Richard Nixon i Zhou Enlai podczas wizyty prezydenta USA w Chinach, 1972 rok. Wiele wody upłynie w Rzece Żółtej, zanim przywódcy USA i Chin po raz kolejny wzniosą podobny toast
USA VS CHRL
W środowy poranek nad budynkiem chińskiego konsulatu w Houston zaczął unosić się dym; wkrótce potem świat obiegło nagranie, na którym widać było pracowników konsulatu palących stosy dokumentów na dziedzińcu budynku (najwyraźniej Chińczycy nie wiedzą, że rękopisy nie płoną). Kilka godzin później chiński MSZ poinformował, że otrzymał z Waszyngtonu nakaz zamknięcia placówki w ciągu 72 godzin. W opublikowanym tego samego dnia oświadczeniu rzecznik prasowa Departamentu Stanu Morgan Ortagus stwierdziła, że decyzja została podjęta w celu „ochrony amerykańskiej własności intelektualnej oraz prywatnych danych obywateli USA”. „The New York Times” cytował z kolei anonimowego pracownika Departamentu Stanu, który nazwał konsulat w Houston „gniazdem szpiegostwa i kradzieży intelektualnej”. Rzecznik chińskiego MSZ-u nazwał decyzję Waszyngtonu skandaliczną, dodając, że stanowi ona „poważne naruszenie prawa międzynarodowego”, i ostrzegając jednocześnie, że jeżeli USA nie wycofają się z niej, to Chiny będą zmuszone do udzielenia proporcjonalnej odpowiedzi.
Warto dodać, że obie strony postanowiły postawić kwestie ostatnich tarć na nieubłaganym gruncie prawa międzynarodowego, a konkretnie konwencji wiedeńskiej; Chiny zarzuciły na przykład Stanom, że w ostatnich tygodniach przejęły teczki z pocztą dyplomatyczną. Do konwencji o stosunkach dyplomatycznych odniosła się również Ortagus, stwierdzając, że „konwencja nakazuje dyplomatom przestrzegać praw państwa przyjmującego i stosować się do zasady nieingerencji w wewnętrzne sprawy państw gospodarzy (…) USA nie będą tolerować naruszania swojej suwerenności przez Chiny, zastraszania swoich obywateli, kradzieży amerykańskich miejsc pracy, niesprawiedliwych praktyk biznesowych i innych skandalicznych zachowań”.
Konwencja wiedeńska o stosunkach dyplomatycznych była również wspominana w kontekście kolejnego sporu na linii Waszyngton – Pekin, a więc powrotu amerykańskich dyplomatów do Chin, konkretnie braku porozumienia w kwestii kwarantanny i testowania personelu amerykańskich urzędników w Państwie Środka. Część chińskich komentatorów uważa, że decyzja o zamknięciu konsulatu w Houston ma mieć związek z tym właśnie konfliktem.
Jeszcze w piątek chiński MSZ apelował do Waszyngtonu o wycofanie się z „błędnej”, jak to ujęto w oświadczeniu, decyzji – jednak jeszcze tego samego dnia chińskie ministerstwo spraw zagranicznych nakazało zamknięcie amerykańskiego konsulatu generalnego w Chengdu. Placówka ma zamknąć swe podwoje w ciągu trzech dni. Zdaniem chińskiego MSZ-u jest to „uzasadniona i legalna odpowiedź na nierozsądne działania” Waszyngtonu. Co ciekawe, w piątek media informowały, że konsulat w Houston nadal działa – i zdaniem jego pracowników będzie działać dalej.
W piątek z kolei w ręce amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości została przekazana obywatelka Chin Juan Tang, pracownica University of California w Davis. Dzień wcześniej Tang, ścigana przez FBI pod zarzutem zatajenia swojej pracy dla ChALW, schroniła się w chińskim konsulacie w San Francisco. Tang jest czwartym obywatelem Chin zatrzymanym w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w USA; za każdym razem powodem aresztowania było zatajenie związków z chińskimi siłami zbrojnymi.
