty Guamu lub zrolowania świadomości sytuacyjnej na Pacyfiku wskutek utraty kontroli nad infrastrukturą wojskową na wyspie amerykańskie zdolności wojskowe w tym regionie zostałyby obezwładnione. Po czymś takim trudno byłoby się rozeznać, co się właściwie dzieje na wielkim obszarze między Hawajami a Szanghajem. Dlatego personel amerykański na Guamie pozostawał w stanie pełnej gotowości bojowej nieprzerwanie od Wielkiej Wojny o Tajwan z roku 2032, po której nastąpiła jeszcze seria starć na morzu i w powietrzu zwanych potem zbiorczo w historiografii Wojną Nerwów. Wybuchały one kolejno jedna po drugiej w ciągu drugiej połowy lat 30. i całą dekadę lat 40.

Co do zasady sytuacja strategiczna nie poprawiła się aż do pamiętnego majowego poranka roku 2076 i krucha równowaga pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami mogła zostać w każdej chwili zachwiana, doprowadzając do otwartej wojny. Światowa opinia publiczna była bardzo niespokojna, jak to bywa w czasach walki o hegemonię. Nazwała ten długi okres „gorącym pokojem”. Nic niestety nie zapowiadało, żeby krucha równowaga strategiczna umożliwiła ustabilizowanie systemu międzynarodowego, tak by oba supermocarstwa miały interes w uniknięciu za wszelką cenę wojny systemowej. A to zwykło cechować stabilny system międzynarodowy, który mógłby zapewnić światu pokój. W rzeczy samej codzienna rzeczywistość była zaprzeczeniem tego dążenia. Chybotliwy rozejm nader często przeradzał się w serię kryzysów uruchamianych przez wciąż pojawiające się incydenty, które szybko eskalowały do zbrojnej konfrontacji, polegającej przede wszystkim na pojedynczych walkach platform bezzałogowych, gdzie straty w ludziach były sporadyczne. Zresztą coraz rzadziej do nich dochodziło ze względu na postępującą robotyzację pola walki. Zatem zważywszy, że ofiarami Wojny Nerwów były zazwyczaj jedynie roboty i bezzałogowe platformy, politycy umieli powstrzymać eskalację, kontrolując działania wojskowe i z drugiej strony zarządzając emocjami krajowej opinii publicznej, które nie przekraczały bezpiecznego poziomu.

Z kolei cyberwojna i pojedynki w ramach wojny nawigacyjnej – czyli pojedynki w spektrum elektromagnetycznym i komunikacji kwantowej – trwały właściwie bez przerwy. Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba przyznać, że systemy zautomatyzowane, roboty i platformy bezzałogowe ogromnie przysłużyły się temu, by nie został przekroczony próg otwartej wojny pomiędzy dwoma supermocarstwami. Konflikt w szarej strefie poniżej progu stał się już taką rutyną, że świat się do niego przyzwyczaił. Mimo to sprzęt wojskowy był jednak niszczony. Co jakiś czas zdarzało się też, że umierali ludzie. Taka była codzienność „gorącego pokoju”.

Sytuacja geopolityczna na Ziemi była więc, mówiąc eufemistycznie, wyjątkowo napięta. Od początku lat 20. XXI wieku USA i Chiny ostro ze sobą rywalizowały, głównie w domenie technologicznej, ale nie tylko. Chodziło o istotę władzy nad światem, a mówiąc konkretnie – o najważniejszą sprawę dotyczącą ludzi, czyli o kształtowanie zasad podziału pracy w świecie. Czyli kto na kogo pracuje i kto ma więcej pieniędzy i wpływów. Środkiem do tego było udowodnienie konkurentowi, do kogo należy ustalanie zasad, na jakich dokonują się strategiczne przepływy na Ziemi. Ich kontrola pozwalała dysponować mechanizmem funkcjonowania globalnej gospodarki zależnej od wymiany handlowej, towarowej, ruchu technologii, przepływu kapitału, wiedzy oraz przemieszczenia się samych ludzi, a także wojska. Blokady i udogodnianie strategicznych przepływów, sankcje i specjalne zgody nakładane lub udzielane arbitralnie zarówno przez USA, jak i Chiny na całym globie były kwintesencją tej ostrej rywalizacji. Każde z mocarstw pragnęło udowodnić rywalowi, kto ustanawia reguły gry dotyczące zasady globalnej gospodarki, czyli lapidarnie rzecz ujmując, reguły dotyczące kontaktów z innymi państwami. W praktycznym wymiarze rywalizacja odnosiła się do wszystkich pól i domen wymiany międzynarodowej, takich jak: szlaki morskie, powietrzne, lądowe, domenę cybernetyczną i komunikacji kwantowej, oraz – coraz bardziej – do przestrzeni kosmicznej.

Nasiliło się to zwłaszcza w roku 2031, po tym jak Chińczycy uruchomili stałą bazę na Księżycu, a konkretnie na jego niewidocznej z Ziemi stronie. Oliwy do ognia dolało uruchomienie programu konwersji energii słonecznej na wiązki mikrofalowe, którymi do sieci elektrowni w chińskim Syczuanie zaczęto przesyłać energię wprost z orbity okołoziemskiej. Ten przełomowy proces rozpoczęto na dużą skalę późną jesienią w roku 2031.

Wcześniej, w latach 20., Stany Zjednoczone zaczęły zmieniać strukturę swoich sojuszy, wycofując się de facto ze zobowiązań w masach lądowych Eurazji, najpierw poprzez przeforsowanie zmiany formuły NATO w kierunku koncepcji „piasta i szprychy”, które miało bardziej sprzyjać interesom USA w bilateralnych porozumieniach z poszczególnymi członkami. Potem, już w latach 30., zostało to zastąpione zupełnie już elastycznym systemem, w którym Waszyngton wybierał sobie swobodnie sojuszników w Eurazji i Afryce do konkretnej sprawy i w zależności od własnego interesu, bez zaciągania stałych i krępujących zobowiązań.

Ta nowa wielka strategia elastyczności USA wobec Eurazji i Afryki została jednak zakotwiczona na rdzeniu nowej formuły Sojuszu Pięciu Oczu, który świat znał już od lat 20. tego wieku. W roku 2029 Sojusz ten stał się w istocie Sojuszem Sześciu Oczu, w którego skład wchodziły państwa Oceanu Światowego: USA, Kanada, Wielka Brytania, Australia i Nowa Zelandia, do których właśnie wtedy dołączyła ostatecznie Japonia. Tokio zrobiło ten ważny ruch z coraz bardziej odczuwalnej obawy przed wzrostem potęgi Chin w swoim bezpośrednim sąsiedztwie. Członkowie Sojuszu dobrze radzili sobie gospodarczo dzięki powiązaniu z Oceanem Światowym, gdzie bezpieczeństwa na otwartych wodach pilnowały Stany Zjednoczone, aktywnie dbając o interesy całego Sojuszu. Jak wspomniano wcześniej, system Oceanu Światowego selektywnie i przejściowo wzmacniany był przez doraźnych sojuszników w masach lądowych w zależności od potrzeby – przez Nigerię w Afryce, Polskę i Rumunię w Europie, Arabię Saudyjską czy Izrael na Bliskim Wschodzie, a w Azji Południowo-Wschodniej – przez Wietnam, choć wobec Hanoi prowadzenie takiego offshore balancing było coraz trudniejsze ze względu na absolutną dominację Chin w tej części świata.

 

Podstawowym założeniem Amerykanów było jednak niewiązanie sobie rąk formalnymi gwarancjami czy stałymi zobowiązaniami, nie mówiąc o poważniejszym stałym stacjonowaniu wojsk. Waszyngton pragnął swobody manewru i udało mu się to osiągnąć. Rywalizacja z Chinami wymagała elastyczności, swobody manewru i wielkiej zręczności. Dokładnie z tego powodu cała Eurazja, ale też Afryka, stała się bardzo niespokojnym miejscem rozrywanym napięciami i konfliktami, w którym posiadanie sprawnych sił zbrojnych oznaczało realną siłę polityczną . To była sytuacja diametralnie różna od tej z poprzedniego okresu, który nastał po upadku Związku Sowieckiego, a zakończył się wraz z początkiem rywalizacji USA – Chiny. Światowa Wyspa, używając określenia Halforda Mackindera, obejmująca Eurazję i Afrykę, stała się prawdziwą strefą zgniotu, polem walki o wpływy polityczne, poddanym naciskom i groźbom zbrojnym. Cechą dominującą były wciąż zmienne i nader często chwilowe sojusze między państwami w permanentnie zmiennych układach szukających bezpieczeństwa i równowagi na pełnej aktorów geopolitycznych Wyspie Światowej. Na swój sposób taka sytuacja okazała się użyteczna dla obu supermocarstw, które dzięki rozlicznym konfliktom szarpiącym świat mogły unikać bezpośredniej konfrontacji. W ten sposób mierząc swoją potęgę i wpływy niejako per procura. To był wiecznie płynny świat zmieniających się korelacji, który ma problem ze znalezieniem równowagi. Przypominał przeciąganie liny, dyscyplinę sportową, w której bez przerwy trwa siłowanie się to w jedną, to w drugą stronę. Gdzie projekcja siły i jej uniemożliwianie stanowi o potędze. Zawodnicy przy przeciąganiu liny nie tylko się zmieniali, ale nigdy nie zaznali odpoczynku. Zawody trwają, a na linie jest zawsze napięcie.

 

Sojusz Sześciu Oczu sformował unię gospodarczą oraz ścisły sojusz wojskowy z potężnymi zdolnościami morskimi i kosmicznymi, co pozwoliło na skuteczne zamknięcie Chin w Eurazji oraz selektywne (tam gdzie zachodziła potrzeba) kontrowanie wpływów Chin w Afryce, zwłaszcza zachodniej, położonej bliżej Atlantyku. Wschodnia część Eurazji, gdzie populacja i podaż pracy rosły bardzo dynamicznie w XXI wieku, już na początku lat 30. została zdominowana gospodarczo, politycznie i wojskowo przez Pekin. W związku z tym cały ten obszar grawitował w kierunku strefy gospodarczej Chin, pełniąc bardzo ważną rolę podwykonawcy dla bogacącej się szybko gospodarki i społeczeństwa chińskiego. Szczególnie dotyczyło to Iranu i Pakistanu, połączonych z Chinami morskimi liniami komunikacyjnymi przez Ocean Indyjski oraz szlakami lądowymi przez Bliski Wschód. Inicjatywa Pasa i Szlaku bardzo pomogła w pierwszej połowie wieku. Iran, Pakistan i Azja Środkowa zapewniały stosowną podaż rąk do pracy gigantycznej gospodarce Chin, podczas gdy dysponujące nowoczesnymi gospodarkami państwa Azji Południowo-Wschodniej pełniły rolę podwykonawcy zaawansowanej technologii w chińskim łańcuchu dostaw i podziale pracy w Azji. Korzystały na tym, bogacąc się. W zamian za akceptację statusu junior partnera Chin, stawali się nieodzownym elementem gospodarki Chin, ale nie państwami klientelistycznymi. Dzięki temu Pekin musiał uważnie wysłuchiwać ich próśb, a zatem liczyć się z partnerami ważnymi dla łańcucha dostaw chińskiej gospodarki.

