S&F Hero: Ameryka w Eurazji. Część 4

Obrazek posta

Amerykański samolot przewagi powietrznej najnowszej generacji – sławny F-22A Raptor
(Fot. Pixabay)

 

Dlatego USA zbudowały nieporównywalną z niczym machinę wojskową. W szczycie zimnej wojny Stany Zjednoczone wydawały momentami aż ponad 12% PKB na wojsko. Podczas kadencji prezydenta Ronalda Reagana i rozbudowy sił zbrojnych w latach 80. wydawano na te cele ponad 6% PKB. Od połowy lat 90. nigdy nie wydawano na wojsko więcej niż 4,7%, a zwykle było to pomiędzy 3 a 4% PKB.

 

Można zatem powiedzieć, że prymat Amerykanie mieli „po taniości”, według standardów historycznych.

 

Siły zbrojne USA nie musiały się już mierzyć z potężnymi wojskami sowieckimi, więc ich liczebność znacznie zmalała w latach 90 XX wieku. Mimo to redukcja wydatków wojskowych w ostatnich latach w obliczu rosnących przecież jednak zagrożeń geopolitycznych nie ma precedensu, jeśli liczyć od czasu, kiedy USA stały się globalnym graczem, co nastąpiło jakieś 75 lat temu. Pomiędzy rokiem 2010 a 2016 budżet Pentagonu zmalał o około 30%, jeśli chodzi o stosunek wydatków do krajowego PKB; w realnych kwotach jest to 14%. Doszło to tego przede wszystkim w wyniku sekwestracji.

Pomimo tego i pomimo piętrzących się wyzwań, a przede wszystkim pomimo buńczucznych zapowiedzi prezydenta Trumpa i innych polityków co do skokowego zwiększenia wydatków na wojsko estymacje prestiżowego Kongresowego Biura Budżetowego (Congressional Budgetary Office, CBO) przewidują dalszy spadek wydatków Pentagonu z 3,6 do 2,6% PKB do połowy lat 20. XXI wieku.

 

Główną tego przyczyną jest bardzo zły stan fiskalny państwa amerykańskiego i niemoc polityczna w Waszyngtonie co do tego, jak naprawić ten stan rzeczy.

 

Tymczasem dług USA rośnie w szybkim tempie. Pokrycie samych odsetek kosztowało w 2015 roku astronomiczną kwotę 233 miliardów dolarów. CBO przewiduje, że jeśli nie będzie rewolucyjnej zmiany w stanie finansów i systemie fiskalnym państwa, to koszt odsetek od długu wzrośnie do roku 2025 o 250%, to jest do wysokości 830 miliardów dolarów. W tym momencie odsetki na obsługę długu przekroczą wydatki na wojsko hegemona światowego.

Problemy fiskalne nie są li tylko wynikiem braku dyscypliny rządu federalnego czy poziomu wydatków wojskowych. Wiele stanów i hrabstw w USA, a nawet terytorium Portoryko, mają dług, który może być nie do spłacenia. Do tego trzeba dodać ogromny wzrost lokalnych świadczeń emerytalnych w wysokości około pięciu bilionów USD.

Nie licząc okresu wielkiej depresji, każdy przyrost długu (z wyjątkiem obecnego) wynikał z prowadzenia przez Amerykę dużej wojny. Teraz jest inaczej. Różnica ta ma głębokie implikacje. Wraz z końcem II wojny światowej wojska amerykańskie szybko zostały zdemobilizowane i przeszły na stopę pokojową. Wraz z demobilizacją milionów żołnierzy i zmagazynowaniem setek tysięcy jednostek sprzętu wojskowego wydatki federalne zmalały szybko o całe rzędy cyfr, co przełożyło się na mniejszy deficyt krajowy. Wydatki federalne zmalały z 92,7 miliardów dolarów w 1945 do 29 miliardów w roku 1948. Deficyty budżetowe ewoluowały z 47,6 miliardów dolarów w 1945 roku do pojawiającej się nadwyżki 11,8 miliardów już w roku 1948.

 

To fundamentalnie inna sytuacja w porównaniu z tą, w której Amerykanie znajdują się dzisiaj, albowiem obecny szybki wzrost wydatków rządowych jest powiązany nie z duża wojną, lecz z szeroko definiowaną konsumpcją społeczną (w większości z formie obowiązkowych świadczeń społecznych, które „muszą” być zgodnie z prawem wypłacone jako świadczenia nabyte, gdy dana uprawniona osoba spełnia określone kryteria) oraz z pokryciem rosnących odsetek od długu.

