Wojna na Pacyfiku jesienią 2024 roku a bunt Prigożyna

Obrazek posta

(Fot. pxfuel.com)

 

Czynnikiem destabilizującym mogą być wybory na Tajwanie, a dokładnie ich wynik niezgodny z interesami USA. Wśród takich czynników mogą oczywiście być incydenty na Morzu Południowochińskim lub kłótnia rybaków chińskich i japońskich w archipelagu Riukiu. Nie mówiąc o zupełnie zaskakujących wszystkich zdarzeniach, które mogą niespodziewanie zmienić postrzeganie układu sił pomiędzy Pekinem a Waszyngtonem. Wszystko może spowodować niestabilność w relacjach. Do takich gwałtownie destabilizujących zdarzeń w relacjach między mocarstwami należy na przykład bunt Prigożyna i marsz jego wagnerowców na Rostów nad Donem oraz niedoszły marsz na Moskwę.

W S&F od dawna piszemy, jakie sprawy strukturalne prowadzą USA i Chiny do poróżnienia. Obecnie, latem 2023 roku, trudno wymienić takie, które by do tego nie prowadziły. Ewentualny de-risking czy jego twardsza wersja – decoupling wystarczająco pachną rollbackiem na twardych gospodarczych i strategicznych interesach Chin, by móc spać spokojnie i nie bać się wejścia w spiralę rywalizacji, która może prowadzić do pełnej wojny technologicznej, handlowej, finansowej, surowcowej, a ostatecznie kinetycznej.

To jak w burzliwym związku: on i ona w sumie chcą dobrze, chcą jakiegoś rodzaju stabilizacji, bez zbyt częstej „imby”, mają dobre intencje, ale każda strona chce, by związek funkcjonował jednak zgodnie z interesami (a te nawet w miłości są różne, gdyż każdy żyje w swojej sytuacji osobistej i zawodowej czy finansowej – czyli ma na co dzień własne sprawy strukturalne) czy pragnieniami „moimi”, a nie „twoimi”, bo „wiem lepiej”, jak powinien „nasz związek” wyglądać. Na tym polega „docieranie się” czy „walka charakterów” między ludźmi. Często kończy się to rozstaniem, chyba że strony ostatecznie „się dotrą”. Świat jest pojemny i każdy z byłych kochanków znajdzie w nim swoje miejsce. Gorzej jest z wielkimi mocarstwami. One nie mogę się relokować i do tego oczywiście między państwami nie ma uczuć, choć zachodzi podobny proces psychologiczny walki o to, jak ma wyglądać taki „związek”.

Prawie nigdy przywódcy nie chcą dużej wojny, jednakże konflikty wybuchają. Dzieje się tak, gdy doprowadzi do nich struktura interesów. Obie strony w związku starają się zachowywać racjonalnie i przewidywalnie, każda z nich buduje jednak ostrożnie swoje przewagi względem drugiej strony, udając nawet przed samą sobą, że tego nie robi.

 

Na tym polega tzw. brinkmanship między państwami. Obecnie czynią to wobec Chin Amerykanie. Zachowując manewr strategiczny jako uznany lider świata (opinia światowa przyzwyczaiła się, że Amerykanie tak robią i mogą tak robić jako hegemon; nie psuje to codziennego życia światowej opinii publicznej ani nikogo nie niepokoi), testują granice interesów Chin i to, jak daleko mogą się posunąć w ten sposób. Liczą na to, że będą urabiać relacje z Pekinem na swoja korzyść (embarga, sankcje, pływanie po wodach, które Pekin uznaje za swoje itd.). Waszyngton uważa ponadto, że reakcja Pekinu zawsze może być uznana za nieproporcjonalną i zmieniającą status quo, a zatem takie, a nie inne postrzeganie go przez opinię światową, które wywołałoby jej niepokój i automatycznie spowodowało wzrost nastrojów antychińskich. To miałoby pomóc Waszyngtonowi montować antychińską koalicję. Do takiej gry potrzeba zręcznego i stabilnego przywódcy w Waszyngtonie. Co najważniejsze, obie strony muszą być stosunkowo przewidywalne w swoich reakcjach, by zdołać utrzymać kruchą stabilizację, nawet w ramach rywalizacji.

 

Nie może tu być nieprzewidywalności, bo cały proces utrzymywania kruchej, choć „siłowanej” równowagi jest ważny i jednocześnie trudny. Stąd wizyty Sulivana i Blinkena w Pekinie, „masowanie” relacji, „urabianie” i ciągłe apele Waszyngtonu o wspólne procedury deeskalujące ewentualne incydenty. Takich procedur nie chcą jednak Chińczycy, bo słusznie sądzą, że Amerykanie ich rozgrywają, testując granice i jednocześnie mogąc światu sprzedawać opowieść, że ich zachowanie jest ok (zawsze się tak zachowywali jako hegemoni i wszystkim było z tym dobrze), a to ci Chińczycy pełni chorych ambicji są dziwni i groźni, bo nieprzewidywalni. W istocie Amerykanie skupiają w ten sposób wokół siebie koalicję antychińską i pobudzają światową, a na pewno zachodnią opinię publiczną przeciw Chinom.

Chińczycy z kolei nie chcą mieć wspomnianych procedur deeskalacyjnych, bo wolą, by Amerykanie musieli dwa razy się zastanowić nad testowaniem granic, nie mając pewności, jak zareagują Chińczycy. Pekinowi na rękę jest ta niejasność; chodzi o to, by Amerykanie nie mieli bezpiecznika do swoich – jak uważają Chińczycy – agresywnych zachowań i by Waszyngton odczuwał obawę przed testowaniem Chin.