 

Europa za to stawała się w ostatnich 50 latach skansenem, wspomnieniem dawnej wielkiej przeszłości, odstając rozwojem od Azji Wschodniej i Sojuszu Sześciu Oczu. Niemcy próbowali w pewnym momencie realizować samodzielną politykę wobec USA i kontrolować gospodarkę Europy, ale koalicje balansujące wpływy niemieckie nie pozwoliły ostatecznie na realizację niemieckich ambicji. Zwłaszcza po tym, jak Niemcy elastycznie wspierali Chiny, by zaraz potem postawić na agendzie budowę europejskich sił zbrojnych. Mogło się więc okazać, że zadaniem europejskiego wojska byłoby wspieranie Chin w ramach powstającego systemu kontynentalnego spiętego Inicjatywą Pasa i Szlaku. A to już się nie podobało wielu państwom w Europie. Pomysł Niemców sprowadzał się do tego, że w Azji mieli rządzić Chińczycy, a w Europie Niemcy. Obie części Eurazji miały być połączone gospodarczo. Amerykanie, odchodząc z Europy, na dobre pociągnęli za sobą Brytyjczyków, tworząc Sojusz Sześciu Oczu, do którego nie należało, co znamienne, żadne państwo kontynentalnej Europy. Półwysep europejski został pozostawiony sam sobie w obliczu konsolidacji Azji i z drugiej strony państw Oceanu Światowego. Europa kontynentalna stała się obszarem starcia wpływów i wybuchających konfliktów, tak zresztą jak Afryka i Bliski Wschód.

 

Amerykanie i ich sojusznicy kontrolowali bezmiar Oceanu Światowego. Chiny i ich partnerzy oraz państwa klientelistyczne kontrolowali masy lądowe Eurazji z kilkoma dodatkowymi punktami eurazjatyckiego superkontynentu w Rimlandzie, skąd wycofali się Amerykanie. Sworzniami czy, jak kto woli, piwotami rywalizacji geopolitycznej między dwoma światami: chińskim i amerykańskim, stały się obszary pograniczne między oboma rywalizującymi blokami, takie jak: Guam, Diego Garcia, cieśniny indonezyjskie, wnętrze Afryki i morza wewnętrzne Europy – Czarne, Śródziemne i Bałtyckie. Niemniej jednak głównymi obszarami, w których poszukiwano przewagi, stały się: przestrzeń kosmiczna, domena informacyjna i nowoczesne technologie. Zwłaszcza te, które tworzyły nowe cykle technologiczne, zwiększały skomunikowanie lub dawały istotną przewagę wojskową.

 

Szczególnie przestrzeń kosmiczna stała się Świętym Graalem nowej rywalizacji. A to wskutek powstania prawdziwej kosmicznej gospodarki przynoszącej ogromne stopy zwrotu tym, którzy odważyli się zaryzykować. Powstawał cały nowy przemysł kosmiczny, nowe przełomowe wynalazki, jak rakiety wielorazowego użytku czy inteligentne nanosatelity. Wydobywano minerały na Księżycu oraz zapoczątkowano w tym czasie budowę zintegrowanego systemu komunikacyjnego między Ziemią a Księżycem, nie wspominając o wykorzystywaniu na masową skalę energii słonecznej pobieranej w kosmosie do zasilania energetycznego urządzeń na powierzchni Ziemi. Opracowano nowe, tańsze systemy transportowe na orbity i nowe metody produkcji w mikrograwitacji. Dokonywała się również kolejna rewolucja w sposobie gromadzenia danych, w ich obróbce i przesyłaniu. To wszystko przynosiło ogromne dochody kosmicznemu biznesowi już w latach 40. i 50.

 

Powstanie realnej gospodarki i obrotu handlowego w przestrzeni kosmicznej spowodowało rywalizację wojskową i uruchomiło skok wydatków wojskowych na zdolności kosmiczne. Rywalizacja na Ziemi o przepływy strategiczne oraz rosnąca na znaczeniu gospodarka kosmiczna, a w szczególności powstający system transportowy ją obsługujący, doprowadziły do militaryzacji przestrzeni kosmicznej w dosłownym tego słowa znaczeniu. Co do zasady przyjęło się wówczas uważać, że Amerykanie mają przewagę na orbitach okołoziemskich, podczas gdy Chińczycy wydawali się wyprzedzać Amerykanów, jeśli chodzi o kontrolę powierzchni Księżyca oraz niebiańskich linii komunikacyjnych na Księżyc. Sam Księżyc stawał się szybko kolonią wydobywczą, gdzie przy pomocy bezzałogowych systemów i dzięki zautomatyzowanym procesom pozyskiwano surowce i minerały. Prace intensywnie trwały zwłaszcza na niewidocznej stronie Księżyca, gdzie Chińczycy rozpoczęli lądowania i badania jeszcze w 2019 roku. Już w latach 30. nie było w zasadzie wątpliwości, że Chiny wyprzedziły Stany Zjednoczone w wyścigu o Srebrny Glob i to pomimo bardzo ambitnego programu Artemis realizowanego przez NASA. Okazało się, że Artemis jest zanadto skoncentrowany na nauce, gdy tymczasem chińskie misje były skupione na dostarczaniu realnych, wymiernych i policzalnych ekonomicznie rezultatów. Nie tracili czasu – wydobywali minerały i zarabiali na tym pieniądze, przy okazji naukowo badając Księżyc. Powstała cała państwowa narracja ideologiczna dla dumnych z dokonań na Srebrnym Globie Chińczyków – o Księżycu jako nowym kontynencie do kolonizacji i wykorzystaniu jego licznych surowców oraz industrializacji na chińską modłę. Taka narracja trafiła doskonale w mentalność zwykłych obywateli. Z zupełnie idealistycznych i niezrozumiałych powodów wydawała się jednak nieakceptowalna i niedopuszczalna dla mieszkańców ówczesnego Zachodu. Zdano sobie sprawę zbyt późno, że Chińczycy ograli resztę świata w wyścigu na Księżyc, a astropolityczna gra okazała się twarda, bezwzględna, a czasem nawet brutalna. Kto bowiem pierwszy uzyska dostęp do wartościowego miejsca w kosmosie, ten może uniemożliwić dostęp następnemu, który się spóźnił.

 

Amerykanie, owszem, mieli bazę na Księżycu, lecz jej rozmiar, skala zadań oraz znaczenie nie mogły się równać z chińskim programem księżycowym. Pekin nie szczędził środków, by umocnić swoją przewagę, inwestując w wydobycie minerałów i równie sporo wydając na badania nad nowymi napędami kosmicznymi. Chińczycy zbudowali port księżycowy na niewidzialnej stronie, dzięki któremu mogli łatwiej niż z Ziemi wysyłać statki kosmiczne w kierunku innych ciał niebieskich Układu Słonecznego. Szczególnie mieli na celowniku Pas Asteroid, bogaty w surowce, a położony za Marsem i Linią Mrozu.

 

W tym szale wyścigu w kosmosie zastanawiające było to, że punkty Lagrange’a, które z natury były znakomitymi lokalizacjami na huby transportowe pomiędzy Księżycem a Ziemią, pozostały jednak swoistą „ziemią niczyją”. Ani USA, ani Chiny nie mogły mieć pewności, że kontrolują którykolwiek z tych punktów. Właściwie pięć punktów Lagrange’a w układzie planetarnym Ziemia – Księżyc zostało uznanych za „wieczyście neutralne” w traktacie pokojowym z roku 2032, który zakończył Wielką Wojnę o Tajwan. Te postanowienia były potem potwierdzane w kolejnych protokołach rozejmowych podpisywanych po każdej konfrontacji w trakcie starć podczas Wojny Nerwów w latach 30. i 40.

 

Wojna o Tajwan z roku 2032 wybuchła w następstwie pojedynczego incydentu. Po ponad dekadzie rywalizacji geopolitycznej oraz przy nieustającym wsparciu niezależności Tajwanu od Chin kontynentalnych przez administrację USA, w celu demonstracji solidarności z wyspą rząd USA zdecydował się wysłać oficjalny samolot, na którego pokładzie do Tajpej miał dotrzeć urzędujący sekretarz obrony Nicholas Myers. Samolot już był w powietrzu, gdy chińskie samoloty patrolujące przestrzeń dolotu na Tajwan postanowiły wymusić, by samolot zawrócił. Kiedy amerykańscy piloci odmówili, a samolot kontynuował lot do miejsca przeznaczenia na lotnisko w Tajpej, wówczas z nieznanych powodów, a przynajmniej nigdy niewyjaśnionych, chiński pilot zdecydował się zestrzelić oficjalny amerykański samolot z urzędującym sekretarzem obrony na pokładzie. To wywołało wojnę z USA.

 

Po sześciu godzinach zastanawiania się i intensywnych narad w Tokio Amerykanie otrzymali pełne wsparcie wojskowe ze strony Japonii. Ale ku ich zaskoczeniu inni sojusznicy nie byli skorzy, by otwarcie stanąć po stronie Amerykanów. Szczególnie Europejczycy byli bardzo niechętni, a na przykład Australijczycy obawiali się zemsty Chin i długo ociągali się z decyzją.

Początek wojny w 2032 to przede wszystkim wymiana ciosów rakietowych. Setki pocisków wystrzeliwanych spoza linii horyzontu, głównie rakiet balistycznych i manewrujących oraz wczesnych wersji nowej broni – pocisków hipersonicznych. Wymiana ciosów szybko objęła systemy umieszczone w kosmosie, właściwie stało się tak od samego początku. Zarówno systemy dowodzenia, jak i cała sekwencja przekazu informacji pomiędzy sensorami w kierunku podjęcia decyzji niezbędnych do namierzenia przeciwnika i naprowadzania pocisku na cel, a potem uzyskanie trafienia (tzw. kill chain) w bardzo dużym stopniu zależały od systemów umieszczonych w przestrzeni kosmicznej. To skłaniało obie strony do próby uderzenia wyprzedzającego w kosmosie. Szczególnie Amerykanie byli niespokojni o chińskie rakiety hipersoniczne typu DF-21 i DF-26 wycelowane w ich okręty Floty Pacyfiku. Aby trafić, rakiety te wymagały sensorów kosmicznych w celu stałego przekazywania danych do naprowadzania na ruchomy cel szybko manewrujący na otwartym oceanie. Zależność od przestrzeni kosmicznej systemów bojowych używanych na Ziemi okazała się piętą achillesową obu supermocarstw. Przy czym mocniej odczuły to jednak USA, bo wykonywały zadania daleko od kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Z tego powodu Chińczycy mieli bardzo silną motywację, by uderzyć w kosmosie wyprzedzająco jako pierwsi, i to w sposób rozstrzygający, by uniemożliwić Amerykanom projekcję siły w rejon konfliktu wokół Tajwanu, dokąd jest daleko z portów i lotnisk Ameryki Północnej.

