Weekly Brief 8-14.02.2020

Obrazek posta

(Fot. wikipedia.org)

 

POMPEO OSTRZEGA PRZED CHINAMI

W ostatnią sobotę Mike Pompeo wygłosił odczyt podczas spotkania gubernatorów poszczególnych stanów Ameryki. Podobnie jak wcześniejsze przemówienia Pompeo (oraz wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a czy prokuratora generalnego Williama Barra) to ostatnie też nie pozostawia żadnych złudzeń. Trudno oprzeć się wrażeniu, że przemówienie sekretarza stanu przypominać mogło te wygłaszane przez jego 69 poprzedników na długo przed tym, jak świat uwierzył w koniec historii. Nie było to więc przemówienie odnoszące się do kraju, z którym USA ma pewne rozwiązywalne zatargi lub ujemny bilans handlowy; to było przemówienie ostrzegające przed państwem uznawanym przez Biały Dom za wrogie. Co więcej – odezwa Pompeo była też nie tak znowu bardzo zawoalowanym ostrzeżeniem skierowanym do samych gubernatorów 55 stanów i terytoriów zorganizowanych.

Główną osią przemówienia sekretarza Pompeo był lobbing prowadzony przez Chiny odbywający się również na poziomie poszczególnych stanów, który ma mieć, jego zdaniem, istotny wpływ na bezpieczeństwo narodowe USA.

Pompeo stwierdził, że byłby zdumiony, gdyby Chiny nie próbowały prowadzić lobbingu wobec większością gubernatorów słuchających jego przemówienia. Co jeszcze ciekawsze, Pompeo stwierdził, że jest w pełni świadomy, iż Pekin tworzy imienne listy gubernatorów, opisując ich jako życzliwych, niepewnych albo wrogich. Oczywiście skoro Pompeo o tym wie, to nie można mieć wątpliwości, że wie też, które nazwiska zostały opatrzone jaką „etykietką”. Pompeo nie omieszkał dodać, że w chińskim lobbingu skierowanym do władz stanowych nie ma nic nielegalnego – ale może być – w kontekście bezpieczeństwa narodowego USA (co przypomina nieco stary dowcip: na jednej ulicy znajduje się klasztor męski i żeński. Nie ma w tym nic złego, ale może być).

Po takim uderzeniu w stół nożyce musiały się odezwać; w środę departament edukacji USA wszczął śledztwo w sprawie darowizn i grantów otrzymywanych spoza USA przez dwa spośród najbardziej prestiżowych uniwersytetów w USA – Harvarda i Yale. Druga z tych instytucji miała nie poinformować władz federalnych o przyjęciu grantów wartych w sumie 375 milionów dolarów. Zdaniem Departamentu Edukacji przez ostatnie 30 lat amerykańskie instytucje edukacyjne miały przyjąć granty, których wysokość szacuje się na sześć i pół miliarda dolarów – wiele z nich miało pochodzić z krajów „wrogich” wobec USA, w tym takich, które pod pozorem soft power prowadzą szpiegostwo technologiczne. Zdaniem przedstawicieli tych instytucji to Kongres wywiera presję na Departament Edukacji, który z kolei naciska na uniwersytety – czego wynikiem jest ta właśnie kampania. Do frontu handlowego, walutowego i technologicznego starcia pomiędzy USA i ChRL dołączył się więc kolejny – edukacyjny.

Warto dodać, że w poniedziałek Biuro Dyrektora Wywiadu Narodowego USA (ODNI) opublikowało Narodową strategię kontrwywiadowczą na lata 2020–2022 (National Counterintelligence Strategy of the U.S. 2020–2022) wzywającą do stawienia czoła „coraz bardziej wyrafinowanym zagrożeniom” nie tylko administrację USA, ale również „całe społeczeństwo”. Oferuje ona, zdaniem ODNI, zmianę paradygmatu w postrzeganiu zagrożeń wywiadowczych i nie koncentruje się wyłącznie na zagrożeniach wynikających z działania konkretnych państw, ale przedstawia pięć obszarów najbardziej narażonych na penetrację wywiadowczą. Są to:

– infrastruktura krytyczna (w domyśle teleinformatyczna);

– amerykańskie łańcuchy dostaw;

– gospodarka USA, szczególnie zagrożona szpiegostwem przemysłowym;

– amerykańska demokracja, która zdaniem autorów raportu przez swoją otwartość i transparencję jest podatna na manipulację i próby podważenia wiarygodności instytucji publicznych.

