Weekly Brief 9–15.05.2020

Obrazek posta

(Fot. pixabay.com)

 

COVID-19

W piątek wieczorem liczba wykrytych przypadków nowego koronawirusa u ludzi przekroczyła 4,6 miliona; odnotowano ponad 308 tysięcy zgonów. Niezmiennie najwięcej zachorowań (prawie półtora miliona), jak i zgonów (niemal 90 tysięcy) miało miejsce w USA. Warto zwrócić uwagę, że o ile w większości krajów z największą liczbą zachorowań tempo rozprzestrzeniania się wirusa zwalnia (m.in. we Włoszech, Francji, Hiszpanii czy Niemczech), o tyle utrzymuje się ono na stałym poziomie w Rosji (ponad 260 tysięcy zachorowań, trzecie miejsce na świecie) oraz rośnie w Brazylii (tylko w piątek ponad 15 tysięcy zachorowań; w sumie niemal 220 tysięcy potwierdzonych przypadków).

W Rosji, pomimo wspomnianego stałego przyrostu zachorowań oscylującego w granicach 10 tysięcy nowych przypadków dziennie, Kreml podjął decyzję o zakończeniu trwającego od marca lockdownu. I chociaż notowania prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina są najniższe w historii i utrzymują się na poziomie 59%, to według sondaży aż 80% społeczeństwa popiera decyzję o zakończeniu przymusowego wolnego i powrocie do pracy.

Jest to zrozumiałe w świetle spływających danych ekonomicznych; jak podają analitycy Alfa Banku, realne wynagrodzenie spadnie w kraju o 5%, z kolei dane dotyczące bezrobocia wskazują na wzrost do poziomu 10%. We wtorek natomiast po raz kolejny mieliśmy okazję się przekonać, że pandemia jest egalitarna; z powodu zarażenia wirusem został skierowany do szpitala rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.

Ów egalitaryzm widać także w skutkach ekonomicznych pandemii, które wszędzie właściwie są porównywalnie katastrofalne.

Według opublikowanych w środę danych gospodarka Brazylii skurczy się w tym roku o 4,7%; dane Bank of America są jeszcze gorsze; BoA przewiduje spadek PKB Kraju Kawy o 7,7%.

W piątek władze Hongkongu podały informacje na temat spadków PKB w pierwszym kwartale tego roku. Gospodarka Specjalnego Regionu Administracyjnego skurczyła się o 8,9%, co jest najgorszym wynikiem od 1974 roku. Ruch turystyczny spadł o 99,9% (rok do roku).

Mijający tydzień przyniósł także kolejne informacje dotyczące kondycji gospodarki USA. W środę szef FED-u Jerome Powell powiedział, że jeśli Kongres i Biały Dom nie zapewnią wystarczającego wsparcia finansowego gospodarce, to fala bankructw i rosnące bezrobocie mogą na stałe zniszczyć amerykańską ekonomię. Według wstępnych prognoz przedstawionych przez System Rezerwy Federalnej w Atlancie spadek PKB w drugim kwartale tego roku w USA będzie na poziomie 42,8%. Różne od tych szacunków choć równie surrealistyczne dane przedstawił szef FED-u Teksasu Robert Kaplan; według jego danych w drugim kwartale PKB skurczy się między 25% a 30%. Zarówno w wypadku danych FED-u z Atlanty, jak i z Teksasu mowa jest o ujęciu zanualizowanym.

Oczywiście „Weekly Brief” nie byłby kompletny bez nowych danych dotyczących bezrobocia w USA, które zwiększyło się w ubiegłym tygodniu o niemal trzy miliony; w ciągu ostatnich ośmiu tygodni przybyło więc w USA około 36,5 miliona ludzi bez pracy. Co więcej – nawet gdyby doszło do pełnego otwarcia gospodarki (przed którym ostrzegał niedawno doktor Anthony Fauci, mówiąc, że zbyt szybkie poluzowanie zasad dystansowania społecznego spowoduje „cierpienie i śmierć”, ale jednocześnie nie proponując innych rozsądnych rozwiązań), to wydaje się, że przynajmniej część zachowań społecznych została przez pandemię gruntownie zmieniona. Według badań przeprowadzonych przez OpenTable co czwarta restauracja nie otworzy się po tym, gdy zasady zostaną złagodzone na tyle, aby umożliwić funkcjonowanie branży. Nowe przepisy sanitarne, strach ludzi przed przebywaniem w dużych skupiskach, a do tego wysoki zasiłek dla bezrobotnych zatrzymujący potencjalnych pracowników w domach – wszystko to spowoduje najprawdopodobniej falę zamknięć.