W nocy z czwartku na piątek czasu polskiego przemówienie na temat Chin wygłosił Mike Pompeo. Było to kolejne – czwarte już – przemówienie z serii wygłoszonych w ostatnich tygodniach przez wysokich rangą przedstawicieli amerykańskiej administracji (O’Brien, Barr, Wray), których przedmiotem były Chiny. Jednak czwartkowe przemówienie Mike’a Pompeo było nie tylko klamrą spinającą kwestie poruszone przez wspomnianych wyżej amerykańskich urzędników, nie tylko podsumowaniem i afirmacją ostatnich decyzji Waszyngtonu, eskalujących konflikt z Chinami; przemówienie w bibliotece im. Richarda Nixona w kalifornijskim mieście Yorba Linda było symbolicznym zakończeniem ery rapprochementu z Chinami. Ery, którą Pompeo podsumował następującymi słowy: „Czym możemy się pochwalić, co możemy pokazać teraz, 50 lat od momentu, gdy zaczęliśmy współpracować z Chinami? (…) widzimy wzrost potęgi chińskiej armii, (…) wyzysk amerykańskiego przemysłu, (…) naruszenia praw człowieka w Hongkongu i Sinciangu (…) musimy spojrzeć prawdzie w oczy, jeżeli chcemy żyć w wolnym XXI wieku (zwróćmy uwagę: nie w pokojowym XXI wieku!), który nie stanie się »chińskim stuleciem«, o którym marzy Xi Jinping, musimy odrzucić stary paradygmat bezwarunkowej współpracy z Chinami. Nie możemy go kontynuować i nie możemy do niego wrócić”.
Pompeo przywołał więc w Yorba Linda (miejscu urodzenia Richarda Nixona) historyczną decyzję 37. prezydenta USA i związane z nią nadzieje na demokratyzację Chin, która miała być rezultatem dopuszczenia Państwa Środka do uczestnictwa w zglobalizowanej gospodarce. „Nixon zrobił to, co uważał za najlepsze w tamtym momencie”, wyjaśnia Pompeo, „jednak nadzieje USA nie spełniły się”, wręcz przeciwnie: polityka prowadzona względem Chin przez Zachód „sprawiła, że Chiny odbiły się od dna, a następnie zaczęły gryźć rękę, która je żywiła (…) Chiny od dekad szukają sposobu na osiągnięcie pozycji hegemona – nie możemy do tego dopuścić”.
W swoim wystąpieniu Pompeo przedstawił tour d’horizon po ostatnich decyzjach Waszyngtonu; od uznania roszczeń terytorialnych Pekinu wobec formacji na Morzu Południowochińskim za bezzasadne przez ograniczenie wiz dla studentów (zdaniem sekretarza „wielu chińskich studentów przyjeżdżających do USA wcale nie jest tu, aby studiować, ale aby kraść naszą własność intelektualną”) po zamknięcie konsulatu w Houston.
Co warte odnotowania, Pompeo zdawał się ostrzegać również amerykański biznes przed inwestowaniem w Państwie Środka („ostrzegliśmy nasze firmy, że prowadząc biznes w Chinach, świadomie lub nieświadomie pomagają Pekinowi łamać prawa człowieka. Agencje federalne pracują nad informowaniem prezesów naszych firm o zachowaniu łańcuchów dostaw w Chinach”), uderzając w tony bardzo podobne do tych wspomnianych niedawno przez prokuratora generalnego Barra, który w ubiegłym tygodniu oskarżał amerykański biznes o nielojalność i ekonomiczny appeasement Chin (podobnie krytyczne tezy wygłaszał także doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien).