 

I tak zrobili. Chińskie pociski antysatelitarne obrały sobie za cel amerykańskie systemy na niskich orbitach, podczas gdy chińskie satelity myśliwskie o dużych zdolnościach manewrowania orbitalnego za cel ataku obrały bardziej odległe satelity USA na orbitach wyższych. Poza samą salwą 1200 rakiet balistycznych bliskiego zasięgu wystrzelonych z Chin w kierunku Tajwanu (i to zaledwie podczas bardzo gorących dwóch pierwszych dni wojny), co zniszczyło bazy wojskowe na wyspie oraz wszystkie lotniska i porty morskie, bardzo ucierpiały też amerykańskie satelity na niskich orbitach, które okazały się łatwymi (i licznymi) celami. Pomimo to prognozowane ryzyko koszmaru „kosmicznego Pearl Harbor”, którego się bardzo obawiano od początku XXI wieku, nie ziściło się. Przede wszystkim z powodu solidnych przygotowań Sił Kosmicznych USA do takiego scenariusza, które rozpoczęły się około roku 2020. Wysiłki koncentrowały się na doprowadzeniu do zastępowalności satelitów i dublowania ich zdolności, tak by mieć zdolność prowadzenia wojny w razie utraty części z nich. To okazało się bardzo dobrą inwestycją, głównie dzięki efektywnej współpracy US Space Force z nowym biznesem kosmicznym, który zaczął dostarczać Pentagonowi tanich i łatwo powielalnych rozwiązań w przestrzeni kosmicznej w bardziej rozproszonej architekturze przekazu informacji i zadań. To zmniejszało wrażliwość systemu w razie zniszczenia satelity lub nawet całej ich grupy przez przeciwnika.

 

Kinetyczne pociski antysatelitarne zostały wycelowane w amerykańskie satelity: do zwiadu fotograficznego, zwiadu elektrooptycznego, z radarem z syntetyczną aperturą (SAR) i zwiadu elektronicznego (ELINT), które wszystkie okrążają Ziemię na niskich orbitach. Z kolei chińskie satelity myśliwskie za cel obrały sobie amerykańską infrastrukturę satelitarną zapewniającą sygnał GPS, umieszczoną na średnich orbitach Ziemi, oraz na geostacjonarną konstelację WGS odpowiadającą za zgranie całej komunikacji wszystkich rodzajów sił zbrojnych USA na planecie Ziemia oraz w przestrzeni kosmicznej. Celem chińskiego ataku miały się stać nawet bardzo odległe systemy działające na podczerwień na wysokich orbitach, między orbitą geostacjonarną a Księżycem.

 

Jednocześnie chińskie możliwości prowadzenia wojny zależały od własnych rakiet i bombowców dalekiego zasięgu, które można było zniszczyć prewencyjnie amerykańskimi pociskami precyzyjnego rażenia za pomocą sensorów z kosmosu. Taka sytuacja tworzyła strategiczną niestabilność uderzeniową. Chińczycy mogli pozostawać w przekonaniu, że albo użyją swoich kosmicznych broni ofensywnych od razu z wyprzedzeniem, albo w wyniku nagłego amerykańskiego ataku przy użyciu broni precyzyjnych (dzięki sensorom w kosmosie), z kolei sami stracą główne bronie w ziemskim teatrze wojny. Planiści wojskowi byli pod coraz większą presją wskutek skokowego rozwoju technologii rakietowej z coraz większymi zasięgami, gdzie rakiety mogły naprowadzać się na cele daleko poza linią horyzontu, czasem nawet na kontynentalne dystanse. To prowadziło do coraz większego uzależnienia się od systemów detekcji i naprowadzania funkcjonujących w przestrzeni kosmicznej.

 

Podczas wojny przetestowano działanie nowego kandydata na króla pola bitwy, czyli różnego rodzaju inteligentnej amunicji krążącej, którą obie strony zgromadziły w pobliżu pola walki. Wisząc nieustannie nad teatrem działań wojennych w trybie „szukaj i zniszcz”, amunicja krążąca znacznie poszerzyła taktycznie i operacyjnie pole bitwy w porównaniu z poprzednimi wojnami. Inteligentna amunicja krążąca zawdzięczała swoje sukcesy przede wszystkim systemom umieszczonym w przestrzeni kosmicznej odpowiadającym za nawigację, synchronizację, zwiad elektrooptyczny i elektroniczny.

 

Chiny podczas wojny wykorzystywały około 450 satelitów różnego rodzaju. Jedna trzecia z nich została uszkodzona, wyłączona lub zniszczona przez Amerykanów. Najwięcej padło ofiarą wprowadzonych do służby, półtajnych w tamtym czasie, w nieznanej liczebności (ściśle tajne) hybrydowych samolotów kosmicznych X-37B, używających wiązek laserowych do zniszczenia kluczowych elementów chińskich pojazdów kosmicznych i satelitów.

 

Z drugiej strony także Chińczykom udało się zniszczyć nieznaną dokładnie, lecz niemałą liczbę amerykańskich satelitów. Co ważne jednak, nie udało się im zestrzelić ani jednego X-37B, które bardzo skutecznie używały swojej manewrowości kosmicznej, schodząc nisko w kierunku niedefinitywnej granicy między przestrzenią kosmiczną a atmosferą ziemską. Robiły to w celu wykonywania niespodziewanych manewrów, zmieniając na prawie już suborbitalnych wysokościach trajektorię orbitalną, „drapiąc powietrze atmosferyczne” – jak przechwalali się przedstawiciele Sił Kosmicznych USA po wojnie. Pozwalały one unikać chińskich pułapek zastawianych przez kinetyczne systemy antysatelitarne. Ich działanie polegało na przewidywaniu z wyprzedzeniem trajektorii lotu orbitalnego. Co nie jest trudne, zważywszy na zasady mechaniki orbitalnej, które jednak Amerykanie skutecznie naginali, „drapiąc powietrze” przez nagłe zwroty wykorzystujące pojawiający się śladowo przy granicy z kosmosem opór powietrza. Ani technologia napędowa, ani system uzbrojenia X37B nie były rewolucyjne, gdyż nie stanowiły znacząco lepszej broni przyszłości, która zdominowałaby pole walki. Niemniej ich nowatorskie użycie operacyjne, będące wynikiem wykorzystania odmiennych cech lotu orbitalnego i suborbitalnego, znacząco wpłynęło na przebieg wojny. Ten rodzaj działań zamienił już nie najmłodszą platformę bojową X37B w fantastyczny środek bojowy w pierwszej w historii wojnie w kosmosie.

 

Czas potrzebny Chińczykom w czasie wojny do zidentyfikowania i śledzenia amerykańskich okrętów na zachodnim Pacyfiku został skrócony o 95 procent dzięki współdziałaniu czterech satelitów SAR i ośmiu satelitów elektrooptycznych o różnej rozdzielczości przekazywanego obrazu, a także grupy satelitów zwiadu elektronicznego w ramach Morskiego Systemu Obserwacji niezbędnego do tego, by naprowadzać lądowe wyrzutnie na cele poza linią horyzontu aż do drugiego łańcucha wysp. W ten sposób dokonano połączenia całego systemu rozpoznania za pośrednictwem architektury zwanej Qu-Dian, składającej się z sieci komunikacyjnej łączności i dowodzenia, z satelitami oraz sensorami w atmosferze ziemskiej. Spinały one cały system C4ISR wojska chińskiego oraz system dowodzenia państwem w czasie wojny. Był on wspomagany przez raczkującą technologię sztucznej inteligencji. W 2032 roku okazał się on bardzo obiecujący, błyskawicznie przekazując stan z pola walki, oparty nie na spekulacjach i gdybaniu, ale na milionach pobranych, przeanalizowanych i przetworzonych danych i informacjach zebranych w spójny, syntetyczny przekaz dla decydentów.

 

Z tego powodu system Qu-Dian po wojnie stał się głównym powodem bezsennych nocy amerykańskich planistów, którzy oczywiście zaczęli się przygotowywać (jak to zawsze bywa z planistami) do kolejnej wojny. Przystąpili do pracy z mocnym postanowieniem, by tym razem wygrać już bezapelacyjnie i nie stracić tak wielu okrętów.

 

Wojna była naprawdę intensywna przez kilka dni – z wymianą uderzeń kinetycznych oraz ataków cybernetycznych. Kilka dużych nawodnych okrętów amerykańskich zostało zatopionych lub uszkodzonych. Obie strony straciły sporo samolotów oraz bezzałogowych platform bojowych, zarówno powietrznych, jak i morskich. Starcia w przestrzeni kosmicznej były kluczowe w najbardziej intensywnej fazie wojny. Po paru dniach symetrycznej wojny, gdy obie strony nie odpuszczały i zużywały precyzyjną amunicję i rakiety, zaczęło brakować broni precyzyjnych  w magazynach. Nowoczesne pole walki między supermocarstwami pożerało precyzyjną amunicję w tempie uniemożliwiającym jej uzupełnianie na czas, w stopniu umożliwiającym podtrzymanie wymaganego polem walki tempa operacji. Okazało się, że w epoce postindustrialnej niemożliwe są pełna wymiana lub uzupełnienie zaawansowanego uzbrojenia w trakcie trwającej symetrycznej wojny. Przy produkcji skalibrowanie całej elektroniki zajmowało wieki. Bez kalibracji pociski nie były gotowe do użycia zgodnie z ich przeznaczeniem. To była twarda lekcja, którą odebrały równo oba supermocarstwa.

 

Symetryczna wojna pomiędzy dwoma potężnymi i nowoczesnymi przeciwnikami wykazała, że inicjatywa na początku wojny należy do tego, kto ma najlepsze możliwości do prowadzenia działań w przestrzeni kosmicznej. To miało zaś poważny wpływ na przebieg bardziej tradycyjnych działań wojennych poniżej linii Kármána – na powierzchni planety, na morzu i w powietrzu.