 

PROTEKCJONIZM

Japonia zdecydowała o rozszerzeniu listy podmiotów o znaczeniu strategicznym. Dodane zostały między innymi koncerny takie jak Sony, SoftBank czy Toyota. Po zmianach na liście przedsiębiorstw o znaczeniu strategicznym znalazło się 518 (spośród około 3800) spółek notowanych na japońskiej giełdzie, w tym te związane z przemysłem energetycznym czy obronnym. Obok nich kolejnych 1500 notowanych na giełdzie przedsiębiorstw (w tym na przykład Nintendo) również obowiązywać będzie ściślejszy nadzór.

Ustawa, która ma wejść w życie 7 czerwca, nakłada konieczność informowania z wyprzedzeniem o planach zakupu więcej niż 1% akcji (wcześniej należało informować o planach zakupu co najmniej 10% udziałów).

Przypomnijmy: w kwietniu, wraz z nasilaniem się tendencji protekcjonistycznych wywołanych przez pandemię COVID-19 (i następujące w jej wyniku zerwanie łańcuchów dostaw), Tokio zdecydowało o ustanowieniu funduszu o wartości dwóch miliardów dolarów, mającego zachęcać japońskie przedsiębiorstwa do relokowania produkcji z Chin. Jest jeszcze zbyt wcześnie, aby oceniać skuteczność tych zamiarów, warto jednak dodać, że w mijającym tygodniu przedstawiciele Toyoty oznajmili, że nie zamierzają zasadniczo zmieniać strategii korporacyjnej, ponieważ, jak wyjaśnili, „przemysł samochodowy korzysta z usług wielu poddostawców i ze skomplikowanego łańcucha dostaw, którego natychmiastowe przeniesienie jest niemożliwe. Rozumiemy zamiary rządu, ale nie planujemy przenosić produkcji”.

 

WOJNY HANDLOWE…

W logikę tę zdaje się nie wierzyć prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. W czwartkowym wywiadzie dla Fox News Trump stwierdził, że „USA mogą zerwać wszelkie więzy łączące Amerykę i Chiny”, zaoszczędzając w ten sposób 500 miliardów dolarów. Sugestia ta padła w odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób USA mogą ukarać Chiny za wybuch pandemii i niewłaściwe, zdaniem Białego Domu, działania podjęte przez Pekin w celu jej zahamowania. W tym samym wywiadzie prezydent USA, państwa twórcy ładu międzynarodowego w jego obecnym kształcie, stwierdził, że „łańcuchy dostaw są głupie”, a jego kraj powinien przenieść je w całości na teren Stanów Zjednoczonych. Ponieważ wymuszenie na amerykańskich korporacjach przeniesienia produkcji z powrotem na teren CONUS może być trudne (podobnie jak odbudowanie całej bazy przemysłowej), Trump zasugerował, że nałożenie nowych podatków na amerykańskie przedsiębiorstwa produkujące towary poza Stanami Zjednoczonymi może im pomóc w podjęciu decyzji.

Nawiasem mówiąc, podobne ciągoty do autarkii wykazuje również Pekin; w ubiegły piątek gazeta „South China Morning Post” informowała o raporcie Chińskiej Akademii Nauk Społecznych, którego autorzy są zdania, że w związku z rozchwianiem porządku międzynarodowego Chiny powinny się skupić na likwidowaniu nierówności społecznych, wzmocnieniu innowacji oraz rozwoju rynku wewnętrznego (nie pojawiły się natomiast sugestie, aby spalić flotę…).

Jeśli chodzi o meritum, to wypowiedź Trumpa o łańcuchach dostaw padła również w kontekście produkcji myśliwca piątej generacji F-35 (chociaż jednocześnie trudno uznać, że dotyczyła ona wyłącznie łańcuchów dostaw części do JSF). Tu warto dodać, że dostawcą szczególnie ważnych komponentów do F-35 (chipsetów) jest między innymi tajwański producent TSMC. I tu, jak się wydaje, Stany Zjednoczone są blisko odnotowania znaczącego sukcesu.

