Weekly Brief 7–13.03.2020

Obrazek posta

(Fot. staticflickr.com)

 

COVID-19

 

W środę 11 marca Światowa Organizacja Zdrowia zdefiniowała sytuację wywołaną przez rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa jako pandemię.

W piątek liczba zarażonych wirusem SARS-CoV-2 przekroczyła 135 tysięcy; zmarło ponad 5400 osób. Według oficjalnych statystyk podawanych przez pekińską administrację zachorowania w Chinach spadły praktycznie do zera; rozpoczęto także demontaż powstałych na potrzeby epidemii szpitali. Dodajmy, że poza Chinami miało miejsce ponad 55 tysięcy zachorowań; tak więc już 40% wszystkich infekcji miało miejsce poza Państwem Środka. Co gorsza, wiele wskazuje na to, że dynamika pandemii wirusa w Europie nie spowalnia; w piątek WHO desygnowało Europę jako „nowe centrum pandemii” koronawirusa, stwierdzając również, że w chwili obecnej przyrost zarażeń w Europie jest szybszy, niż był w szczytowym momencie w Chinach.

Obecnie epicentrum zachorowań na COVID-19 w Europie są Włochy, gdzie przez dwa ostatnie dni przybyło ponad pięć tysięcy chorych (w sumie 17 660 – stan na piątek wieczór); zmarło 1266 osób (tylko w piątek 250). Warto dodać, że do tej pory w Chinach zmarło nieco ponad 3100 osób – przy ponad 80 tysiącach zarażonych. Szybko rosną również zachorowania we Francji (w piątek 785 nowych zachorowań, 18 zgonów; w sumie 3661 i 79), Hiszpanii (w piątek ponad tysiąc zachorowań, ponad 50 zgonów; w sumie 4209 i 120; warto dodać, że tydzień temu w Hiszpanii było 261 potwierdzonych zachorowań) czy Niemczech (3116 i sześć – zaskakująco mało).

Na fali ostatnich doniesień szereg europejskich państw zdecydowało się na wprowadzenie drastycznych rozwiązań; Polska wprowadziła znaczące obostrzenia w dwóch etapach; najpierw w środę ogłoszono zamknięcie szkół, następnie w piątek stan zagrożenia epidemiologicznego, a co za tym idzie, m.in. zamknięcie granic (podobną decyzję podjęły także Czechy, Ukraina i Słowacja). Rezultatem ogłoszenia przez rząd RP decyzji o zamknięciu szkół, uniwersytetów, muzeów i innych instytucji publicznych było „panic buy”; zanim jednak oskarżymy Polaków o przypisywane im często przywary narodowe, warto zwrócić uwagę, że również w środę dokładnie taką samą decyzję podjął rząd Królestwa Danii – i reakcja duńskiego społeczeństwa była identyczna – półki sklepowe opustoszały, a wraz z przybierającą niewytłumaczalną formę atawistyczną reakcją społeczeństwa i tam papier toaletowy stał się towarem luksusowym. W czwartek na taki sam krok zdecydowała się Francja; również nad Loarą zamknięte zostaną uniwersytety i szkoły.

Również w czwartek rzecznik prasowy chińskiego MSZ oskarżył na swoim oficjalnym koncie na Twitterze USA, że to one odpowiedzialne są za wybuch epidemii w Wuhan i to one „sprowadziły wirusa do Chin”. Jakkolwiek znany z kontrowersyjnych wypowiedzi jest pan Zhao, trudno jest sobie wyobrazić, aby zdecydował się opublikować tego rodzaju informację, nie konsultując się wcześniej z kierownictwem Partii. Logiczną ekstrapolacją tej wypowiedzi jest to, że zdaniem władz Chin USA użyły wobec tego państwa broni biologicznej, doprowadzając je do strat liczonych w setkach miliardów dolarów oraz do śmierci ponad 3100 jego obywateli. W związku z tą wypowiedzią w czwartek „na dywanik” wezwany został ambasador ChRL w USA. Dodajmy jeszcze, że wcześniej chińska agencja informacyjna Xinhua ostrzegła, że Stany Zjednoczone są zależne od chińskiej produkcji środków farmaceutycznych – i jeżeli Pekin zechce, USA „zaleje fala koronawirusa”. Mimo wszystko wizerunkowo wygrały w tym tygodniu Chiny, zapowiadając, że dostarczą Włochom milion maseczek chirurgicznych oraz tysiąc respiratorów, co zostało szybko skontrastowane z decyzją USA o zamknięciu granic oraz z nieobecnością organów unijnych podczas całego kryzysu.