 

Oczywiście zgodnie z oczekiwaniami polityczni liderzy obu supermocarstw zrobili, co mogli, by powstrzymać eskalację w wymiarze horyzontalnym, jak i wertykalnym. Horyzontalnym, bowiem ograniczyli uderzenia do wód wokół Tajwanu i wąskiego pasa nabrzeżnego Chin oraz z drugiej strony na bazy USA w regionie. Wertykalnie, bowiem obie strony próbowały uniknąć nieograniczonej wojny, ostrożnie dokonując selekcji celów. Na przykład nielimitowane ataki na systemy dowodzenia Chin mogłyby się przerodzić bardzo szybko w kaskadę zdarzeń prowadzących w kierunku nuklearnej eskalacji. Zwłaszcza gdyby Stany Zjednoczone zdecydowały się zniszczyć wszystkie chińskie centra dowodzenia na kontynencie, które zapewniały Chińczykom świadomość sytuacyjną. Wtedy Pekin mógłby zacząć podejrzewać, że Amerykanie chcą wyeliminować ich zdolności do nuklearnego uderzenia odwetowego. W związku z tym uderzenia w Chiny kontynentalne stanowiły zawsze spore ryzyko, jeśli chodzi o zarządzanie eskalacją konfliktu i drabiną eskalacji. Ten swoisty taniec na linie był wymagającym zadaniem i potrzebne były chłodne głowy u decydentów w Waszyngtonie. Uznając niebezpieczeństwo eskalacji, Chińczycy zadecydowaliby się ograniczyć uderzeniami do drugiego łańcucha wysp na Pacyfiku i wycofać wszystkie nuklearne okręty podwodne z rakietami balistycznymi zza linii Hawaje – Aleuty. Na południu Pekin zdecydował się nie atakować baz i wojsk przeciwnika poza linią cieśnin indonezyjskich. To ochroniło Australię. Oszczędzono tym samy także amerykańskie systemy zlokalizowane na antypodach. Przy okazji poróżniło to interesy USA i Australii, co było przyczyną kryzysu gabinetowego w Canberze.

 

Nie istniały natomiast żadne ograniczenia dotyczące wojny w kosmosie. Może dlatego, że zdolności do prowadzenia takich działań nie były jeszcze dojrzałe. Ostatecznie wojna skończyła się bez wyraźnego zwycięstwa jednego z supermocarstw. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę wymiar polityczny, nie był to najlepszy wynik dla Amerykanów, bowiem w istocie podważał dotychczasową domniemaną dominację Amerykanów w całym regionie Azji i Pacyfiku. Przyspieszyło to wspomnianą wcześniej transformację amerykańskiej obecności globalnej w Sojuszu Sześciu Oczu. Także na redukcję ambicji dotyczących wpływu na sprawy w samej Eurazji. Nadrzędnym celem stały się przebudowa i wzmocnienie, jednym słowem – tchnienie nowej energii w postęp technologiczny i gospodarkę amerykańską we współpracy z krajami Sojuszu Sześciu Oczu orbitującymi wokół rdzenia sojuszu, czyli amerykańskiej gospodarki. Waszyngton wierzył, że pokona Pekin w rywalizacji długoterminowej przede wszystkim na polu gospodarczym i technologicznym.

 

W każdym razie wojna skończyła się na pewno ostatecznym rozwodem gospodarek amerykańskiej i chińskiej. Najszybciej dotknęło to nowoczesnych jej gałęzi przez zerwanie łańcuchów dostaw z Chin, a także ze strony sojuszników tego kraju. Ten ruch spowodował ogromne napięcia społeczne w całym świecie, nie wyłączając Stanów Zjednoczonych i Chin. To był moment, gdy coś ważnego się zmieniło. Kontrakt społeczny w wielu państwach musiał ulec zmianie, a ludzkość, po raz pierwszy zresztą od bardzo odległego czasu szczytu zimnej wojny pomiędzy Związkiem Sowieckim a USA, nabyła przekonania, że pokój jest jednak czasem przejściowym. Taki był Zeitgeist nowej epoki.

 

Wojna Nerwów, która wybuchła po kilku latach w wodach przybrzeżnych zachodniego Pacyfiku, była potwierdzeniem nowych czasów. Sprowadzała się do serii incydentów z udziałem przede wszystkim platform bezzałogowych wykonujących patrole na morzach Południowochińskim i Wschodniochińskim. Zazwyczaj, jeśli nie było ofiar w ludziach, każde starcie kończyło się powstrzymaniem procesu eskalacji. Trzeba przyznać, ze Wojna Nerwów była także bardzo użytecznym poligonem działania dla systemów bezzałogowych. Coraz większe znaczenie miały sensory umieszczone w przestrzeni kosmicznej, które zbierały wszystko razem, koordynując działania w zgodzie z procesem obserwacja – orientacja  – decyzja – akcja (OODA loop).

 

Po tym wszystkim położenie strategiczne Tajwanu zmieniło się nie do poznania. Wraz z podważeniem amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa Tajwan czuł się coraz bardziej podatny na arbitralne działania ze strony Chin kontynentalnych. Nieubłaganie podążał w kierunku potężnej gospodarki chińskiej, wspieranej przez kraje regionu, które współpracowały z Chinami i nie miały żadnego apetytu na podążanie za Amerykanami i odrywanie się od gospodarki drugiego z supermocarstw. Dlatego ostatecznie w latach 40. Tajwan obrał drogę Hongkongu i został przyłączony do Chin kontynentalnych. Odbyło się bez głośnych fanfar i celebracji. Stosowne ustawy i prawa zostały uchwalone. Tajwańczycy, którym się nowe porządki nie podobały, wyjechali do Kanady, Australii lub USA. Opinia publiczna, zaniepokojona brakiem stabilności pokoju na świecie, odetchnęła z ulgą, że całkiem spore ryzyko ponownej wielkiej wojny między supermocarstwami o Tajwan zostało zażegnane.

 

Starcia w ramach Wojny Nerwów wtedy się zakończyły. Bez Tajwanu amerykańska projekcja siły na wodach przybrzeżnych zachodniego Pacyfiku stała się zbyt ryzykowna, a linie komunikacyjne, dzięki którym okręty i platformy bezzałogowe miałyby się tam pojawiać, mogłyby być łatwo przecięte przez Chińczyków. Bez zbędnych słów nowa granica strefy wpływów przesunęła się na drugi łańcuch wysp, więc Filipiny wpadły w chińską strefę wpływów, oczywiście formalnie pozostając niezależnym państwem.

 

Japonia, Stany Zjednoczone, Australia i Nowa Zelandia uformowały teraz morską barierę składającą się z sojuszników w ramach Sojuszu Sześciu Oczu, z USA z tyłu jako rdzeniem i zapleczem. Chiny po podporządkowaniu Tajwanu wyszły na otwarty Pacyfik. To była istota nowego, bardzo kruchego equilibrium.

 

Koniec Wojny o Tajwan i Wojny Nerwów był znaczącym punktem zwrotnym w historii. Waszyngton bez zwłoki podjął wszelkie kroki w kierunku pobudzenia innowacji oraz nie szczędził wydatków i wsparcia państwa na otwieranie i zagospodarowanie nowej domeny – przestrzeni kosmicznej. Celem była dominacja w nowo powstającej gospodarce wyłaniającej się powyżej linii Kármána. To był nowy moment Sputnika dla Stanów Zjednoczonych i chyba na większą nawet skalę niż 100 lat wcześniej. Wysiłki baronów kosmosu z lat 20., różnorakie inicjatywy przedsiębiorców z New Space i wielkiej liczby śmiałków, którzy ryzykowali swoje życie i pieniądze na przedsięwzięcia w kosmosie, wsparto ogromną pomocą rządową – organizacyjnie i kapitałowo. Siły Kosmiczne USA zdecydowanie wysunęły się na pierwsze miejsce, jeśli chodzi o coroczne wydatki Pentagonu. Odporność na zniszczenie, dublowanie zdolności, zastępowalność, innowacja, rozkazodawstwo kierunkowe z pozostawieniem podwładnym decyzji, jak rozkazy zrealizować, by osiągać założony przez przełożonych cel, zamiast ścisłego wykonywania poleceń, stały się najważniejszymi hasłami obowiązującymi w amerykańskich siłach kosmicznych.

 

Wszystkie zresztą rodzaje sił zbrojnych USA przestawiały się na nowy paradygmat, gdzie przestrzeń kosmiczna szybko stawała się normalną domeną operacji, w której trzeba dominować, aby odnosić sukcesy w bitwie na Ziemi. Szybko rosnąca gospodarka w kosmosie zapewniała podstawy ekonomiczne oraz potrzebę polityczną dotyczącą rozbudowy wojsk kosmicznych.

 

Chińczycy również nie próżnowali ani nie czekali z założony rękami. Postanowili podążać w tym samy kierunku, tylko inną nieco drogą. Jako że orbity okołoziemskie były zdominowane przez Amerykanów, Chińczycy zdecydowali się obejść powstającą tym samym barierę dostępową na orbitach Ziemi i skoncentrować się bezpośrednio na głównej nagrodzie – Księżycu. Bo to on jest głównym trofeum w wyścigu kosmicznym, jeśli chodzi o kontrolę sąsiedztwa Ziemi. Ponieważ Księżyc orbituje wokół Ziemi, pozostaje blisko szczytu tego, co w kosmicznym żargonie nazywa się Wzgórzem. To ogromny obszar pozostający w strefie oddziaływania grawitacyjnego Ziemi, z Księżycem na górnych zboczach Wzgórza. Dlatego to najbliższe nam ciało niebieskie jest tak szczególne.

 

Wyścig kosmiczny zaczął się na dobre w latach 40. Kluczowe przełomy wtedy właśnie miały miejsce. Wraz z nimi pojawiła się potrzeba rozumienia konsekwencji kontroli jednych z najważniejszych miejsc w sąsiedztwie Ziemi, czyli punktów Lagrange’a. Traktat pokojowy z Kuala Lumpur, który został podpisany po zakończeniu Wielkiej Wojny o Tajwan w roku 2032, formalnie zakazywał wojskowej obecności w istniejących i przyszłych punktach transportowych i przeładunkowych oraz we wszelkich bazach w punktach Lagrange’a w układzie planetarnym Ziemia – Księżyc. Sam traktat nie zabraniał jednak obecności wojskowej na Księżycu, który komunikacyjnie jest blisko czterech z pięciu punktów Lagrange’a. Nic także nie wspominał o sprawie zasad patrolowania przestrzeni kosmicznej pomiędzy Ziemią a Księżycem. Ta ewidentna luka prawna tworzyła pokusę. Zresztą kogo to obchodzi? Czy ktokolwiek dbał o postanowienia prawne kolejnych traktatów pokojowych zawieranych, od kiedy pierwsza wojna na kije pomiędzy ludźmi wybuchła tysiące lat temu? Wcześniej czy później wszystkie traktaty były naruszane. Wynika to z prostej zasady: intencje mogą się zmienić w ciągu jednej nocy; to posiadane zdolności mają znaczenia dla oceny przyszłych zdarzeń, nie intencje. Dlatego zarówno amerykańskie, jak i chińskie siły kosmiczne planowały uchwycić punkty Langrange’a pomiędzy Ziemią a Księżycem, gdy tylko wybuchnie wojna w komosie.

