(Fot. Wikimedia Commons)
Wieczorem w czwartek 2 kwietnia liczba zarażonych wirusem SARS-CoV-2 na świecie przekroczyła milion; liczba zgonów natomiast wynosi 50 tysięcy.
Obecnie (dodając tradycyjne już zaklęcie: o ile wierzyć statystykom przekazywanym przez rząd Chin) zachorowania na COVID-19 w Państwie Środka stanowią już mniej niż 8% wszystkich odnotowanych na świecie. Ba, Chiny znajdują się teraz na piątym miejscu pod względem stwierdzonych zachorowań (po USA, Hiszpanii, Włoszech i Niemczech); tych zdecydowanie najwięcej odnotowuje się obecnie w USA (niemal 30 tysięcy w czwartek, ponad 32 tysiące w piątek). Do piątku włącznie w Stanach Zjednoczonych wykryto ponad ćwierć miliona przypadków zarażenia wirusem SARS-CoV-2 i nastąpiły 7392 zgony spowodowane przez COVID-19.
W środowym przemówieniu Donald Trump oznajmił, że – wbrew jego wcześniejszym nadziejom – social distancing zostanie przedłużony co najmniej do końca kwietnia. Tego samego dnia doktor Anthony Faucci, jeden z członków komitetu kryzysowego utworzonego przez Biały Dom, ostrzegł, że pomimo wprowadzonych obostrzeń (i przy założeniu, że będą one egzekwowane) liczba zgonów spowodowanych przez koronawirus może sięgnąć 100–240 tysięcy. Według wyliczeń Białego Domu, gdyby owych interwencji nie podjęto, liczba zgonów mogłaby wynieść nawet dwa miliony.
31 marca Departament Stanu wezwał wszystkich obywateli USA do natychmiastowego powrotu do kraju, stwierdzając przy tym, że z uwagi na problemy przewoźników lotniczych wkrótce powrót do USA może okazać się niemożliwy. Ci obywatele Stanów Zjednoczonych, którzy zdecydują się pozostać poza granicami kraju, „muszą się liczyć z tym, że nie będą mogli do niego wrócić przez dłuższy czas”.
À propos sektora lotniczego – jak można było przewidzieć, obok turystyki to właśnie ten sektor ucierpi jako pierwszy. Po tym, jak w zeszłym tygodniu S&P obniżyła rating Delta Airlines do poziomu aktywów śmieciowych, firma British Airways wysłała 36 tysięcy swoich pracowników – 80% całego personelu (!) – na tymczasowe zwolnienia.
W międzyczasie – a konkretnie w zeszłym tygodniu – bilans amerykańskiej Rezerwy Federalnej zwiększył się o 600 miliardów dolarów. Tak więc w ciągu tygodnia FED wpompował w gospodarkę równowartość całego programu QE2 – który trwał osiem miesięcy, od listopada roku 2010 do czerwca 2011. Co więcej, FED zamierza kontynuować ten trend, nie zmniejszając przy tym skali interwencji – a już teraz bilans amerykańskiej Rezerwy Federalnej przekroczył 5,8 biliona dolarów.
1 kwietnia pojawiły się informacje, jakoby administracja Donalda Trumpa skłaniała się ku zamrożeniu na 90 dni części ceł na zagraniczne produkty pochodzące z krajów cieszących się klauzulą największego uprzywilejowania – co znaczy, że nie będą one dotyczyć importu z Chin. Jednocześnie zmiany te nie dotyczyłyby również stali i aluminium, niezależnie od kraju pochodzenia. I chociaż pomysłowi temu gorąco sekundują przedstawiciele amerykańskiego biznesu, w czwartek NYT informował, że wbrew wcześniejszym informacjom Trump jest takiemu rozwiązaniu przeciwny.