Sekretarz stanu podkreślił również, że warunkiem sine qua non powodzenia nowej amerykańskiej strategii jest „upodmiotowienie i współpraca z chińskim społeczeństwem, które nie ma nic wspólnego z KPCh”. Nie jest to pierwszy raz, gdy przedstawiciele amerykańskiej administracji prezentują tego rodzaju pogląd, próbując wbić klin pomiędzy KPCh a chińskie społeczeństwo – każdorazowo budzi to irytację Pekinu. Jednak jego zdaniem nawet i to nie wystarczy; niezbędna jest skoordynowana i zdecydowana reakcja wspólnoty międzynarodowej („szczególnie ważna dlatego, że – jak słusznie zauważył Pompeo – Chiny, w przeciwieństwie do ZSRR, są integralną częścią globalnej gospodarki”), która powinna się domagać „równego traktowania i transparentności, co pozwoli na ochronę wspólnych wartości przed mackami KPCh”. Tylko taka postawa pozwoli na ostateczny triumf i „ochronienie słodkiego ideału wolności”.
Pompeo skrytykował także „jednego z naszych sojuszników w NATO, który nie zdecydował się zareagować na chińskie praktyki, „z obawy o dostęp do chińskiego rynku”; nie ryzykując zbyt wiele, założyć można, że mowa jest tu o Niemczech.
Prawdziwą klamrą kompozycyjną było jednak skierowane do Pompeo pytanie o rolę, którą mogłaby odegrać w tym wszystkim Rosja; w końcu to w nią właśnie wymierzony był „sojusz” Waszyngtonu i Pekinu. Prowadzący rozmowę zapytał Pompeo, czy istnieje dzisiaj szansa, aby nakłonić Rosję do bitwy i sprawić, aby stała się „nieubłaganie szczera” wobec Chin; otóż zdaniem sekretarza stanu USA szansa taka istnieje. „Są kwestie, w których musimy z Rosją współpracować, zaczynając od umów rozbrojeniowych (…) leży to w naszym wspólnym interesie (…) to właśnie ten rodzaj współpracy, skupiający się na wielkich wyzwaniach strategicznych pozwoli na uczynienie świata bezpieczniejszym (…) powinniśmy współpracować z Rosją, aby uczynić pokój bardziej wiarygodnym rezultatem nie tylko dla USA, ale dla całego świata”.
Rzecznik prasowy ministerstwa spraw zagranicznych Chin Wang Wenbin stwierdził, że przemówienie szefa Departamentu Stanu było „standardowym zestawem amerykańskich kłamstw na temat Chin”.
Pompeo wygłosił więc mowę, którą wielu komentatorów uznaje za symboliczną, oznajmiającą koniec ery globalizacji – i początek nowej zimnej wojny, którą to wojną będzie musiało skutkować daleko idące zerwanie więzów ekonomicznych łączących oba kraje. Nawiasem mówiąc, ów pęd do „decouplingu” ma również swoje dobre strony. Obecnie oba państwa są głęboko powiązane zarówno interesami ekonomicznymi, jak i sporami ideologicznymi takimi jak konflikt na tle Hongkongu czy Tajwanu. Fakt, że państwa wchodzące w okres długotrwałej rywalizacji o charakterze gry o sumie zerowej mają tak wiele punktów stycznych, jest receptą na dalszą eskalację; brak czerwonych linii, jasno wytyczonych stref interesów czy chociażby sprawdzonych kanałów strategicznych (vide: czerwcowa próba ich nawiązania przez Pompeo i Yanga Jiechi na Hawajach) sprawia, że wiarygodny stanie się scenariusz eskalacji niekontrolowanej i niezamierzonej pomiędzy tymi dwoma państwami. Im szybciej więc dojdzie do decouplingu i im szybciej zacznie obowiązywać paradygmat zimnowojenny, tym bardziej stabilna stanie się rywalizacja pomiędzy Pekinem i Waszyngtonem. Niestety, do tego droga jest jeszcze daleka, a okazji do eskalacji z pewnością nie zabraknie – szczególnie na Morzu Południowochińskim.
