Test samodzielności państwa średniego

Obrazek posta

(Fot. pixabay.com)

 

Zastanawiające jest w tym kontekście, jak zachowałaby się Polska. Nie tylko wobec wybuchu wojny na zachodnim Pacyfiku (to też), lecz w szczególności w sytuacji wojny w państwach bałtyckich. Jak postąpiłaby Polska, zwłaszcza w konkretnej sytuacji wojskowo-strategicznej, gdyby powiedzenie „nie” mogło, owszem, zniszczyć wiarygodność Sojuszu Północnoatlantyckiego i niepodległość państw bałtyckich, choć nie zniszczyłoby Polski.

 

Hugh White dowodzi na przykładzie australijskim, że nieroztropnie jest wchodzić do wojny „z wekslem in blanco”, bez pełnego zrozumienia, jakie są konkretne cele końcowe (nie emocjonalne) wojny, co się w jej wyniku stanie, jakie wiąże się z nią ryzyko i jakie koszty będzie w związku z nią musiało ponieść państwo. Nie lubimy myśleć w tych kategoriach, bo sami siebie przekonaliśmy, a potem utwierdzaliśmy w przekonaniu, że Polska nie może przetrwać bez zachodnich sojuszników.

 

Jak dowodzi White, mocarstwa, manifestując swoją potęgę wobec mniejszych państw, nie czynią tego od razu bezpośrednio i w sposób ostentacyjny. Nie jest to też wcale takie łatwe, nawet bowiem słabe państwa mogą w dużej mierze kontrolować, co się dzieje na ich terytorium. Mocarstwo może co prawda wysłać do państwa słabszego wojsko albo zastosować wobec niego sankcje ekonomiczne.

Jednakże zamiast stosować od razu twarde sankcje w celu wyegzekwowania pożądanego zachowania mocarstwa zwykle najpierw oferują nagrody lub narzucają koszty: na przykład zakupy broni lub nierówne traktaty handlowe. W rzeczy samej głównym miernikiem siły międzynarodowej danego kraju jest jego zdolność do narzucenia kosztów innym państwom za niską dla siebie cenę. Dlatego (i widać to bardzo teraz gdy chwieje się ład światowy) z braku ładu konstruktywistycznego dochodzi do poszukiwania „lewarów”, wiecznej rywalizacji i w rezultacie gry o sumie zerowej między państwami.

Z tego wynika, że nawet słabsze państwa mają zawsze jakieś pole manewru (chyba że są okupowane), pod warunkiem że są gotowe do zapłaty odpowiedniej ceny za wolność manewru.

 

Bez wiarygodności i siły Stanów Zjednoczonych oraz NATO polska polityka musiałaby siłą rzeczy polegać na zachowaniu maksymalnej niezależności za możliwie minimalne koszty, w ciągłym napięciu balansowania wszędzie i na wszystkich kierunkach.

 

Szczęśliwie Rosja jest słaba ekonomicznie, więc nie może wywierać na Rzeczpospolitą presji ekonomicznej. Nie będzie mogła także raczej stosować presji energetycznej, jeśli Polska uniezależni się od jej energii. Niezależność energetyczna jest ważna, bo nie wiąże się ze wzrostem kosztów polityki niezależności. Zarządzanie tą presją w przyszłości na superkontynencie Eurazji będzie wymagało chłodnej kalkulacji i silnych nerwów.

 

Dobrze przygotowane siły zbrojne mogą zapobiec narzuceniu przez obce mocarstwo swojej woli metodą podnoszenia kosztów i zwiększania ryzyka związanego z ewentualnym atakiem. Średnie państwa tak sobie właśnie będą musiały radzić w Eurazji, dysponując własnymi systemami antydostępowymi A2AD.

 

W razie dalszego rozmontowywania ładu konstruktywistycznego z dominującą pozycją Stanów Zjednoczonych jako „światowego żandarma” nastąpi w sposób nieunikniony proliferacja broni jądrowej i środków jej przenoszenia. Australia rozważała pozyskanie takiej broni w latach 50. i 60. XX wieku, zaraz po opuszczeniu Oceanu Indyjskiego i Azji przez Londyn, ale porzuciła ten zamysł w latach 70., gdy w Azji zapanowała Pax Americana. Związane z dużymi kosztami posiadanie broni nuklearnej nie miało większego sensu, gdy Azja pozostawała spokojna, a amerykańskie zobowiązania solidne i wiarygodne.

White przypomina, że broń nuklearną na zachodnim Pacyfiku łatwo mogłaby pozyskać bogata i zaawansowana w pokojowej technologii nuklearnej Japonia. W takiej sytuacji na pewno chciałaby ją mieć także Korea Południowa. Za Koreą następne byłyby Wietnam i Indonezja, a po nich obowiązkowo Australia – z obawy przed Indonezją i oczywiście przed Chinami, zwłaszcza w obliczu braku wiarygodnych gwarancji ze strony morskiej potęgi USA.

 

Przenieśmy się bliżej obszaru bezpieczeństwa Rzeczypospolitej. Tutaj broń nuklearną ma Rosja, Ukraina ją miała, Turcja i Iran mogą mieć. Jeśli Iran lub Turcja by ją posiadły, to tego samego chciałaby także Arabia Saudyjska. Jeśli własną broń nuklearną miałaby Ukraina, to potrzebę posiadania takiej broni poczuliby także Niemcy, zwłaszcza gdyby wojska amerykańskie zniknęły ze Starego Kontynentu.