W środowym przemówieniu Donald Trump oznajmił, że na okres 30 dni USA wprowadzą zakaz podróży dla osób, które w ciągu ostatnich 14 dni przebywały w strefie Schengen – z wyjątkiem Wielkiej Brytanii. Przemówienie było wisienką na torcie dość nieortodoksyjnej strategii, jaką zastosował Biały Dom, reagując na wybuch pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. Przypomnijmy: od początku epidemii Donald Trump podkreślał, że COVID-2019 jest mniejszym problemem niż grypa i że prognozowana przez WHO śmiertelność koronawirusa (3,4% dla wszystkich zarażonych bez podziału na grupy wiekowe) jest „nieprawdziwa” (tu, nawiasem mówiąc, Trump może mieć racje, bo w części przypadków przebieg choroby jest bezobjawowy), a nawet że wielu zarażonych może chodzić do pracy. Jakkolwiek na to patrzeć, są to jednak tylko słowa. Jednakże Stany Zjednoczone nie zdecydowały się również na wprowadzenie rygorystycznych reżimów wykonywania testów na obecność nowego koronawirusa – i to jest już potencjalnie ogromny problem. Co więcej, zdecentralizowany system opieki medycznej sprawia, że metoda reakcji na pandemię jest prerogatywą administracji stanowych. I tak większość stanów ani hrabstw (z wyjątkiem na przykład hrabstwa Los Angeles czy miasta Nowy Jork) nie zdecydowała się również do tej pory (piątkowe popołudnie) na ograniczenie działania szkół i innych instytucji.

Podejście USA do testowania na obecność patogenu zmieniło się jednak; w piątkowy wieczór (czasu polskiego) Donald Trump oznajmił wprowadzenie stanu wyjątkowego w Stanach Zjednoczonych, zapowiadając między innymi udostępnienie w sumie około 1,9 miliona testów na obecność koronawirusa do poniedziałku. Zresztą rozległe testowanie zdaje się jednym z kluczowych czynników pozwalających na powstrzymanie rozprzestrzeniania się patogenu (tak było na przykład w Korei Południowej). Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkie państwa podążyły drogą ścisłych kwarantann znanych wcześniej z Chin czy obecnie z części krajów Unii; niektóre, takie jak Wielka Brytania, Szwecja czy Szwajcaria, postanowiły – nie mając jakby złudzeń co do możliwości powstrzymania rozprzestrzeniania się koronawirusa – nie wprowadzać dodatkowych obostrzeń czy ścisłego reżimu przeprowadzania testów na obecność patogenu, licząc zamiast tego na stopniowe wykształcenie się wśród populacji „odporności stadnej”. Sztokholm na przykład zadecydował, że od środy począwszy testom na obecność koronawirusa poddawani będą jedynie pacjenci w ciężkim stanie; Szwajcarzy natomiast poddadzą testom tylko pacjentów w najwyższej grupie ryzyka (powyżej 65. roku życia i z obciążeniami).

Również w piątek pojawiły się – zdementowane następnie na Twitterze przez samego zainteresowanego – informacje, jakoby prezydent Brazylii Jair Bolsonaro również zachorował na COVID-19. Byłoby to wydarzenie potencjalnie tym groźniejsze, że parę dni temu Bolsonaro i Trump spotkali się osobiście (podczas ich spotkania obecny był również brazylijski urzędnik, u którego już ponad wszelką wątpliwość stwierdzono obecność koronawirusa).

Mamy również pierwsze odwołane w związku z pandemią wybory; w piątek Boris Johnson poinformował, że zaplanowane na maj wybory lokalne w Wielkiej Brytanii zostaną przesunięte o rok.

Koronawirus odciska również piętno na rynkach finansowych. Przyznać trzeba, że w tym wypadku „odciska piętno” to eufemizm – wraz z sytuacją na rynku ropy naftowej – o której można przeczytać poniżej – pandemia koronawirusa rynki finansowe po prostu wdeptuje w ziemię.