Klamrą spinającą wszystkie te aspekty są natomiast zagrożenia związane z cyberbezpieczeństwem i coraz szerszym zastosowaniem technologii takich jak 5G czy sztuczna inteligencja, które z kolei mają umożliwiać gromadzenie innym państwom danych mogących wyrządzić szkodę żywotnym interesom Stanów Zjednoczonych. Ponieważ więc zagrożenia te wykraczają daleko poza „jurysdykcję” administracji państwowej, dokument postuluje zaangażowanie prywatnego biznesu, a nawet całego społeczeństwa. „Odpowiednie procedury kontrwywiadowcze muszą stać się częścią praktyk biznesowych amerykańskich przedsiębiorstw”, konkluduje raport. Czyż może być lepszy dowód, że nieubłaganie wchodzimy w okres rywalizacji przywodzący na myśl nie tylko zimną wojnę, ale też wcześniejsze konflikty?

 

US NAVY PRZYGOTOWUJE SIĘ DO KONFLIKTU Z CHINAMI

Do „starych-nowych” konfliktów przygotowują się rzecz jasna również siły zbrojne USA, a w szczególności US Navy, napotykając jednak przy tym stary jak świat problem, który można najkrócej podsumować słowami „budżet nie jest z gumy”. Postawiona przed nierozwiązywalnym problemem wypełnienia nakreślonego w 2018 National Defense Strategy celu stworzenia marynarki liczącej 355 okrętów i wynikającymi z globalnej obecności ogromnymi kosztami szkolenia i utrzymania w gotowości już istniejącej floty US Navy musiała podjąć trudną decyzję, i ograniczyła środki przeznaczone na budowę nowych okrętów o niemal 20 procent. W rezultacie projekt budżetu Pentagonu na rok 2021 zakłada przeznaczenie 19,9 miliarda dolarów na budowę nowych jednostek; w roku 2020 były to równe 23 miliardy. Departament Marynarki wnioskuje w sumie o 207,1 miliarda USD, z czego 161 miliardów miałoby trafić do US Navy, a 46 do USMC.

Nijak nie zmienia to faktu, że zarówno Biały Dom, jak i Kongres cały czas uznają cel „355 ship navy” za wiążący – a skoro tak, to Pentagon musi go realizować. Jak wspominaliśmy wcześniej, sposobem na jego osiągnięcie może być zmiana obowiązujących obecnie definicji i na przykład wliczanie okrętów bezzałogowych jako „pełnoprawnych” jednostek. W wywiadzie udzielonym przez szefa Departamentu Obrony Marka Espera odpowiedzią może być właśnie przekształcenie struktur US Navy i odejście od modelu faworyzującego duże jednostki, takie jak niszczyciele klasy Arleigh Burke (których ma zostać zbudowanych o 40 procent mniej, niż wcześniej zakładano, a więc siedem zamiast 12) czy krążowniki klasy Ticonderoga (które z kolei mają być sukcesywnie wycofywane ze służby). Obecnie doktryny US Navy wskazują na konieczność utrzymania proporcji 2:1 pomiędzy dużymi a małymi jednostkami – zdaniem Espera sytuacja ta powinna ulec zmianie. Małe okręty miałyby siłą rzeczy wymagać mniejszej załogi, a w przyszłości mogłyby one stać się jednostkami bezzałogowymi.

