S&F Hero: Przeklęty dualizm a laudacja noblowska dla Olgi Tokarczuk

Obrazek posta

(Foto: Pixabay)

 

Tu zderzają się oczywiście różne wizje oraz wdrukowane po wszystkich stronach sporu kalki historyczne i mapy mentalne, również te dotyczące tak podstawowych kwestii jak to, czym właściwie jest historia. W toku sporu widać, że wciąż jest sporo osób po wszystkich stronach politycznych i ideologicznych, które szczerze i infantylnie wierzą, że historia świata jest wielkim biegiem po sprawiedliwość i walką o dobro ludzkości.

 

Tymczasem rzeczywistość niewiele ma z tym wspólnego. Za taki stan świadomości, pełen pomieszań i w rezultacie kompleksów, jest w dużej mierze odpowiedzialne zjawisko dualizmu na Łabie, o którym uczyliśmy się w szkole na lekcjach historii i które do dnia dzisiejszego ciąży na losie Rzeczypospolitej i na naszych wyobrażeniach o świecie zewnętrznym i miejscu w nim Polski.

 

Przestrzeń Rzeczypospolitej, jej natura, właściwości i samo jej istnienie, definiowana jest za pomocą obrazu „wciśnięcia” pomiędzy Wschodem a Zachodem. A dokładnie pomiędzy dobrze określonymi biegunami. Pierwszy z nich to biegun zachodni. Na wschodzie bieguny są właściwie dwa. Jeden to Rosja imperialna, potężna, acz biedna i cywilizacyjnie jakby upośledzona, choć tak groźna i niepokojąca jako Wschód europejski. Drugi to Orient – Wschód obcy, azjatycki, bardzo odległy i egzotyczny, niczym z baśni czy klechd.

 

W tym właśnie obszarze „pomiędzy” – od Adriatyku po Bałtyk i Morze Czarne – rozciąga się pas krajów, których los wymyka się czarno-białym ocenom.

 

To co prawda Europa, ale nie do końca „morska” – a więc kapitalistyczna, zachodnia, łacińska – albowiem przenikały do niej wpływy islamskie, tatarskie, prawosławne czy azjatyckie i były one na tym terenie zawsze wystarczająco silne, by zaburzać czysto europejski rys łączności z Atlantykiem wraz z jego życiodajną komunikacją, kapitałem i dynamiką społeczną.

Granice tego obszaru „pomiędzy” wyznaczają ze wschodniej strony brzegi Zatoki Fińskiej oraz Dniepr i Morze Czarne. Na zachodzie i południu granice te biegną, co ciekawe, dawnymi granicami imperium rzymskiego – Dunajem oraz dalej do kresu obszaru bałkańskich wpływów Bizancjum i imperium Osmanów – bytów odrębnych kulturowo i cywilizacyjnie. Za Dnieprem i następującym za nim działem wodnym już od kilkuset lat utrzymują się wpływy Moskwy. Trwałość cywilizacyjna tej granicy jest zaskakująca. Jak pisał Jan Sowa w „Fantomowym ciele króla”, w XX wieku zachodnia granica sowieckiej strefy wpływów po opanowaniu organizmów politycznych pomostu bałtycko-czarnomorskiego i reszty Europy Środkowej i Wschodniej biegnie prawie dokładnie tam, gdzie w IX wieku były granice frankijskiego imperium Karola Wielkiego, a 500 lat wcześniej limes imperium rzymskiego na Łabie.

Rozwój zjawiska podziału Europy na dwa systemy cywilizacyjne na Łabie zbiegł się z upadkiem znaczenia handlowego emporium Konstantynopola zdobytego przez Osmanów i złamaniem systemu handlowego dawnej Eurazji.

To wzmocniło wiecznie biedną i nieskomunikowaną wówczas właściwie z niczym Moskwę, która po zniknięciu silnego ośrodka gospodarczego w Konstantynopolu ogromnie na swoim południowym perymetrze strategicznym na upadku miasta nad Bosforem skorzystała. Zwłaszcza względem Rzeczypospolitej i zwłaszcza z czasem, gdy sama opanowała Nadczarnomorze oraz bramę smoleńską i gdy od XVIII wieku już nawet imperium osmańskie nie mitygowało od południa rosyjskich zapędów. Rzeczpospolita znalazła się nagle w strefie zgniotu między rosnącą w siłę Europą morską żyjącą z Atlantyku a tradycyjnie słabą gospodarczo, ale bardzo silną politycznie Moskwą.

