Weekly Brief 29.02 – 6.03.2020

Obrazek posta

(Fot. twimg.com)

 

BIAŁORUŚ

Sygnalizacji strategicznej w wykonaniu Mińska ciąg dalszy. We wtorek prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko potwierdził, że Białoruś dalej zamierza szukać możliwości dywersyfikacji źródeł węglowodorów. „Powinniśmy uświadomić sobie, że w przypadku energii możemy liczyć wyłącznie na siebie – w trudnych momentach nawet nasi najbliżsi partnerzy będą dbać wyłącznie o swój interes. Każdego miesiąca na Białoruś trafia o milion ton ropy mniej niż planowaliśmy (…) i to nie tylko dlatego, że ktoś bawi się kurkiem – ale dlatego, że w odpowiednim czasie nie zadbaliśmy o dywersyfikację. Monopol prowadzi do takich sytuacji. Musimy znaleźć dostawców, szczególnie biorąc pod uwagę skomplikowaną sytuację na świecie, w którą uwikłany jest również nasz mający pozycję monopolisty partner”.

Oczywiście nijak nie da się ukryć, że Łukaszenko pił w tym wypadku do Rosji – chociaż, jak stwierdził, wiele innych państw również wykorzystuje zasoby naturalne do osiągania celów politycznych. „Niestety pomimo dwustronnych zobowiązań również Białoruś padła ofiarą takich praktyk (…) warunki dostaw ropy są używane jako narzędzie nacisku i łączone z innymi kwestiami, na których zależy państwu ją dostarczającemu. Jest tak pomimo braku ram prawnych i wbrew zasadom i ideom definiującym nasze wzajemne relacje”.

Zdaniem Łukaszenki optymalne proporcje zakładałyby pozyskiwanie 40% ropy z Rosji, a pozostałych na światowych rynkach poprzez porty na Bałtyku i port w Odessie. Co jeszcze ciekawsze, Łukaszenko przypomniał niedawną wypowiedź Pompeo, w której sekretarz stanu USA zadeklarował, że jego kraj przeznaczy miliard dolarów na rozbudowę infrastruktury przesyłowej w krajach Trójmorza. Białoruski prezydent liczy także, że Mińsk pozyska nisko oprocentowane kredyty na potrzeby rozbudowy rurociągów łączących porty bałtyckie z Białorusią. Sama rozbudowa, zdaniem Łukaszenki, powinna również trwać krócej niż zakładała to białoruska administracja – nie trzy lata, ale jedynie półtora roku. Co więcej – jeżeli zawierzyć wtorkowej wypowiedzi prezesa Biełneftchimu – utworzenie rewersowego połączenia Polski z Białorusią na rurociągu Przyjaźń może zostać ukończone jeszcze przed końcem tego roku.

Dodajmy, że Łukaszenko nie był jedynym białoruskim urzędnikiem prowadzącym w mijającym tygodniu sygnalizację strategiczną. Na przykład wiceminister spraw zagranicznych Białorusi Oleg Krawczenko stwierdził, że następujące obecnie zbliżenie pomiędzy Mińskiem a Waszyngtonem nie powinno być odbierane jako wymierzone w Moskwę. Co ciekawe, Krawczenko wyraził tę opinię podczas seminarium poświęconego priorytetom białoruskiej polityki zagranicznej w nadchodzącym wielobiegunowym porządku międzynarodowym. A ponieważ w swej jakże delikatnej sytuacji Białoruś musi być jak żona Cezara, Krawczenko szybko dodał, że ów rapprochement nie powinien być postrzegany przez pryzmat geopolityki. Jego zdaniem zbliżenie pomiędzy Białorusią a USA może wręcz służyć naprawieniu złych stosunków pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem i Brukselą (Krawczenko odkurzył przy okazji zapomniany od ponad dekady koncept „Europy od Lizbony po Władywostok”).

Z kolei szef białoruskiego MSZ Władimir Makej stwierdził, że nie są obecnie prowadzone żadne dalsze prace nad liczącą 31 punktów „mapą drogową”. Zdaniem Makeja „nie ma sensu pracować nad dalszą integracją, dopóki problemy z dostawami ropy nie zostaną rozwiązane”.