Nawet lotniskowce o napędzie jądrowym – chluba US Navy, symbol amerykańskiej potęgi i potężne narzędzie „prowadzenia polityki innymi środkami”, mogłyby, zdaniem Espera, stracić w nadchodzących latach na znaczeniu. Tu zresztą wtórują Markowi Esperowi inni przedstawiciele administracji, w tym na przykład podsekretarz obrony ds. badań rozwojowych Mike Griffin, z którego wypowiedzi można wnioskować, że w związku z rozwojem pocisków hipersonicznych okręty te stają się coraz bardziej podatne na ataki. Nie ma tu oczywiście mowy o wycofaniu ze służby wszystkich lotniskowców, „symbolu amerykańskiej potęgi i prestiżu” – ale o zmniejszeniu liczby nowych lotniskowców klasy Gerald Ford już tak.

US Navy stawia więc coraz bardziej na rozproszenie swoich zasobów; jak zauważył w grudniu ubiegłego roku szef Operacji Morskich US Navy Michael Gilday, USA nie mogą już sobie pozwolić na dalsze produkowanie kosztujących „po dwa miliardy dolarów okrętów tylko po to, aby wyposażyć je w 96 wyrzutni pocisków rakietowych – nie, jeżeli chcemy rozproszyć nasze siły, i nie w kontekście konfrontacji z przeciwnikiem będącym w stanie produkować jednostki w tak szybkim tempie”. Jak zauważyliśmy w tekście „Jak się liczy siłę współczesnej floty i jej okrętów”, Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych skupia swoją siłę rażenia na stosunkowo niewielkiej liczbie potężnych okrętów (Arleigh Burke, Ticonderoga, Zumwalt) – jednak wraz z rozwojem rakiet przeciwokrętowych (w której to technologii zarówno Chiny, jak i Rosja znacząco wyprzedzają Stany Zjednoczone) znaczy to, że potencjalni adwersarze mają po prostu mniej celów do zniszczenia. Wszystko to z kolei oznacza, że US Navy będzie zmuszona do trudnej i nieprzyjemnej zmiany mentalności – nie może już liczyć na absolutną przewagę nad przeciwnikiem (szczególnie na jego wodach przybrzeżnych) symbolizowaną przez doktrynę Sea Control, zamiast tego starając się realizować doktrynę Sea Denial.

Potwierdzenie tego spostrzeżenia dostrzec można również w kolejnej pozycji budżetu przedłożonego przez Departament Marynarki, a konkretnie w skokowym zwiększeniu zakupu rakiet przeciwokrętowych. Do końca 2021 roku US Navy chciałaby kupić aż 850 tego rodzaju pocisków. Dla porównania: budżet US Navy na rok 2016 zakładał nabycie jedynie 88 tego rodzaju rakiet – i to w ciągu pięciu lat! W porównaniu z planami z roku 2016 obecnie US Navy zakłada, że do roku 2025 dysponować będzie w sumie 1625 nowymi rakietami przeciwokrętowymi, w tym użytkowanymi przez Polskę rakietami NSM, zmodyfikowanymi rakietami Tomahawk (Maritime Strike Tomahawk) oraz SM-6, a także pociskami LRASM.

Również Marines inwestują w zdolności zwalczania okrętów, rozbudowując wspominany przez nas już wcześniej program użycia odpalanych z lądu rakiet NSM. Program ROGUE Ground-based Anti-ship Missile and Remotely Operated Ground Unit Expeditionary ma na celu połączenie rakiet NSM, istniejących już platform jezdnych i wyrzutni do utworzenia lądowych bezzałogowych systemów zwalczania okrętów. USMC miałyby rozlokować wyrzutnie te na małych pacyficznych wysepkach, ograniczając tym samym wolność manewru siłom chińskim. Generał korpusu Eric Smith stwierdził, że wykorzystanie programu ROGUE „pozwoli na zniszczenie chińskich okrętów, zapędzonych uprzednio w jego pobliże przez US Navy”.

Obok Sea Control innym paradygmatem definiującym prowadzenie przez Waszyngton wojen było korzystanie z sanktuariów, a więc z baz znajdujących się blisko teatru wojny, ale jednocześnie całkowicie chronionych przed atakami nieprzyjaciela (tu za przykład posłużyć mogą obie wojny w Zatoce Perskiej; wtedy sanktuariami takimi były bazy USA w Arabii Saudyjskiej). Wykorzystanie sanktuariów w połączeniu z potęgą US Navy z lotniskowcami na czele znaczyło, że USA mogą prowadzić duże operacje militarne z dala od kontynentu amerykańskiego właściwie bezkarnie. Jednak wraz z rozwojem systemów antydostępowych, wykorzystywanych przez przeciwników o zbliżonych możliwościach, czasy te odchodzą w przeszłość.