 

….I TECHNOLOGICZNE

Oto w środę „The Wall Street Journal” informował, że Biały Dom prowadzi rozmowy zarówno z amerykańskim Intelem, jak i TSMC na temat przeniesienia produkcji układów scalonych do fabryki, która miałaby powstać w Stanach Zjednoczonych. USA od dłuższego czasu wywierały na tajwańskie przedsiębiorstwo naciski zmierzające właśnie do relokacji części produkcji podzespołów do USA (informowała o tym w styczniu „Nikkei Asian Review”). W piątek informacje te potwierdził „The New York Times”, dodając, że TSMC i rząd federalny doszły do porozumienia. Według NYT fabryka miałaby powstać w Arizonie, wkład własny TSMC w całą inwestycję miałby wynosić około 10–12 miliardów dolarów; część kosztów miałby natomiast ponieść rząd federalny Stanów Zjednoczonych. Dodajmy, że produkcja procesorów jest jednym z najbardziej zaawansowanych technologicznie i kosztownych procesów produkcyjnych na świecie; w grudniu 2017 TSMC informowało, że jego najnowsza tego rodzaju instalacja kosztować będzie ponad 20 miliardów dolarów – przy znacznie niższych niż w USA kosztach.

Warto jednak zauważyć, że według dostępnych informacji fabryka miałaby być mniejsza od tych ulokowanych na Tajwanie i miałaby produkować procesory w ramach istniejącej obecnie technologii (wdrażanej w tym roku 5 nm. Dla porównania: obecnie TSMC produkuje podzespoły m.in. dla AMD czy Apple’a w technologii 7 nm. Amerykański Intel pomimo obietnicy złożonej pięć lat temu wciąż produkuje procesory w 14 nm litografii). Ponieważ TSMC planuje rozpoczęcie produkcji w roku 2024, oznacza to, że technologia ta nie będzie najprawdopodobniej najnowocześniejszą dostępną wówczas na rynku. Co więcej, może się okazać, że o ile przeniesienie części produkcji uspokoi nieco obawy Amerykanów o bezpieczeństwo, o tyle przyczyni się także do utrzymania status quo w rywalizacji technologicznej z Chinami. NYT informuje bowiem, że w zamian za wybudowanie fabryki TSMC miałoby uzyskać poluzowanie ograniczeń eksportowych nakładanych przez rząd USA na sprzęt wyprodukowany przy użyciu amerykańskiej własności intelektualnej bądź narzędzi. Ten ostatni wątek jest szczególnie ciekawy, ponieważ…

…w piątek Biuro Przemysłu i Bezpieczeństwa (Bureau of Industry and Security, BIS) Departamentu Handlu USA poinformowało o zaostrzeniu ograniczeń eksportowych nałożonych w maju (i rozszerzonych w sierpniu) ubiegłego roku na Huawei. W informacji prasowej BIS stwierdza, że „chroni bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych, ograniczając możliwości Huawei korzystania z amerykańskiej technologii i software’u”. Sekretarz handlu Wilbur Ross stwierdził, że po umieszczeniu Huawei na słynnej już „liście podmiotów niewiarygodnych” firma ta starała się obchodzić obostrzenia, przenosząc produkcję do Chin, ale dalej korzystając z amerykańskiej technologii. Na skutek wprowadzonych w piątek obostrzeń eksporterzy będą zobowiązani do uzyskania zgody Departamentu Handlu, jeżeli będą chcieli sprzedać Huawei (i podmiotom zależnym) chipsety wyprodukowane przy użyciu narzędzi wyprodukowanych w USA bądź przy użyciu amerykańskiej IP (intellectual property) – o ile są one używane poza terytorium Stanów Zjednoczonych. Brzmi to dość paradoksalnie, bo oznacza (przynajmniej tak można przypuszczać, rozumiejąc tekst literalnie), że obostrzeniami zostaną objęte tylko części niewyprodukowane w USA – więc jeżeli Huawei chciałoby kupować chipsety w USA, to ma wolną drogę.