W XVI wieku w wyniku uruchomienia komunikacyjnego Atlantyku nastąpił podział Europy na część, gdzie pojawiło się wtórne poddaństwo chłopów, oraz część, gdzie praca na roli pozostawała już wolna. Wywołało to zjawisko dualizmu rozwoju gospodarczego i społecznego kontynentu. Ta linia demarkacyjna oddzielała cywilizacyjnie Wschód od Zachodu. Na Wschodzie nie było śladów materialnego dziedzictwa rzymskiego. W przeciwieństwie do duchowego, bo to akurat dziedzictwo silnie na naszym pomoście oddziaływało. Jeśli tereny na wschód od Dniepru zasługują na miano peryferii czy terenów zależnych, to ich centrum grawitacyjnym, a więc geopolitycznym obszarem rdzeniowym, w kierunku którego dokonywała się integracja polityczna, gospodarcza i społeczna – była Rosja, aż do XX wieku stanowiąca całkowicie odrębną od Zachodu, kapitalizmu czy oceanu światowego gospodarkę. Z pewnością dla terenów na wschód od Dniepru nie była tym obszarem grawitacyjnym Europa Zachodnia, choć zdarzało się, że szansę na znalezienie się w zasięgu jej oddziaływania miała Rzeczpospolita. Tak było w XV, XVI i nawet w XVII wieku.

 

(Foto: Pixabay)

 

Opisywany obszar na wschód od Łaby znajduje się pomiędzy silnie oddziałującymi zewnętrznymi obszarami rdzeniowymi: Europą morską – korzystającą z obsługi morskiej, tradycyjnie niejednorodną politycznie, ale za to z wynikającym z połączenia z Atlantykiem wysokim poziomem rozwoju społecznego i gospodarczego – a zacofanym społecznie i gospodarczo, acz silnym politycznie, lądowym imperium Rosji. Od wielkich odkryć geograficznych obszar „pomiędzy” stopniowo stawał się (w rzeczywistości i, co równie ważne, w postrzeganiu zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie) – według słów Jana Sowy – strefą pewnego niedorozwoju, niepełności, niesamoistności, braku podmiotowości, niepełnego ukształtowania, podrzędności. A nawet – z perspektywy Europy morskiej – niedojrzałości społeczno-kulturowej, która ma ogromne znaczenie dla gry statusowej, stanowiącej sedno software’u w polityce.

Doprowadziło to do wykształcenia się w naszym regionie charakterystycznego zjawiska. Co zjadliwsi autorzy z pogardą piszą, jakoby region „pomiędzy” zamieszkiwały społeczeństwa, które nie mogą się określić w sposób autonomiczny, bez oglądania się na innych, będących dla nich punktem pozytywnej lub negatywnej idealizacji. W ten sposób społeczeństwa te dają się uwięzić w logice „uciekania” i „doganiania”, która zupełnie nie ma zastosowania odnośnie do państw Europy Zachodniej. Co ciekawe nie ma ona także zastosowania wobec Rosji czy innych społeczeństw – Persów, Turków czy Chińczyków, które to społeczeństwa czują się autonomicznym „swoim” światem, obszarem rdzeniowym zdolnym do formułowania własnej polityki i tworzenia własnego oddziaływania cywilizacyjnego.

 

Dyskusja przy okazji nagrody Nobla pokazuje, jak silnie wciąż jest w Polsce obecna narracja o „nadganianiu”.

 

Jesteśmy jako społeczeństwo na etapie „siedzenia okrakiem” na cienkiej mentalnej granicy pomiędzy poczuciem, że Rzeczpospolita i jej przestrzeń stanowi odrębny obszar rdzeniowy, a świadomością, że tym obszarem nie jest i nie będzie, i lepiej zaakceptować status podporządkowania, w zamian odbierając pakiet modernizacyjny. Ten mechanizm dobrze tłumaczy napięcie na polskiej scenie politycznej po 1989 roku.