 

Naturalny proces byłby taki, że i w Warszawie zaczęto by myśleć o atomie. Wobec braku międzynarodowego ładu konstruktywistycznego oraz realnych i wiarygodnych gwarancji i obecności amerykańskiej w Europie Rosja może bowiem grozić Rzeczypospolitej nuklearnie. Bez możliwości udzielenia proporcjonalnej odpowiedzi trudno mówić o polskiej podmiotowości decyzyjnej na pomoście bałtycko-czarnomorskim między Rosją a Niemcami.

Jak dowodzi Hugh White w kolejnym eseju pt. „How to Defend Australia” z 2019 roku, w wypadku Australii wystarczyłyby małe, lecz zdolne do przetrwania ataku prewencyjnego siły jądrowe, które zachowałyby opcję uderzenia odwetowego (second strike capability). Jak pisze White, idea proliferacji broni jądrowej jest „zatrważająca” .

W przypadku Polski, jeśli dalej będą zachodzić fundamentalne zmiany w systemie bezpieczeństwa Eurazji, to może się okazać, że Rzeczpospolita nie dysponuje odpowiedzią chociażby na deeskalacyjne użycie broni jądrowej przez Rosję. Tymczasem może się okazać, że gdy prymat USA odejdzie w przeszłość i powstaną nowe porządki regionalne, tylko państwa z bronią jądrową będą miały zdolność do postawienia się dominującemu mocarstwu regionalnemu w Eurazji. Taka zdolność do postawienia się to kryterium bycia „średnim państwem”, do którego to statusu Rzeczpospolita ma teoretycznie wystarczający potencjał.

 

Żeby wszystko było jasne, nie jestem pewien, czy powinna do tego dążyć. Do tego trzeba przeprowadzić sumienną analizę poważnych argumentów za i przeciw. Jest kwestia prawna czy sojusznicza z tym związana itp. Znam dobrze te argumenty i są one poważne, wpływają na sytuację strategiczną naszego państwa (podobnie jak możliwość stacjonowania pocisków balistycznych na naszym terytorium po wypowiedzeniu traktatu INF przez USA, o czym się tu i ówdzie przebąkuje).

 

Na pewno natomiast powinniśmy zacząć rozumieć, co właściwie oznacza posiadanie zdolności jądrowej, do czego w ogóle służy posiadanie takiego arsenału w coraz bardziej anarchicznych stosunkach międzynarodowych, jakiego dokładnie arsenału, z jaką do tego doktryną i koncepcją operacyjną. Jak postępowały i postępują w tej sprawie inne państwa średnie: Szwecja, RPA, Izrael, Australia czy Singapur, na czym polega realne odstraszanie w warunkach regionalnych i sojuszniczych, co oznacza i czy jest absolutnie skuteczne rozszerzone odstraszanie nuklearne udzielane przez sojusznika czy patrona, co to jest postawa strategiczna nazywana z języka angielskiego first use i no first use, i second strike; co w razie wojny oznacza w praktyce NATO-wski nuclear sharing. Pytania te można mnożyć.

 

To dużo bardziej skomplikowana, bynajmniej nie czarno-biała, sprawa, niż się wydaje tym, którzy chcieliby jasnej odpowiedzi „tak” przez gromki, prostacki plebiscyt albo „nie” przez wyśmianie lub zmilczenie, bo (z różnych powodów) „nie wypada” o tym w Polsce myśleć.

 

Konflikt między wielkimi mocarstwami staje się coraz bardziej realny. Jeśli Rosja, Chiny lub ktokolwiek inny będzie chciał narzucić represyjną dominację w Eurazji, a USA nie będą już w Europie obecne, w tym oddziaływać na system wewnętrzny i wartości życia społeczeństwa, wtedy własne siły nuklearne czyniłyby zasadniczą różnicę. Zadecydowałyby na pewno, czy Rzeczpospolita może sama przetrwać oraz czy kontroluje los swojego terytorium i społeczeństwa w sytuacji, gdy agresywne mocarstwo będzie się starało podporządkować ten region świata swoim interesom, tak jak robiły to w XX wieku Związek Sowiecki czy III Rzesza.

To zmusza do wyjrzenia poza schemat prymatu, obecnego ładu i w ogóle poza Polskę i jej bezpośrednie otoczenie, tak by dobrze rozegrać ewentualny przełomowy moment, nie dać się zaskoczyć i parafrazując anegdotyczną odpowiedź niemieckiego feldmarszałka Helmutha von Moltke – mieć w szufladach scenariusze na wszystkie możliwe wydarzenia.

 

White uważa, że państwa, które mają szczęście przeżywać złoty okres pauzy strategicznej, nie potrzebują realnie polityki zagranicznej na wysokim poziomie skomplikowania, ponieważ system światowy „działa” wówczas na nie samoczynnie. Tak było u nas po roku 1991, a na pewno po 1999, gdy Rzeczpospolita przystąpiła do NATO, i po roku 2004, gdy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej.

 

W innym wypadku państwa codziennie muszą podejmować trudne decyzje, dokonywać wyborów i godzić się na poświęcenia, aby kształtować świat wokół siebie tak, by zagwarantować sobie bezpieczeństwo i prosperity. To jest też test na bycie obszarem rdzeniowym zdolnym do samodzielnego życia bez szukania innego obszaru rdzeniowego w charakterze własnego protektora. Pytanie, kim my jesteśmy i – co równie ważne – kim chcemy być.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

Kroniki COVID. Część 10
Jacek Bartosiak rozmawia z prof. Bogdanem Góralczykiem o Chinach i chińskiej kulturze stra...
Weekly Brief 9–15.05.2020

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...