 

Z tego wynika, że w dającej się przewiedzieć przyszłości nie zapowiada się zmniejszenie wypłaty świadczeń społecznych na określonym prawem poziomie bez dużej rewolucji społeczno-prawno-ustrojowej w tych sprawach. Rozrost świadczeń społecznych za Baracka Obamy i George’a W. Busha oraz przechodzenie (właśnie się dokonujące) na emeryturę pokolenia wyjątkowo licznego, tzw. Baby Boomers, spowoduje, że określone prawem świadczenia społeczne ulegną znacznemu zwiększeniu. Prawdopodobnie aż do poziomu 15% PKB w 2025 roku, czyli do sumy sześć razy większej, niż wynoszą wydatki Pentagonu.

 

Jest jedno rozwiązanie: USA mogłyby „wyrosnąć” z długu, jeśli zwiększyłby się istotnie dość jednak słaby po 2008 roku wzrost gospodarczy, a dochody rządu rosłyby szybciej niż jego wydatki.

 

Oznaczać to może mocne zaciskanie pasa, albowiem aby przywrócić poziom długu z lat 1965–2015, czyli średnio 38% PKB, należałoby wygenerować 14% więcej dochodów federalnych lub osiągnąć poziom 13% w cięciach społecznych. Aby obyło się przy tym bez wielkich i rewolucyjnych cięć świadczeń socjalnych, dochody państwa musiałyby się zwiększyć do 20,5% i 22,1% PKB do roku 2040.

 

Tak czy inaczej rosnący dług tworzy śmiertelny wir grożący zdrowiu ekonomicznemu kraju i jego zdolności do generowania siły wojskowej.

 

Pojawia się znak zapytania co do strategicznej wypłacalności hegemona i jego zobowiązań. Na poziomie krajowym rodzi się kwestia, jak zaradzić możliwej społecznej destabilizacji, konfliktom społecznym młodych ze starymi, biednych z bogatymi, sektora prywatnego z publicznym.

Mocarstwa borykające się z problemem strategicznej niewypłacalności mają trzy podstawowe opcje.

 

1) Pierwsza polega na zmniejszeniu zobowiązań globalnych (retrenchment), czyli dopasowaniu ich do możliwości wydatkowo-wojskowych poprzez redukcję przestrzeni między wydatkami i zasobami. W praktyce musi to oznaczać rezygnację ze zobowiązań hegemona wobec najbardziej wysuniętych i oddalonych od Waszyngtonu geograficznie sojuszników, takich na pewno jak Tajwan czy państwa bałtyckie, w nadziei na ustawienie bardziej racjonalnego perymetru obronnego, tak jak kiedyś było, na przykład na Łabie albo – patrząc optymistycznie – na Bugu. Taka opcja przy obecnej sytuacji finansów publicznych USA i tak jest jednak iluzoryczna, ponieważ nawet poważna redukcja budżetu wojskowego nie poprawi ogólnie złego stanu budżetu federalnego bez dodatkowych wielkich reform podatkowych i reformy świadczeń społecznych. Wycofanie z zachodniego Pacyfiku, pomostu bałtycko-czarnomorskiego oraz Bliskiego Wschodu na pewno zdestabilizuje te regiony. Na krótką metę poprawić to może wypłacalność USA, ale za cenę erozji ładu na świecie i amerykańskiego prymatu.

W ramach pierwszej opcji może się także pojawić nowa doktryna na kształt dawnej doktryny prezydenta Richarda Nixona. W XXI wieku oznaczałaby ona dalszą ochronę sojuszników, jednakże już tylko pośrednią; nie byłaby to zatem bezpośrednia pomoc wojskowa, ale sprzedaż broni, wywiad i dzielenie się informacjami wywiadowczymi w szerokim rozumieniu.

 

W praktyce taka działalność polegałaby na wybraniu sojusznika – lidera w danym regionie: Japonii, Arabii Saudyjskiej czy Polski, po to by stabilizował on system regionalny, zwalniając w ten sposób USA z obecności na wysuniętych rubieżach i ograniczając ich strategiczne zobowiązania.