Napięcie to spotęgowane jest w szczególności świadomością imperialnego rysu własnego historycznego obszaru rdzeniowego (nie wstydźmy się tego, siła w historii świata ma fundamentalne znaczenie, a my tę siłę mieliśmy!) wobec naszych wschodnich stref buforowych przy jednoczesnym poczuciu zapóźnienia względem Zachodu wynikającego ze zjawiska dualizmu. Takie napięcie determinuje postawy dotyczące własnego statusu, prowadzonej przez siebie polityki zagranicznej i układania relacji ze światem zewnętrznym. Tworzy się szczególna mieszanka poczucia słabości i siły, pewności siebie i jej braku.

Dualizm rozwojowy polega na wyraźnym pęknięciu kontynentu mniej więcej wzdłuż Łaby. Na zachodzie pojawiła się gospodarka kapitalistyczna, rosnące w siłę monarchie i absolutyzm konsolidujący niczym mechanizm tłokowy wysiłek organizacyjny państwa na zajmowanej przez jego władzę przestrzeni. Na wschodzie utrzymała się gospodarka folwarczno-pańszczyźniana ze słabą władzą centralną nie będącą w stanie zorganizować własnej przestrzeni w stopniu, którego ta przestrzeń potrzebowała, by się rozwijać oraz by sprostać wymogom nieustannej rywalizacji z podmiotami zewnętrznymi, które własną przestrzeń zorganizować potrafią i, co równie ważne, nieubłaganie wraz ze wzrostem swojej potęgi pragną organizować także przestrzeń cudzą.

 

Przy okazji widać tu, że możliwość wyboru przez Polskę pomiędzy polityką „piastowską” a „jagiellońską” jest pozorna.

 

Można powiedzieć, że pozory tego wyboru odzwierciedlają także skutki dualizmu na Łabie. Polityka piastowska w tym ujęciu to w pewnym uproszczeniu oparcie się na gospodarce Zachodu, próba jego dogonienia, wedle teorii konwergencji. Natomiast polityka jagiellońska to sposób na poradzenie sobie z kwestią ciągłego zagrożenia ze strony Wschodu wraz z wymogiem posiadania stref buforowych i własnych ambicji organizowania cywilizacyjnego przez Polskę i Polaków obszarów wschodnich.

 

Swoją drogą zastanawiające jest, jak głęboki na poziomie uświadomionym i nieuświadomionym jest podział w polskim społeczeństwie i w polskich elitach dotyczący tej kluczowej kwestii: czy jesteśmy osobnym obszarem rdzeniowym, czy nim nie jesteśmy i własne ambicje musimy poddać innemu obszarowi rdzeniowemu.

 

Podział ten moim zdaniem jest praprzyczyną innych podziałów oraz różnic co do tego, jak i na jakich konkretnych zasadach, a zapewne nawet „pod kogo”, organizować naszą wspólną przestrzeń. Widać to było podczas sporu o treść laudacji dla polskiej noblistki.

Rozróżnienie między polską piastowską a jagiellońską jest pozorne także z innego powodu – zwłaszcza współcześnie. Chodzi o pracę sił w przestrzeni. Mimo iż po II wojnie światowej przesunięto granice Rzeczypospolitej na zachód, opierając je na Bałtyku, Karpatach, Odrze i Nysie, to jednak nadal jej przestrzeń jest zwornikiem całego obszaru lądowego między Europą a Eurazją. Nigdy przywództwo w Warszawie nie będzie miało komfortu pasywnego stosunku do polityki wschodniej w dawnych obszarach buforowych Rzeczypospolitej, na bramie mołdawskiej czy w Nadczarnomorzu, licząc na możliwość spokojnej konsolidacji w ramach polityki piastowskiej, w nowych, jakże dogodnych, piastowskich granicach. Po prostu obszar rdzeniowy państwa polskiego znajduje się, owszem, nad Wisłą i Wartą, natomiast nie jest w stanie konsolidować się „po piastowsku”, jeżeli Polska nie ma wpływów na obszarach buforowych między Moskwą a Warszawą, mitygując w ten sposób wojskową i polityczną projekcję siły Moskwy zbliżającą się nieustannie do polskiego obszaru rdzeniowego. Dzieje się tak, ponieważ natychmiast rosyjskie wpływy polityczne, nie mówiąc o wojskowych, oddziałują w sposób bezpośredni na zdolności konsolidacyjne i wewnętrzne państwa polskiego. Zarówno polityczne, jak i ekonomiczne. Zagrożeni bowiem przez Rosję, musimy przyciągać zewnętrzne potęgi w celu zagwarantowania sobie bezpieczeństwa, a to zawsze kosztuje politycznie i finansowo. Poza tym – tak czy inaczej – to „pod Rosję” musimy unowocześniać siły zbrojne i wydawać pieniądze na szeroko pojętą modernizację przestrzeni. W dodatku wiecznie martwiąc się o trwałość modernizacji i konsolidacji i nie podejmując prawdopodobnie w związku z tym optymalnych decyzji gospodarczych, infrastrukturalnych czy inwestycyjnych.

