Scholz w Pradze, Macron w Paryżu – czyli dwa Jowisze Europy. Część 2

Obrazek posta

(Fot. Wikimedia)

 

Zdaniem gospodarza Pałacu Elizejskiego genezą konieczności osiągnięcia przez Europę pełnej suwerenności strategicznej jest – dostrzeżona również przez Olafa Scholza – postępująca dekompozycja porządku międzynarodowego. I chociaż Macron „nie chce wprowadzać nastrojów katastroficznych”, to dostrzega, że świat znalazł się w momencie przełomowym, w którym zbiegają się „długoterminowe trendy oraz nakładające się na nie różnorakie kryzysy”. Bo chociaż Europejczycy przez ostatnich kilka dekad żyli w świecie, w którym triumf globalnego kapitalizmu pozwolił na ograniczenie biedy i na rozprzestrzenienie wiedzy, innowacji i rozwoju technologicznego, to powstałe w ten sposób współzależności zostały gwałtownie wyeksponowane, a następnie złamane przez pandemię COVID. W wyniku tej ostatniej „zerwane zostały łańcuchy dostaw”, co doprowadziło „do trwałej deglobalizacji sporej części światowej produkcji”. To z kolei spowodowało sytuację, w której kwestie takie jak dostawy energii czy żywności na powrót stały się problemami natury geopolitycznej – a nie domeną zarządzaną przez niewidzialną rękę wolnego rynku. Do tego dochodzą jeszcze chociażby zmiany demograficzne, które zdaniem Macrona doprowadzą w najbliższych latach do głębokiej zmiany w strukturze porządku międzynarodowego, czy też pogarszająca się sytuacja bezpieczeństwa, nie tylko na wschodzie Europy, ale też, jak zauważa Macron, w Afryce i Lewancie. To wszystko zdaniem prezydenta Republiki każe „spojrzeć przytomnie na rzeczywistość, nawet jeżeli jest ona okrutna”; liberalny kapitalizm przestał funkcjonować i zawiódł. Świat Zachodu utracił kontrolę nad narracją i nie może już bezproblemowo „przekonywać innych do zaakceptowania swojego modelu społeczno-gospodarczego”, jakim był „polityczny liberalizm”, „lub komukolwiek go narzucać”. Po trzecie Macron dowodzi, że dynamika ewolucji porządku międzynarodowego w coraz większym stopniu formować się będzie wokół rywalizacji Chin i Stanów Zjednoczonych. Rywalizacja pomiędzy tymi dwoma mocarstwami rozegrać się ma natomiast nie tylko na polu technologii, handlu, gospodarki czy siły zbrojnej, ale również na polu rywalizujących ideologii. Wraz z osłabieniem dominacji narracji liberalnej Chiny zaczęły proponować dla niej alternatywę – co doprowadziło, twierdzi Emmanuel Macron, do „rywalizacji uniwersalizmów”.

Do tego dochodzi wreszcie agresja Rosji na Ukrainę, która również wstrząsa rozpadającym się status quo, będąc pogwałceniem wszystkich obowiązujących jeszcze norm i traktatów. Macron charakteryzuje również obecny konflikt na Ukrainie jako „zglobalizowane, hybrydowe starcie”, które w obliczu istniejących już wcześniej nierównowag grozi przerodzeniem się w wojnę światową. Co warte odnotowania, jego zdaniem konflikt na Ukrainie może stanowić zapalnik globalnego starcia pomiędzy USA a ChRL, jako element wprowadzający chaos i zaburzający równowagę sił. Prezydent Francji konkluduje, że fragmentacja porządku międzynarodowego (w zakresie łańcuchów dostaw, osłabienia instytucji międzynarodowych czy zero-jedynkowego postrzegania relacji międzynarodowych) w następstwie COVID, rywalizacji Chin i Stanów Zjednoczonych oraz wojny na Ukrainie doprowadziła do nieodwracalnego złamania porządku międzynarodowego, który regulował funkcjonowanie świata przez ostatnie kilkadziesiąt lat.

Aby odpowiednio nawigować przez owe wezbrane wody, francuska dyplomacja powinna zdaniem Macrona oprzeć się na trzech niezmiennych zasadach. Po pierwsze, powinna niezmiennie stosować się do zasady nienaruszania integralności terytorialnej innych państw. Nie znaczy to oczywiście, że Francja wyrzeka się ingerencji w sprawy wewnętrzne państw trzecich, jeżeli będzie to w jej interesie; Macron stwierdza, że może ona „budować koalicje regionalne tak, aby wymusić zmianę władzy, wywierać naciski i podejmować efektywne działania” – w tym te przybierające formę sankcji. Po drugie, Paryż musi posiadać zdolność do „rozmawiania ze wszystkimi o wszystkim i zawsze” – Francja nie powinna poddawać się dyktatowi „fałszywej moralności, która uczyniłaby ją bezsilną”. Dlaczego bowiem, kontynuuje Macron, miałoby być tak, że „Turcja będzie jedynym państwem na świecie, któremu wolno rozmawiać z Rosją”? Szczególnie że doprowadzi to do sytuacji, w której ktoś będzie mógł powiedzieć: „Zobaczcie, jak potężna jest Turcja, a Francja nie umie nawet zadbać o pokój”. Francja „jest członkiem NATO i broni konsekwentnie wspólnych wartości”, owszem – ale musi jednocześnie „bronić swojej wolności manewru”. Po trzecie – bo przecież omne trinum perfectum – Francja musi zadbać o to, aby budować relacje z innymi państwami w oparciu o zasadę równości. „Wielkie struktury, zdominowane przez pojedynczą potęgę zdolną do decydowania za innych i próbującą ich zwasalizować, już nie działają”, mówi Macron – a w związku z tym należy budować porozumienia o wymiarze bardziej regionalnym, działające na podstawie innego rozumienia ich „gramatyki”.