 

Ryzyko związane z takim postępowaniem pozostawałoby duże: w historii czyniły w ten sposób różne mocarstwa, w tym Wielka Brytania i Związek Sowiecki, ale także Stany Zjednoczone, na przykład w Wietnamie, z którego wycofanie umożliwiło nowe otwarcie USA w Eurazji z Chinami i znacznie lepszy perymetr obronny w latach 70. kosztem losu Wietnamu Południowego.

 

Wielka Brytania od końca lat 90. XIX wieku również stopniowo wycofywała się ze swoich wcześniejszych zobowiązań strategicznych.

 

Najpierw przez koncesje wobec Japonii i USA, oddając im strefy wpływów, odpowiednio na Pacyfiku i na wschodniej półkuli, potem uzgadniając z Waszyngtonem, by ten pomógł Brytyjczykom w czasie wojny światowej i wziął globalną odpowiedzialność na przykład za wolność oceanu światowego w zamian za uzyskanie z rąk Brytyjczyków przywództwa światowego. Dziś taka abdykacja nie byłaby łatwa w punktu widzenia ani stabilności, ani spraw wojny i pokoju. Wystarczy zobaczyć, co przyniosło wycofanie się USA na przykład z Iraku i powstanie na Bliskim Wschodzie próżni bezpieczeństwa, która na naszych oczach powoduje straszne skutki.

 

2) Druga opcja to dalsze funkcjonowanie niejako „po staremu” przy zaakceptowaniu większego ryzyka wojny i założeniu, że przeciwnicy nie przetestują gwarancji USA ani nie podejmą ryzyka konfrontacji, bojąc się jednak reakcji Waszyngtonu i sojuszników. Takie podejście zastępuje zawsze deterrence by punishmentprzez „lżejsze”deterrence by deniali to się właśnie dzieje na wschodniej flance Sojuszu.

 

Trzeba przyznać, iż w ostatnich latach na tym właściwie – poza symbolicznymi ruchami – polegała strategia amerykańska. Hegemon funkcjonował, akceptując ryzyko. To może zresztą jest dla nadmiernie rozciągniętych mocarstw opcja podstawowa, gdy nie mają one woli lub zasobów do podjęcia decyzji rozstrzygających ten wahający się status.

 

3) Opcja trzecia to stosowne inwestycje i przywrócenie wypłacalności strategicznej. Obecnie musiałoby to oznaczać rozbudowę Pentagonu i budżetu wojskowego podobną do tej zarządzonej przez prezydenta Reagana pod koniec zimnej wojny oraz reformę sił zbrojnych, ich wyposażenia, nowych zdolności wojskowych i nowych koncesji operacyjnych, jak obecnej Multi Domain Battle. Byłoby to zatem równoznaczne z powrotem do standardu dwóch wojen regionalnych 2,5MRC lub nawet trzech wojen regionalnych 3MRC.

W Europie oznaczałoby to pojawienie się nowych ciężkich brygad, dodatkowego lotnictwa, artylerii na wysuniętych pozycjach blisko granic Rosji oraz znacznie większej liczby etatów, zwłaszcza w strukturze wojsk lądowych. Wymagałoby to wydatków na wojsko na poziomie około 4% PKB, co jest do uzyskania pod warunkiem przeprowadzenia opisanej wyżej reformy fiskalnej i reformy świadczeń społecznych. Bez tych reform zmiany w Pentagonie są raczej nie do przeprowadzenia.

 

Tymczasem prawdziwe chmury gromadzą się na Pacyfiku.

 

W październiku 2011 roku sekretarz stanu USA Hillary Clinton sformułowała pojęcie „pacyficznego wieku Ameryki”, w którym zawarła potrzebę strategicznego zwrotu w kierunku Azji i Pacyfiku. Clinton stwierdziła, że Ameryka znajduje się w punkcie zwrotnym i potrzebuje „mądrego wdrożenia spójnej strategii w regionie”. Miesiąc później prezydent Barack Obama, wygłaszając przemówienie w parlamencie Australii, ogłosił, iż „Stany Zjednoczone przesuwają swoją uwagę w kierunku ogromnego potencjału regionu Azji i Pacyfiku”.

W obrocie intelektualnym pojawił się termin pivot na określenie przesunięcia uwagi USA z Europy i Bliskiego Wschodu na sprawy zachodniego Pacyfiku i Azji. Termin się przyjął, gdyż oddaje geopolityczną istotę „obrócenia się” potęgi morskiej wzdłuż strefy brzegowej Eurazji w kierunku nowego wyzwania.