Kończąc wątek ropy naftowej, dodajmy również, że Białoruś zamierza związać się z azerbejdżańskimi producentami ropy naftowej długoterminowymi kontraktami na jej dostawy; zdaniem władz Białorusi w 2020 roku Azerowie mogliby dostarczyć na Białoruś do miliona ton ropy. Tymczasem 4 marca do portu w Kłajpedzie zawinął pierwszy z tankowców z zakupionym przez Mińsk ładunkiem ropy naftowej. W piątek natomiast do portu w Odessie wyruszył inny tankowiec, transportujący azerbejdżańską ropę przeznaczoną dla Białorusi – dodajmy, że ta zamówiła jej więcej, niż początkowo podawano – 250 tysięcy ton.

Mijający tydzień przyniósł również dalsze przetasowania w białoruskiej administracji. Po styczniowym mianowaniu nowego ministra obrony narodowej i szefa sztabu generalnego oraz lutowych roszadach na najwyższych stanowiskach w KGB i MSW teraz zdymisjonowany został wicepremier Igor Ljaszenko, którego zastąpił Jurij Nazarow. Łukaszenko zaznaczył, że nowo mianowany wicepremier ma być odpowiedzialny za „najważniejszy dla kraju sektor petrochemiczny”.

Last but not least, 29 lutego na Białorusi wylądowali żołnierze 3. Brygady Komandosów Royal Marines. Trzydziestu żołnierzy ma spędzić na Białorusi kolejne 14 dni, szkoląc się w zakresie prowadzenia operacji w warunkach zimowych. Warto dodać, że w ubiegłym roku białoruscy żołnierze brali udział w podobnych ćwiczeniach w Walii.

Nawiasem mówiąc, jak zauważył sam Łukaszenko, w kontekście ropy naftowej sytuacja Białorusi stała się nieco prostsza dzięki pikującym cenom tego surowca (od początku roku cena ropy spadła o 33%). To z kolei spowodowane jest…

 

…COVID-19

W piątkowy wieczór liczba zarażonych koronawirusem SARS-CoV-2 przekroczyła ponad 101 tysięcy, z czego pięć zachorowań potwierdzono w Polsce. Zmarło 456 osób. W miniony wtorek WHO przedstawiła badania wskazujące, że śmiertelność w wyniku zarażenia koronawirusem wynosi około 3,4%, przy czym znacząca większość przypadków śmiertelnych to osoby powyżej 80. roku życia lub ze znacznie osłabionym systemem immunologicznym.

Według danych przedstawianych przez chiński rząd liczba nowych przypadków bardzo szybko maleje; 6 marca w Chinach kontynentalnych stwierdzono jedynie 137 nowych zachorowań i 30 zgonów (z czego odpowiednio 126 i 1 w prowincji Hubei). W tym samym czasie druga pod względem zarażeń Korea Południowa poinformowała o wykryciu 505 nowych zachorowań (w sumie 6593 przypadki i 42 zgony); Włochy doniosły o 778 przypadkach i 49 zgonach (w sumie 4634 przypadki i 197 zgonów), w Iranie stwierdzono natomiast aż 1234 nowe przypadki zachorowań na COVID-2019 (w sumie 4747 przypadków i 124 zgony). W ostatniej dobie znaczny przyrost zachorowań miał też miejsce we Francji (230 w ostatniej dobie, w sumie 653), Niemczech (125, 670), Hiszpanii (118, 400), Szwajcarii (130, 250) czy USA (270 przypadków, 15 zgonów). Należy zauważyć, że różne państwa inaczej podchodzą do kwestii badania na obecność koronawirusa; zarówno Korea Południowa, jak i Włochy zdecydowały się na bardzo skrupulatne testy na obecność patogenu – stąd też wysoka liczba wykrytych zachorowań. Summa summarum już niemal 21% wszystkich przypadków zachorowań miało miejsce poza Chinami.