Donald Trump był trudnym liderem, jeśli chodzi o zachowanie równowagi w sprawach międzynarodowych, bo celowo wprowadzał element nieprzewidywalności w polityce USA. To dobra strategia, pod warunkiem że dominacja gracza nieprzewidywalnego jest bezapelacyjna; wywołuje to strach i gasi roszczenia innych. Jeśli dominacja nie jest pełna, taka metoda prowadzi do konfliktu i wojny, bo percepcja układu sił jest inna i zmusza stronę, wobec której jest stosowana, do przetestowania blefu nieprzewidywalności. Obawiam się roku 2024 na zachodnim Pacyfiku. Tam mogą wtedy zajść wydarzenia, które wpłyną na układ sił. Bunt Prigożyna była takim wydarzeniem – destabilizującym potencjalnie relacje w trójkącie USA – Rosja – Chiny. Dochodzą do nas sygnały, że Waszyngton bał się utraty władzy przez Putina w ten sposób i naciskał na Ukraińców, by nie robili nic, co pogorszyłoby jego sytuację. Nie wiadomo, jak Prigożyn zachowywałby się, gdyby wziął władzę w Moskwie. Jaki byłby jego stosunek do stabilności strategicznej, równowagi nuklearnej, użycia broni jądrowej wobec Ukrainy czy orientacji polityki Rosji? Czy byłaby to orientacja na Chiny czy na Zachód? Myślę, że w Waszyngtonie patrzono z przerażeniem na to, co się działo na szosie Rostów – Moskwa, bo Pentagon nie kontrolował sytuacji, która stawała się nieprzewidywalna.

 

W 2024 roku wydarzą się dwie bardzo potencjalnie destabilizujące rzeczy: wybory na Tajwanie i wybory w USA. Nałożą się one na sprawy strukturalne między USA a Chinami i całym światem, coraz bardziej podzielonym, pochowanym za środkami protekcjonistycznymi, za embargami, cłami, w środku rewolucji technologicznej, która wywinduje jednych i zepchnie innych.

 

Jeśli na Tajwanie wybory wygra Kuomintang, to może rozpocząć tajne rozmowy z Chinami na kontynencie na temat pokojowego wprawdzie, wieloletniego i zapewne bardzo powolnego, ale jednak zjednoczenia, bo przywódcy KMT będą chcieli uniknąć losu Ukrainy, zwłaszcza że dobrze żyją na Tajwanie ze współpracy z Chinami za cieśniną. Może nie odpowiadać im rola amerykańskiego zgniatacza, ze zniszczonymi fabrykami półprzewodników, z ciągłą obawą przed wybuchem wojny. Jeśli zaczną się takie tajne negocjacje między Tajpej a Pekinem, to oczywiście następnego dnia dowiedzą się nich Amerykanie i to zdestabilizuje amerykańskie postrzeganie intencji Chin i układu sił w regionie, który gwałtownie załamie się na niekorzyść Waszyngtonu. Poczują się bardzo zagrożeni. To samo w sobie zdestabilizuje relacje, także relacje USA z Tajwanem oraz być może z niektórymi sojusznikami, którzy mogą nie podzielać obaw Waszyngtonu co do takiego rozwoju sytuacji. Dla nich może on być mniej niekorzystny niż dla USA. Na pewno taka postawa Tajpej osłabi USA na Pacyfiku. Waszyngtonowi będzie się to bardzo nie podobać. Będzie zatem mógł, jak to ma w zwyczaju, odpowiedzieć nasilonymi sankcjami ekonomicznymi nałożonymi na Chiny.

Chiny do tej pory nie odpowiadały w sposób proporcjonalny na sankcje amerykańskie. Teraz może się to zmienić, bo to zbyt ważna sprawa dla Pekinu. Co więcej, jeśli w USA wybory prezydenckie wygra kandydat, który będzie uważał, że nieprzewidywalność zachowania to cnota silniejszych (gdy silniejszym się de facto nie jest lub jest to niepewne), i tą nieprzewidywalnością będzie machał Pekinowi przed oczami, to wywoła w Pekinie strach oraz niepewność co do stabilności układu. Nerwy wtedy mogą puścić i może dojść do eskalacji i incydentu, który wywoła wojnę. Każde zachowanie Waszyngtonu będzie traktowane jako eskalujące i mające na celu pognębienie Chin. Może być powtórka z Sarajewa i wybuchnie wojna.

Wiele będzie zależało zatem od decyzji przywództwa i prowadzenia spraw przez obie strony. Sprawy strukturalne pchają nas do wojny już w 2024 roku. Oby przywództwo obu stron do niej nie dopuściło. Pierwszy raz tak otwarcie o tym piszę; zacząłem się w ostatnich dniach bać roku 2024. Obym się mylił. Zwłaszcza, że idą wakacje i wszyscy chcemy odpocząć od wojny i geopolityki.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak Chiny Rosja S&F Hero Świat USA

Zobacz również

Where Goest Ukraine & NATO Strategy? (RAPORT)
Jacek Bartosiak talks to Adm. (ret.) William McRaven on the evolution of modern battlefiel...
Konspiracja wyobraźni. Jacek Bartosiak i Antoni Opaliński rozmawiają między innymi o tym, ...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...