Również US Air Force jest świadoma, że korzystanie z sanktuariów w sposób, w jaki to miało miejsce wcześniej, będzie w realiach nadchodzącego konfliktu co najmniej dyskusyjne – i zaczęła planować stworzenie alternatywnych metod przetrwania i prowadzenia działań, nazywanych Agile Combat Employment (ACE). Ponieważ problem ten jest szczególnie palący na przepastnych obszarach zachodniego Pacyfiku, ACE miałby pozwolić na prowadzenie operacji nie „z poziomu” dużych baz znajdujących się na terytorium państw sprzymierzonych z USA (a więc będących łatwym celem ataku), ale z niewielkich lotnisk rozrzuconych po całym regionie Azji i Pacyfiku. Na tych lotniskach miałby zostać rozmieszczony sprzęt komunikacyjny czy zestawy służące do naprawy uszkodzonych pasów startowych, co umożliwiałoby prowadzenie działań małym zgrupowaniom wojsk powietrznych, odpowiadającym niewielkim eskadrom (na przykład czterem samolotom).

 

COVID-2019

W piątkowe popołudnie liczba zachorowań na COVID-2019 (bo takiej oficjalnej nazwy doczekał się wirus z Wuhan) przekroczyła 65 tysięcy; liczba ofiar śmiertelnych wynosi natomiast 1384, w tym jeden przypadek w Hongkongu oraz po jednym w Japonii i na Filipinach. O ile na początku tygodnia wydawać się mogło, że epidemia zaczyna wytracać swą dynamikę (spadła liczba zarażonych), o tyle wraz ze zmianą metody diagnozowania zachorowań przez chińskie władze (obecność wirusa stwierdza się teraz na podstawie obrazu klinicznego, a nie badań laboratoryjnych) zanotowano gwałtowny wzrost ich liczby; w ciągu jednego dnia stwierdzono ponad 15 tysięcy nowych przypadków zakażenia COVID-2019. Pytanie rzecz jasna brzmi, dlaczego Chiny zdecydowały się na ową zmianę i jak przedstawiałyby się statystyki zachorowań w innych krajach, gdyby zastosować te same kryteria. Co ciekawe, może się okazać, że metoda wykrywania obecności wirusa za pomocą zestawów diagnostycznych była zawodna; testy miały działać poprawnie jedynie w 30 do 50 procent przypadków.

Podczas wtorkowej konferencji prasowej WHO określiła epidemię jako „śmiertelne niebezpieczeństwo dla całego świata”. Organizacja stwierdziła również, że opracowanie szczepionki chroniącej przed nowym koronawirusem może zająć około 18 miesięcy.

Coraz wyraźniej odczuwalne stają się również skutki ekonomiczne wywołane przez wybuch epidemii. Opublikowany w tym tygodniu raport dotyczący handlu morskiego wskazuje, że straty morskich operatorów kontenerowych wynosić mogą nawet 350 milionów dolarów tygodniowo; straty wynikające ze zmniejszonego ruchu turystycznego mają wynieść nawet 80 miliardów dolarów w ciągu najbliższego roku. Sam Xi Jinping również ostrzegł przed możliwym spowolnieniem gospodarczym spowodowanym przez wirus; według chińskiego rządowego think tanku National Institute for Finance and Development COVID-2019 może kosztować gospodarkę Chin aż jeden procent PKB w ujęciu rocznym. Według Reutersa Chiny przygotowują pakiet stymulacyjny mający złagodzić negatywne skutki epidemii, na który mają się składać zarówno zwiększone wydatki publiczne, jak i obniżki podatków. Jednocześnie chińskie władze wezwały do powściągliwości przy ogłaszaniu kwarantann i zawieszaniu działalności przez fabryki.