Podczas przesłuchania przed Komisją Sił Zbrojnych Kongresu 5 marca 2013 roku admirał Samuel J. Locklear, dowódca sił zbrojnych USA na Pacyfiku (U.S. Pacific Command, PACOM), stworzył przestrzeń do otwartej dyskusji nad nową koncepcją operacyjną, nad którą prace trwały w Pentagonie już wcześniej, tak zwaną koncepcją wojny powietrzno-morskiej (Air-Sea Battle Concept). Zdradził zresztą podczas przesłuchania kilka założeń wypracowanych w koncepcji, takich jak konieczność rozproszenia sił i środków, rozproszenia i wzmocnienia baz w regionie oraz wypracowania stosownej sztuki operacyjnej w celu pokonania przeciwnika (Chin), korzystającego z własnych, coraz bardziej udoskonalonych zdolności A2AD(anti-access/area-denial) uniemożliwiających, względnie utrudniających siłom zbrojnym USA, gwarantowi istniejących zasad i norm ładu międzynarodowego, wykonywanie skutecznej projekcji siły na zachodnim Pacyfiku i na morzach przybrzeżnych Azji Południowo-Wschodniej i utrzymywanie tym samym niezakłóconej kontroli morskich szlaków komunikacyjnych w regionie.

 

Hongkong, okno Chin na zachodni Pacyfik
(Fot. Pixabay)

 

Następnie nowy sekretarz obrony Chuck Hagel na najważniejszej w Azji konferencji

bezpieczeństwa Shangri-Law Singapurze w czerwcu 2013 roku powtórzył wszystkie elementy nowej strategii, a rok później na tej samej konferencji położył szczególny nacisk na kwestie bezpieczeństwa jako warunkujące prosperity w regionie i nierozerwalnie z nią związane. Prezydent Obama natomiast podczas przemówienia w West Point potwierdził nową strategię pacyficzną USA wyrażoną pivotem w kierunku Azji i Pacyfiku. Za przemówieniami podążyły działania dyplomatyczne, w szczególności odnowienie sojuszy z Australią i Japonią. Oba te państwa są filarami wsparcia USA w regionie i bez nich pivot nie byłby możliwy. Nie da się skutecznie utrzymać efektywnej obecności militarnej Stanów Zjednoczonych w regionie bez korzystania z terytoriów obu tych krajów również z powodów wojskowych.

 

Po kilku latach nie można mieć już więcej wątpliwości: mimo deklaracji składanych przez amerykańskich oficjeli w Europie geografia i waga geopolityczna zachodniego Pacyfiku oraz potęga Chin zmuszają jednak do przyznania przez Waszyngton priorytetu temu teatrowi operacyjnemu.

 

Rosja bowiem nie ma i nie będzie miała w ciągu następnych dekad potencjału wojskowego i ekonomicznego porównywalnego z Chinami.

Okolicznością niezmiernie ważną jest to, że teatr operacyjny zachodniego Pacyfiku jest jedynym z trzech istotnych dla amerykańskiego prymatu teatrów, gdzie Amerykanie wraz ze swoimi sojusznikami nie mają przewagi nad wojskowym i ekonomicznym potencjałem głównego przeciwnika.

Na europejskim teatrze bowiem zarówno siła gospodarcza, poziom technologii, jak i demografia są po stronie USA i NATO, daleko przewyższając Rosję. To samo dotyczy Bliskiego Wschodu. Nawet luźna koalicja sojuszników USA: Egiptu, Izraela, Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich daje zdecydowaną przewagę nad Iranem.

Innymi słowy Ameryka i jej sojusznicy w Europie i na Bliskim Wschodzie są w pełni zdolni do stworzenia korzystnej dla ich interesów równowagi, co najwyżej z minimalnym wsparciem Stanów Zjednoczonych, jeśli oczywiście państwa byłyby chętne czy zmuszone do takiego samodzielnego równoważenia.

Ponadto na Pacyfiku Amerykanie nie mają głębi strategicznej i dlatego muszą być wysunięci głęboko „pod przeciwnika”.