W odpowiedzi na tę decyzję pojawiły się informacje, jakoby Chiny miały rozważać utworzenie własnego odpowiednika czarnej listy i umieszczenie na niej między innymi Cisco czy Apple’a oraz rezygnację z zakupu boeingów pasażerskich. Nie jest to zresztą pierwszy, raz gdy Chiny grożą tego rodzaju retorsjami.

Jednocześnie Departament Handlu USA zdecydował się na kolejne wydłużenie o trzy miesiące (do 13 sierpnia) warunkowej zgody na dalszą współpracę Huawei z amerykańskimi podmiotami – ową warunkową zgodę na okres 90 dni wydano po raz pierwszy wkrótce po opublikowaniu czarnej listy niemal dokładnie rok temu. W kolejnych miesiącach była ona sukcesywnie wydłużana – jednak według zapowiedzi Departamentu najnowsze wydłużenie może być ostatnim.

Trend jest więc dość jasny – i znajduje swe odzwierciedlenie w statystykach. Według opublikowanego w poniedziałek raportu Narodowego Komitetu ds. Relacji Amerykańsko-Chińskich oraz Rhodium Group w 2019 chińskie inwestycje zagraniczne w Stanach Zjednoczonych spadły do poziomu pięciu miliardów dolarów – najniższego od czasów wielkiej recesji. Pomiędzy styczniem a marcem 2020 roku natomiast chińskie FDI w USA wyniosło jedynie 200 milionów dolarów, co jednak ma związek z pandemią SARS-CoV-2. Z kolei amerykańskie inwestycje w Chinach nieco się zwiększyły (z 13 do 14 miliardów dolarów) – co jednak ma być wynikiem realizacji wcześniej zaplanowanych inwestycji.

 

TO NIE JEST KRAJ DLA POKORNYCH CIELĄT

Aby nie zostać posądzeni o defetyzm, dodamy, że po ubiegłotygodniowych groźbach Donalda Trumpa i mającej po nich miejsce rozmowie telefonicznej pomiędzy głównymi negocjatorami USA i Chin (Robertem Lighthizerem i Liu He) Chiny wydały zgodę na import jęczmienia i borówek z USA, co ma pomóc Pekinowi w wywiązaniu się ze zobowiązań umowy handlowej. Nawiasem mówiąc, w ubiegłym tygodniu mieliśmy okazję obserwować wykorzystanie jęczmienia w roli nietypowej dla tej niewinnej rośliny z rodziny wiechlinowatych – jako narzędzia polityki międzynarodowej.

Oto w poniedziałek australijskie media poinformowały, że Pekin rozważa obłożenie australijskiego jęczmienia 80-procentowym cłem. Warto dodać, że pomiędzy 2015 a 2018 rokiem przeciętny roczny eksport jęczmienia z Australii szacowany był na 6,6 miliona ton i wart w sumie 1,8 miliarda, z czego 4,6 miliona ton (za 1,3 miliarda dolarów) trafiało do Państwa Środka. Jednak w ubiegłym roku wartość eksportu spadła do 600 milionów, a teraz, jeżeli Chiny zrealizowałyby swe groźby, jakikolwiek eksport jęczmienia do Chin straciłby uzasadnienie ekonomiczne.

O ile decyzja o ewentualnym nałożeniu ceł ma zostać podjęta 19 maja, to Chiny już podjęły decyzję o zakazie importu wołowiny z czterech australijskich ubojni, odpowiedzialnych w sumie za 20% całości eksportu australijskiej wołowiny do Państwa Środka (w 2018 roku Chiny były czwartym największym odbiorcą australijskiej wołowiny).

Nakładając zaporowe cła na australijski jęczmień i jednocześnie zastępując go tym importowanym z USA, Chiny pieką trzy pieczenie przy jednym ogniu: wypełniają postanowienia umowy handlowej, karcą Australię, której los posłuży też jako przykład dla innych, oraz – potencjalnie – wbijają klin pomiędzy Waszyngton a Canberrę. Australia dość wiernie przystosowała się do linii politycznej DC (zarówno wykluczając Huawei z budowy infrastruktury 5G w roku ubiegłym, jak i domagając się wraz z USA zorganizowania międzynarodowego śledztwa w sprawie wybuchu pandemii koronawirusa) – i teraz traci, a na stracie tej pośrednio zyskują USA. Zresztą do podobnego instrumentarium Chiny sięgnęły również w marcu ubiegłego roku, zakazując eksportu rzepaku z Kanady. Miało to miejsce w następstwie aresztowania przez kanadyjskie organy ścigania – na wniosek amerykańskiej prokuratury – córki założyciela Huawei (i przy okazji CFO firmy) Meng Wanzhou . Również wtedy USA nie uczyniły sprawy kanadyjskiego rzepaku tematem negocjacji handlowych z Pekinem.