Zatem polityka piastowska nie eliminuje jagiellońskiej i odwrotnie. Obie wzajemnie się wzmacniają. Co ciekawe konstrukt geopolityczny Rzeczypospolitej, objęty zjawiskiem dualizmu i uwstecznienia rozwojowego, z racji swojego wyjątkowego położenia geograficznego jednocześnie realizował własny projekt imperialny na wschodnich obszarach buforowych swojego imperium lądowego. Doprowadziło to do „przeżycia” doświadczenia quasi-kolonialnego czy imperialnego, którego charakterystyczne ślady – nie bójmy się tak sprawy postawić – pozostały w polskiej kulturze politycznej, literaturze i sztuce. Dzieje się tak przy jednoczesnym pęknięciu wynikającym z dualizmu i słabości gospodarczo-cywilizacyjnej konstruktu pomostu bałtycko-czarnomorskiego, na którym rozparta była dumna kiedyś Rzeczpospolita. To tłumaczy niepowstrzymaną chęć związania się kulturowego i cywilizacyjnego z Europą morską i konstruktem cywilizacyjnym Zachodu.

 

Tworzy się w ten sposób polityczna „dwubiegunówka”: nastawieniu imperialnemu wynikającemu z potrzeby radzenia sobie z wyzwaniami wielkich przestrzeni rozszerzających się wachlarzowo na wschód od polskiego obszaru rdzeniowego w kierunku Eurazji towarzyszy jednoczesna chęć „nadganiania” do leżącej bliżej „morza” strefy Europy Zachodniej.

 

Upadek dawnego państwa polskiego można w tym sensie uznać za porażkę w rywalizacji z imperializmem Rosji, Prus i Austrii. Walka toczyła się o kontrolę terenów znajdujących się w spornej przestrzeni wpływów – na terenach zwanych w polskiej kulturze Kresami, na których Rzeczpospolita występowała w roli cywilizującej potęgi. Wraz z porażką Polska zaznała, w przeciwieństwie do Anglii i Francji, drugiej strony rzeczywistości imperialnej, czyli podporządkowania i rozbiorów, podobnie jak zaznały jej organizmy polityczne w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej.

Rozbiory trwały w krytycznym dla postępu cywilizacyjnego XIX wieku, a nowoczesny naród i jego świadomość kulturowa oraz odpowiedzialność za własną przestrzeń kształtowały się w sytuacji imperialno-kolonialnego podporządkowania obcym potęgom. Jeszcze mocniej dotyczyło to elit społecznych Rzeczypospolitej i fakt ten odcisnął się nie tylko na komunikacji czy integracji jej przestrzeni, lecz także na sposobie funkcjonowania instytucji państwowych oraz „ustatusowienia nowo odrodzonego państwa.

 

Wobec Rzeczypospolitej, z definicji „nuworyszowskiej” w relacjach międzynarodowych i w odwiecznej hierarchii międzynarodowej, po 1918 roku rzucano liczne epitety na temat jej „sezonowości” czy bycia „bękartem wersalskim”.

 

Choć podobnych nie brakowało także po roku 1989, gdy wobec Polski nisko postrzeganej w hierarchii porządku międzynarodowego (w dużej mierze z racji słabego software’u) nie obawiano się mówić publicznie, że „straciła okazję, by siedzieć cicho”, jak zdarzyło się to prezydentowi Francji Jacques’owi Chiracowi w trakcie sporu o cele wojny USA w Mezopotamii na początku XXI wieku.