W sobotę siły powietrzne ChALW rozpoczną dziewięciodniowe ćwiczenia, które zostaną przeprowadzone na wodach Morza Południowochińskiego, na południe od półwyspu Lejczou. To kolejne już ćwiczenia chińskiego lotnictwa w ostatnich dniach; w ubiegłym tygodniu Pekin zadecydował o wysłaniu dodatkowych samolotów na wyspę Yongxing (największą z Wysp Paracelskich); w kontekście ubiegłotygodniowego stanowiska Departamentu Stanu na temat roszczeń w obrębie Morza Południowochińskiego warto dodać, że prawa do wspomnianej wyspy kontrolowanej od 1956 roku przez ChRL roszczą sobie również Tajwan i Wietnam.
W czwartek z kolei w pobliżu Wysp Andamańskich na Oceanie Indyjskim rozpoczęły się wspólne manewry okrętów marynarki wojennej USA (konkretnie lotniskowca USS Nimitz) i Indii. W tym samym czasie drugi z amerykańskich lotniskowców znajdujących się w regionie Indo-Pacyfiku, USS Reagan, rozpoczął ćwiczenia z okrętami Japońskich Morskich Sił Samoobrony oraz Royal Australian Navy. Tak więc w tym samym czasie – choć nie w tym samym miejscu – trenowały wszystkie cztery państwa należące do inicjatywy Quad. Skoro już o Wuad mowa, to warto wspomnieć, że w środę Pompeo zaapelował do New Delhi o „zmniejszenie zależności od Chin, w szczególności w zakresie technologii telekomunikacyjnych czy sprzętu medycznego”.
We wtorek sekretarz obrony USA Mark Esper odniósł się do pojawiających się plotek, jakoby Stany Zjednoczone rozważały wycofanie części żołnierzy stacjonujących w Korei Południowej, na co ma nalegać Donald Trump. Pentagon miał nawet przedstawić prezydentowi „listę opcji” pozwalającą na ograniczenie liczby amerykańskiego personelu na Półwyspie Koreańskim. Esper zdementował te pogłoski, ale przyznał jednocześnie, że możliwe jest przekształcenie obecności stałej w rotacyjną.
Przypomnijmy: od 2018 roku pomiędzy Seulem a Waszyngtonem toczy się spór dotyczący tego, kto ma ponosić koszty stacjonowania amerykańskich żołnierzy w Republice Korei. Administracja Trumpa (a być może raczej sam Donald Trump) życzyłaby sobie, aby Seul płacił około pięciu miliardów dolarów rocznie za obecność 28 500 żołnierzy USA; jak na razie Koreańczycy zgodzili się na zapłacenie niecałego miliarda dolarów.
Wreszcie, co również warte jest odnotowania, Esper wcielił się w rolę „dobrego policjanta”, stwierdzając, że chciałby złożyć wizytę w Chinach jeszcze w tym roku, aby „poprawić współpracę oraz oznajmić i wyjaśnić nasze intencje, co pozwoliłoby na otwarte prowadzenie rywalizacji w systemie międzynarodowym” – a więc, innymi słowy, wyznaczyć czerwone linie.
UK VS CHRL
Dzień przed poinformowaniem Pekinu o zamknięciu konsulatu w Houston Mike Pompeo wizytował Londyn, gdzie spotkał się ze swoim odpowiednikiem, Dominikiem Raabem. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, co było tematem przewodnim spotkania, to pierwsze słowa sekretarza stanu z pewnością je rozwiały; „zaczęliśmy od wyzwania, jakie stanowi Komunistyczna Partia Chin i wirus COVID-19, który pochodzi z Wuhan w Chinach. W imieniu Amerykanów chciałbym złożyć kondolencje wszystkim Brytyjczykom, którzy utracili kogoś z powodu tej pandemii, którą można było powstrzymać. Wykorzystanie przez KPCh tej katastrofy do osiągnięcia własnych celów było haniebne. Zamiast pomóc światu, sekretarz Xi pokazał światu prawdziwe oblicze KPCh. Widzieliśmy, jak zmiażdżono wolność Hongkongu, jak KPCh ciemiężyła sąsiadów, prowadziła militaryzację Morza Południowochińskiego i jak wywołała konfrontację z Indiami”.