Jesteśmy zdania, iż wraz z narastaniem napięć pomiędzy USA a Państwem Środka to ostatnie coraz częściej sięgać będzie właśnie po ekonomiczne środki nacisku. Jest całkiem możliwe, że kolejnym krajem, który doświadczy wątpliwej przyjemności znajdowania się w strefie zgniotu, będzie Nowa Zelandia, która, przypomnijmy, wyraziła spore zainteresowanie uczestnictwem w strukturach zaproponowanego w ubiegłym tygodniu przez sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo Economic Prosperity Network. Natomiast w kończącym się właśnie tygodniu Wellington opowiedział się za przyznaniem Tajwanowi praw obserwatora w Światowej Organizacji Zdrowia, na co, rzecz jasna, alergicznie zareagował Pekin – na razie jedynie werbalnie, ustami rzecznika chińskiego MSZ Zhao Lijiana, który ostrzegł, że niestosowanie się przez Nową Zelandię do zasady „jednych Chin” zaszkodzi relacjom dwustronnym pomiędzy oboma państwami.

Przypomnijmy – Nowa Zelandia starała się od pewnego czasu prowadzić dość ostrożną politykę – stosowaną również przez pokorne cielęta – balansowania pomiędzy dwiema potęgami. Dla przykładu – jeszcze w listopadzie ubiegłego roku Wellington i Pekin podpisały uaktualnioną umowę o wolnym handlu, co miało doprowadzić do otwarcia chińskiego rynku na nowozelandzkie produkty, w tym na mleko w proszku – i kto wie, czy właśnie ono również nie podzieli losu australijskiego jęczmienia.

Omówiliśmy już przykład kliniczny tego, w jaki sposób Pekin będzie się starał wymusić posłuszeństwo; warto teraz zwrócić uwagę, jakimi środkami posłuży się w tym celu jego rywal zza Pacyfiku. Oto w ubiegłą niedzielę miała miejsce rozmowa, w której Donald Trump i następca tronu Arabii Saudyjskiej Mohammed bin Salman zapewnili o trwałości więzów łączących ich kraje. Miało to miejsce po ubiegłotygodniowym wycofaniu przez Waszyngton baterii rakiet Patriot oraz po kwietniowej rozmowie telefonicznej pomiędzy obydwoma przywódcami, podczas której Trump miał ostrzec swego rozmówcę, że jeżeli ten nie zgodzi się na obniżenie wydobycia, to Biały Dom może okazać się bezsilny wobec planów Kongresu, które miałyby doprowadzić do wycofania żołnierzy USA z terytorium Arabii Saudyjskiej. Nawiasem mówiąc, w poniedziałek Saudi Aramco poinformowało, że w czerwcu obniży wydobycie o kolejny milion baryłek ropy naftowej dziennie.

Mówiliśmy to już wielokrotnie na łamach Strategy&Future, ale musimy powtórzyć po raz kolejny (i zapewne nie ostatni, każdy bowiem tydzień przynosi kolejne potwierdzenie owej tezy): w konflikcie hegemonicznym pomiędzy USA a ChRL państwa trzecie są coraz bardziej jawnie zmuszane do wyboru: bezpieczeństwo made in the USA albo prosperity made in China. Ma to również zastosowanie do najbliższych sojuszników USA, w tym Wielkiej Brytanii. Oto we wtorek „The Guardian” informował, że w negocjacjach handlowych z Londynem Waszyngton nalega na umieszczenie zapisu pozwalającego stronom na wycofanie się z porozumienia, w wypadku gdyby podpisały one podobną umowę bilateralną o współpracy z gospodarkami uznanymi za „nierynkowe”. Wielka Brytania broni się przed tym, rzecz jasna, jak może, bo, jak miał powiedzieć anonimowy urzędnik brytyjskiego MSZ, „naszą strategią nie jest wyjść z UE tylko po to, aby znaleźć się w sytuacji, w której to USA ustalają reguły gry, a Zjednoczone Królestwo ma związane ręce z powodu umowy handlowej ze Stanami”. Inny pracownik brytyjskiej administracji miał stwierdzić, że konkluzją negocjacji może być „polityczna deklaracja, która zmusza Londyn do stania się częścią niekooperatywnego, antychińskiego świata”, przekreślając tym samym wizję postbrexitowej „globalnej Wielkiej Brytanii”. Artykuł „Guardiana” zwraca również uwagę na interesującą cechę polityki zagranicznej USA vis-à-vis Chin, mianowicie „antychiński bilateralizm”. Podobne wrażenie można odnieść w wypadku polskiej czy czeskiej Deklaracji o 5G bądź też kształtu, jaki miałby przybrać Economic Prosperity Network.