Te tymczasem za wszelką cenę starają się przywrócić do życia gospodarkę, a w szczególności produkcję przemysłową. Według opublikowanych w zeszłym tygodniu danych chiński wskaźnik aktywności finansowej PMI obniżył się do wartości 37,5 – najniższej od momentu, gdy zaczęto go stosować, to jest od 2004 roku; w lutym osiem z największych portów w Chinach zanotowało 20-procentowe spadki w obrotach w porównaniu z rokiem ubiegłym. Jest to walka z czasem – zdaniem naukowców z chińskiej akademii nauk Pekin ma miesiąc (koniec pierwszego kwartału 2020 roku), zanim zagraniczne firmy, szczególnie sektora wysokich technologii (bo te reprezentujące na przykład przemysł tekstylny już od pewnego czasu przenosiły produkcję do innych państw Azji), zaczną poważnie rozważać możliwość przeniesienia znajdujących się w Chinach ogniw łańcuchów dostaw poza terytorium Państwa Środka. Innymi słowy, może się okazać, że epidemia nowego koronawirusa stanie się katalizatorem procesów, które i tak mogły zajść w wyniku wojny handlowej – szczególnie jeżeli spełnić by się miały nadzieje Waszyngtonu. Mimo wszystko warto zauważyć, że działania podjęte przez Pekin w obliczu epidemii (takie jak zapowiedziane przez Xi Jinpinga w środę zwiększenie wydatków na infrastrukturę telekomunikacyjną) zdają się przynosić rezultaty – w lutym kluczowe chińskie indeksy (np. Shanghai Composite Index) zanotowały 10-procentową zwyżkę; umocnił się także juan.

Wiele niestety wskazuje na to, że wirus dopiero zaczyna odciskać swe piętno na gospodarkach europejskich i na gospodarce amerykańskiej. O ile po ubiegłotygodniowych gwałtownych spadkach na giełdach pierwsze dni mijającego właśnie tygodnia przyniosły zwyżki głównych indeksów giełdowych, o tyle spadki, które nastąpiły po decyzji Rezerwy Federalnej, która obniżyła stopy procentowe o 50 punktów bazowych (co zostało najwyraźniej uznane za niewystarczające), wymazały właściwie wcześniejsze wzrosty. Nawiasem mówiąc, była to pierwsza od kryzysu w roku 2008 obniżka stóp procentowych dokonana przez FED w „trybie alarmowym”, tj. przed zaplanowanym posiedzeniem. Również wtorkowa decyzja – lub raczej jej brak – o wprowadzeniu pakietów stymulacyjnych przez gospodarki państw G7 przyczyniła się do pogorszenia nastrojów. W rezultacie rentowność amerykańskich 10-letnich obligacji skarbowych spadła do poziomu 0,77%, a więc najniższego w historii.

Mimo wszystko wydaje się, że państwa europejskie zdecydują się (podobnie jak Chiny) na zwiększenie wydatków publicznych i obniżki podatków. Włochy na przykład zdecydowały się wprowadzić wart 7,5 miliarda euro pakiet stymulacyjny; Rzym zapowiedział również powiększenie planowanego deficytu budżetowego do 2,5%.

Według danych IATA w roku 2020 rynek przewozów lotniczych skurczy się o 4,8% (dla porównania: w ubiegłym roku zwiększył się o 4,1%), co może się przełożyć na straty rzędu na 113 miliardów euro. Zdaniem IATA straty wywołane przez koronawirus mogą się okazać porównywalne do tych wynikłych z globalnego kryzysu finansowego w 2008 roku.

 

IDLIB

Od północy 6 marca w Idlibie obowiązuje zawieszenie broni.

W ubiegłą niedzielę upłynął termin wystosowanego przez Recepa Erdoğana ultimatum, wzywającego wojska syryjskie do wycofania się poza wyznaczoną w roku 2018 linię demarkacyjną. W konsekwencji 2 marca Turcja rozpoczęła operację Wiosenna tarcza (Spring Shield). Już dzień wcześniej tureckie F-16 zestrzeliły dwa syryjskie odrzutowce Su-24; w odpowiedzi Kreml oznajmił, że „nie może zagwarantować bezpieczeństwa” samolotom tureckich sił powietrznych znajdującym się nad Syrią. W dniach poprzedzających czwartkowe spotkanie pomiędzy Erdoğanem a Putinem (wbrew wcześniejszym zapowiedziom ten ostatni znalazł jednak moment na rozmowę z tureckim prezydentem) trwały walki; we wtorek wojska syryjskie przy wsparciu rosyjskich sił powietrznych po raz kolejny przejęły kontrolę nad strategicznie ważnym miastem Sarakib; tego samego dnia Turcja zestrzeliła kolejny syryjski odrzutowiec.