Za nieadekwatną, zdaniem Pekinu, reakcję na epidemię stanowiskiem zapłacił już pierwszy sekretarz partii w prowincji Hubei (zastąpił go były burmistrz Szanghaju) oraz szef komisji zdrowia tej samej prowincji.

 

ŁUKASZENKO PRZYGOTOWUJE KRAJ DO ŻYCIA BEZ ROSYJSKIEJ ROPY

Coraz bardziej niepokojąco przedstawia się sytuacja na Białorusi; po piątkowych negocjacjach pomiędzy Łukaszenką a Putinem, które najwyraźniej nie zaowocowały przełomem, nawet „Washington Post” uznał za stosowne wyrazić aprobatę dla podejmowanych przez Mińsk prób dystansowania się od Moskwy, stwierdzając, że Zachód powinien udzielić mu w tym zakresie pomocy. Z kolei podczas czwartkowej konferencji prasowej w Brukseli Jens Stoltenberg zaapelował do Moskwy o uszanowanie suwerenności Białorusi. Tu warto dodać parę słów o przebiegu piątkowego spotkania i przeciekach do rosyjskojęzycznych mediów, z których wynika, że Moskwa zarzuciła na razie plany dalszej integracji na rzecz bardziej „siłowych” rozwiązań, przede wszystkim skupiając się na wywarciu silnej presji ekonomicznej na rząd w Mińsku, co albo doprowadzi do spokornienia Łukaszenki, albo sprowokuje wystąpienie na Białorusi „sytuacji rewolucyjnej”.

 

Dwunastego lutego ambasador USA na Litwie Robert Gilchrist stwierdził, że Stany Zjednoczone są gotowe dostarczać gaz na Białoruś, wykorzystując do tego terminal LNG w Kłajpedzie; Wilno także wydaje się skore do pomocy; litewski minister energetyki Žygimantas Vaičiūnas zauważył, że obok doraźnego rozwiązania, jakim może się okazać wykorzystanie portu w Kłajpedzie, już od początku 2022 roku gaz na Białoruś będzie można dostarczać również przez gazociąg GIPL.

W piątek natomiast bat’ko zagroził, że jeżeli Białoruś nie ustali warunków kupna ropy z Moskwą, to zacznie „podbierać” część ropy płynącej ropociągiem Przyjaźń. Deklaracja Łukaszenki miała miejsce podczas jego wizyty w swietłahorskiej fabryce papieru; wygląda na to, że z jakichś przyczyn białoruski prezydent upodobał sobie zakłady związane z tą właśnie gałęzią przemysłu jako odpowiednie miejsca do wygłaszania deklaracji politycznych, szczególnie tych dotyczących relacji z Moskwą. W każdym razie wizyta w Swietłahorsku posłużyła Łukaszence do oznajmienia, że Kreml dopuszcza możliwość sprzedaży Białorusi ropy i gazu po cenach „wewnętrznych” jedynie pod warunkiem przyłączenia naszych wschodnich sąsiadów do Rosji (nawiasem mówiąc, bat’ko twierdzi, że nawet zwykli Rosjanie wysyłają mu listy ostrzegające go przed wcieleniem do Rosji). W związku z tym Mińsk zamierza kupować ropę także gdzie indziej, nawet jeżeli miałoby to znaczyć, że będzie ona droższa niż rosyjska – dzięki temu Białoruś nie będzie musiała „błagać Moskwę na kolanach” za rok. Podobnie jak w poprzednich wypowiedziach, Łukaszenko podkreślił, że Białoruś będzie sprowadzać ropę naftową „z Arabii Saudyjskiej, ZEA lub USA” przez terminal w Gdańsku.

Jednocześnie dodał, że rozmowy na temat integracji trwają, mają one jednak dotyczyć wyłącznie kwestii ekonomicznych – osławiony punkt 31 „mapy drogowej” planu integracji, dotyczący ustanowienia instytucji ponadnarodowych, nie jest, zdaniem białoruskiego przywódcy, tematem trwających rozmów.