W czwartek w odpowiedzi na fatalną sytuację na giełdzie zareagowała amerykańska Rezerwa Federalna, ogłaszając, że podczas następnych 48 godzin przeznaczy 1,5 biliona dolarów na zapewnienie płynności na rynkach REPO (repurchase agreements), z trzymiesięcznym terminem spłaty. Innymi słowy FED w ciągu trzech dni wpompował w rynek REPO 1,5 biliona dolarów – nie bez przyczyny nazwano tę operację „fiskalną bazooką”. Przypomnijmy, że od września ubiegłego roku FED nieustannie dokłada miliardy dolarów do rynku REPO, umożliwiając całemu systemowi bankowemu – nie tylko w USA – utrzymanie płynności.

W czwartek Dow Jones Industrial Average spadł o niemal równe 10% (nawiasem mówiąc, w czwartek po raz kolejny zadziałały „bezpieczniki” na Wall Street, pauzując na kilkanaście minut działanie giełdy. Był to drugi już taki przypadek w ostatnim tygodniu). Również S&P 500 i NASDAQ zanotowały więcej niż 20-procentowe spadki w stosunku do historycznie wysokich notowań, które, przypomnijmy, osiągnięte zostały zaledwie 16 sesji temu. Tym samym spełnione zostały „oficjalne warunki” definiujące wejście rynków w okres bessy – a więc spadki przekraczające 20% w stosunku do najwyższych historycznie notowań – które, przypomnijmy, miały miejsce w połowie lutego. Były to największe spadki tych indeksów od 1987 roku. Ten 16-dniowy okres jest najkrótszym w historii potrzebnym do „oficjalnego” wejścia w „bear market; co więcej, zakończył on najdłuższy w historii, bo trwający niemal dokładnie 11 lat – od marca 2009 roku, okres wzrostów na giełdzie. Nawiasem mówiąc, drugi najkrótszy czas potrzebny do formalnego ogłoszenia bessy miał miejsce 91 lat temu, czyli w początkowych stadiach wielkiej depresji.

W piątek – tuż po wystąpieniu prezydenta USA – DJIA zdołał odbić się do poziomu powyżej 23 tysięcy punktów, niwelując część strat z czwartku (Donald Trump okrasił ten moment triumfalnym tweetem; wielu analityków uważa jednak, że był to „dead cat bounce” czy nieco bardziej swojsko „podskok zdechłego kota” – czyli chwilowa poprawa, po której nastąpią dalsze spadki). Podobnie miała się sytuacja na rynkach europejskich; polski WIG20 zaliczył największy spadek w swej historii; w czwartek ogromne spadki zanotował także niemiecki indeks DAX (spadek o 29% w porównaniu z historycznie wysokimi wynikami w lutym). S&P 500 zyskał w piątek 8,1%, była to najwyższa dzienna zniżka tego indeksu od 2008 roku.

Pojawiają się również dalsze informacje o reakcjach rządów w wymiarze ekonomicznym; w czwartek wbrew nadziejom inwestorów Europejski Bank Centralny nie zdecydował się na obcięcie stóp procentowych, a wspomógł jedynie banki dodatkowymi środkami mającymi zapewnić im płynność. W czwartek szefowa ECB Christine Lagarde oznajmiła, że to na rządach narodowych spoczywa odpowiedzialność za stan ich gospodarek, wylewając tym samym solidną dawkę kojącej oliwy na płomienie paniki i tak już trawiące europejskie rynki. Jakby w odpowiedzi na to w piątek Komisja Europejska zapowiedziała ustanowienie wartej 37 miliardów euro inicjatywy inwestycyjnej mającej zminimalizować skutki ekonomiczne pandemii.

Kwota wygospodarowana przez UE blednie jednak w porównaniu do tej zadeklarowanej przez rząd Niemiec; oto w piątek minister gospodarki i energii RFN Peter Altmaier oznajmił, że niemiecki bank rozwoju KfW może przeznaczyć 550 miliardów euro na pomoc niemieckiej gospodarce. Nawiązując do wcześniejszej decyzji FED, Altmaier oświadczył, że to jest właśnie niemiecka bazooka, która może jeszcze zostać „przeładowana”.

Rząd w Madrycie zapowiedział natomiast przekazanie 18 miliardów euro pomocy, z czego znaczna część przeznaczona zostanie dla małych i średnich przedsiębiorstw.