 

W Europie natomiast dysponują sporą głębią strategiczną w zachodniej części kontynentu, choć akurat jej wykorzystywanie powoduje naruszenie interesów Rzeczypospolitej i pozostałych państw pomostu bałtycko-czarnomorskiego, zależnych w zakresie bezpieczeństwa od zewnętrznego hegemona morskiego.

 

W wypadku wybuchu wojny głębia strategiczna w Europie pozwala Amerykanom zyskać potrzebny im czas wypracowany wysiłkiem oporu stawianego na przestrzeni pomostu bałtycko-czarnomorskiego. Tym samym Amerykanie mają możliwość rozmieszczać się dość długo w zachodniej, atlantyckiej części Europy, nawet po utracie na rzecz Rosji przestrzeni pomostu. Wciąż też są w stanie pokonać Rosję lub, opcjonalnie, wynegocjować korzystne porozumienie, które nie zakwestionuje dominującej roli USA w ważniejszym miejscu z punktu widzenia wpływów morskich imperium, czyli w Rimlandzie Europy.

 

Dosadnie rzecz ujmując, USA mogą stracić cały pomost bałtycko-czarnomorski na rzecz Rosji, a i tak Rosja nie zdominuje całego kontynentu.

 

Podobnie wyglądałaby sytuacja z Iranem i balansującymi go sąsiadami – partnerami USA. Zupełnie inaczej jest w wypadku rywalizacji z Chinami na zachodnim Pacyfiku. Japonia jest państwem kluczowym dla obecności USA w Azji Wschodniej i jednocześnie jest państwem frontowym. Jej utrata spowodowałaby nieubłaganie wypchnięcie USA z zachodniego Pacyfiku i niemożność prowadzenia intensywnej wojny z Chinami na morzach przybrzeżnych Azji Wschodniej. Bez Wysp Japońskich i potencjału Japonii byłoby to po prostu niemożliwe.

 

Każda forma finlandyzacji Japonii to katastrofa dla prymatu światowego USA.

 

Głębia strategiczna jest w ogóle fundamentalną kwestią w zmaganiach geopolitycznych. Rosja miała głębię strategiczną w wojnie północnej ze Szwecją, która to wojna zakończyła się klęską zmęczonych ogromnymi przestrzeniami Szwedów pod Połtawą. Podobnie sprawa wyglądała podczas kampanii Napoleona w 1812 roku oraz dwukrotnie w obu wojnach światowych. W odmiennej sytuacji była na przykład Francja, której baza przemysłowa i centrum decyzyjne państwa były zlokalizowane na północnym wschodzie, blisko wrogich Niemiec. Francja musiała się z tego powodu bronić na wysuniętych pozycjach. Czyniąc to, ponosiła w I wojnie światowej wielkie straty, w II wojnie światowej brak francuskiej głębi strategicznej był jednym z podstawowych powodów jej szybkiej porażki.

Podczas zimnej wojny Niemcy Zachodnie nie miały w ogóle głębi strategicznej i nie mogły oddawać własnego terytorium w zamian za drogocenny czas niezbędny do mobilizacji i podciągnięcia uzupełnień czy przeprowadzenia manewru kontruderzenia w wybranym miejscu. Z tego powodu wojska RFN musiały być gotowe do walki kordonowej zaraz przy granicy.

USA, mając deficyt głębi strategicznej na zachodnim Pacyfiku, nie mają go w Europie. Europa zachodnia jest położona tysiące kilometrów od Rosji, a blisko zdominowanego przez flotę amerykańską Atlantyku. Nawet gdyby Rosjanie podbili państwa bałtyckie i Polskę, to potrzebowaliby wielu miesięcy na przeorganizowanie i uzupełnienie jednostek, by móc iść dalej na zachód. Inna sprawa, że ogólna słabość Rosji i jej sił zbrojnych czyni ją raczej niezdolną do tak wielkiej wojny. Sami Europejczycy, działając w koalicji, mogliby Rosję pokonać.

 

Tymczasem żadna korelacja sojuszników i partnerów USA na Pacyfiku nie umożliwi pokonania Chin.

 

 Dlatego w Waszyngtonie istnieje raczej większa obawa, jeśli chodzi o Europę, przed możliwością prowadzenia przez Moskwę nielinearnej wojny limitowanej niebezpiecznej dla Polski niż przed wybuchem ryzykownej dla Rosji otwartej wojny kontynentalnej z całym NATO.

