Wojna na Pacyfiku. Część 2: Świadomość sytuacyjna

Obrazek posta

(Fot. gcaptain.com)

 

Konfrontacja z Chinami zaczęłaby się od próby utrzymania tych zdolności w obliczu ataków przeciwnika, a następnie przeprowadzenia własnych zadań ofensywnych, w tym przeciwko szeroko pojętej świadomości sytuacyjnej i operacyjnej sił zbrojnych Chin. Przede wszystkim chodzi tu o satelity i instalacje umieszczone w kosmosie, ale także inne systemy wykrywania dalekiego zasięgu, umożliwiające kontrolę sytuacji poza tzw. linię horyzontu przy wykorzystaniu refleksu transmisji fal w jonosferze.

Chiny, pomimo posiadania własnego rozpoznania kosmicznego, nie są od niego uzależnione. Działając w korzystnej dla swoich działań i planów geografii wojskowej, mogą wykorzystywać lądowe systemy łączności, dowodzenia i kierowania walką, w dodatku schowane pod ziemią i umocnione (lub zlokalizowane w górach i tunelach), wielowarstwowe systemy rozpoznania morskiego na okrętach, okrętach podwodnych i dronach patrolujących morza przybrzeżne. Ponadto Chińczycy korzystają z ogromnej floty cywilnej i handlowej, w tym rybackiej, pływającej po morzach przybrzeżnych Azji.

Wykorzystanie samolotów wczesnego ostrzegania pozwoliłoby Chińczykom na utrzymanie względnej przewagi, gdyż działania te odbywałyby się nad ich własnym terytorium, przy asyście chińskich samolotów bojowych i obrony przeciwlotniczej. Tu ponownie geografia wojskowa regionu potencjalnego konfliktu decyduje o sile Chin.

 

Słabość USA ujawnia się też w wypadku cyberwojny ‒ ze względu na jej naturę łatwiej jest być stroną ofensywną takiej konfrontacji. Na dodatek globalna obecność wojskowa USA i związana z nią sieć logistyczna oparta na otwartej, często cywilnej, informatyce oferuje przeciwnikowi wiele łatwych wejść. Tym samym obie strony mogą prowadzić intensywne działania ofensywne w cyberprzestrzeni, w połączeniu zapewne z atakami kinetycznymi na wybrane punkty w systemie.

 

Zdolności uderzeniowe USA i Chin różnią się w sposób znaczący, co wynika z traktatu INF, który zabronił USA i Rosji ofensywnych systemów rakietowych bazowania lądowego. Teraz Amerykanie się z niego wycofują, ale na razie wciąż opierają się na samolotach załogowych i lotnictwie pokładowym oraz rakietach manewrujących. Chiny opierają się na rakietach balistycznych (głównie wystrzeliwanych z trudnych do wykrycia i zniszczenia wyrzutni mobilnych) oraz, w mniejszym stopniu, na rakietach manewrujących, wystrzeliwanych przez samoloty, okręty i okręty podwodne. W najmniejszym stopniu Chiny polegają natomiast na swoim lotnictwie uderzeniowym. Zatem amerykańskie możliwości w dużym uproszczeniu byłyby uzależnione od zdolności samolotów do osiągnięcia punktów użycia uzbrojenia, co w większości wypadków wymagałoby pokonania zintegrowanej, nowoczesnej i wielowarstwowej obrony chińskiej na kontynencie i wtargnięcia głęboko w terytorium Chin.

To bardzo trudne zadanie, zważywszy na ogromne dystanse na zachodnim Pacyfiku w korelacji z małą liczbą amerykańskich platform uderzeniowych klasy stealth, zdolnych do penetracji nowoczesnej zintegrowanej obrony powietrznej, ze zbyt krótkim zasięgiem większości samolotów amerykańskich, strukturą obecnego i przyszłego lotnictwa taktycznego USA (za mało samolotów o dużym zasięgu) oraz rosnącą chińską zdolnością do niszczenia wysuniętych baz i lotniskowców, z których Amerykanie mogliby dokonywać operacji lotniczych przeciw siłom chińskim.

Atakowanie zaś celów ruchomych lub umocnionych rakietami manewrującymi dalekiego zasięgu (Tomahawk) czy nawet inną bronią precyzyjną z oddalenia (stand-off) jest mniej efektywne bojowo.

