Flaga Kanady znaleziona wśród rozrzuconych szczątków Lotu 752 Ukrainian International Airlines (fot. Mahdi Khanlari, FARS News Agency)
Są dwie przyczyny tego stanu rzeczy:
a) po pierwsze Iran chciał skontrastować nielegalną, jego zdaniem operację USA ze swoją na nią odpowiedzią, która miała zostać przeprowadzona zgodnie z prawem międzynarodowym; w oświadczeniu – zamieszczonym na Twitterze – minister spraw zagranicznych Iranu, Javad Zarif podkreślił, że ostrzał baz USA był zgodny z artykułem 51 Karty Narodów Zjednoczonych, a więc prawda do samoobrony. Iran dążył i będzie dążył dalej do usunięcia USA z Bliskiego Wschodu; przedstawianie Ameryki jako państwa nieprzewidywalnego i niestosującego się do reguł gry służy z pewnością dalszemu osłabianiu pozycji USA w regionie,
b) samo uderzenie również pełnić miało głównie funkcję ceremonialną, gdyż z jednej strony Teheran nie mógł na zabicie Solejmaniego nie zareagować. Z drugiej jednak zdawał sobie sprawę, że czyniąc to podejmuje ogromne ryzyko, ponieważ najmniejszy błąd sprawić może, że USA sprowokowane zostaną do uderzenia odwetowego – i to prawdopodobnie nie na wspierane przezeń bojówki działające na terenie Iraku, ale na cele znajdujące się w samym Iranie . To z kolei rodziłoby ryzyko wybuchu otwartej wojny pomiędzy dwoma państwami, co nie tylko znaczyłoby, że wizja Bliskiego Wschodu bez USA odsunie się na lata, ale też rodziło egzystencjalne zagrożenie dla reżimu.
Tak więc Iran miał przed sobą misję niezwykle trudną – i wygląda na to, że udało mu się ją zrealizować. Kilkanaście wystrzelonych pocisków, z których większość spadła na bazę Ain Al-Asad ani nie spowodowało ani większych zniszczeń, ani też – co najważniejsze – ofiar wśród żołnierzy koalicji, a w szczególności Amerykanów. Zauważmy także, że ataku dokonano za pomocą pocisków kierowanych, a nie na przykład rakiet MLRS (np. z „Katiuszy”, które wykorzystują często szyickie bojówki wspierane przez Iran). I tu mieliśmy więc do czynienia z demonstracją; Teheran udowodnił bowiem, że posiada zdolności przeprowadzania celnych uderzeń na znacznych dystansach. I to celniejszych niż może się na pierwszy rzut oka wydawać, bo wydaje się, że w przypadku ataku na bazę Al-Asad siły irańskie bardzo celnie spudłowały, trafiając w te akurat miejsca bazy, gdzie nie było nic godnego uwagi. To z kolei ważne jest w kontekście potencjału odstraszania Iranu, i gróźb kierowanych przez Teheran podczas kryzysu pod adresem Izraela, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej.
Tuż po ataku minister spraw zagranicznych Iranu w podkreślił, że Iran „dokonał zemsty” i nie zamierza podejmować dalszych ataków – o ile rzecz jasna, Stany Zjednoczone same nie zaatakują. Kilka dosłownie minut później również prezydent Trump wyraził myśli przy pomocy najczęściej używanego obecnie medium kontaktów dyplomatycznych – a więc Twittera, stwierdzając, że wszystko jest świetnie, i trwa dopiero co prawda określanie szkód spowodowanych przez atak – co świat uznał za jasny znak że tak właśnie jest, a wojna na Bliskim Wschodzie, a wraz z nią Trzecia Wojna Światowa i koniec świata, została odwołana.
Pomimo tego, sytuacja na Bliskim Wschodzie pokazuje niebezpieczeństwa niesymetrycznej eskalacji; wystarczyłoby, żeby Irańczycy mieli mniej szczęścia, a pociski trafiłyby na przykład w schrony gdzie znajdowali się żołnierze koalicji, a bardzo możliwym jest, że mielibyśmy do czynienia z otwartym konfliktem kinetycznym.