Tak więc w przemówieniu Pompeo w Londynie, podobnie zresztą jak w innych wygłoszonych w ostatnich dniach, lejtmotywem były Chiny; wszystko inne – Iran, umowa handlowa z Wielką Brytanią, Rosja czy przyszłość NATO – to były jedynie zapiski na marginesie, którym Pompeo poświęcił w Wielkiej Brytanii kilka słów.
Nawiasem mówiąc, w czwartek brytyjskie media informowały, że Raab nakazał zmniejszenie budżetu na pomoc międzynarodową o 2,9 miliarda funtów, z czego, zdaniem „Evening Standard” najbardziej obcięta ma zostać pomoc Chinom. Asumpt do podjęcia decyzji miały dać niedawne informacje o przekazaniu w 2018 roku Państwu Środka ponad 71 milionów funtów w różnorakich funduszach; część pieniędzy miała trafić do firm konkurujących bezpośrednio z brytyjskimi przedsiębiorstwami.
W ubiegłą sobotę ambasador Chin w Zjednoczonym Królestwie skrytykował plan wysłania przez Londyn lotniskowca HMS Queen Elisabeth na Morze Południowochińskie. „Po brexicie Wielka Brytania z pewnością chciałaby dalej odgrywać znaczącą rolę na świecie (…) w ten sposób tego nie zrobi”. Warto dodać, że w kontekście przebazowania brytyjskiego lotniskowca na Pacyfik mówi się nawet o jego stałym tam stacjonowaniu, co z pewnością musi budzić obawy Pekinu.
Tymczasem brytyjski minister edukacji Gavin Williamson stwierdził, że chociaż Wielka Brytania „chce współpracować z Chinami”, to musi jednocześnie pokazać, że jest globalnym liderem, czemu służyć ma przyjęcie trzech milionów Hongkończyków. „Dlatego właśnie sygnalizujemy Chinom, że nie akceptujemy tego rodzaju zachowań i będziemy się im głośno sprzeciwiać”. Tymi słowy zmianę kursu Londynu wobec Pekinu podsumował natomiast konserwatywny parlamentarzysta Tobias Ellwood (który, nawiasem mówiąc, jest również przewodniczącym parlamentarnej komisji obrony Wielkiej Brytanii): „Chciałbym zobaczyć całościową zmianę nastawienia do Chin (…) biorąc pod uwagę, że zbliżamy się do sytuacji zimnowojennej, będziemy musieli współpracować z naszymi sojusznikami”.
W poniedziałek Dominic Raab poinformował o natychmiastowym zawieszeniu umowy ekstradycyjnej z Chinami. Raab zapowiedział również, że Hongkong zostanie objęty embargiem na broń nałożonym na Chiny kontynentalne w 1999 roku.
Na tym tle niemal koncyliacyjnie brzmią słowa premiera Borisa Johnsona, który stwierdził, że „Chiny są geopolitycznym olbrzymem i ogromnie istotnym czynnikiem zarówno dla nas, jak i naszych wnuków (…) musimy wypracować odpowiednio dopasowaną odpowiedź, ale nie zamierzamy odżegnywać się od polityki współpracy z Pekinem. Nie pozwolę na przyprawienie sobie gęby sinofoba”.
Warto dodać, że w czwartek Chiny zagroziły, że przestaną uznawać za ważne paszporty BN(O), czyli British National (Overseas) posiadane przez część mieszkańców Hongkongu, które niezbędne są do uzyskania prawa do przebywania na terytorium Wielkiej Brytanii.