 

Wobec tego w nadchodzących latach i dekadach należy się liczyć ze strony USA jedynie z expeditionary posture w Europie i z traktowaniem obrony Starego Kontynentu jako sprawy drugorzędnej w stosunku do Pacyfiku.

 

Przypominałoby to decyzję administracji prezydenta Roosevelta o zajęciu się priorytetowo najpierw Niemcami i teatrem europejskim w czasie II wojny światowej (sławne Germany First). Tyle że tym razem jest odwrotnie, to Pacyfik jest priorytetem ze względu na zamianę w XXI wieku znaczenia Atlantyku i Pacyfiku. Należy się liczyć w związku z tym z ograniczoną obecnością amerykańską w Europie, w tym umiarkowanych sił lotniczych (zawsze łatwiejszych do relokacji) i lądowych z elementami logistyki i składami magazynowymi (prepositioned), wystarczających do utrzymania przekonania państw w regionie o konieczności orientowania się na USA. Wszelkie rezerwy operacyjne USA będą siłą rzeczy z braku finansowania i wskutek wyzwań na Pacyfiku dość skromne na europejskim teatrze wojny, bez względu na werbalne zapewnienia administracji w Waszyngtonie.

 

Taka polityka musiałaby zakładać podjęcie ryzyka i Amerykanie je najwyraźniej podejmują, zakładając, że siły z kontynentalnych Stanów (CONUS) powinny dać sobie radę z wojną na Bliskim Wschodzie lub w Europie, choć niestety nie jednocześnie.

 

Akceptacja większego ryzyka wojny w Europie i na Bliskim Wschodzie ma spowodować nowy podział zadań między regionalnymi sojusznikami a Stanami Zjednoczonymi. To sojusznicy mają ponosić większość ciężarów wynikających z tych zadań.

Po zimnej wojnie kolejne amerykańskie próby stworzenia jednego globalnego systemu zbiorowego bezpieczeństwa zawiodły. Wynika to z prostego faktu, że wielkie potęgi nigdy nie mają identycznych interesów. Żadne zasady zbiorowego bezpieczeństwa nigdy nie były w stanie zapobiec działaniom wielkiego mocarstwa, jeśli ono zechciało działać przeciw systemowi.

 

Jak mawiał Kissinger, system bezpieczeństwa zbiorowego nie jest w stanie przetrwać, gdy jedno lub więcej mocarstw oddziałujących na niego odrzuca status quo wyrażane przez ten system.

 

Z taką właśnie sytuacją borykają się Stany Zjednoczone, konfrontując się z trzema rewizjonistycznymi potęgami: Chin, Rosji i Iranu, w tym z jedną z potencjałem do dominacji globalnej – Chiny za Xi Jinpinga nastawione są bowiem na rewizję prymatu USA.

Same Stany Zjednoczone mają oczywiście ogromną strategiczną głębię wynikającą przede wszystkim z oddalenia od Eurazji, czego nie mogą powiedzieć o sobie Rosjanie czy Chińczycy. Amerykańskie położenie może premiować obronę wpływów „na głębokość” lub obronę „warstwową”. Tak było par excellencepodczas zimnej wojny i w trakcie II wojny światowej, zarówno na Pacyfiku, jak i w Europie. Było to możliwe dzięki całemu portfolio silnych sojuszników, choć Amerykanie musieli dysponować swobodną projekcją siły do tych sojuszników i zapewniać swobodną do nich komunikację na dużą skalę na dystansach transkontynentalnych.

Problemem zawsze było to, iż USA jako globalna potęga morska przychodząca z zachodniej półkuli muszą rozpraszać swoje wysiłki po całych peryferiach RimlanduEurazji. Tym samym niezwykle trudno Ameryce skoncentrować potęgę w jednym wybranym miejscu, podczas gdy jej główny rywal – Chiny – mogą to robić (Rosja też się musi rozpraszać na południowym i zachodnim perymetrze strategicznym). Do tego dochodzi rozwój nowych technologii antydostępowych erodujących dawne przewagi wojskowe Stanów Zjednoczonych. Powyższa sytuacja osłabia obecność strategiczną USA w Eurazji i jeśli Waszyngton nie zmieni tej tendencji, prymat USA zostanie złamany, a oparte na USA sojusze się rozpadną, koszt projekcji siły do sojuszników stanie się bowiem dla Waszyngtonu nieakceptowalny politycznie ani wojskowo.