 

Ponadto chińskie rakiety balistyczne mają krótki okres przelotu do osiągnięcia celu, co redukuje czas na reakcję i obronę i czyni coraz bardziej skomplikowane systemy bardzo drogimi. Jedna antyrakieta jest droższa niż rakieta balistyczna, a zasoby Chin są ograniczone i muszą być dyslokowane tylko do obrony najważniejszych, punktowych miejsc.

Zważywszy na rosnącą liczbę rakiet w arsenale Chin, możliwy jest zatem tzw. atak saturacyjny, czyli taki, który swoją intensywnością (dziesiątki i setki rakiet w krótkim czasie) umożliwi pokonanie drogich systemów namierzania i zwalczania rakiet balistycznych. W tej chwili obserwujemy dominację ofensywną broni balistycznych nad zdolnościami defensywnymi do ich zwalczania. Zatem teoretycznie najlepszą metodą jest niszczenie wyrzutni, ale jest to zadanie bardzo trudne ze względu na mobilność chińskich wojsk rakietowych, ich preferowaną lokalizację (góry i tunele), nowoczesną i zintegrowaną obronę powietrzną oraz samą liczbę (liczoną w tysiącach) wyrzutni i rakiet.

Koncepcja wojny powietrzno-morskiej nakazuje podjąć akcje obronne przed atakiem rakietowym: obrona rakietowa punktowych najważniejszych miejsc wobec niesaturacyjnych, niedużych ataków, umocnienie lądowych baz i lotnisk, rozproszenie baz i lotnisk w regionie, stworzenie fałszywych celów oraz poszerzenie zdolności do szybkiej naprawy pasów i urządzeń.

 

Poważny problem stoi przed marynarką wojenną USA: jak uchronić lotniskowce i operujące z nich lotnictwo pokładowe przed zniszczeniem i jednocześnie prowadzić operacje bojowe blisko wybrzeży Chin? Sam fakt pozostawania w ruchu na morzu czyni je niełatwymi celami, ale Chińczycy, według coraz bardziej wiarygodnych źródeł, opanowali metodę niszczenia lotniskowców będących w ruchu na morzu z bardzo dużej odległości, co jest nie lada wyczynem technologicznym. Jeśli to prawda, to w chwili obecnej obrona lotniskowców musiałaby polegać na relatywnie niewielkiej, a na pewno wyczerpywalnej, liczbie antyrakiet okrętów osłony grupy bojowej oraz na zakłócaniu skomplikowanego procesu namierzania i naprowadzania pocisków na ruchomy cel (co w amerykańskim żargonie wojskowym nazywa się: breaking the kill chain).

 

Co najmniej dyskusyjna jest obecnie zdolność lotnictwa USA do penetracji nowoczesnej, zintegrowanej obrony powietrznej Chin i uderzania na cele w głębi tego kraju. Obrona ta jest zlokalizowana przede wszystkim na wybrzeżu i w okolicach Pekinu. Omawiana już wyżej asymetryczność teatru operacji, wynikająca z geografii oraz systemów bojowych, powoduje, że Amerykanie nie są w stanie przeprowadzić bardzo szybkiego uderzenia na dowolny cel w Chinach (wymagający np. według danych z rozpoznania natychmiastowego uderzenia) bez długich przygotowań (planowania, tankowania w powietrzu, przebicia się przez obronę oraz zaraz potem użycia poddźwiękowych rakiet manewrujących lub innych wolno lecących pocisków odpalanych z pewnej odległości od celu – tzw. stand off, rzadziej bezpośrednio nad celem). Tymczasem strona chińska może to uczynić dosłownie od razu.

 

Słabością w obronie powietrznej Chin jest rozległość granic państwa. Gdyby istniała możliwość wyprowadzania uderzeń lotniczych nie tylko z kierunku morza, znacząco ułatwiłoby to operacje bojowe przeciw Chinom, a w szczególności uderzenia z kierunku północno-wschodniego (nad terytorium Rosji).

 

Jednym z celów prowadzących do zwycięstwa jest kontrola przestrzeni morskiej przez USA oraz uniemożliwienie marynarce wojennej Chin obecności na morzach. Już teraz Państwo Środka w pierwszym łańcuchu wysp dysponuje potężnymi możliwościami, w tym do monitorowania sytuacji i utrzymywania odpornej i stałej świadomości sytuacyjnej opartej na bezpilotowych dronach, okrętach oraz satelitach w kosmosie, jak również sensorach podwodnych do wykrywania i zwalczania okrętów podwodnych przeciwnika. Chiny intensywnie usiłują uzyskać dominację w tej domenie także w drugim łańcuchu wysp.