COVID-19
Do soboty na całym świecie zanotowano ponad 16 milionów przypadków zachorowań oraz niemal 650 tysięcy zgonów na COVID-19. W piątek w samych tylko Stanach Zjednoczonych wykryto ponad 78 tysięcy nowych zachorowań; od początku pandemii stwierdzono w sumie ponad 4,2 miliona zachorowań i niemal 150 tysięcy zgonów. W Brazylii na nowego koronawirusa zachorowało niemal 2,35 miliona ludzi (w piątek ponad 58 tysięcy nowych przypadków); w Indiach ponad 1,3 miliona (w sam piątek niemal 50 tysięcy). Szybko rośnie liczba zachorowań w RPA oraz w Izraelu (co jest interesujące, ponieważ kraj ten już w styczniu i lutym wprowadził dość poważne obostrzenia mające ograniczyć rozwój pandemii). W pierwszym z tych dwóch państw liczba dziennych zachorowań oscylowała w ostatnich dwóch tygodniach w okolicach 12–13 tysięcy (w sumie ponad 400 tysięcy); w drugim, liczącym przecież zaledwie niecałe dziewięć milionów ludzi, w ostatnich 14 dniach wykrywano ponad tysiąc zakażeń dziennie (razem ponad 58 tysięcy).
W dobiegającym końca tygodniu opublikowane zostały dane na temat aktywności przemysłowej (Purchasing Managers Index, PMI) w szeregu państw. W większości wypadków odnotowano wyniki powyżej brzegowej wartości 50 punktów; odbicie było zauważalne szczególnie w usługach. W Niemczech PMI dla przemysłu, usług oraz zbiorcze wyniosło odpowiednio 50 (w ubiegłym miesiącu 45,2), 56,7 (47,3) oraz 55,5 (47,0). W odniesieniu do Niemiec można mówić o czymś więcej niż tylko odbiciu następującym po poluzowaniu obostrzeń pandemicznych; wskaźnik zbiorczy osiągnął nad Łabą najwyższy poziom od niemal dwóch lat; PMI dla przemysłu przekroczyło barierę 50 punktów po raz pierwszy od grudnia 2018 – to ostatnie jest szczególnie ważne dla zależnej od eksportu gospodarki niemieckiej, dobry wynik sugeruje bowiem poprawiającą się koniunkturę międzynarodową.
We Francji: 52 (52,3), 57,8 (50,7), 57,6 (51,7) – także nad Sekwaną lipcowe wyniki okazały się lepsze nie tylko od przewidywań ekonomistów, ale (w przypadku usług) również lepsze niż wyniki francuskiej gospodarki w całym 2019 roku. Dla całej UE wskaźniki PMI wyniosły 53,6 (50,1), 55,1 (48,3), 54,8 (48,3). Dla Wielkiej Brytanii było to 53,6 (50,1), 56,6 (47,1), 57,1 (47,7).
Mniej powodów do optymizmu niż Niemcy ma inny kraj w znacznym stopniu zależny od eksportu, czyli Japonia, która zanotowała w czerwcu kolejny dwucyfrowy spadek eksportu, tym razem o 26% (28,3% w maju). Niemal o 63% spadł eksport samochodów do Stanów Zjednoczonych; ogółem eksport do USA zmniejszył się o 46,6%; do UE o 28,4%, do Azji o 15,3%. Na tym tle znacznie lepiej prezentuje się eksport do największego partnera handlowego Japonii – Chin. Do czerwca japońskie przedsiębiorstwa wyeksportowały do Chin jedynie o 0,2% mniej towarów niż w analogicznym okresie rok temu.