 

ROPA

Wspomniany wyżej krach na światowych rynkach – obok, rzecz jasna, koronawirusa – miał swe źródło także w konflikcie cenowym pomiędzy producentami ropy naftowej.

Przypomnijmy: po tym, jak w ubiegły piątek Rosja odrzuciła wysuniętą przez OPEC propozycję obniżenia dziennego wydobycia ropy naftowej o 1,5 miliona baryłek, Arabia Saudyjska postanowiła wywrócić stolik, oznajmiając, że od tej pory sprzedawać będzie ropę naftową taniej niż po cenie rynkowej (obniżka miałaby wynieść pomiędzy sześć a osiem dolarów za baryłkę). W ostatnią środę saudyjska spółka wydobywcza ARAMCO zapowiedziała także podniesienie dziennego wydobycia do 13 milionów baryłek. Wszystko to spowodowało, że ceny ropy, i tak niezwykle boleśnie odczuwające skutki pandemii COVID-19, spadły jeszcze niżej; w poniedziałek cena za baryłkę spadła aż o ponad 30% (z 55 do 30 dolarów) – najwięcej od czasów pierwszej wojny w Zatoce Perskiej.

I chociaż w odpowiedzi rosyjskie ministerstwo finansów zapewniło, że Moskwa jest w stanie wytrzymać finansowo „6–10 lat”, nawet gdyby cena ropy miała spaść do 25–30 dolarów za baryłkę (co ma być możliwe dzięki sięgnięciu do rezerw rosyjskiego Funduszu Bogactwa Narodowego), to rosyjski rubel stracił mocno na wartości, spadając vis-à-vis dolara do najniższej od czterech lat wartości.

Owa wojna cenowa mogła być z kolei katalizatorem poważnych zawirowań na szczytach władzy zarówno w Rijadzie, jak i w Moskwie. Oto w ubiegłą sobotę aresztowanych zostało dwóch członków saudyjskiej rodziny królewskiej, w tym Ahmed bin Abdulaziz, młodszy brat króla KSA, oraz jego kuzyn i niegdysiejszy następca tronu Muhammad ibn Najif. Oprócz nich aresztowanych zostało również wielu urzędników ministerstwa spraw wewnętrznych (kierował nim Muhammad ibn Najif) oraz oficerów saudyjskiej armii; wszyscy zostali oskarżeni o zdradę i przygotowywanie przewrotu.

 

Wiele wydarzyło się również na Kremlu. Oto w swoim przemówieniu w rosyjskiej Dumie prezydent Władimir Putin zasugerował, że w obliczu destabilizacji ładu światowego należy rozważyć możliwość wprowadzenia dodatkowych zmian w opracowywanych obecnie poprawkach do rosyjskiej konstytucji. I to zmian nie byle jakich, bo prowadzących do „zresetowania” liczby kadencji prezydenckich po roku 2024 – czyli tak naprawdę do umożliwienia Putinowi pozostania na Kremlu aż do roku 2036. Przywołując 120-letnią kadencję Franklina Delano Roosevelta, Putin sugerował w swym przemówieniu, że w tych niepewnych czasach Rosja mogłaby podążyć drogą Stanów Zjednoczonych. To z kolei miałoby pomóc Rosji utrzymać stabilność i skonsolidować się, wbrew knowaniom Zachodu, który zdaniem rosyjskiego prezydenta niezmiennie podejmuje próby zdestabilizowania sytuacji w Rosji.

 

BIAŁORUŚ

W piątek 13 marca o możliwych dostawach ropy naftowej na Białoruś rozmawiać mieli sekretarz stanu USA Mike Pompeo oraz szef białoruskiego MSZ Władimir Makiej; dzień wcześniej do portu w Odessie dotarł pierwszy z tankowców przewożących azerbejdżańską ropę naftową. Tego samego dnia Biełneftchim poinformował, że rurociąg, którym ma ona zostać dostarczona do rafinerii w Mozyrzu, jest gotowy do pracy. Kończąc krótki tym razem wątek Białorusi, warto również dodać, że w ubiegłym tygodniu rosyjska Duma uchwaliła nowe przepisy, znacznie ułatwiające wydawanie Białorusinom rosyjskich paszportów – a jak wiadomo, Rosja gotowa jest bronić praw swej mniejszości narodowej do ostatniego naboju.