Trudno pozbyć się wrażenia, że integralną częścią wizji europejskiej suwerenności strategicznej przedstawionej przez Macrona jest zminimalizowanie wpływów Stanów Zjednoczonych w Europie i uzyskanie przez nią zdolności projekcji siły niezależnej od USA. Co interesujące, w wystąpieniu Olafa Scholza, jeśli nie liczyć symbolicznej pochwały „transatlantyckości” prezydenta Bidena, brak było właściwie nawiązań do współpracy z USA, za to pojawiło się wiele nawiązań do potrzeby konsolidacji chociażby europejskiego przemysłu obronnego czy do rozbudowy europejskich zdolności w zakresie obrony powietrznej, czy też obecności w przestrzeni kosmicznej. Trudno wreszcie nie dostrzec, że i Macron, i Scholz w swych przemówieniach odwołali się do zeszłorocznej katastrofy związanej z ewakuacją sił z Afganistanu – co można postrzegać jako swego rodzaju memento w kwestii słabości i zmienności Stanów Zjednoczonych. To również zrozumiałe; Rosja nie stanowi dla państw na zachód od Odry zagrożenia militarnego – i stanowić nie będzie. Stopień uzależnienia Niemiec od pochodzącej z Rosji energii tłumaczy, dlaczego Władimir Putin zdecydował się 24 lutego na tak ryzykowny gambit, jakim był atak na Ukrainę. Gdyby początkowy zamysł Kremla, polegający na przeprowadzeniu błyskawicznej operacji mającej na celu unieszkodliwienie ukraińskiego przywództwa politycznego się powiódł, presja państw Europy Zachodniej, aby zaakceptowany został status quo, byłaby ogromna. Jednocześnie Stany Zjednoczone znalazłyby się jedną nogą poza europejskim systemem gry o równowagę, utrzymując się w nim jedynie dzięki obawom państw wschodniej flanki, a z punktu widzenia zachodu kontynentu stałyby się więc zbędnym, niepożądanym wręcz, elementem politycznego krajobrazu nie tylko w Europie, ale wręcz w całej Eurazji, zagrażając wizji konsolidacji projektu kontynentalnego, przybierającej być może formę Europy od Lizbony po Władywostok – i, co ważniejsze, Pekin. W takiej architekturze obecność USA jest po prostu niepożądana.

W tym kontekście najciekawszym być może elementem wystąpienia Macrona jest jego konstatacja, że Francja „nigdy w swojej historii nie była zwasalizowana przez żadną obcą potęgę. Mamy partnerów, nasze wartości są zbliżone do tych prezentowanych przez Stany Zjednoczone, ale zawsze zachowywaliśmy naszą własną suwerenność”. Mówi dalej Macron, że „największym zagrożeniem w obecnej chwili jest to, że od każdego państwa wymaga się, aby opowiedziało się po jednej ze stron”. Rzecz jasna, osiągnięcie przez Europę (najlepiej pod francuskim przywództwem) suwerenności strategicznej pozwoliłoby jej opowiedzieć się po swojej stronie – a nie, na przykład, amerykańskiej.