W środę w ataku wojsk Syryjskiej Armii Arabskiej zginął kolejny – 57. już – żołnierz turecki; Rosja oskarżyła natomiast Ankarę o niestosowanie się do ustaleń mających doprowadzić do utworzenia w północnej Syrii strefy zdemilitaryzowanej. Również w środę przedstawiciele administracji USA (konkretnie specjalny wysłannik USA od Syrii James Jeffrey) zadeklarowali gotowość przekazania Turcji zarówno pomocy humanitarnej, jak i amunicji, chociaż najprawdopodobniej nie systemów obrony przeciwlotniczej, o co Ankara zabiegała. Jeffrey stwierdził, że USA „rozpatrują tę prośbę w kontekście decyzji Turcji o zakupie systemów S-400. Nawiasem mówiąc, dwa dni później pełnego poparcia Ankarze udzielił także sekretarz stanu USA Mike Pompeo. Również w środę Rosja oskarżyła Turcję o nieprzestrzeganie zobowiązań mających doprowadzić do ustanowienia w północnej Syrii strefy zdemilitaryzowanej, co doprowadzić miało do codziennych ataków na rosyjską bazę sił powietrznych Humajmim.

W czwartek Recep Erdoğan i Władimir Putin podpisali porozumienie regulujące warunki zawieszenia broni w prowincji Idlib. Uczynili to pod bacznym okiem spoglądającej na tę scenę z obrazu carycy Katarzyny II.

W myśl porozumienia minutę po północy w piątek 6 marca na terenie obecnej linii demarkacyjnej nastąpiło wstrzymanie wszelkich działań wojennych. Porozumienie nakazuje również utworzenie 12-kilometrowego pasa strefy bezpieczeństwa wzdłuż autostrady M4 (po sześć kilometrów na północ i na południe od autostrady) – przy czym zasady, na jakich ów korytarz bezpieczeństwa ma funkcjonować, mają „zostać ustalone w ciągu siedmiu dni”. Od 15 marca mają również być prowadzone wspólne rosyjsko-tureckie patrole wzdłuż autostrady M4, pomiędzy osiedlami Turunba i Ain-al-Havr. W rezultacie wojska Asada utrzymają obecne zdobycze terytorialne uzyskane w południowej części prowincji, Turcja natomiast kontrolowane przez własne siły punkty obserwacyjne. Porozumienie nie przewiduje ustanowienia strefy zakazu lotów nad Idlibem.

Dokument jest więc w istocie czasowym – kruchym – zawieszeniem broni, premiującym przy tym Damaszek (który utrzyma kontrolę nad autostradą M5 łączącą Damaszek z Aleppo) oraz dającym jemu i Moskwie szansę na przegrupowanie i wzmocnienie sił przed kolejnym, najprawdopodobniej nieuniknionym, wznowieniem działań wojennych. Jest to o tyle zaskakujące, że w ostatnich dniach lutego i na początku obecnego miesiąca Turcja zadała ciężkie straty wojskom SAA i miała inicjatywę – wydawało się więc, że Erdoğanowi uda się ugrać więcej.

Przenieśmy się teraz z południowych granic Turcji o tysiąc kilometrów na północny zachód, ku jej granicy z Grecją. Tam Ankara prowadzi kolejną batalię, tym razem wykorzystując do niej nie drony Bayraktar czy odrzutowce F-16, ale migrantów. Od momentu, gdy ponad tydzień temu Turcja ogłosiła, że nie będzie dłużej powstrzymywać naporu migrantów, i pozwoliła im na opuszczenie terytorium (albo też ich zmusiła, bo obecnie w Turcji mnożą się wobec nich przykłady zachowań, które zaczynają przypominać pogromy), ponad 130 tysięcy uchodźców nie tylko z Syrii, ale i całej Azji oraz Afryki. Zawsze skorzy do niskokosztowych operacji psychologicznych (co niekoniecznie musi oznaczać, że podają informacje nieprawdziwe) Rosjanie sugerują, że rząd w Ankarze stara się „przepchnąć” do Grecji 130 tysięcy ludzi, z których dwie trzecie pochodzą z Afganistanu, Afryki i Iraku. Po podobne narzędzia sięgnął zresztą również rząd Erdoğana, tworząc narrację o wykorzystywaniu przez Greków ostrej amunicji do odepchnięcia uchodźców z granicy z jednej strony, a z drugiej ustami samego prezydenta zapewniając Europę, że u jej granicy wkrótce będą miliony imigrantów. Innymi słowy Turcja usiłuje wywołać drugi kryzys uchodźczy, szantażując Europę, co – trzeba przyznać – jest dość imponujące w swej makiawelicznej bezwzględności. Nie jest to, rzecz jasna, pierwszy ani ostatni raz, gdy Turcja gra uchodźcami, usiłując osiągnąć swe cele; przypomnijmy, że październikowa operacja Źródło pokoju była motywowana potrzebą utworzenia bezpiecznej strefy, gdzie mogliby zostać osiedleni przebywający na terenie Turcji emigranci z Syrii.