Reasumując, po wyniesieniu potencjału eskalacji aż do poziomu bezpośrednio poprzedzającego otwartą wojnę, obie strony zaangażowały się w pantomimę, aby ostatecznie jej uniknąć – Donald Trump, pomimo zapowiedzi, że jeżeli Iran zrobi cokolwiek, to będzie mógł się pożegnać z zabytkami stwierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku; Iran natomiast przeprowadził atak, który okazał się zupełnie nieszkodliwy, po czym ogłosił, że zginęło w nim 80 żołnierzy USA – więc zemsta się dokonała, i można przejść do rozpatrywania następnych kwestii w harmonogramie zadań. Iran musiał zaatakować USA aby zachować twarz, dołożył przy tym jednak wszelkich starań, aby nie stracić przy tej okazji innych części ciała; USA chciały uniknąć wikłania się w kolejną trudną i długotrwałą potyczkę na Bliskim Wschodzie – i to także im się udało. Tę interpretację uprawdopodabniają również informacje, że Iran poinformował o zamiarze przeprowadzenia ataku zarówno władze Iraku, jak i Amerykanów.
W języku angielskim o państwach i ich przywódcach mówi się często jako o „aktorach” na scenie międzynarodowej – i nie jest to, jak widać, wyłącznie figura retoryczna.
Deeskalacja napięć nie powstrzymały jednak Prezydenta USA przed nałożeniem na Teheran kolejnych sankcji – w piątek Biały Dom ogłosił, że te dotkną firmy budowlane, przemysł tekstylny, oraz wydobywczy, ze szczególnym naciskiem na produkcję i wydobycie stali oraz żelaza.
Nie oznacza to niestety, że wraz z tym niepokoje na Bliskim Wschodzie ustały. Region doświadcza bowiem kolejnych „wstrząsów wtórnych” – oto w środę na strefę zieloną w irackiej stolicy spadły kolejne niekierowane pociski rakietowe, nie powodując jednak strat w ludziach.
Następnie w czwartek niezidentyfikowane samoloty dokonały nalotów na wspierane przez Iran szyickie bojówki PMU (People’s Mobilization Units) stacjonujące w znajdującej się na iracko-syryjskim pograniczu miejscowości Abu Kamal. O atak, w którym zginęło osiem osób, podejrzewany jest Izrael (USA i inne państwa koalicji zaprzeczyły swemu udziałowi w bombardowaniu).
Dużo tragiczniejsze konsekwencje przyniosła niestety katastrofa – będąca najprawdopodobniej wynikiem zestrzelenia przez irańską obronę powietrzną – ukraińskiego samolotu pasażerskiego nad Teheranem.
W nocy 7 stycznia, w tym samym czasie gdy Iran dokonywał ataków na bazy USA, z nieba nad Teheranem spadł samolot Boeing 737-800 linii lotniczych Ukrainian International Airlines. Do katastrofy doszło niedługo po starcie maszyny z lotniska w stolicy Iranu. Początkowo komunikat ukraińskiego MSZ informował, za administracją w Teheranie, że do katastrofy doszło w wyniku awarii silników. Informacja ta została jednak wkrótce zmieniona, a w mediach zaczęły pojawiać informacje o możliwym zestrzeleniu samolotu przez irańską obronę przeciwlotniczą. Teorię tę potwierdził w czwartek również premier Kanady, Justin Trudeau, który stwierdził, że na podstawie informacji dostarczonych przez wywiady sojusznicze i przez wywiad kanadyjski można podejrzewać, że to Iran odpowiedzialny jest za zestrzelenie samolotu – przy czym, jak zaznaczył Trudeau, mogło to być dziełem przypadku. Opinię tę zdaje się podzielać również premier Australii, Scott Morrison, a także przedstawiciele Niderlandów. Na pokładzie Boeinga znajdowało się 176 osób, z których 82 pochodziły z Iranu, 63 Kanady, 11 z Ukrainy, 10 ze Szwecji, czterech z Afganistanu i po trzy z Wielkiej Brytanii i Niemiec. Strona irańska odmówiła początkowo wydania czarnych skrzynek (ostatecznie zostały one przekazane ukraińskim śledczym), wyrazili natomiast zgodę na inspekcje miejsca katastrofy przez amerykańskich, ukraińskich i kanadyjskich ekspertów. Co ciekawe jednak, sam Donald Trump nie obarczył Iranu odpowiedzialnością za atak, ograniczając się jedynie do stwierdzenia, że ma w tej kwestii swoje podejrzenia.