W czwartek Departament Pracy USA zaprezentował tygodniowe i miesięczne dane dotyczące bezrobocia i wniosków o przyznanie zasiłku w Stanach Zjednoczonych. I o ile przygotowany na bazie danych dostępnych w połowie marca miesięczny wskaźnik wzrostu bezrobocia wyglądał źle (spadek zatrudnienia o ponad 700 tysięcy miejsc pracy), ale nie apokaliptycznie (mówimy tu o realiach czasu pandemii, jest to bowiem najgorszy od 11 lat rezultat), o tyle mówiący o wiele więcej o stanie amerykańskiej gospodarki wskaźnik nowo złożonych wniosków o zasiłek wyglądał abstrakcyjnie – w poprzednim tygodniu o taką właśnie zapomogę wystąpiło 6,6 miliona obywateli USA. W połączeniu z danymi sprzed dwóch tygodni daje to w sumie ponad 10 milionów nowych bezrobotnych w ciągu dwóch tygodni. Bardzo możliwe, że sytuacja jeszcze się pogorszy, bo po pierwsze, Stany Zjednoczone nie są jeszcze najprawdopodobniej nawet w pobliżu szczytowego momentu pandemii, a po drugie sam system składania uległ przeciążeniu, przez co część osób nie mogła złożyć wniosku. Pro forma dodajmy, że w ubiegłym miesiącu wniosków złożono nieco ponad 200 tysięcy – był to najwyższy wynik od pół stulecia.
Kolejnym problemem, który wkrótce uderzyć może w Stany Zjednoczone, jest fala bankructw; mówimy tu zarówno o przedsiębiorstwach, jaki i gospodarstwach domowych. Obecnie zadłużenie tych ostatnich wynosi nieco ponad 14 bilionów dolarów; więcej niż w szczytowym momencie wielkiej recesji. Należy połączyć to z faktem, że według badań z ubiegłego roku (których wynik był jednak niekiedy kontestowany) 40% Amerykanów nie mogłoby pokryć nieprzewidzianego wydatku w wysokości 400 dolarów i w takiej sytuacji musiałoby posiłkować się pożyczkami.
Tu warto jeszcze dodać, że – podobnie zresztą jak w Chinach – Donald Trump zaproponował znaczące inwestycje w rozbudowę infrastruktury jako częściowe przynajmniej remedium na krach gospodarczy. Przypomnijmy, że Trump od dłuższego czasu wnioskował o uchwalenie planu odbudowy starzejącej się infrastruktury transportowej w USA; według jego wcześniejszych zapowiedzi, plan ten miałby być wart około dwóch bilionów dolarów. W obecnej sytuacji, przy zerowych stopach procentowych (co zauważył sam prezydent USA) i grożącej Stanom stagnacji ekonomicznej, trudno sobie wyobrazić bardziej odpowiedni moment na realizację takich właśnie przedsięwzięć.
Katastrofalna, nie bójmy się użyć tego słowa, sytuacja ekonomiczna spowodowana przez pandemię SARS-CoV-2 zapanowała także w Europie. W piątek IHS Markit przedstawił raport dotyczący zmian we wskaźniku PMI (Purchasing Managers Index) dla krajów strefy euro, który to wskaźnik osiągnął wynik 26,4 (najgorszy od 22 lat – a więc od momentu, gdy w ogóle zaczęto mierzyć PMI w krajach euro); dla porównania: w lutym współczynnik PMI wyniósł 51,6. Najgorzej wygląda sytuacja we Włoszech (wynik PMI dla sektora usług to 17,1, w porównaniu z wynikiem 52,1 w lutym, i odpowiednio 40,3, w porównaniu do 48,7 w lutym, dla produkcji). Tylko trochę lepiej jest w Hiszpanii (23,0 w porównaniu do 52,1 w lutym), Francji (52,5 do 27,4) czy Niemczech (52,5 do 31,7); wszystkie powyższe dane dotyczą PMI sektora usług. Dla porównania nieco lepiej – na razie – wygląda sytuacja w Polsce (przy czym mamy tu na myśli relatywną ocenę w porównaniu do wyżej wymienionych państw, bo spadki PMI są i tak największe od kryzysu z 2008 roku), gdzie PMI dla przemysłu (IHS Markit opublikowało dane dotyczące jedynie tego wskaźnika) wyniósł 42,4 (do 48,2 w lutym).