Do wspomnianego ustatusowienia i wynikającej z niego dla skuteczności software’u w polityce percepcji siły i znaczenia państwa trzeba dołożyć jeszcze jeden element, obecny już od czasów wielkich odkryć geograficznych w myśleniu o światowej dominacji „morza”. Rzeczpospolita zajmowała określone miejsce w międzynarodowym podziale pracy, gdy począwszy od XVI–XVIII wieku ukształtowała się relacja między wschodem a zachodem Europy mająca cechy gospodarczych stosunków centrum–peryferie.

Ze wschodu były eksportowane na zachód surowce naturalne, produkty rolne oraz ludzie (wyjeżdżający ze strefy zgniotu w poszukiwaniu lepszego życia, z chęci zrobienia kariery, ale też chcący uciec przed wojną czy jadący w poszukiwaniu awansu cywilizacyjnego), a importowane dobra luksusowe, produkty rzemieślnicze, narzędzia czy artykuły przemysłowe. To dokładnie wzorzec nierównej wymiany do krajów Trzeciego Świata z syndromem peryferyjności tworzącym napięcie u ambitniejszych jednostek – jak dogonić projekt modernizacyjny, ale pozostać sobą?

 

Miejsce, jakie zajęła dawna Rzeczpospolita w wyniku dualizmu, okazało się na dłuższą metę fatalne.

 

Pojawienie się paneuropejskiej gospodarki kapitalistycznej było po wielkich odkryciach geograficznych zjawiskiem nowym, ale z czasem stało się sprawą globalną i po zdominowaniu systemu przez zwycięskie USA w wyniku wojen w Europie w XX wieku – obowiązuje do dziś. Światowa gospodarka od bez mała 500 lat przesuwa obszar rdzeniowy między kolejnymi państwami strefy Atlantyku. Obecnie położone nad Pacyfikiem Chiny chcą ten układ zmienić, budując w Eurazji własny system imperialny z własnym łańcuchem dostaw (Pas i Szlak), więc wyzwania dla porządku znanego od 500 lat są największe z możliwych.

System ma strukturę hierarchiczną, dzieli się na rdzeń, półperyferie i peryferie, co daje możliwość alokacji różnych rodzajów produkcji w różnych strefach. Wcześniej przez kilkaset lat wszystko, co miało na Starym Kontynencie znaczenie, działo się w sławnym prostokącie rdzenia Europy pomiędzy Wenecją i Genuą na południu a Amsterdamem i Londynem na północy. Prostokąt ten do dziś stanowi gospodarczy kręgosłup Europy. Kto znajduje się bliżej tego prostokąta, ten radzi sobie lepiej, kto dalej – ten jest bardziej zacofany.

Możliwość łatwej relokacji między półperyferiami i peryferiami widać po tym, jak Niderlandy relokowały produkcję zbożową na pomost bałtycko-czarnomorski, do peryferyjnego wówczas obszaru kształtującej się „gospodarki świata”. Albo też jak w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat USA relokowały do Chin produkcję przedmiotów codziennego użytku, co obniżyło koszty utrzymania amerykańskiej klasy średniej. Okazało się to możliwe, w obu zresztą wypadkach, ponieważ stosunki na peryferiach zarówno dawnej Rzeczypospolitej, jak i XX-wiecznych Chin nie były wolnorynkowe czy kapitalistyczne w klasycznym tego słowa rozumieniu. Prawem zapisany był właściwie przymus zatrudnienia, czyniący pracę łatwo osiągalną i tanią.

W XX wieku także można przecież było prawem regulować nadpodaż pracy w Chinach. Powstaje pytanie, czy po 1989 roku społeczeństwa „niemorskiej” części Europy niskimi kosztami pracy i społecznie akceptowanymi nadgodzinami nie powtórzyły powyższego modelu relokacji części procesu gospodarczego w ramach opisanego zjawiska dualizmu?

 

Ogólnie w systemie zachodzi stały proces alokacji kapitałowej w łańcuchu gospodarczym ku taniej pracy czy nowym szeroko rozumianym „zasobom” i „szansom”.

 

Patrząc z perspektywy dziejowej, jest to bardzo wygodne dla potęg kontrolujących ocean światowy i jego przewagi geopolityczne. Może być używane wedle potrzeby w wypadku silnej geostrategicznej woli rdzenia systemu do wywierania presji na „nieposłusznych”. Od początku 2018 roku widać takie działanie w polityce USA wobec Chin. Jest ono wymierzone szczególnie w chiński globalny łańcuch dostaw i ma osłabiać fundamenty nowoczesnego przemysłu Chin oraz blokować kluczowe przepływy strategiczne, o których pisaliśmy w Strategy&Future.