Jeżeli wierzyć raportowi Reutersa, gospodarka Japonii skurczy się w 2020 roku o 5,3%, aby urosnąć o 3,3% w roku przyszłym. Według opublikowanych w czerwcu prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego roczny spadek PKB w ujęciu globalnym ma wynieść 4,9%; warto wspomnieć, że w kwietniu IMF przewidywał spadek o 3%. Korea Południowa zanotowała tymczasem w drugim kwartale bieżącego roku spadek PKB o 3,3%; w tym samym okresie eksport zmniejszył się aż o 16,6%. Gospodarka Australii natomiast skurczy się w analogicznym okresie o 7%; przewiduje się, że w całym 2020 roku Canberra zanotuje spadek produktu krajowego brutto o około 3,8%, aby w roku kolejnym zwiększyć się o 3,1%.
Na tym tle znacznie gorzej przedstawia się sytuacja w Hiszpanii, gdzie poprawa stanu ekonomii jest „na wczesnym etapie, niekompletna, niepewna i nierówna”; zdaniem tamtejszego banku centralnego w 2020 roku gospodarka skurczy się co najmniej o 11,6% – ale nie jest również wykluczony spadek aż o 15,6%.
Tymczasem 31 lipca wygasają federalne programy pomocowe w USA, stworzone w celu mitygowania skutków ekonomicznych pandemii COVID-19. Republikańska większość w Senacie pracuje nad utworzeniem nowego planu pomocowego, który miałby wynieść jeden bilion dolarów – obecnie jednak nawet samym Republikanom nie udało się wypracować spójnej propozycji – a pamiętać należy, że propozycja będzie musiała zostać zaakceptowana przez Izbę Reprezentantów, gdzie większość mają Demokraci. Ci ostatni życzyliby sobie, aby przyjęty został ich program, który wart jest, bagatela, trzy biliony dolarów. Zdaniem komentatorów szanse na osiągnięcie porozumienia przed końcem lipca są bardzo niewielkie.
Tymczasem sytuacja epidemiczna w Stanach staje się coraz gorsza; już 34 stany notują wzrost zachorowań na COVID-19; sam Donald Trump, który kreśli zazwyczaj optymistyczne wizje powrotu amerykańskiej gospodarki do normalnego funkcjonowania, stwierdził we wtorek, że „sytuacja najprawdopodobniej jeszcze się pogorszy, zanim ulegnie poprawie”.
UE
Po dwóch latach od rozpoczęcia rozmów, a także po trwającym cztery dni szczycie, przywódcy państw członkowskich Unii Europejskiej wynegocjowali ostateczną wersję ram finansowych na lata 2021–2027. Kwestie finansowe budzą w Unii zawsze poważne konflikty, jednakże tym razem spory były poważniejsze niż zwykle, a szczyt był drugim po szczycie nicejskim z 2000 roku najdłuższym w historii UE.
Bez wątpienia podjęte decyzje należy uznać za przełomowe. Wszyscy, łącznie ze „skąpą czwórką”, zgodzili się na to, aby wspólnota miała możliwość zaciągania długów. Jest to krok wpisujący się w plany polityczne zwolenników federalizacji, choć w obecnej sytuacji politycznej należy stwierdzić, że jeszcze o samej federacji nie przesądza. Łączna wartość wynegocjowanego pakietu to 1,82 biliona euro, z czego 750 miliardów będzie przeznaczone na fundusz odbudowy. Jedną z głównych grup, które hamowały osiągnięcie porozumienia, była wspomniana „skąpa czwórka”, która ostatecznie zgodziła się na przeznaczenie 390 miliardów na bezzwrotne granty, a 360 na pożyczki dla państw członkowskich. Jednak to nie tylko te państwa podnosiły temperaturę sporu. W sobotę późnym wieczorem prezydent Macron zagroził, że wyjedzie z Brukseli bez podpisanego budżetu. Miał już nawet wydać polecenie, aby przygotowano jego samolot.
Ostateczna wersja dokumentu różni się od propozycji przedstawianych od 2018 roku. Znacząco obniżono fundusze na kwestie obronne (pieniądze na mobilność wojskową obniżono o 74%), program Horizon Europe, z którego pieniądze miały być przeznaczone na innowacje, badania i kwestie kosmiczne, został okrojony o 13,5 miliarda z proponowanych jeszcze w maju 94,4 miliarda. Inny, równie ważny program, Digital Europe, którego zadaniem miał być rozwój technologii cyfrowych i sztucznej inteligencji oraz budowa superkomputerów konkurencyjnych dla tych z Chin i USA, został zmniejszony z 8,2 do 6,8 miliarda euro.