Co więcej, nie widać na razie szans na stworzenie spójnej polityki unijnej (czy choćby w strefie euro), która mogłaby pomóc sparaliżowanym gospodarkom. Coraz bardziej prawdopodobny wydaje się bowiem scenariusz odrzucenia przez Niemcy i Holandię pomysłu emisji koronaobligacji – i to pomimo żalu, jaki wyraził holenderski minister finansów, kiedy co prawda bohatersko przyznał, że zabrakło mu empatii podczas ubiegłotygodniowych rozmów (podczas których Holendrzy mieli stwierdzić, że nie wyobrażają sobie sytuacji, w której mogliby wyrazić zgodę na emisję koronaobligacji) – ale zdania nie zmienił. Tak więc, podobnie jak w wypadku zamknięcia granic paręnaście dni temu, w momencie kryzysu ekonomicznego to partykularne interesy narodowe mają absolutny prymat, i ani Niemcy, próbujący już po raz kolejny zrealizować wizję zjednoczonej Europy, ani zyskujący przecież na wolnym przepływie dóbr w ramach strefy Schengen Holendrzy nie są gotowi na przejęcie części uderzenia, które przyjmują na siebie Włosi. Trudno jest więc się dziwić, że w tym nowym, bynajmniej nie wspaniałym i coraz bardziej hobbesowskim, świecie także inne stolice wyrywają sobie nawzajem, co się da, nie oglądając się na konwenanse. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w piątek, gdy media obiegła informacja o wrogim przejęciu przez USA ładunku masek wyprodukowanych w Chinach, które początkowo miały trafić do Niemiec – ale na lotnisku w Bangkoku zostały przekierowane do Stanów. Niemcy nie posiadali się z oburzenia; jeden z przedstawicieli administracji stolicy naszych zachodnich sąsiadów nazwał działania USA „nowoczesnym piractwem”. Nawiasem mówiąc, jesteśmy właśnie w tym momencie historii, gdy Niemcy i USA podkradają sobie transporty maseczek chirurgicznych. Let that sink in, jak to się mówi.
Stany Zjednoczone w ogóle przestały się bawić w zachowywanie pozorów – czego przykładem może być fakt, że Biały Dom przyjął pomoc zaoferowaną mu niedawno podczas rozmowy telefonicznej przez Władimira Putina. Dzięki temu mogliśmy raz jeszcze oglądać rosyjską soft power w akcji; po zeszłotygodniowych zdjęciach konwoju rosyjskich ciężarówek na włoskich drogach tym razem mogliśmy podziwiać rosyjskiego An-124 na płycie lotniska w Nowym Jorku.
Nieco inaczej natomiast wygląda sprawa z gospodarką Chin (według ostatnich danych udostępnionych przez Pekin 96,6% dużych oraz 71,7% małych przedsiębiorstw w tym kraju wznowiło działalność) – przynajmniej jeżeli chodzi o wskaźniki gospodarcze. Otóż marcowy PMI Chin osiągnął wartość powyżej 50 punktów (52,3 dla przemysłu, 52 dla usług), odbijając się od lutowego dna (35,7 i 29,6). Tu należy jednak wziąć poprawkę na fakt, że wyniki te obrazują zmianę w ujęciu miesięcznym – a więc odzwierciedlają relatywną poprawę w stosunku do katastrofalnych wyników z lutego, na który to miesiąc przypadał zenit pandemii koronawirusa w Chinach. Na drodze Chin do wyjścia z kryzysu jest jeszcze wiele problemów; najoczywistszym z nich jest druga fala zarażeń. Tu szczególne zagrożenie wynika z istnienia asymptomatycznych przypadków; Chiny, które nie wliczały ich wcześniej do całkowitej liczby zarażeń, poinformowały w poniedziałek o 1541 takich przypadkach. Przed możliwym wystąpieniem drugiej fali zarażeń SARS-CoV-2 ostrzegał Xi Jinping podczas środowej wizyty w prowincji Zhèjiāng.