 

5G

Również „front technologiczny” starcia Chin i USA nie przestaje dostarczać nowych wrażeń; w piątek Pentagon miał wyrazić zgodę na wprowadzenie przepisów nakładających dodatkowe obostrzenia eksportowe, którym mają podlegać znajdujące się poza USA firmy korzystające z amerykańskich podzespołów. Wcześniej firmy te mogły sprzedawać swoje produkty Huawei (i innym firmom znajdującym się na tzw. entity list) tak długo, jak długo produkty te zawierały jedynie 25 procent lub mniej podzespołów wyprodukowanych w USA. Departament Handlu USA chciałby zmniejszyć tę wartość aż o 15 procent i o ile wcześniej Pentagon był temu rozwiązaniu przeciwny, argumentując, że odbiłoby się to negatywnie na pozycji amerykańskich firm w sektorze zbrojeniowym, o tyle teraz wydaje się, że poprze ostatecznie te propozycje. Ujmując rzecz skrótowo: jeżeli przepisy zostaną uchwalone, hiszpańska na przykład firma nie będzie mogła sprzedać Huawei żadnego produktu, w którym znajdować się będzie więcej niż 10 procent podzespołów wyprodukowanych przez amerykańskie firmy – i o ile poprzednia wersja regulacji była jeszcze możliwa do przełknięcia dla wielu producentów, ta nowa może się dla nich stać ogromnym problemem.

We wtorek z kolei „The Wall Street Journal” poinformował, że Huawei od co najmniej 10 lat korzysta z backdoorów, a więc luk w zabezpieczeniach celowo umieszczanych w sprzęcie teleinformatycznym na potrzeby amerykańskich służb. Jest to, rzecz jasna, sytuacja skandaliczna (sam Huawei wydał zresztą pełne oburzenia oświadczenie, w którym zaprzeczył podawanym przez WSJ informacjom), warto jednak dodać, że USA wiedzą o ich istnieniu, bo same skrzętnie z nich korzystały.

Sam Huawei (a więc i Chiny) również przechodzi do ofensywy (nie)dyplomatycznej; w poniedziałek ambasada ChRL w Paryżu wystosowała oświadczenie, w którym ostrzegła Francję przed preferencyjnym traktowaniem europejskich podmiotów vis-à-vis Huawei. W oświadczeniu stwierdza się, że jeżeli Francja postanowiłaby dyskryminować firmę z Shenzhen, to niestety podobny los może spotkać Nokię i Ericssona, kiedy firmy te będą próbowały działać na terytorium Chin.

 

IDLIB

W ubiegłą sobotę i niedzielę siły tureckie przerzuciły na teren syryjskiej prowincji Idlib ponad 12 tysięcy żołnierzy; w poniedziałek sprzymierzone z Ankarą siły Narodowej Armii Syryjskiej (czyli „przebrandowanej” FSA) przypuściły atak na siły syryjskie w pobliżu miejscowości Sarakib, jednej z niewielu w rejonie Idlibu kontrolowanych przez siły tureckie.

Walki w Idlibie trwały również we wtorek; według informacji przekazywanych przez Ankarę w atakach artyleryjskich zginąć miało 101 żołnierzy reżimu w Damaszku, siły rebelianckie zestrzeliły także syryjski helikopter Mi-8. Warto dodać, że również we wtorek siły lojalne wobec Damaszku przejęły kontrolę nad autostradą M5, łączącą Damaszek, Aleppo, Homs i Hamę z Idlibem. W środę zaatakowane zostały siły amerykańskie, strzegące pól naftowych w pobliżu miasta Al-Kamiszli. Tego samego dnia prezydenci Turcji i Rosji odbyli rozmowę telefoniczną; wkrótce potem Ankara oznajmiła, że wyśle do Moskwy delegację; tematem rozmów ma być oczywiście deeskalacja napięć w prowincji Idlib.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Strategia Polski wobec Białorusi
Interesy Ameryki są wieczne. Doktryna Monroego
Igor Zagrebelny „Międzymorze. Szansa prawie utracona”. Recenzja

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...