 

Począwszy od kwietnia 2076 roku, rozpoczynała się nowa tura negocjacji pomiędzy Chinami a USA. Jak zawsze miały one na celu utrzymanie stanu gorącego pokoju, tak by nie przeistoczył się on w gorącą wojnę. Tym razem rozmowy miały się odbyć w Auckland w Nowej Zelandii. Bezpośrednią przyczyną tej rundy negocjacji była nowa porcja sankcji amerykańskich przeciwko krajom Eurazji, które prowadziły wymianę handlową z Chinami, oraz oficjalny zakaz przewozu przez ocean pracowników z przeludnionej Afryki do pracy w chińskich fabrykach i rolnictwie. US Navy nie była szczególnie potężna na Oceanie Indyjskim w porównaniu z innymi akwenami Oceanu Światowego, ale wciąż mogła poczynić sporo szkód statkom transportowym podążającym przez Malakkę i inne cieśniny indonezyjskie, działając z baz w zachodniej i północnej Australii. Sam zakaz nie był szczególnie uciążliwy, bowiem lądowe trasy przez Bliski Wschód były dostępne. Niemniej jednak były one bardziej niebezpieczne i kosztowne.

 

W tym czasie cyberataki były już rutynowym zjawiskiem, przy czym dotyczyły przede wszystkim komunikacji kwantowej, która stała się obowiązująca we wszystkich nowoczesnych systemach komunikacyjnych i łączności. Nikt nie był szczególnie zaskoczony, gdy Chińczycy zaatakowali amerykański system internetowy, powodując zamknięcie większości źródeł komunikacji na Zachodnim Wybrzeżu. Choć tylko na krótko, gdyż komunikacja kwantowa jest dużo bardziej odporna na wpływanie na nią niż poprzednie systemy. Politycznym celem takiego działania Pekinu było wyrównanie boiska, jeśli chodzi o percepcję potęgi tuż przed początkiem zbliżających się negocjacji w Nowej Zelandii. W atmosferze narastającego napięcia delegacje rozpoczynały rozmowy. Jeszcze przed ich rozpoczęciem, w absolutnej tajemnicy, Chińczycy przemieścili swoje ofensywne systemy antysatelitarne w przestrzeni kosmicznej na dogodne pozycje wyjściowe w celu przeprowadzenia oślepiającego ataku na trzy satelity amerykańskie na średniej orbicie okołoziemskiej, które zapewniały nawigację i usługi synchronizacyjne dla transakcji finansowych i bankowych. Systemy te zastąpiły starzejące się GPS, które wysłano w kosmos jeszcze w dawnej erze kosmicznej, w drugiej połowie XX wieku. Chińczycy specjalnie otworzyli negocjacje w Auckland, celowo trzymając nad głową Amerykanów kij, którego zamierzali użyć w stosownym czasie, by zademonstrować niemożliwą do powstrzymania zdolność do zadania ciosu Amerykanom. Ciosu, który oślepi (brak możliwości widzenia, co się dzieje na Ziemi), ogłuszy (brak możliwości podsłuchiwania, nasłuchu elektronicznego i elektromagnetycznego) i spowoduję brak możliwości mówienia (wyłączy możliwość przekazywania danych i rozkazów pomiędzy amerykańskimi systemami). Chińczycy pragnęli zademonstrować, że mogą prowadzić rozmowy z pozycji siły. Nie domniemanej czy deklarowanej, ale jawnie zademonstrowanej.

 

Plan ten spalił na panewce. Amerykańskie systemy wywiadu elektronicznego namierzyły i przejęły system komunikacji, który organizował całą operację przeciwko satelitom USA na średnich orbitach. Dodatkowo satelity amerykańskie na niskich orbitach Ziemi przechwyciły chińskie pojazdy antysatelitarne i przeciw nim zostały wysłane specjalne satelity uderzeniowe, tak by zniszczyć je jeszcze podczas zmiany orbity. Robiło się to poprzez unieszkodliwienie systemu przesyłu danych na Ziemię i odbioru danych z Ziemi (downlink i uplink). Amerykanie zrobili to bez ostrzeżenia, jako że nie ustalono specjalnej międzynarodowej procedury dotyczącej działań wojennych w kosmosie – co one w ogóle znaczą i czym skutkują. Ostatecznie cały plan chiński się nie powiódł, co skrzętnie odnotowała opinia światowa. Amerykanie nie zaniedbali podkręcenia sprawy i stosownego nagłośnienia w trwającej od dekad wojnie informacyjnej. Chińczycy wyglądali więc na zupełnie bezradnych i bezlitośnie pokonanych przez Amerykanów. Stracili twarz.

 

To oznaczało problemy dla chińskich przywódców, którzy ponownie postanowili wyrównać boisko. Tym razem przez wykazanie, że USA muszą ponieść konsekwencje swojego działania, które naraziło Chiny na poniżenie.

 

Wyspa Guam była świetnym celem operacji, którą podjęli Chińczycy. Uważali, że będą w stanie kontrolować eskalację i powstrzymać spiralę wojny pełnoskalowej. Celem było uczynienie wszystkich sił zbrojnych USA na Pacyfiku ślepymi, głuchymi i niemymi. Stacja na zboczach góry Lamlam miała zostać przechwycona i wyłączona, co skutkowałoby zneutralizowaniem komunikacji z Pine Gap w Australii, Kaena Point na Oahu, Yokosuka w Japonii oraz wysuniętej stacji na Aleutach. Jednak prawdziwym i najważniejszym celem była stacja na Oahu, która odpowiadała za wymianę danych pomiędzy ziemskimi i kosmicznymi sensorami oraz zapewniała kierownictwu amerykańskiemu syntetyczny obraz sytuacji dla wszystkich rodzajów sił zbrojnych USA na wszystkich szczeblach dowodzenia. To były oczy i uszy Waszyngtonu wobec Chin.

 

Po skrupulatnym zaplanowaniu operacji Chińczycy wysłali z południowych Filipin znaczącą liczbę doskonale wyszkolonych jednostek sił specjalnych na pokładzie dwóch podwodnych bezzałogowych transportowców, które zeszły głęboko pod wodę w kierunku Rowu Mariańskiego, by uniknąć za wszelką cenę wykrycia z kosmosu. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat głębokie podwodne operacje okazały się najlepszą metodą, by uniknąć dostrzeżenia z kosmosu. Wszelki ruch na lądzie, na wodzie czy w powietrzu był wykrywany przede wszystkim ze względu na emisję sygnaturową nowoczesnych urządzeń. Jedyną szansą było prowadzenie działań w bardzo złej pogodzie, najlepiej w trakcie wyładowań atmosferycznych, oraz zastosowanie przeciwdziałania elektromagnetycznego i stworzenia bąbla, w którym możliwe było schowanie się przed sensorami umieszczonymi w konstelacjach satelitarnych okrążającymi Ziemię w przestrzeni kosmicznej. Zatem strategiczne zaskoczenie wymagało zanurzenia się głęboko pod powierzchnię oceanu.

 

Chińskie siły specjalne poruszały się dzięki bezzałogowym platformom podwodnym wzdłuż krawędzi kanionu na dnie Rowu Mariańskiego, zmierzając w kierunku Guamu. Nadciągali od najmniej spodziewanej wschodniej strony wyspy. Chodziło o wykorzystanie tamtejszej głębokiej wody aż do samych brzegów Guamu i niezdradzenie się bezlitosnym sensorom opasającym Ziemię ponad linią Kármána. Godzinę przed świtem chińscy specjalsi wynurzyli się w sąsiedztwie wschodniej plaży i wspięli na pokryte dżunglą zbocza w kierunku stacji amerykańskiej. Zbliżając się, uruchomili tzw. elektromagnetyczną oazę wokół stacji, tworząc bąbel komunikacyjny, do którego nie mogły przedostać się sygnały elektromagnetyczne ani przekazy komunikacji kwantowej. Zaskoczyli w ten sposób automatyczne systemy obronne stacji. Po czym wzięli do niewoli niepodziewających się niczego ludzi pracujących jako personel stacji. Potem odcięli wszelką komunikację ze światem zewnętrznym. To nie wszystko. Zaraz po odcięciu komunikacji wystrzelili 21 przenośnych manewrujących pocisków hipersonicznych z zamiarem zniszczenia hubu komunikacji Pacyfiku – Kaena Point na Oaha.

 

Pomysł polegał na tym, by odpalenie tych pocisków nie zostało potraktowane przez Genialne Diamenty w kosmosie jako wrogie – uruchomienie niewielkich rakiet hipersonicznych na najbardziej zmilitaryzowanej wyspie świata miało być potraktowane jako rutynowe ćwiczenie wojsk amerykańskich, a nie chiński podstęp. Wszystkie pociski hipersoniczne trafiły w cel i unicestwiły system przekazu informacji downlink i uplink na niebiańskich i ziemskich liniach komunikacyjnych w tej części świata, co skutkowało brakiem dostępu do danych wywiadowczych z całego regionu. Zgodnie z przypuszczeniami Genialne Diamenty nie potraktowały odpalenia pocisków jako wrogiego działania.

 

W wymiarze rozgrywki geopolitycznej cała operacja miała na celu wysłanie sygnału, że teraz boisko jest wyrównane. Chińczycy jednak nie docenili poważnych konsekwencji tego, co się stało na Guamie i Oahu. Brzemienne w skutkach wyłączenie całego regionu z systemu świadomości sytuacyjnej, dodatkowo wzmocnione niejasnymi raportami o fizycznym zdobyciu stacji dowodzenia i łączności na zmilitaryzowanym do granic możliwości Guamie przekonało przywódców amerykańskich, że Pekin w istocie rozpoczyna prawdziwą wojnę. To po prostu wyglądało jak początkowe salwy czegoś, co mogło się przerodzić w nowe Pearl Harbor. Do tego ze względu na brak świadomości sytuacyjnej wyglądało to na próbę zajęcia kluczowej wyspy z infrastrukturą wojskową, instalacjami, okrętami i platformami bojowymi w centrum Pacyfiku. To mogło nawet wyglądać na wstęp do ataku na Hawaje. Pamięć o Pearl Harbor sprzed 135 lat była wciąż bolesna w kulturze strategicznej Stanów Zjednoczonych.