Co ciekawe, mimo nacisku położonego na wewnątrzeuropejską koordynację, Macron ostro skrytykował pomysł oparcia europejskiej transformacji energetycznej na wodorze; warto wspomnieć, że dosłownie kilkanaście dni temu Niemcy i Kanada podpisały porozumienie w zakresie dostarczania przez Ottawę tego właśnie surowca do Europy. Macron, który teraz już bez żadnych ograniczeń sufluje ideę pełnej niezależności Europy, jest temu zdecydowanie przeciwny, bo „jeżeli zastąpimy gaz ziemny wodorem, który też jest produkowany poza Europą, to po prostu odtworzymy zależności geopolityczne, za które płacimy dzisiaj”. Podobnie Macron życzy sobie, aby państwa europejskie nie pogłębiały swoich zależności od zewnętrznych dostawców uzbrojenia; „musimy stopniowo wycofać się z logiki zależności, co jest kluczowe dla naszych zdolności do podejmowania działań strategicznych i uwolni nas od standardów tworzonych poza Europą”. Jest oczywistością, że oba te punkty – dotyczące wodoru i uzbrojenia – są wymierzone w Stany Zjednoczone i są propozycją zmierzającą do osłabienia – w praktyce, bo strzeliste deklaracje o wartościach pomijamy jako nieistotną mowę-trawę – związków łączących Stany Zjednoczone i Europę. Macron powiedział to zresztą otwarcie, stwierdzając, że państwa NATO „nie chcą po prostu być zwasalizowanymi partnerami USA, a silniejsza Europa czasem musi mieć zdolność do zapewnienia bezpieczeństwa samej sobie lub w swoim sąsiedztwie (…) bo czy nasze bezpieczeństwo może zależeć od wyborów podejmowanych przez amerykańskich wyborców?”. Krokiem do tego miałoby być, według Macrona, organizowanie co sześć miesięcy spotkań przywódców wszystkich europejskich państw (a więc nie tylko państw UE), podczas których byłyby omawiane kwestie „klimatu, dostaw energii, polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa, dostaw żywności czy surowców”. Co ważne, prezydent Francji uważa, że powinien to być klub ekskluzywny, w którym członkostwo byłoby ograniczone wyłącznie do państw europejskich, bo inaczej format ten „powróci do formy współpracy, w której państwa spoza UE dołączają do niego lub przypisują sobie zasługi”. Taką samą rolę, niezależnego bieguna, Europa miałaby odegrać w rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Postawę balansującą, jak to ujął Macron, Europa musi przyjąć, bo chociaż jest jej bliżej do wartości wyznawanych przez Waszyngton, to nie może zaakceptować sytuacji, w której każe się jej wybierać, ograniczając jej tym samym swobodę manewru. To istotne, bo wspominając fakt podpisania porozumienia AUKUS (które jego zdaniem miało na celu osłabienie Francji), Macron stwierdził, że Europa nie chce „wejść w logikę konfrontacji z Chinami na Indopacyfiku” – i dlatego nie zamierza godzić się na rozciąganie zobowiązań sojuszniczych istniejących w relacji do konkretnych problemów (mowa niezawodnie o NATO) na inne regiony świata.

Francja – a konkretnie jej korpus dyplomatyczny – ma również działać na rzecz pokoju i stabilności, ponieważ „w niektórych miejscach tego rodzaju działania są nam na rękę” – z których najbardziej palącym jest Ukraina. Macron uważa co prawda, że należy pomóc jej w wojnie z Rosją, ale jednocześnie podkreśla, że „Francja nie uczestniczy w tej wojnie”. Dlatego Pałac Elizejski zamierza stworzyć warunki albo dla ukraińskiego zwycięstwa, albo do podjęcia rozmów pokojowych. A pokój jest dla Macrona ważny, podobnie jak jedność europejska – i dlatego Paryż „nie pozwoli podżegaczom wojennym ani na podzielenie Europy, ani też wyznaczanie kierunku, który mógłby skutkować wprowadzeniem rozłamu w UE, zerwaniem komunikacji [z Rosją] lub rozlaniem konfliktu”. Owymi podżegaczami wojennymi są, zdaje się, państwa wschodu UE, którym Francja nie może pozwolić na „działanie samemu”. Jest to szczególnie ważne, dowodzi przebiegły Macron, w obliczu faktu, że celem Rosji jest „podzielenie Europy”! Wojna potrwa zdaniem Macrona jeszcze długo – i dlatego trzeba za wszelką cenę uniknąć groźby eskalacji (zarówno geograficznej, jak i z użyciem broni jądrowej) „i przygotować się do pokoju”.

Suwerenność strategiczna Europy – pod przywództwem jej dotychczasowych motorów napędowych, a więc Francji i Niemiec – miałaby się również rozciągać obok wspomnianej już energii, czy uzbrojenia również na mikroprocesory, leki, żywność, czy gospodarkę cyfrową.

Macron, czemu dawał już wyraz w swoich wielu wcześniejszych wystąpieniach, z dużą swadą utożsamia interesy Republiki z interesami Unii Europejskiej – i trudno go za to winić, podobnie jak trudno winić kanclerza Scholza za (mniej, lub bardziej zręczną) próbę obrony pozycji Berlina. Warto jednak odnotować, że pomimo rysujących się niekiedy różnic pomiędzy stanowiskami Berlina i Paryża (chociażby w zakresie wodoru, czy poszerzenia UE o kolejne państwa)  – postulat ograniczania wpływów Stanów Zjednoczonych w Europie i towarzysząca mu próba neutralizacji ambicji politycznych państw EŚW stanowią wspólny mianownik polityki zagranicznej prowadzonej obecnie przez Paryż i Berlin.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Background Check Europa Francja Rosja Świat Ukraina

Zobacz również

Konspiracja wyobraźni – rozmowy o Polsce Antoniego Opalińskiego w S&F. Rozmowa z Jackiem B...
Scholz w Pradze, Macron w Paryżu – czyli dwa Jowisze Europy. Część 1
O krok od. O krok przed?

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...