Wojna o to, kto ustanawia reguły gry, rozpoczęła się na dobre.

 

Szanghaj współczesny (foto: Pixabay)

 

Relacje między kapitałem mają silny wpływ na władzę polityczną i potrafią być w słabszych organizmach państwowych symbiotyczne. Uprzywilejowani w systemie nieustannie poszukują najlepszych warunków działania, relokując się pod postacią finansową w te miejsca, gdzie inwestycje dają najlepsze stopy zwrotu. W takim układzie system konkurujących ze sobą państw to doskonałe pole do działania kapitału, bo dzięki wynikającemu z hierarchizacji statusowej przymusowi politycznemu poprzez „wpływy można stworzyć odpowiednie warunki do działania kapitału czy wypozycjonować swój status jako pośrednika czy tradera.

 

Na skutek naturalnej konkurencji premiowani byli ci, którzy zapewniali kapitałowi bezpieczeństwo prawne, polityczne i realne, a także optymalne warunki finansowania.

 

Najlepsi w tej złożonej grze Anglosasi stawali się hegemonami. Polityka Chin w ostatniej dekadzie zmierza do zburzenia tego błogostanu. W ramach Nowego Jedwabnego Szlaku Pekin chce stworzyć nowy system, by następnie przekształcić go w imperium ze sobą w centrum. Z czasem Pekin może chcieć poszerzyć niezbędną dla imperium strefę bezpośredniej kontroli politycznej. Oznaczałoby to
dominację Chin w dotychczasowym systemie i „wrogie przejęcie” gospodarki światowej od USA.

W istniejącym od czasów Kolumba umożliwiającym swobodne przemieszczanie się systemie komunikacji oceanu światowego konkurencja zachęca do wykorzystania przewag komparatywnych. Tym samym stwarza warunki do geograficznej specjalizacji produkcji: Skandynawia jako zaplecze metalowo-metalurgiczne, Rzeczpospolita – to zboże i nabiał, Węgry – bydło, a Chiny prosta produkcja artykułów codziennych dla zachodniej klasy średniej. W wypadku agrarnego imperium Rzeczypospolitej układ polityczny dodatkowo regulował podaż i popyt pracy na roli oraz decydował o petryfikacji i ograniczeniu relacji handlowych w miastach, co skutkowało brakiem mobilności społecznej i słabą monetyzacją relacji ludzkich i gospodarki. W XVI wieku tylko trzy polskie miasta miały kontakty handlowe o zasięgu około trzech tysięcy kilometrów. Były to Poznań, Kraków i Lwów. Niezbędna w handlu na dużą odległość (przed erą przelewów bankowych!) instytucja weksla pojawiła się nad Wisłą w praktycznym użyciu dopiero w XVIII wieku, a instytucja kredytu była wówczas w powijakach.

 

O pierwszych prawdziwych bankach można mówić dopiero w XIX wieku. Jak przystało na przestrzeń o kondycji kolonialnej, w Rzeczypospolitej dokonało się to oczywiście w oparciu o kapitał obcy, który realizował zyski z pracy przestrzeni odebranej rodzimej władzy. Przypominało to ucztę nad wielkim ciałem Rzeczypospolitej i nad codzienną pracą żyjącej tutaj ludności.

 

Wszystkie te zjawiska skutkowały z czasem przerażającymi brakami w kapitale społecznym i nowoczesnym zorganizowaniu społeczeństwa. Z Rzeczypospolitej wywożono surowce, drewno, bursztyn, a w Europie morskiej produkowano przetworzone dobra luksusowe i rzemieślnicze. Co istotne nawet ta strukturalnie podporządkowana wymiana dokonywała się na warunkach dyktowanych przez kupców z Zachodu. W Gdańsku dyktowano cenę, ale poprzez kredyt i kupowanie z góry kontrolowano de facto wielkość produkcji, a niezależne uzyskanie kupieckiego kredytu było w Polsce praktycznie niemożliwe.