Dodajmy, że Xi, a więc niegdysiejszy pierwszy sekretarz partii w tej właśnie prowincji, co skrzętnie odnotowały media, nie przywdział z tej okazji maski. Podczas wizyty w Zhèjiāng Xi odwiedził także znajdujący się w południowej części delty rzeki Jangcy port Ningbo (trzeci największy na świecie port kontenerowy); to z kolei naprowadza nas na kolejny kłopot, z którym przyjdzie się mierzyć Chinom – a więc gwałtowny spadek popytu wynikający z globalnej zapaści ekonomicznej. Do tego dochodzą problemy z samą produkcją, będące skutkiem rozerwania europejskich czy amerykańskich ogniw łańcuchów dostaw. Ponadto Chiny muszą sobie radzić z rosnącym szybko bezrobociem – to według oficjalnych danych wyniosło w marcu 6,2%, a więc ponad 27 milionów ludzi (dla porównania: w grudniu bezrobocie w Chinach wynosiło 5,2% – ów wzrost o jeden procent przekłada się na mniej więcej pięć milionów nowych bezrobotnych). Problem polega na tym, że do oficjalnych danych nie są wliczani pracownicy migrujący, którzy przyjechali do domów na chiński Nowy Rok, a następnie nie mogli wrócić do pracy z uwagi na ograniczenia podróży. Nie da się rzecz jasna policzyć, ilu spośród 290 milionów pracowników migrujących nie może wrócić do pracy – jednak szacuje się, że problem ten może dotyczyć nawet 205 milionów osób. Co gorsza – wiele z nich miało pracować w sektorze usług, który pandemia dotknęła szczególnie mocno.
US NAVY
Swój finał znalazła opisywana w ubiegłym tygodniu sytuacja na lotniskowcu Theodore Roosevelt. Przypomnijmy: w zeszły piątek poinformowano, że u co najmniej kilkunastu marynarzy stwierdzono zarażenie nowym koronawirusem. W poniedziałek światło dzienne ujrzało memorandum napisane przez dowódcę okrętu, kapitana Bretta Croziera, w którym stwierdził on, że jeżeli natychmiast nie zostaną podjęte zdecydowane kroki, to US Navy „narazi na szwank swój najcenniejszy zasób – marynarzy”. „Nie jesteśmy na wojnie, marynarze nie muszą ginąć”, miał napisać Crozier, zwracając się przy tym o przeprowadzenie ewakuacji personelu z lotniskowca. I o ile jego prośba została spełniona, o tyle sam Crozier przypłacił to posadą; w czwartek został oficjalnie odwołany ze stanowiska. P.o. sekretarz marynarki Thomas Modly powiedział, że co prawda nie ma wątpliwości, iż dowódca Roosevelta działał w jak najlepszej wierze w trosce o swoich podwładnych, jednakże jego decyzja o upublicznieniu sytuacji na pokładzie lotniskowca „miała odwrotny skutek”.