W nocy z piątku na sobotę Iran przyznał się do zestrzelenia Lotu 752 International Ukrainian Airlines. Według oświadczenia przedstawicieli administracji w Teheranie, przyczyną zestrzelenia był „katastrofalny” błąd ludzki, w wyniku którego obrona powietrzna błędnie zidentyfikowała ukraińskiego Boeinga jako wrogi samolot.
Nie wiadomo również, co dalej z obecnością żołnierzy USA i koalicji na terenie Iraku. Po uchwale parlamentu Iraku wzywającej siły zbrojne Stanów Zjednoczonych do opuszczenia terytorium tego kraju, i absurdalnej sytuacji związanej ze szkicem listu, w którym dowódca koalicji w Iraku oznajmiał gotowość do przeprowadzenia owego wyjścia (następnie szybko zdementowanej), w piątek Washington Post poinformował, że Premier Iraku Adel Abdul Mahdi wezwał sekretarza stanu Mike’a Pompeo do przedstawienia mechanizmu mającego uchwałę irackiego parlamentu zrealizować. W odpowiedzi na to rzeczniczka Departamentu Stanu Morgan Ortagus stwierdziła, że w USA „nie zamierzają” negocjować wyjścia swoich żołnierzy z przedstawicielami Iraku – ale mogą za to omówić „wzmocnienie naszej sojuszniczej współpracy i większe zaangażowanie ekonomiczne”.
Pojawiają się również reakcje państw europejskich na podjętą przez Iran decyzję o zlikwidowaniu ograniczeń liczby wirówek wykorzystywanych w procesie wzbogacania uranu. Oto Wielka Brytania, ustami ministra spraw zagranicznych Dominica Raaba zapowiedziała, że „starannie przyjrzy się” umowie JCPOA. Wypowiedź Raaba jest pokłosiem wygłoszonych niedawno przez Prezydenta Trumpa uwag, wzywających Londyn do porzucenia „wadliwej i dobiegającej końca” umowie. Co jednak ciekawsze także Niemcy, które również są stroną JCPOA, wezwały do zwiększenia nacisków na Teheran.
Kończąc trzeba wspomnieć jeszcze o piątkowej wypowiedzi Prezydenta Trumpa, który w rozmowie z Sekretarzem Generalnym Sojuszu, Jensem Stoltenbergiem stwierdził, że NATO „absolutnie powinno” zostać poszerzone o kraje Bliskiego Wschodu. Tak więc wygląda na to, że obok Pacyfiku (bo i tam NATO miałoby zacząć odgrywać rolę), NATO miałoby rozszerzyć swe działania również o Bliski Wschód, broniąc interesów USA także i tam.
Wygląda więc na to, że „wraca stare” – USA będą dalej naciskać na reżim w Teheranie przy pomocy sankcji, ten natomiast starać się będzie dalej wykrwawiać USA i podkopywać rolę Ameryki w regionie poprzez wspieranie szyickich bojówek konfrontujących się ze Stanami w Syrii, Iraku i reszcie regionu.
Chwiejąca się dominacja USA w regionie zachęca do zwiększenia odgrywanej przez siebie roli inne państwa. Dotyczy to zarówno Chin – głównego importera ropy transportowanej przez Cieśninę Ormuz – których obecność była podczas zeszłotygodniowego kryzysu równie subtelna, co wyczuwalna (wystarczy wspomnieć poniedziałkowe spotkanie Premiera Abdul-Mahdiedgo z ambasadorem ChRL w Iraku Zhang Tao). W tym kontekście trzeba także zwrócić uwagę na tournée, które po Bliskim Wschodzie odbył właśnie Prezydent Putin, składające się z niezapowiedzianej wizyty w Syrii, oraz – tym razem już zapowiedzianej – w Turcji.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...