 

TAJWAN

Wspomniana już wyżej w kontekście Nowej Zelandii kwestia przyznania Tajwanowi statusu obserwatora podczas nadchodzącego Światowego Zgromadzenia Zdrowia (World Health Assembly) również stała się stale obecną w mediach częścią krajobrazu rywalizacji potęg.

W poniedziałek „The Times of India” informowały, że Tajwan – w akcie własnej dyplomacji maseczkowej – przekazał Indiom milion maseczek chirurgicznych, w nadziei, że Delhi poprze Tajpej w staraniach o uzyskanie statusu obserwatora WHO. Fakt, że w mijającym tygodniu żołnierze dwóch najliczniejszych państw globu starli się na nieuregulowanej prawnie granicy (Line of Actual Control) pomiędzy dwoma krajami z pewnością tym próbom nie zaszkodził – podobnie jak niedawne manewry chińskiej floty (w tym załogowych i bezzałogowych okrętów podwodnych) na wodach Oceanu Indyjskiego.

W środę tymczasem o przyznanie Tajwanowi statusu obserwatora zaapelował minister spraw zagranicznych Litwy Linas Linkievičius, wyrażając jednocześnie nadzieję, że „być może Chiny przystaną na takie rozwiązanie”. Podobnych nadziei nie przejawia natomiast wiceprezydent Formozy Chen Chien-jen, który stwierdził, że w związku z sytuacją polityczną prawdopodobieństwo udziału jego kraju w Światowym Zgromadzeniu Zdrowia jest niewielkie.

Tajwan nie może również liczyć na poparcie Budapesztu; w piątek szef węgierskiego MSZ Péter Szijjártó poinformował swojego chińskiego odpowiednika, że Węgry pozostają wierne zasadzie jednych Chin. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę relatywnie dużą skalę chińskich inwestycji na Węgrzech, od lotniska w Budapeszcie poczynając, a na linii kolejowej Belgrad – Budapeszt kończąc.

Formoza może natomiast liczyć na współpracę z Paryżem w kwestii modernizacji fregat klasy La Fayette, i to pomimo reakcji Pekinu, który zaapelował do Pałacu Elizejskiego o anulowanie umowy. Wymowni Francuzi w odpowiedzi stwierdzili, żeby Chiny zajęły się pandemią.

Pomijając dyplomację maseczkową i ekonomiczną, w stałym użyciu pozostaje także stara dobra demonstracja siły militarnej; w czwartek przez Cieśninę Tajwańską przepłynął amerykański niszczyciel rakietowy klasy Arleigh Burke.

Tymczasem Marynarka Wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej planuje przeprowadzenie mających trwać 11 tygodni ćwiczeń morskich, których częścią będą między innymi lądowania amfibijne na wyspach Pratas (nie zaryzykujemy zbyt wiele, sugerując, że jest to symulacja lądowań amfibijnych na Tajwanie). W ćwiczeniach ma również wziąć udział nowy chiński lotniskowiec Shandong.

 

SINCIANG

W czwartek Senat USA jednogłośnie przegłosował ustawę zwaną Uyghur Human Rights Policy Act of 2020; teraz ostatnim etapem legislacyjnym jest podpisanie jej przez Donalda Trumpa. Dla przypomnienia: Izba Reprezentantów przyjęła tę ustawę jeszcze w grudniu ubiegłego roku. Uyghur Act nakłada na prezydenta USA obowiązek przedstawienia przed Kongresem raportu na temat przedstawicieli chińskiej administracji zaangażowanych w prześladowania mniejszości etnicznej Ujgurów oraz umożliwia nakładanie na nich sankcji (z wykorzystaniem do tego mechanizmów utworzonych przez Magnitsky Act). Ustawa zobowiązuje również sekretarza stanu oraz dyrektor wywiadu narodowego USA do przedstawiania corocznych raportów na temat metod wykorzystywanych przez KPCh do prześladowania Ujgurów i skali tego zjawiska.