 

W zakresie wojny podwodnej przewagę mieliby jednak Amerykanie, dysponujący najnowocześniejszą flotą podwodną (i najbardziej akustycznie cichą – o rząd wielkości) na świecie oraz doskonale przygotowanym personelem. W razie wojny pierwszym jej zadaniem byłoby zwalczanie chińskich okrętów podwodnych, zaminowanie wejść do chińskich portów, neutralizacja sensorów, rurociągów i kabli komunikacyjnych w wodach przybrzeżnych Chin, co zresztą wymagałoby sporej pracy wywiadowczej jeszcze przed wybuchem otwartego konfliktu.

 

Po pokonaniu i „zrolowaniu” chińskiej architektury A2AD do większego udziału w bombardowaniu celów w Chinach kontynentalnych zostałoby przeznaczone lotnictwo pokładowe z lotniskowców oraz okręty nawodne, które bez neutralizacji zdolności A2AD mogłyby być zniszczone podczas operacji blisko wybrzeży Chin.

Ewentualna wojna podwodna w XXI wieku będzie miała istotne znaczenie dla kontroli morza lub uniemożliwienia przeciwnikowi korzystania z niego. W ramach tzw. wertykalnego poszerzenia działań morskich wraz z rozwojem technologii w XX wieku w wojnie morskiej obok samolotów pojawiły się okręty podwodne, a w późniejszym czasie satelity umieszczane na orbicie. Następnie już w XXI wieku dołączyły do nich drony bezpilotowe, zdolne do długotrwałego patrolowania ogromu wód mórz i oceanów, polujące na okręty podwodne.

Obecnie Chiny planują użycie konwencjonalnej floty okrętów podwodnych do obrony wybrzeża i własnych portów, przecinania linii komunikacyjnej przeciwnika, a pomiędzy pierwszym a drugim łańcuchem wysp aż po kres Morza Filipińskiego do trudnego zadania atakowania lotniskowcowych grup bojowych US Navy. Ponadto zamierzają przeznaczyć swoje okręty do ofensywnych operacji minowania oraz wywiadu elektronicznego i akustycznego. Ponadto PLAN dysponuje okrętami nuklearnymi przenoszącymi pociski balistyczne, zapewniające Chinom szanse na atak odwetowy, co ma dawać poczucie odporności na amerykański atak nuklearny. Jednocześnie okręty chińskie nie dysponują nowoczesnymi zdolnościami zwalczania okrętów podwodnych przeciwnika.

 

Amerykanie używają swojej potężnej floty podwodnej (w pełni nuklearnej) przede wszystkim do zwalczania innych okrętów podwodnych i prowadzenia rozpoznania elektronicznego oraz do zwalczania celów lądowych rakietami manewrującymi, a także oczywiście do wystrzeliwania rakiet balistycznych na wypadek wojny nuklearnej, co jest czynnikiem odstraszania potencjalnego przeciwnika od próby eskalacji nuklearnej. W chwili obecnej flota podwodna USA dysponuje swobodą operowania nawet w wodach przybrzeżnych Chin i jest to bodajże największa przewaga USA ze wszystkich obszarów rywalizacji z Chinami w ramach ewentualnej wojny powietrzno-morskiej.

 

Chiny stoją przed dylematem, czy rozwijać podwodną flotę nuklearną w celu próby przebicia się przez amerykańską odległą blokadę na Malakce i cieśninach indonezyjskich, zamykających dostęp do Oceanu Indyjskiego i odcinających linie komunikacyjne Chin na tym oceanie, czy ‒ w drugiej kolejności ‒ rozwijać zdolności uderzeń rakietami manewrującymi z okrętów podwodnych na cele lądowe.

Po bliższej analizie geografii morskiej na zachodnim Pacyfiku można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z dwoma środowiskami dla prowadzenia wojny podwodnej. Pierwsze to płytkie wody przybrzeżne wzdłuż wybrzeża Chin – Morze Żółte, Wschodniochińskie oraz północna część Morza Południowochińskiego. Cechami wybrzeża są złe (trudne, głośne, utrudniające wykrywanie okrętów podwodnych) warunki akustyczne oraz specyfika przestrzeni powietrznej blisko Chin kontynentalnych, gdzie lotnictwo Państwa Środka może dominować albo przynajmniej uniemożliwić przewagę powietrzną przeciwnikowi, co ma ogromne znaczenie dla możliwości przetrwania w tych wodach okrętów podwodnych.