Co więcej część elit Rzeczypospolitej widziała realizację swoich interesów raczej w sojuszu z obcą siłą gospodarczą lub polityczną niż z polskim królem czy innymi polskimi grupami społecznymi, powiązanymi przecież organicznie – można by rzec „biologicznie” – z wymogami obsługi i funkcjonowania w realnej przestrzeni własnego państwa.

Pańszczyzna, obrót bezgotówkowy, demonetyzacja oraz nieuruchomiony i niski popyt wewnętrzny spowodowały regres miast, a z czasem także niską wydajność folwarków i pogrążały Rzeczpospolitą w relacji do potężnych i reformujących się sąsiadów. Kraj wkomponował się w kapitalistyczny system światowy jako peryferyjne imperium agrarne o olbrzymim terytorium, wykorzystywanym w sposób ekstensywny.

W dawnym państwie szlachta miała własne manufaktury, więc nie używała pieniądza, by inwestować, a jedynie by konsumować – jeść, budować domy, pałace, powozy czy hodować konie. Za to wszystko chciano oczywiście jak najmniej płacić, a ponieważ bano się konkurencji handlowej polskiego mieszczaństwa i zubożałej szlachty, wprowadzono zakaz przechodzenia z jednego stanu do drugiego. W związku z tym w kontekście podziału światowego obraz pracy w Polsce był mizerny. Status szlachty był chroniony prawem, chłopi żyli bez pieniędzy, przywiązani do miejsca w przestrzeni i uzależnieni od opieki feudalnej (brak społecznej mobilności wertykalnej i horyzontalnej), mieszczanie byli pozbawieni możliwości prowadzenia żywego handlu, dającego wzrost gospodarczy i akumulację kapitału. Kupowano niemal wyłącznie u obcych i za ich pośrednictwem, co pozwalało im na przejęcie kontroli nad podażą i produkcją, a z czasem również nad gospodarką Rzeczypospolitej. Stosunki gospodarcze w kraju kształtował nie rynek lokalny i popyt wewnętrzny kreowany mobilnością społeczną i potrzebami społeczeństwa, lecz zewnętrzny popyt nieuwikłany w decyzje i uwarunkowania lokalne, a więc niepowiązany z odpowiedzialnością polityczną za tę konkretną przestrzeń polityczną.

Zyski agrarne rosły wraz w wolumenem produkcji przeznaczonej na eksport, co prowadziło do braku logiki obsługi realnych potrzeb gospodarczych przestrzeni i wiązało się z jej wyzyskiem w rozumieniu odbierania zysków z inwestycji w nią, bez potrzeby jej kształtowania i reformowania dla jej własnego dobra. Wedle tej logiki zresztą Holendrzy, mając ogromne magazyny zbożowe w portach Amsterdamu i Rotterdamu, reeksportowali dalej zboże pochodzące z Rzeczypospolitej. W ten sposób trafiały do nich dodatkowe zyski za pośrednictwo morskie i za organizację (niemal monopolizację popytu na owoce przestrzeni Rzeczypospolitej). Nic dziwnego, że Holendrzy nazywali handel zbożem na Bałtyku „matką wszelkiego handlu”.

Handel w Gdańsku odbywał się z pominięciem rodzimych kupców, ponieważ szlachta sama transportowała zboże Wisłą i jej dorzeczem do Gdańska, a tam przekazywała zboże obcym kupcom. Zaopatrywała się przy okazji w oferowane przez nich towary, po czym wracała do domu. Wszystko, co z punktu widzenia polityki państwa było potrzebne do zachowania tego pozornego błogostanu – to przychylność Gdańska i dostęp do niego Wisłą, bez komór celnych i przeszkody ze strony innego państwa. I tego starano się pilnować w politycznym procesie kształtowania geostrategii dawnego państwa. Czy można zatem przypuszczać, że ewentualne zdobycie kontroli nad całym Bałtykiem i jego brzegiem uważano wówczas za niewarte wysiłku z punktu widzenia partykularnych interesów tych, którzy na takim modelu wymiany gospodarczej korzystali (finansowo i statusowo), skoro jakakolwiek zmiana mogłaby wzmocnić mieszczaństwo albo z ubogiej szlachty ukształtować polską gentry, której aspiracje w wypadku Wysp Brytyjskich uruchomiły procesy modernizacyjne i wytwórcze w Anglii? Zamiast rozwoju i handlu oraz ekspansji w kierunku „morza” polska szlachta wybrała ustatusowienie się społeczne oparte na naturalnej w wyniku absorpcji obszarów buforowych na ziemiach wschodnich ekstensywnej gospodarce rolnej, idącej w głąb kontynentu Eurazji, w tym wypadku w kierunku dorzecza Dniepru.