Tym razem jednak, w przeciwieństwie do wspomnianego już kryzysu uchodźczego, ani państwa „frontowe” UE, ani Bruksela, ani nawet Berlin czy Paryż nie witały migrantów z otwartymi ramionami, mówiąc przy tym słynne „wir schaffen das”. Co jest, nawiasem mówiąc, dość zaskakujące, bo poprzednia decyzja motywowana była wiernością dość uniwersalnym wartościom moralnym.

Tym razem Grecja natychmiast zamknęła granicę, wysyłając ku niej nie tylko oddziały policji, ale również wojska oraz wyłapując i odsyłając próbujących się przedrzeć migrantów. Również przedstawiciele Unii Europejskiej zupełnie inaczej podeszli do kryzysu. Podczas dwudniowej wizyty w Ankarze wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa UE Josep Borrell miał stwierdzić, że sytuacja na granicy z Grecją jest nie do zaakceptowania, a Turcja nie powinna zachęcać migrantów do przemieszczania się do Europy. Borrell miał jednocześnie zaoferować Turcji 1,1 miliarda euro za powstrzymanie dalszego naporu uchodźców, jednak Erdoğan odrzucił tę propozycję. Trzeciego marca do Grecji przylecieli szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, szef Rady Europejskiej Charles Michael i przewodniczący Parlamentu Europejskiego David Sassoli. W trakcie wizyty von der Leyen powiedziała, że „wystawiona na próbę europejska jedność nie zostanie zniszczona”, i poinformowała, że Grecja otrzyma z unijnego budżetu 700 milionów euro pomocy. Ba, nawet sama Angela Merkel zaapelowała o utworzenie „bezpiecznej strefy” w północnej Syrii – a więc tak naprawdę udzieliła poparcia planom Ankary, docelowo prowadzącym najprawdopodobniej do zmiany granic Syryjskiej Republiki Arabskiej.

 

AMERYKAŃSKI LOTNISKOWIEC W ĐÀ NẴNG

W czwartek USS Theodore Roosevelt, lotniskowiec klasy Nimitz, przybył do wietnamskiego portu w Đà Nẵng. Poprzednio taka wizyta miała miejsce w 2018 roku – a jeszcze wcześniej Amerykanie wizytowali Đà Nẵng dokładnie 55 lat temu, 8 marca 1965 roku, gdy dwa bataliony US Marines wylądowały na tamtejszej plaży. Były to pierwsze jednostki bojowe USA, które zostały wysłane do Wietnamu.

Skoro jesteśmy już przy długotrwałych i nieskutecznych amerykańskich interwencjach militarnych, to warto zauważyć, że jedna z nich dobiega właśnie końca.

 

AFGANISTAN

W ubiegłą niedzielę przedstawiciele USA i talibów podpisali umowę pokojową, dającą nadzieję na zakończenie trwającej niemal 19 lat wojny – najdłuższej w historii Stanów Zjednoczonych. Umowa zakłada, że jeżeli jej postanowienia zostaną zrealizowane, to amerykańscy żołnierze ostatecznie wyjdą z Afganistanu do maja przyszłego roku. W ciągu 135 dni ma zostać zmniejszona również ich liczba z 13 tysięcy do 8600. Talibowie i władze Afganistanu mają również przeprowadzić wymianę jeńców (pięć tysięcy talibów za tysiąc żołnierzy afgańskich); talibowie zobowiązali się także do nieatakowania żołnierzy koalicji. Warto jednak dodać, że porozumienie nie obejmuje sił lojalnych wobec rządu w Kabulu – więc te siły talibowie, de facto, atakować mogą. Nawiasem mówiąc, tak właśnie się stało – we wtorek bojownicy zaatakowali wojska rządowe w prowincji Helmand. W odpowiedzi na to w środę wojska USA przeprowadziły naloty na bojówkarzy.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Spotkanie Strategy&Future 18.03.2020 – odwołane
Wyścig zbrojeń na Pacyfiku (Podcast)
Turecki kompleks upadku Osmanów

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...