W czwartek świat dowiedział się natomiast o istnieniu planu Regain the advantage (Odzyskać przewagę), który miałby umożliwić Stanom Zjednoczonym… no cóż, odzyskanie przewagi na wodach zachodniego Pacyfiku. Plan ów miałby kosztować około 20 miliardów dolarów pomiędzy 2021 a 2026 rokiem, co „zapewniłoby zasoby niezbędne do realizacji strategii odstraszania, będąc jednocześnie pragmatycznym i wykonalnym ekonomicznie sposobem na realizację zadań wyznaczonych w amerykańskiej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego”. Kongresowi dokument zaprezentować miał dowódca INDOPACOM (amerykańskiego dowództwa indo-pacyficznego) admirał Philip Davidson. Kluczowym elementem planu miałaby być Joint force lethality, mająca zintegrować systemy obrony powietrznej, C4ISR, radarów oraz efektorów dalekiego zasięgu, a także pozyskanie rakiet przeciwokrętowych dalekiego zasięgu, które mogłyby razić cele w obrębie pierwszego łańcucha wysp. Istotną częścią miałoby być również płynne zintegrowanie działań US Navy i zreformowanego Korpusu Piechoty Morskiej USA. Problemem pozostaje pozyskanie finansowania dla tego ambitnego planu, podobnie zresztą jak w wypadku omawianego już na łamach „Weekly Brief” projektu budżetu Pentagonu na rok 2021 lub też proponowanego przez senatora Wickera „uaktualnionego” planu utworzenia 355 ship Navy.
INSTEX I IRAN
W środę niemiecki minister spraw zagranicznych poinformował, że Niemcy wraz z Francją i Wielką Brytanią przeprowadziły pierwszą udaną transakcję z Iranem za pomocą systemu INSTEX. Przedmiotem transakcji był sprzęt medyczny. INSTEX powstał rok temu jako odpowiedź części państw Unii na przywrócenie sankcji gospodarczych na Iran przez prezydenta Donalda Trumpa. System umożliwia dokonywanie transakcji handlowych z ominięciem amerykańskiego systemu SWIFT i bez wykorzystania dolara.
Przez prawie rok od oficjalnego uruchomienia mechanizmu nie był on ani razu wykorzystany – aż do kończącego się właśnie tygodnia, kiedy to w odpowiedzi na odmowę zniesienia sankcji nałożonych przez USA na Iran trzy wspomniane wyżej państwa wykorzystały go do sprzedaży sprzętu medycznego Iranowi. Zadowolenia ze skorzystania z mechanizmu nie kryła rzeczniczka MSZ Rosji Marija Zacharowa, stwierdzając równocześnie, że rozumie, iż Unii Europejskiej trudno jest wypracować efektywny mechanizm, który eliminowałby wpływ „nielegalnych sankcji nakładanych przez USA”.
Czyż może być wydarzenie bardziej symboliczne niż wykorzystanie alternatywy dla systemu SWIFT – jednego z kluczowych narządzi sprawowania przez Stany Zjednoczone kontroli nad globalnym systemem finansowym – przez państwa członkowskie NATO, aby obejść sankcje USA w celu dokonania transakcji z Iranem? I to podczas pandemii nowego koronawirusa, która już teraz potężnie zachwiała pozycją USA jako gwaranta stabilności systemu międzynarodowego.
WĘGRY
30 marca 2020 roku parlament węgierski przyjął ustawę, która daje rządowi szerokie uprawnienia na czas trwania pandemii koronawirusa. Przede wszystkim Viktor Orbán może rządzić za pomocą dekretów z pominięciem parlamentu. Po drugie (co wzbudza liczne kontrowersje), w przyjętej ustawie nie zostało precyzyjnie określone, jak długo szef rządu będzie posiadał te uprawnienia. Po trzecie, wprowadzone prawo zawiesza organizację wyborów i referendów. Dodatkowo spenalizowane zostało szerzenie fałszywych informacji dotyczących koronawirusa oraz łamanie zasad kwarantanny (odpowiednio do pięciu i ośmiu lat więzienia).
Dodajmy, że dzień później rząd Węgier zadecydował o utajnieniu szczegółów finansowania liczącego 350 kilometrów połączenia kolejowego dużych prędkości, łączącego Belgrad i Budapeszt. Jest to o tyle znamienne, że znaczna część tej inwestycji ma być współfinansowana przez chińskie podmioty; głównym wykonawcą jest chińska firma China Communications Construction Company (CCCC). Dodajmy, że w perspektywie czasu połączenie Belgrad–Budapeszt miałoby obsługiwać transport towarów docierających do kontrolowanego przez Chiny portu w Pireusie.