W 1917 roku PKB USA było trzy razy większe niż imperialnych Niemiec, a jeszcze po stronie USA w wojnie z państwami centralnymi była przecież Francja, Wielka Brytania i Rosja – wszystko potęgi kolonialne.

 

W 1943 roku łączne PKB Japonii i Niemiec stanowiło mniej niż 40% PKB USA.

 

W 1980 roku Sowieci generowali maksymalnie 40% PKB USA, choć analitycy Office of Net Assessment i sam jej szef Andy Marshall w Pentagonie twierdzili, że realnie było to jednak znacznie, znacznie mniej. A i tak USA miało wówczas po swojej stronie Wielką Brytanię, Niemcy, Japonię i Francję – wielkie potęgi gospodarcze świata Morza.

Dla zobrazowania różnicy: Chiny są obecnie prowadzącym najintensywniejszy handel krajem świata i największym importerem surowców. Chiński Nowy Jedwabny Szlak to wyzwanie ekonomiczne dla linii komunikacyjnych opartych na oceanie światowym i wpływów wynikających z jego kontroli.

 

Chiny chcą uzupełnić szlaki morskie przez Pacyfik i Atlantyk oraz bloki ekonomiczne państw wokół gospodarki USA eurazjatyckim blokiem handlowym ze sobą w centrum.

 

Dzisiejsze Chiny są bez żadnych wątpliwości daleko większym wyzwaniem dla utrzymania dominacji USA w Eurazji niż Związek Sowiecki w trakcie zimnej wojny, są wielkim hubem produkcyjnym znajdującym się w centrum morskiego systemu wymiany towarowej, o czym nigdy nie mogli marzyć Sowieci. Chiny generują co najmniej 60% PKB USA, choć według parytetu siły nabywczej chińska gospodarka stała się większa od amerykańskiej, w 2014 roku detronizując lidera systemu światowego po ponad 100 latach. PKB Chin jest około dziewięć razy większe niż Rosji i ponad 100 razy większe niż Iranu. I 75% większe niż łączne PKB państw Osi w trakcie II wojny światowej lub Związku Sowieckiego w szczycie jego potęgi podczas zimnej wojny (jeśli dane sowieckie nie były zawyżane).

 

Indywidualnie Chiny oraz Chiny, Rosja i Iran razem wzięte dysponują potęgą gospodarczą większą niż jakiekolwiek sojusze lub mocarstwa, którym Ameryka musiała stawić czoło w XX wieku.

 

To zmusza do wyjrzenia poza schemat prymatu, obecnego ładu i w ogóle poza Polskę i jej bezpośrednie otoczenie oraz zaciekawienia się tym, co się dzieje za „Gabisiowskim oknem”, tak by dobrze rozegrać ewentualny przełomowy moment, nie dać się zaskoczyć i, parafrazując anegdotyczną odpowiedź niemieckiego feldmarszałka Helmutha von Moltkego, by mieć w szufladach scenariusze na wypadek wszystkich możliwych wydarzeń.

 

Państwa, które mają szczęście przeżywać złoty okres pauzy strategicznej, nie potrzebują skomplikowanej polityki zagranicznej, ponieważ system światowy „działa” na nie sam, jak po 1991 roku, a na pewno po roku 1999, gdy Rzeczpospolita przystąpiła do NATO, i po roku 2004, gdy wstąpiła do Unii Europejskiej.

 

W innym wypadku państwa codziennie muszą dokonywać wyborów, podejmować trudne decyzje i dokonywać poświęceń, aby kształtować świat wokół siebie tak, by pozostać bezpiecznym lub stać się bezpiecznym i prosperującym. To jest też test zdolności do bycia obszarem rdzeniowym, zdolnym do samodzielnego życia bez szukania innego obszaru rdzeniowego dla protekcji. Nawet pozostając w sojuszu z USA, Niemcami czy Unią Europejską i tak należy dążyć do konsolidacji i rozwoju własnego obszaru rdzeniowego, bo może się okazać, że żadna z konstelacji z Niemcami, Unią Europejską czy Stanami Zjednoczonymi nie jest wieczna – w przeciwieństwie do Rzeczypospolitej.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

Weekly Brief 8-14.02.2020
Weekly Brief 1–7.02.2020
Louis-Vincent Gave o rywalizacji chińsko-amerykańskiej i o decyzji geostrategicznej, którą...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...