 

IRAN

W mijającym tygodniu mieliśmy okazję obserwować rzadki przypadek użycia rakiety przeciwokrętowej – był on tym rzadszy, że broń została użyta wobec własnej jednostki. Osiągnięcie to jest dziełem irańskiej fregaty klasy Moje, która podczas ćwiczeń morskich przypadkowo zniszczyła nie cel, ale znajdujący się zbyt blisko niej inny okręt biorący udział w manewrach. W wyniku bratobójczego ognia zginąć miało kilkunastu marynarzy, doszczętnie zniszczony został także trafiony pociskiem okręt. Nie wiadomo, który konkretnie rodzaj pocisku został użyty; warto jednak wspomnieć, że w 2016 roku wspomagane przez Iran siły Houthi zniszczyły pływający pod banderą Zjednoczonych Emiratów Arabskich katamaran HSV-2 Swift przy pomocy produkowanych przez Iran na licencji chińskich pocisków C802 (YJ-83). W tym samym okresie celem ataku Houthi stał się także niszczyciel klasy Arleigh Burke USS Mason – jednak wtedy żadna z wystrzelonych w jego kierunku rakiet nie dosięgła celu.

 

END

Część niemieckich polityków poddaje pod dyskusję zasadność uczestnictwa Niemiec w programie nuclear sharing istniejącym w ramach NATO. Na terenie Niemiec składowanych jest 20 amerykańskich bomb jądrowych B61 (w wariantach 3, 4 i być może wkrótce także 12). Ponieważ są to bomby szybujące, do ich przenoszenia niezbędne są odpowiednie maszyny; rolę tę mogły dotychczas odgrywać samoloty Panavia Tornado. Jednak do 2024 roku myśliwce Panavia zostaną wycofane ze służby i jeśli RFN chce pozostać członkiem programu, musi się zdecydować na zakup nowych maszyn. Planowo tornada miałyby zostać zastąpione myśliwcami F-18 i właśnie podczas dyskusji nad zakupem tych maszyn lider koalicyjnego SPD stwierdził, że Niemcy powinny opuścić program nuclear sharing. Do sprawy odniósł się (wywodzący się z SPD) minister spraw zagranicznych Heiko Maas, który powiedział, że podjęcie jednostronnych kroków podważających zaufanie nie przybliży nas do celu, jakim jest świat wolny od broni atomowej.

W dyskusji głos zabrał ambasador USA w Niemczech, który w artykule opublikowanym w czwartkowym „Die Welt” skrytykował chęć opuszczenia programu deklarowaną przez część posłów rządzącej koalicji. Podczas dyskusji przewijającej się przez media i scenę polityczną na zainteresowanie zasługuje jeden z argumentów mówiący o tym, że jeśli Niemcy zrezygnują z nuclear sharing, to do projektu może dołączyć Polska – co szybko podchwyciła JE ambasador USA w Polsce, Georgette Mosbacher. Kilka miesięcy temu autor „Weekly Brief” popełnił artykuł dotyczący właśnie rozszerzonego odstraszania nuklearnego; w marcu natomiast założyciel S&F Jacek Bartosiak opisywał „nuklearne tabu”.

 

BIAŁORUŚ

Jutro z portu w Teksasie wypłynąć ma tankowiec przewożący ropę naftową dla Białorusi. Informację tę potwierdził szef białoruskiego MSZ Władimir Makiej, dodając, że transakcja jest wynikiem umowy podpisanej podczas lutowej wizyty Mike’a Pompeo na Białorusi.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Kierunek kosmos. Topografia przestrzeni kosmicznej. Część 2 (Audio)
„Astropolitik” – recenzja Jacka Bartosiaka (Podcast)
Widziane z zachodniego Limitrofu. Sprawy wojskowe na Wschodzie. Przegląd za okres 4–11.05....

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...