ROPA
W poniedziałek w trakcie rozmowy telefonicznej prezydenci USA i Rosji zgodzili się, aby ich ministrowie odpowiedzialni za kwestie energetyczne porozmawiali o kryzysie na rynku ropy. Już tylko to wystarczyło, aby ceny ropy – osiągające pułap niewidziany od ponad 18 lat, a momentami wręcz wartości ujemne – odbiły się nieco od dna, na którym znalazły się w wyniku zapaści popytu oraz wojny cenowej zapoczątkowanej przez odmowę zmniejszenia wydobycia przez Rosję.
W międzyczasie – w czwartek – wniosek o bankructwo złożył amerykański koncern naftowy Whitling Petroleum. Tego samego dnia Donald Trump poinformował, że rozmawiał z księciem i następcą tronu Arabii Saudyjskiej Mohammedem bin Salmanem (który z kolei rozmawiać miał wcześniej z Władimirem Putinem), czego wynikiem miała być gotowość tego ostatniego na kontynuowanie rozmów pomiędzy Rijadem a Moskwą zmierzających do ograniczenia wydobycia przez OPEC i Rosję. Ceny ropy zareagowały natychmiast (cena ropy Brent skoczyła o 40%, najwięcej w historii), podobnie jak rzecznicy Kremla i saudyjskiego pałacu.
Dmitrij Pieskow oświadczył, że taka rozmowa nie miała miejsca, a Saudowie stwierdzili, że słowa Trumpa są przesadzone. Jednakże ropa zamknęła dzień zdecydowanie na zielono. W piątek Trump spotkał się z szefami największych amerykańskich koncernów wydobywczych, aby przedyskutować możliwości pomocy dla krajowego biznesu.
Dzień później Władimir Putin stwierdził, że gotowy jest na dalsze rozmowy o zmniejszeniu wydobycia, ale winę za całą sytuację ponoszą Saudyjczycy; ci ostatni natomiast, ustami szefa MSZ księcia Farhana Al Sauda oznajmili, że jest dokładnie na odwrót. Jak tam było, tak tam było, jak zwykł mówić Franciszek Szkvor – tak czy inaczej w piątek agencja RIA poinformowała, że telekonferencja państw OPEC+ została zaplanowana na 6 kwietnia. W sobotę rano poinformowano jednak, że owo spotkanie zostanie najprawdopodobniej przesunięte – teraz możliwym terminem ma być 8 lub 9 kwietnia.
UKRAINA
Chcąc spełnić wymagania narzucone jej przez IMF, ukraińska Rada Najwyższa przegłosowała w tym tygodniu dwie ustawy. Pierwsza z nich dotyczy uwolnienia rynku ziemi rolnej, a druga karania za niezgodne z prawem przejęcia banków. Nowe zapisy dotyczące handlu ziemią przewidują, że od przyszłego roku na Ukrainie osoby fizyczne będą mogły kupować ziemię rolną, a w 2024 roku zezwolenie rozszerzy się również na osoby prawne.
Przyjęcie drugiej ustawy tworzy natomiast nową sytuację prawną. Jeżeli mianowicie sąd uzna, że dana instytucja finansowa została przejęta niezgodnie z prawem, to podmiot, który ją przejął, nie musi zwracać udziałów poprzednim właścicielom, a jedynie wypłacić odszkodowanie, zachowując jednocześnie własność. O tym, jakie konsekwencje w praktyce (a nie w teorii) niosą ustawa o obrocie ziemią rolną i „anty-Kołomojski lex”, mogą Państwo przeczytać w artykule autorstwa Marka Budzisza „Polska a ukraińskie czarnoziemy”.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...