Jednym z głównych założeń nowego budżetu było zwiększenie wysiłków na rzecz neutralności emisyjnej wspólnoty. W wyniku negocjacji przypomniano, że do 2050 roku Unia Europejska jako całość będzie musiała być neutralna emisyjnie, a 30% wszystkich wynegocjowanych środków zostało uzależnionych od wypełniania przez państwa celów klimatycznych. Ponieważ jednak Polska nie przyjęła celu dotyczącego neutralności, zgodnie z treścią dokumentu będzie mogła korzystać jedynie z połowy przeznaczonych dla niej środków, chyba że przyjmie cele polityki klimatycznej.
W wieloraki sposób komentowana jest decyzja szefów państw unijnych o powiązaniu wypłacania środków z praworządnością. Choć taki mechanizm faktycznie istnieje, należy stwierdzić, że jest on stosunkowo niejasny i trudny w zastosowaniu, dlatego też Parlament Europejski domaga się doprecyzowania zasad wypracowanych w Brukseli.
Nowe wieloletnie ramy finansowe przewidują nie tylko emisję długu, ale również inne sposoby pozyskiwania potrzebnych funduszy. W dokumencie możemy przeczytać o tym, że wraz z nowym rokiem zostanie wprowadzony podatek od plastików, a w planach Unii można również znaleźć informacje o podatku cyfrowym i podatku od emisji dwutlenku węgla.
Zdaniem Michela Barniera, szefa unijnego zespołu negocjacyjnego ds. brexitu, szanse na podpisanie umowy brexitowej „są niewielkie”. Osią sporu ma być rybołówstwo oraz niezgoda Londynu na ustanowienie „przejrzystych i uczciwych” zasad konkurencji. Bezumowny brexit ma być również spowodowany przez nieelastyczne stanowisko Downing Street 10 w sprawie zmian klimatycznych, ochrony środowiska czy praw pracowniczych, a także mechanizmu arbitrażu i sposobów rozsądzania sporów w obrębie przyszłej umowy. Z kolei główny negocjator Londynu David Frost stwierdził, że podstawowym problemem jest stanowisko Brukseli, która „nie traktuje Wielkiej Brytanii jak niepodległego państwa”. Mimo to Frost uważa, że kompromis może zostać wypracowany do września.
BIAŁORUŚ
Do wyborów na Białorusi zostały już tylko dwa tygodnie. Sztab Swietłany Cichanouskiej wspierany przez żonę Walerego Capkały i szefową kampanii Wiktara Babaryki prowadzi bardzo aktywną kampanię, jeżdżąc po białoruskich miastach i organizują wiece poparcia. Na ostatnim spotkaniu w Witebsku panie zgromadziły osiem tysięcy obywateli, co jest bardzo dużym wynikiem, jak na realia aktywności społecznej na Białorusi.
Od jakiegoś czasu mówiło się również o tym, że po niezarejestrowaniu przez CKW Walery Capkała wyjechał z kraju. Jak podaje część gazet, wraz ze swoimi dziećmi miał pojechać do Rosji.
Również prezydent Łukaszenka nie pozostaje bezczynny i w minionych dniach odwiedził kolejną jednostkę wojskową, a mianowicie Samodzielną Brygadę Specjalną w Marinej Horce. W trakcie spotkania prezydent kolejny raz przekonywał, że współczesne wojny zaczynają się od ruchów ulicznych i kolorowych rewolucji. Wspominał również, że bardzo by nie chciał, aby wojsko musiało zaprowadzać porządek na ulicach, ale nie wyklucza takiej możliwości.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...