Amerykanie postanowili odpowiedzieć na działania Chin pełną mocą. Chcieli też zademonstrować światu swoją potęgę. Okręty floty Pacyfiku wypłynęły w morze. To samo dotyczyło systemów bezzałogowych, w tym okrętów podwodnych. Co ważne, Siły Kosmiczne USA zainicjowały procedurę „Czarny Anioł”, która miała za zadanie zmobilizować wszystkie kosmiczne systemy na wypadek wojny, wdrożyć procedury wojenne w przemyśle kosmicznych, w kosmicznej flocie transportowej i systemach transportowych, takich jak „koń pociągowy” transportu kosmicznego – Starship 5XZ, który pełnił podobną rolę jak kiedyś w domenie powietrznej stara DC-3 „Dakota”. Natychmiast także wysłano na orbity całą posiadaną flotę samolotów kosmicznych X88M. Najnowsze cacko Sił Kosmicznych USA pojawiło się w służbie niedawno, zaledwie w roku 2071, i nadal było ściśle tajnym obiektem. Bezzałogowy, napędzany silnikiem, w którym paliwem był wodór metaliczny, miał niesamowicie długi impuls właściwy, który czynił go panem przestworzy w sensie dosłownym – czyli zarówno w powietrzu, mezosferze, jak i w przestrzeni kosmicznej między Ziemią a Księżycem. Możliwość poruszania się w domenach ziemskiej i kosmicznej, według wyboru, dawała rewolucyjną elastyczność operacyjną. Wyposażony był w działo laserowe pobierające napęd z energii słonecznej, której nie brakuje w kosmosie. Cechował się dużą dzielnością kosmiczną, czyli możliwością długotrwałego pozostawania w przestrzeni kosmicznej, co dawało siłom kosmicznym USA wielką przewagę zarówno nad, jak i pod linią Kármána. X88M mógł zwalczać przeciwnika w powietrzu i zaraz potem w dowolnie wybranym momencie uciec w przestrzeń kosmiczną. I odwrotnie – wykorzystując zupełnie odmienne właściwości obu tych domen. Mógł nawet poruszać się dłużej w mezosferze, co dotychczas było nieosiągalne ani dla pojazdów kosmicznych, ani dla samolotów.

 

Nie zastanawiając się długo, w odpowiedzi na atak na Guam i Oahu Amerykanie uderzyli w chińskie porty morskie hipersonicznymi pociskami manewrującymi: Hongkong, Xiamen, Shanghai, Ningbo, Qingdao, Dalian zostały trafione. Wysłano także eskadrę starych bombowców B-21 nad wyspę Hajnan, by zaatakować bombami podwodne bunkry kryjące chińskie nuklearne okręty uderzeniowe. Problemem podczas tego nalotu było to, że cel musiał zostać precyzyjnie trafiony potężnym ładunkiem, który mógł pokonać kilkadziesiąt metrów wody i dodatkowo strop podwodnego bunkra. Tylko wysłużone B-21 mogły tego dokonać, choć wydawało się, że taka zdolność już się do niczego nie przyda w dobie wielkich prędkości, błyskawicznej akcji, rozproszonej komunikacji i pola bitwy, gdzie dominuje przede wszystkim informacja, a masa stanowi kłopot. B-21 zbombardowały cele, lecz niestety z minimalnym sukcesem, ale  poniosły  poważne straty w samolotach i ich załogach. Za to amerykański globalny system uderzeniowy za pomocą hipersonicznych pocisków manewrujących okazał się bardzo efektywny. Naprowadzane przez systemy nawigacyjne umieszczone w kosmosie i niewykryte na czas przez Chińczyków pociski, poruszając się nawet z prędkości 21 machów, doskonale wypełniły swoje zadania. Nie mając odpowiednika Genialnych Diamentów, jedyną odpowiedzią, jaką mogli zademonstrować Chińczycy, było przełamanie amerykańskiego kill chain przez unieszkodliwienie satelitów w kosmosie, które podawały koordynaty. W tym celu Chińczycy użyli wszystkich swoich systemów anty-satelitarnych. Przestrzeń kosmiczna ponad linią Kármána zaroiła się od pocisków anty-satelitarnych wystrzeliwanych z lądu, z samolotów i z mobilnych platform, tak na morzu, jak i na lądzie. To był koniec wielu amerykańskich satelitów na niskich orbitach. Stało się jasne, że możliwość niezakłóconego operowania na niskich orbitach Ziemi w roku 2076 już jest dyskusyjna. Do tego chińska eskadra wysoko manewrowych satelitów myśliwskich starszej generacji zaatakowała stację remontowo-paliwową na niskiej orbicie Ziemi, znajdującą się na wysokości 950 kilometrów nad północnym Atlantykiem. Ta legendarna stacja służyła wszystkim misjom na Marsa, które ruszyły z impetem w latach 30., a także amerykańskim misjom w głąb Układu Słonecznego. Ten atak przyniósł poważne straty kosmicznej gospodarce opartej na swobodzie poruszania się i dostępu do kosmicznej infrastruktury dla wszystkich. Legendarne Starshipy miały w zwyczaju dokować przy tej potężnej stacji. Z tych wszystkich powodów ta konkretna instalacja orbitalna była najbardziej znanym i właściwie kultowym miejscem, mającym swoje znaczenie nawet w światowej popkulturze. Widok zniszczonej stacji i setek legendarnych Starshipów zwykle tam zacumowanych, które były akurat naprawiane lub w przeglądzie, wstrząsnął wszystkimi. Ponadto Chińczycy zaatakowali cywilne systemy komunikacji i łączności oraz stacje zarządzania ruchem kosmicznym zlokalizowane w punktach wysyłowych pierścienia orbitalnego. Pierścień był poprowadzony dookoła Ziemi na wysokości równika i znacząco ułatwiał podróże orbitalne z Ziemi. Był też sercem powstającego zintegrowanego systemu transportowego kosmicznej gospodarki w całym obszarze między Ziemią a Księżycem. Na szczęście nie został uszkodzony. W akcie miłosierdzia wobec kosmicznej gospodarki Chińczycy postanowili oszczędzić wybudowaną niedawno windę kosmiczną wynoszącą cargo na orbitę geostacjonarną.

 

Zapewne powstrzymali się od łatwego zniszczenia tego nowego obiektu, ponieważ chcieli zasygnalizować Amerykanom, że wciąż obie strony mogą się zdecydować na zatrzymanie eskalacji. Choć trzeba przyznać, że wojna już się toczyła na dobre. To nie był jeszcze moment na rozmowy. Wściekli Amerykanie postanowili zniszczyć wszystkie orbitalne instalacje i satelity należące do Chin, tak wojskowe, jak i cywilne. Co jednak najważniejsze, wysłali powietrzne platformy bezzałogowe, by zniszczyły główny węzeł dowodzenia i komunikacji wojsk chińskich w Nankinie. Uczynili to ostentacyjnie, używając japońskich lotnisk i sensorów do przeprowadzenia tej operacji. Zniszczenia tego potężnego węzła znajdującego się w płonącym wskutek ataku kompleksie rządowych budynków w centrum starej południowej stolicy Chin otworzyło bramy piekieł w Chinach. Politycy w Pekinie zaczęli podejrzewać Amerykanów, a właściwie to byli już zupełnie pewni, że Amerykanie mają zamiar zniszczyć cały system dowodzenia państwem i wojskiem, nawet może chcą zabić chińskiego przywódcę. Bali się też piekielnie skutecznych, jak wojna pokazała, hipersonicznych pocisków manewrujących. To przekonanie uruchomiło w Pekinie kalkulacje co do użycia strategicznej broni nuklearnej. Obawiano się bowiem, że w razie amerykańskiego uderzenia wyprzedzającego na system kierowania państwem będzie to już niemożliwe. Ponadto atak na Nankin boleśnie przypomniał wrażliwemu na historyczne analogie społeczeństwu chińskiemu o masakrze z rąk Japończyków dokonanej na mieszkańcach Nankinu w XX wieku. To zdestabilizowało wewnętrzną sytuację społeczną w Chinach, czyniąc ją nieprzewidywalną. Atmosfera na ulicach zaczęła przypominać nastrój wojny ludowej, gdzie do walki z szatańskimi Amerykanami pragnie stanąć cała chińska cywilizacja.

 

To wywołało śmiertelną spiralę decyzji. Pekin wydał rozkazy wystrzelenia salw własnych hipersonicznych pocisków manewrujących, a także rakiet balistycznych starego typu, na szczęście bez strategicznych ładunków termojądrowych. Gdy leciały rakiety, Chińczycy wciąż się zastanawiali, i nie mogli podjąć decyzji, czy chcą uderzać w kontynentalne Stany Zjednoczone. Setki pocisków lecących w kierunku baz USA na Pacyfiku zostały w locie wykryte przez Genialne Diamenty z niskiej orbity Ziemi i systemy laserowe zaczęły zestrzeliwać je, tworząc przepiękny spektakl widziany bardzo dobrze z orbit okołoziemskich, zwłaszcza tych bliżej linii Kármána. Szybko stało się jasne, ze Stany Zjednoczone mają zdecydowaną przewagę na orbitach Ziemi i ją skutecznie wykorzystują. Do tego dochodził jeszcze doskonały samolot kosmiczny, kosmiczna flota transportowa i handlowa, umożliwiający sprawne funkcjonowanie całej infrastruktury na orbitach, w tym uzupełnianie strat i utrzymywanie wymaganego stanu sprawności.

 

Zdając sobie sprawę z przewagi Amerykanów, Chińczycy postanowili uderzyć w miękki punkt infrastruktury kosmicznej, czyli w znajdujące się na Ziemi centra komunikacyjne z przestrzenią kosmiczną odpowiedzialne za downlink i uplink, jak również we wszystkie znane porty kosmiczne w USA oraz w centrum kontroli lotów US Space Force Vandenberg, Cape Canaveral i Boca Chica. Nie oszczędzili nawet sławnej wytwórni rakiet kosmicznych w południowo-wschodnim Teksasie. Do tego, na wszelki wypadek, uderzyli w port kosmiczny w Gujanie Francuskiej i we wszystkie znane im lokalizacje mobilnych morskich platform startowych. Naziemne stacjonarne porty kosmiczne zostały całkowicie zniszczone bez szans na rychłą naprawę i przywrócenie do użytku. Jednak Chińczycy nie zdołali zniszczyć ruchomych morskich platform u wybrzeża Teksasu i Florydy ani również większości pasów startowych dla samolotów, z których wystrzeliwane są rakiety wynoszące satelity. Taki sposób wprowadzania na orbity stał się prawie normą od lat 30. XXI wieku. Pomagał osiągnąć łatwość duplikowania i szybką zastępowalność w razie zniszczenia przez nagły atak przeciwnika z zaskoczenia. Do tego wspaniale nadawały się systemy wynoszenia rakiet przez zwyczajne samoloty transportowe lub przerobione samoloty pasażerskie, startujące ze wszystkich możliwych lotnisk cywilnych. Zatem po chińskim ataku Amerykanie wciąż mogli wystrzeliwać satelity z samolotów nosicieli i platform mobilnych. Samolot kosmiczny X88M mógł zaś swobodnie startować z każdego pasa startowego i wylądować, jeśli tylko był dostępny pas o długości 1500 metrów. Ta maszyna była zaiste rewolucyjnym wynalazkiem, niszcząc chińskie systemy kosmiczne prawie bezkarnie. Swoje polowania flota X88M zaczęła od wyszukiwania chińskich ofensywnych satelitów myśliwskich oraz uśpionych agentów, które pozornie cywilne, w razie wojny wykonywały zadania wojskowe. Zazwyczaj miały wykorzystać swoje zdolności manewrowe, by zbliżyć się do wrogiego satelity i zniszczyć jego aparaturę, dzięki której mógł funkcjonować i przekazywać dane. Wskutek działań X88M chińskie satelity na niskich i średnich orbitach Ziemi przestały w zasadzie funkcjonować w ciągu dwóch dni. Kontrolując wszystkie orbity, Amerykanie w pewnym momencie rozważali orbitalne bombardowania z kosmosu Chin kontynentalnych, a konkretnie miejsc stacjonowania i przemieszczenia się chińskich wyrzutni rakietowych. Byli i tacy w Pentagonie, którzy proponowali nawet atak nuklearny na chińską bazę na Księżycu w celu zademonstrowania amerykańskiej kontroli eskalacji konfliktu. To mogłoby być według nich korzystne preludiom do otwarcia negocjacji na temat zakończenia wojny. Wszystko dlatego, że wojna termojądrowa na Ziemi wciąż zdecydowanie wydawała się niepożądaną opcją ostateczną.