Drugim rodzajem środowiska dla wojny podwodnej są głębokie wody Morza Filipińskiego pomiędzy pierwszym a drugim łańcuchem wysp i w południowej części Morza Południowochińskiego. Tam panują doskonałe warunki dla wojny podwodnej (jest cicho, akustycznie łatwiej wykryć okręt podwodny, a i przestrzeń powietrzna na pewno nie będzie kontrolowana przez lotnictwo chińskie z powodu pokaźnej odległości od kontynentu).

 

Tajwan jest wysunięty z pierwszego łańcucha wysp w kierunku Chin właściwych, co oznacza, że nietrudno będzie zdominować przestrzeń powietrzną Tajwanu, operując z Chin. Trzy główne wyjścia morskie z pierwszego do drugiego środowiska wojny podwodnej to: Riukiu na północny wschód od Tajwanu, cieśnina Luzon na południowy wschód od Tajwanu i na południe głęboko w kierunku akwenu Morza Południowochińskiego, pomiędzy Wietnamem a Filipinami.

 

Jak już wspomniano, zadaniem Chin w wojnie będzie obrona własnych portów oraz przecinanie komunikacji amerykańskiej i japońskiej, w tym handlowej i logistycznej, ze szczególnym uwzględnieniem agresywnej operacji minowej. Drugim zadaniem będzie uniemożliwienie wzięcia udziału USA w przyjściu z pomocą sojusznikom w razie wojny tychże z Państwem Środka (przede wszystkim chodzi o Tajwan, lecz nie tylko). W pierwszym środowisku (blisko wybrzeża Chin, w niełatwych akustycznie wodach, gdzie trudniej będzie wykryć chińskie okręty przez dysponujące przewagą siły amerykańskie) będzie to polegało na zwalczaniu amerykańskiej floty podwodnej blisko samych Chin. W drugim będzie to raczej polegało na zwalczaniu floty nawodnej, w tym w szczególności lotniskowcowych grup bojowych. Amerykanie z kolei będą czatować na przeciwnika blisko jego portów oraz wokół Tajwanu, wykorzystując swoją ogromną przewagę technologiczną oraz taktyczną w wojnie podwodnej.

Polowanie na amerykańskie (i japońskie) lotniskowce będzie trudnym wyzwaniem. Po pierwsze okręty podwodne muszą wydostać się przez wąskie przejścia pierwszego łańcucha wysp, narażając się na wykrycie ‒ podobnie jak okręty sowieckie w czasie zimnej wojny musiały przejść pomiędzy Islandią a Wielką Brytanią, co kończyło się ich wykryciem dzięki sieci amerykańskich sensorów.

Po drugie muszą mieć zdolności do namierzania lotniskowców na pełnym morzu. Sensory umieszczone na Filipinach i w Wietnamie oraz akustyczne boje morskie powinny wykryć te okręty. Istnieje jednak ryzyko, że w obliczu zarysowującego się kryzysu grożącego wojną okręty chińskie wyjdą prewencyjnie poza pierwszy łańcuch wysp, niewykryte przez systemy rozpoznawcze USA. To wymusi manewry unikowe i obronne lotniskowcami oraz spore dodatkowe zadania dla eskorty grup bojowych lotniskowców.

Co do namierzania okrętów nawodnych USA z dużych odległości, Chińczycy mają już radary obserwujące cele poza linią horyzontu, które niemal w czasie rzeczywistym namierzają ruch okrętów na zachodnim Pacyfiku, także w tym dalszym, drugim środowisku wojny podwodnej. Przy czym w trakcie działań wojennych mogą być one zniszczone przez Amerykanów, próbujących „zrolować” chiński system świadomości sytuacyjnej i dowodzenia, co też będzie się wiązało z oceną ryzyka eskalacji przed podjęciem takiej decyzji.

Zadaniem Amerykanów, już obecnie, w warunkach pokoju, będzie ścisłe śledzenie każdego okrętu chińskiego wychodzącego z portu i zmierzającego w kierunku drugiego środowiska operacji, czyli na Morze Filipińskie i Południowochińskie, aż po drugi łańcuch wysp, gdyż to daje spore szanse szybkiego wygrania wojny ‒ przynajmniej w wymiarze podwodnym ‒ i znacznie redukuje ryzyko grożące najważniejszym okrętom floty i jej zdolnościom projekcji siły, czyli lotniskowcom.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

„Geografia historyczna” – recenzja Jacka Bartosiaka (Podcast)
Weekly Brief 4–10.07.2020
„Ukraiński kochanek” Stanisław Srokowski – miłość w czasach pożogi (Audio)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...