 

CAMP TAJI

W środę 11 marca (urodziny Ghasema Solejmaniego) na położoną na północ od Bagdadu bazę Camp Taji w Iraku spadło 18 rakiet, wystrzelonych najprawdopodobniej przez proirańskie bojówki. W wyniku ataku zginęło dwóch żołnierzy USA i jeden Brytyjczyk; ranny został również żołnierz z Polski. W odpowiedzi dzień później amerykańskie odrzutowce zbombardowały pozycje Kataib Hezbollahu w Iraku.

Co więcej, w mijającym tygodniu USA podjęły decyzję o rozmieszczeniu w rejonie Zatoki Perskiej aż dwóch grup lotniskowcowych (CVN Eisenhower i Truman) gdzie znajduje się także okręt USS Bataan na pokładzie którego stacjonuje liczący 2500 żołnierzy Marine Expeditionary Unit.

 

US NAVY

Skoro już rozmawiamy o dumie amerykańskiej marynarki wojennej – w ubiegłym tygodniu p.o. sekretarz US Navy Thomas Modly skrytykował prowadzone przez Pentagon gry wojenne, które zakładały istnienie „nadprogramowego”, 12. lotniskowca. Nadprogramowego nawet w stosunku do planów budowy 11 okrętów klasy Gerald Ford – a przypomnijmy, że już teraz część establishmentu w USA uważa, że budowa tak wielu lotniskowców pozbawiona jest sensu.

Toczą się również dyskusje wokół planów nabycia przez US Navy 20 fregat (jednostki miałyby zostać wybudowane w ciągu najbliższych 10 lat i kosztować w sumie 20 miliardów dolarów). Modley, a więc i US Navy, chciałby przyspieszyć decyzję o ich zakupie, najwyraźniej traktując te okręty (które mają być m.in. wyposażone w 32 wyrzutnie VLS oraz systemy obronne Aegis) jako istotny element przyszłych struktur US Navy. Wydaje nam się, iż decyzja ta wpisuje się w coraz lepiej widoczny trend w US Navy do odchodzenia od dużych jednostek na rzecz floty bardziej rozproszonej i „zwinniejszej”.

 

TURCJA

We wtorek w Ankarze gościli rosyjscy dyplomaci, którzy wraz z przedstawicielami tureckiej administracji opracowywali szczegóły podpisanego w zeszłym tygodniu zawieszenia broni w prowincji Idlib. Wygląda na to, że turecko-rosyjskie porozumienie na razie się trzyma, ponieważ tego samego dnia wojska obydwu tych państw rozpoczęły zapisane w nim wspólne patrole autostrady M4.

Nie ulega natomiast poprawie sytuacja na granicy turecko-greckiej, gdzie wciąż przebywają dziesiątki tysięcy imigrantów. W środę Turcja stwierdziła, że dopóki Unia Europejska nie zdecyduje się na wypełnienie tureckich oczekiwań dotyczących ruchu bezwizowego, granica pozostanie otwarta. Co więcej, Ankara zdaje się przeć do eskalacji; w środę turecki okręt straży przybrzeżnej miał staranować grecką jednostkę. W odpowiedzi w piątek nad niebem w pobliżu położonej przy wybrzeżu Azji Mniejszej wyspy Chios pojawiły się greckie F-16.

 

5G permitted in France

Według informacji Reutersa francuska agencja odpowiedzialna za cyberbezpieczeństwo zezwoli najprawdopodobniej na uczestnictwo Huawei w tworzeniu sieci 5G w tym kraju. Paryż podąży więc najpewniej ścieżką wyznaczoną wcześniej przez Borisa Johnsona; w styczniu Downing Street zezwoliła Huawei na tworzenie części sieci 5G w Wielkiej Brytanii. Skoro już jesteśmy przy kwestii brytyjskiego 5G i Huawei, to warto wspomnieć o wydarzeniu, które umknęło nam w zeszłym tygodniu, a więc o liście 10 amerykańskich senatorów do brytyjskich parlamentarzystów, w którym apelowali oni o zmianę decyzji o dopuszczeniu firmy z Shenzhen.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Kroniki COVID. Część 1
Jacek Bartosiaka i Krzysztof Skowroński o koronawirusie (Podcast)
„Zarys historii wojskowości w Polsce” – recenzja Jacka Bartosiaka (Podcast)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...