 

W końcu została podjęta decyzja, że zanim na Ziemi zostaną użyte strategiczne bronie nuklearne, Amerykanie wyślą dwie eskadry bezzałogowych platform do zniszczenia Tamy Trzech Przełomów, co wywoła tak ogromne zniszczenia w pobliskich prowincjach wskutek powodzi, że zniszczenia i liczba ofiar będą nie mniejsze niż po wybuchu bomby termojądrowej, ale nie zostanie przekroczony psychologiczny próg wojny termojądrowej. Zresztą jak dotąd obie strony zachowywały względny rozsądek i powstrzymywały się od zachowań, które mogłyby uruchomić wymianę nuklearną na Ziemi. Inaczej jednak miały się potoczyć sprawy w kosmosie.

 

Przede wszystkim Chińczycy nie odpuszczali i wykonali atak z zaskoczenia na amerykańską bazę księżycową, używając do tego robotów i lekkiej piechoty księżycowej złożonej z żołnierzy sił specjalnych stacjonujących w bazach na Srebrnym Globie oraz ze zmobilizowanych pracowników firm wydobywczych na Księżycu. Amerykańska baza była teraz zajęta przez Chińczyków, którzy także objęli kontrolę nad wszystkimi kopalniami, szybami, odkrywkami i złożami na Księżycu. Dochodziły do tego składy i magazyny z surowcem, magazyny z paliwem produkowanym na Srebrnym Globie oraz składy ze sprzętem niezbędnym do przeżycia i funkcjonowania w tamtejszych trudnych warunkach. Do tego zdobyto wszystkie umocnione lądowiska dla księżycowych lądowników oraz stacje orbitujące na orbitach Księżyca. Co było najważniejsze, Chińczycy uzyskali pełną kontrolę nad trzema potężnymi elektromagnetycznymi katapultami osadzonymi na stanowiskach wyrzutowych skierowanych dogodnie w kierunku Ziemi. Katapulty te były odpowiedzialne za wystrzeliwanie regolitu księżycowego oraz skał księżycowych, które służyły jako budulec do instalacji orbitalnych. W tym do budowy, a potem rozbudowy, pierścienia orbitalnego, stacji paliwowo-remontowej i innych instalacji oraz habitatów rodzącego się zintegrowanego systemu transportowego nowej gospodarki w kosmosie. Materiały wyrzucane były z katapult bezpośrednio w kierunku orbit okołoziemskich, w więc dogodnie w dół studni grawitacyjnej. Chińczycy natychmiast dostosowali katapulty do wystrzeliwania pocisków przeciw pojazdom kosmicznym i instalacjom między Księżycem a Ziemią, które mogłyby być wykorzystane przez Amerykanów w wojnie.

 

Jeszcze bardziej niepokojące były raporty pozyskane przez wywiad od kosmicznych biznesmenów – wskazywały, że Chińczycy zaczęli przemieszczać działa laserowe z niewidzialnej strony Księżyca, gdzie mieli swoje zakłady wydobywcze i produkcyjne. Ogólnie Księżyc jako taki wymagał własnego systemu antydostępowego do ochrony baz i instalacji przed obiektami kosmicznymi, które nieustannie spadały na jego powierzchnię z prędkościami kosmicznymi. Nie było na Księżycu atmosfery, która spaliłaby wlatujące odłamki kosmiczne lub spowolniła ich lot. Niemniej te nowe chińskie lasery miały być jakoby – według raportów – znacznie bardziej potężne. Mogłyby się na przykład nadawać do zestrzeliwania obiektów poruszających się między Ziemią a Księżycem. Problemem było to, że prace nad laserem były wykonywane przez Chińczyków w absolutnej tajemnicy – po stronie Księżyca, której nie można obserwować od strony Ziemi, w podpowierzchniowych laboratoriach fabryk księżycowych należących do Chińskiej Agencji Kosmicznej. Dla amerykańskich analityków sama ta konstatacja była wystarczająco przeraźliwa: katapulta elektromagnetyczna wykorzystująca grawitacyjną przewagę szczytu studni grawitacyjnej mogłaby zniszczyć systemy amerykańskie orbitujące wokół Ziemi, które muszą się zgodnie z prawami mechaniki orbitalnej poruszać po jasno przewidywalnych trajektoriach. Księżyc wzmocniony potężnymi systemami laserowymi byłby trudny do zdobycia. Do tego działa laserowe według niepotwierdzonych informacji miały być bardzo mobilne. Można więc było je przemieścić z powrotem na ciemną stronę Księżyca w razie potrzeby ochrony przed atakiem. Wybór należałby do Chińczyków, co czyniłoby je niechwytnym celem, gdyby próbowano ataku z dołu studni grawitacyjnej w kierunku Księżyca. O niespodziewanym ataku trudno nawet mówić – w kosmosie wszystko widać.

 

Nagle Amerykanie znaleźli się w trudnym położeniu – groziła im utrata panowania w przestrzeni kosmicznej, zdanie się na łaskę chińskich księżycowych katapult i potencjalnych laserów. Nie znano oczywiście precyzji tych środków rażenia, można się było o niej przekonać tylko w walce.

 

To nie był koniec złych wiadomości dla Amerykanów. Otóż Chińczycy mogli także, teoretycznie, wypuścić dowolny pojazd kosmiczny z niewidzialnej strony Księżyca, by zaatakować amerykańskie gwiazdy bojowe, na których znajdował się ludzki personel. O tyle było to łatwe, że orbita geostacjoarna, gdzie umieszczone były gwiazdy bojowe, znajduje się blisko Księżyca. Gdy Amerykanie zdali sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa, natychmiast rozpoczęli przygotowania do jego eliminacji.

 

Ewidentnie było widać, że na niskich orbitach Ziemi Amerykanie znaleźli się w pułapce – pomiędzy wielką liczbą chińskich pocisków antysatelitarnych wystrzeliwanych z powierzchni Ziemi, naprowadzanych dzięki ziemskim radarom, które wystarczająco dobrze namierzały satelity tak blisko atmosfery ziemskiej jeszcze w XX wieku, a laserami i katapultami z Księżyca. O ile pociski z Ziemi mogły zniszczyć satelity na niskich orbitach, o tyle księżycowe pociski oraz lasery z działa na Księżycu mogły razić wszystko na wysokich orbitach, na orbicie geostacjonarnej, średniej, a nawet niskiej – strzelając w istocie w dół studni grawitacyjnej, co przypominałoby strzelanie w dół zbocza wzgórza. Amerykanie obawiali się podwójnego okrążenia. Pomimo dominacji na orbitach nie byli w stanie zniszczyć chińskich systemów naprowadzania pocisków antysatelitarnych, które mogły się ukryć w terenach miejskich, w lasach czy w górach. Tak samo nie byli w stanie szybko zmontować operacji, która wyeliminowałaby chińskie bazy i zapobiegła wrogim działaniom z Księżyca.

O godzinie 19 czasu waszyngtońskiego została podjęta decyzja, by nie bronić niskich orbit Ziemi. Obrona ich zajmuje bowiem więcej czasu i pochłania więcej środków niż wartość działań ofensywnych, które należałby podjąć, by wreszcie wygrać wojnę, której przebieg zaczynał się wymykać Amerykanom spod kontroli. W Waszyngtonie podjęto decyzję o ataku na Księżyc.

 

Początkowy plan zakładał wykorzystanie pokaźnej floty Starshipów, którą zebrano jeszcze podczas pokoju na niskiej orbicie Ziemi w celu sformowania flotylli – raz do roku rozpoczynała ona wielką podróż do marsjańskiej kolonii zlokalizowanej niedaleko góry Olympus w regionie Tharsis Montes, niedaleko równika marsjańskiego. Rok po roku ogromna flotylla Starshipów ciągnęła powolnymi transferami Hohmana w kierunku Marsa. Od 2037 roku przemieszczała kolejnych osadników i cargo dla nowej ludzkiej kolonii na Czerwonej Planecie.

 

Dokładnie w tym momencie okazało się, że punkty Lagrange’a są zbyt ważne, by pozostać strefą neutralną, nieobjętą wojną w kosmosie. Jak to na wojnie, po prostu musiały być wykorzystane przez jedną ze stron. Plan Amerykanów zakładał użycie doskonale sobie radzących samolotów kosmicznych X88M oraz transportowych Starshipów załadowanych robotami i bezzałogowcami do poruszania się na Księżycu. Pomysł polegał na przemieszczeniu całego zgrupowania do flankujących Księżyc punktów Lagrange’a oznaczonych L4 i L5 w celu przygotowania dużej operacji – można by powiedzieć operacji desantowej na Księżycu. Co to miałoby oznaczać w praktyce? Pojawiło się ryzyko, że Amerykanie mają zbyt mało ludzi i robotów, by wykonać to zadanie należycie, włączając w to operację desantową na wrogim terytorium przeciwko dobrze przygotowanej obronie na stanowiskach dysponującymi środkami rażenia. Ostatecznie nikt jeszcze nigdy nie atakował Księżyca! Stąd plan został zmodyfikowany. Nowy polegał na przecięciu chińskich niebiańskich linii komunikacyjnych z punktem Lagrange’a L2 za Księżycem, dzięki któremu istniała komunikacja z chińskim personelem i systemami na ciemnej stronie Księżyca. W ten sposób nowy plan zakładał odcięcie niebiańskiej linii komunikacyjnej i nałożenie pełnej blokady kosmicznej na chińską obecność na Księżycu. Mahan i Corbett byliby dumni. Blokada kosmiczna przypominałaby morską blokadę znaną z pól bitewnych na Ziemi. Jakby tego było mało, plan fazy drugiej operacji zakładał użycie samolotów kosmicznych w celu uchwycenia trzech punktów Lagrange’a L1, L4 i L5 układu planetarnego Ziemia – Księżyc, pozbycie się stamtąd wszelkich chińskich obiektów (o ile by tam były), by założyć blokadę na wszelką chińską komunikację w kosmosie na Księżyc i z Księżyca po obu jego stronach. Zarówno na fizycznych, jak i niefizycznych (odpowiedzialnych za przesyłanie informacji z prędkością światła w wiązce elektromagnetycznej) niebiańskich liniach komunikacyjnych.

 

Po głębszym namyśle bezpośredni atak osłaniany tylko przez samoloty kosmiczne wydawał się jednak zbyt ryzykowny. Frontalne atakowanie systemu laserowego, który strzela z prędkością światła, nie wyglądał na przemyślany plan, a samoloty kosmiczne X88M, mimo że dobre, nie były swoistym perpetuum mobile, które mogło w kosmosie manewrować żywo i do woli.

 

W tym momencie stratedzy amerykańscy zaczęli się zastanawiać nad innymi opcjami. Ich obawy dotyczyły przede wszystkim potencjalnych tajemnic, które mogły skrywać chińskie instalacje i podpowierzchniowe laboratoria na ciemnej stronie Księżyca, pozostające stale poza możliwościami obserwacji. Ważne było ustalenie, jakie tajemnice Chińczycy chronili przed światem. Wyobraźnia zaczęła pracować, powodując istną trwogę w Pentagonie. Jeśli na przykład Chińczykom udało się pozyskać z powierzchni Księżyca hel-3 w odpowiednich ilościach, by zbudować reaktor fuzji termojądrowej, albo udało się im zbudować napęd oparty na tymże helu-3 w podziemnych księżycowych fabrykach. Mogło by się wtedy okazać, że Chińczycy mają do dyspozycji potężną wunderwaffe. To mogło być wszystko: nowatorski samolot kosmiczny o wielkim impulsie właściwym, nowe źródła energii czy innego rodzaju zaawansowana technologia, która przewyższałaby amerykańskie systemy i zdolności wojskowe. Wiadomo było, że chińska kosmiczna flota handlowa używała tradycyjnych napędów nuklearnych do transportu surowców z Pasa Asteroid do magazynów na Księżycu już od lat 40. Zatem Chińczycy potrafili budować nowoczesne systemy, których Amerykanie nie mieli.

 

W istocie nikt nie wiedział naprawdę, co Chińczycy mają i nad czym pracują na na niewidocznej stronie Księżyca. Nagle powstało impulsywne podejrzenie, że być może tak dopracowali zdolności podróży w Układzie Słonecznym, że gdyby tylko chcieli, mogliby łatwo opanować całą przestrzeń między Księżycem a Ziemią i wygrać wojnę z USA. Podczas nocnej, pełnej emocji narady ktoś na domiar złego przypominał jej uczestnikom, że system luster-zwierciadeł wokół Księżyca mógłby przekazywać strzały z działa laserowego ukrytego na niewidzialnej stronie Księżyca. Z kolei strzał odbity lustrem satelitarnym mógłby zniszczyć pojazdy kosmiczne między Księżycem a Ziemią bez wystawiania działa na widok Amerykanów, dla swojego bezpieczeństwa pozostając na stałe na niewidzialnej stronie Księżyca.

 

Pojawił się strach i widmo przegranej wojny. W związku z tym w Białym Domu podjęto decyzję o użyciu strategicznej broni termonuklearnej, by zniszczyć całkowicie chińską obecność na Księżycu. Pozostała tylko kwestia – jak to zrobić. Wcale nie było to łatwe. Ładunki nuklearne trzeba było przecież przemieścić w kierunku Księżyca w eskorcie zapewne samolotu kosmicznego. Zważywszy na system obrony Księżyca, to także może nie być łatwe. Brak atmosfery na Księżycu powodował, że lasery były bardzo skuteczne, a pociski ciskane przez elektromagnetyczne katapulty mogły być wyrzucane pod dowolnymi kątami. Odmiennie niż na Ziemi, nie było tam potrzeby pokonywania atmosfery, aby się wydostać w przestrzeń kosmiczną z Księżyca. To oznaczało, że Księżyc był perfekcyjnym miejscem do strzelania pod dowolnymi kątami wobec wszelkich celów nadciągających z Ziemi. Nuklearna eksplozja na ciele niebieskim bez atmosfery nie jest tak potężna jak na Ziemi ze względu na brak fali uderzeniowej. Co więcej, życie i funkcjonowanie na Księżycu i tak było schowane pod grubą warstwą regolitu, niczym w schronie za szczelnymi grodziami, ze względu na brak powietrzna, ryzyko bombardowania kosmicznymi obiektami i konieczność zarządzania potrzebnym do oddychania tlenem. Z tego powodu nikt odpowiedzialnie nie był w stanie stwierdzić, jak potężny powinien być ładunek termonuklearny, by skutecznie zniszczyć chińskie bazy księżycowe i cały istniejący tam rozbudowany przemysł. Nikt nie testował do tej pory broni nuklearnej na Księżycu, nie było więc pomiarów.

 

Rozmaite lobby przy rządzie amerykańskim chciały przede wszystkim robić pieniądze na gospodarce kosmicznej. W momencie gdy podejmowano decyzje co do inwazji Księżyca, zaostrzyły się im apetyty na eksploatację surowców księżycowych, na których wcześniej łapę położyli Chińczycy. Mogliby to zrobić po pokonaniu w wojnie Chińczyków, ale wybuch nuklearny mógłby zniszczyć to, na czym chcieliby po wojnie robić pieniądze. Zaczęły się więc naciski, by jednak nie bombardować bronią termojądrową Księżyca i znaleźć inny sposób na wygranie wojny.

 

Ostatecznie cała kwestia sprowadziła się do jednej tylko sprawy – do ustalenia, co Chińczycy ukrywają na niewidocznej stronie Księżyca. Jeśli nie mają nic takiego, co może zmienić bieg wojny, proponowana blokada kosmiczna Księżyca wystarczy do wygrania wojny. Jeśli mają tam natomiast nowatorskie uzbrojenie lub systemy napędowe czy źródła energii, które będą skuteczniejsze niż środki amerykańskie lub które dadzą Chinom przewagę w wojnie, wtedy trzeba od razu wykorzystać opcję termonuklearną. By znaleźć odpowiedź na to pytanie, należało zebrać więcej informacji wywiadowczych. Pomimo całej techniki XXI wieku, systemów obserwacji, nasłuchu i wywiadu elektronicznego odpowiedź na to mieli dać ludzie.

Rosnąca gospodarka kosmiczna borykała się oczywiście z trudnościami podczas trwającej wojny w kosmosie, ale działała nadal i śmiałkowie robiący interesy w kosmosie, jak to bywa w życiu, kontaktowali się z ludźmi, którzy znają „wszelkie tajemnice wszechświata”. Przed wojną chińskie porty kosmiczne po drugiej stronie Księżyca były wizytowane przez różnych kosmicznych przedsiębiorców. Ostatecznie wielkie statki towarowe wyładowane po brzegi cargo niczym woły przemierzały Układ Słoneczny od Pasa Asteroid, by zrealizować kontrakty i zarobić pieniądze. Znakomita większość tych rejsów była kontraktowana od dekad przez Chińską Agencję Księżycową również na zewnątrz, do różnorakich firm kosmicznych. Współpracowano z różnorakimi przedsiębiorcami, firmami transportowymi, nawigatorami i przewoźnikami. Ktoś musiał to ubezpieczać, ktoś wyznaczać mapy eksploracji górniczej na Ceres czy innych obiektach w Pasie Asteroid. Oficerowie amerykańskiego wywiadu poczęli teraz pilnie szukać po świecie ludzi, którzy mogliby mieć coś do powiedzenia o chińskim programie księżycowym, a konkretnie o jego tajemnicach. Ze skrawków informacji zebranych od różnych ludzi można sobie wyrobić opinię na temat, który nas interesuje.

 

Tymczasem w Pentagonie emocje sięgały zenitu. Wyobraźnia planistów zaczęła pracować wręcz chorobliwe. Co też ci Chińczycy mogą tam mieć? Domysły sięgały od pocisków wolframowych spuszczanych z kosmosu na miasta na Ziemi z prędkościami kosmicznymi zwanych „drągami od Boga”, uderzającymi w powierzchnię Ziemi z siłą wybuchu nuklearnego, po napędy na hel-3, które teoretycznie mogą osiągać nawet niewyobrażalnie zawrotne prędkości równe 5 procent prędkości światła. Atmosfera odgadywania, co się kryje za tajnym chińskim programem księżycowym, przypominała odkrywanie starych kart historii na temat niemieckiej V-2 i innych tajnych (i rewolucyjnych wówczas) technologii III Rzeszy, nad którymi Niemcy pracowali, przegrywając już wojnę.

 

Ostatecznie, jak przewidział to słusznie Everett Dolman na przełomie XX i XXI wieku, to Księżyc okazał się heartlandem układu planetarnego Ziemi i Księżyca. Używając geopolitycznej analogii Mackindera i Spykmana, orbity Ziemi okazały się Rimlandem tego układu. Do pewnego momentu Rimland wydawał się kontrolować cały istotny ruch w przestrzeni okołoziemskiej. Lecz jedynie do pewnego tylko momentu. Po zorganizowaniu i skomunikowaniu całej przestrzeni znajdującej się w obszarze oddziaływania grawitacyjnego Ziemi, przede wszystkim między Ziemią a Księżycem, księżycowy heartland uzyskuje bezpośredni dostęp do całego Układu Słonecznego, w tym do kluczowego punktu L1 Lagrange’a systemu Ziemia – Słońce. Daje on kontrolę niczym wyniosła góra nad całą studnią grawitacyjną Ziemi, w której pozostaje kosmiczne sąsiedztwo Ziemi wraz z Księżycem i wszystkimi ziemskimi orbitami. Od strony Ziemi z Księżyca można razić wszystkie obiekty poruszające się od strony Ziemi. Księżycowa powierzchnia dodatkowo okazuje się bardzo odporna na działanie flot kosmicznych, zwłaszcza od strony Ziemi. Odporna nawet wobec broni nuklearnej. Do tego niewidoczna strona Księżyca stwarza przewagę obserwacyjną potędze kontrolującej Księżyc.

 

Amerykańskie dowództwo stanęło przed poważnym dylematem.

 

Wojna wchodziła w decydującą fazę. Decyzje, które miały zostać właśnie podjęte, mogą okazać się brzemienne w skutkach dla całej ludzkości…

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

Rude bezdroża Afryki
Wojna na Pacyfiku jesienią 2024 roku a bunt Prigożyna
Jacek Bartosiak talks to Adm. (ret.) William McRaven on the evolution of modern battlefiel...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...