 

Gdańsk, usta Rzeczypospolitej na świat (foto: Pixabay)

 

Jest to konkretny przykład, jak chęć utrzymania status quo może stanąć na drodze rzeczywistym interesom państwa, chcącego organizować daną mu przestrzeń, niszcząc pożądane zmiany poprzez grę czy intrygę polityczną (znów software!opartą zawsze na ludziach niczym na naczyniach połączonych w organizmie i depcząc obiektywne potrzeby przestrzeni i ludności ją zamieszkującej. Rzeczpospolita często doświadczała zwycięstwa status quo spychającego ją z drogi ku wykorzystaniu wielkiego, danego jej przez naturę i historię hardware’u, a tym samym ku budowie pomyślności społeczeństwa i potęgi państwa.

 

W takim układzie raczej nie można było przyswoić w społeczeństwie nowoczesnej mentalności kupieckiej, tak charakterystycznej do dnia dzisiejszego dla ludzi dominującego w dziedzinie handlu oceanu światowego.

 

Do jakże wielkich różnic w postrzeganiu, grze statusowej czy wzajemnym ocenianiu się to musi prowadzić! Widoczne to było również po 1989 roku, gdy interakcji ludzkich z kupcami i kapitałem z Zachodu pojawiło się w Polsce już całkiem dużo.

Stopień zadowolenia z obcego pośrednictwa z systemem handlowym oceanu światowego był tak wysoki, że w latach 30. XVII wieku uznano najwyraźniej, iż na przykład nie jest nam potrzebna flota. Wskutek tego Rzeczpospolita nie miała marynarki wojennej do 1918 roku, mimo że świat opierał się coraz mocniej na oceanie światowym! Ta ówczesna konstatacja, będąca wynikiem dezynwoltury politycznej i niezrozumienia prawideł geopolityki, jest zatrważająca. Jak można było pozwolić, by wszystkie „lewary uczestnictwa w nowoczesnym systemie handlowym były w obcych rękach, i nie próbować nawet neutralizować tego zjawiska?!

Brak stosownego podejścia do kształtującego się w XV i XVI wieku nowego systemu doprowadził do sytuacji, że z czasem w wyniku dualizmu pojawiły się ogromne różnice rozwojowe. O ile do końca XVI wieku nie było istotnych różnic w poziomie życia między Anglią, Francją, Niemcami czy Polską, o tyle już pod koniec XIX wieku wcale nie tak odległe geograficznie Galicję i dolinę Renu dzieliła dramatyczna przepaść rozwojowa. Według Maddisona w roku 1500 dochód na głowę w Polsce stanowił około 62 procent średniej z 12 głównych gospodarek zachodniej Europy, choć inne dane mówią, że w roku 1578 polski PKB per capita wynosił 71 procent średniej z państw obecnej starej Unii Europejskiej (a więc najbogatszej jej części). Wynagrodzenie rzemieślnika w Krakowie, Lwowie, Gdańsku czy Warszawie miało wynosić 50–75 procent wynagrodzenia rzemieślnika w Londynie. Dualizm, rozbiory, wojny, w tym napoleońskie i światowe, zimna wojna oraz komunizm doprowadziły do upadku rozwojowego w porównaniu do Europy morskiej tak głębokiego, że polski dochód na głowę według parytetu siły nabywczej spadł do poziomu 35 procent dochodu w państwach zachodnich w roku 1989. W wartościach nominalnych zaś do zatrważającego poziomu jednej dziesiątej dochodu w Europie Zachodniej.

Co gorsza w wyniku zaborów utraciliśmy naturalne przewagi komparatywne wobec tradycyjnie zapóźnionej Rosji, która pomimo słabości i nie najlepszej geografii za sprawą polityki elit przywódczych imperium próbowała zarządzać samodzielnie własną przestrzenią i wiązać jakoś koniec z końcem. Przejawiało się to w państwowych projektach modernizacyjnych, komunikacyjnych i przemysłowych, przeprowadzano też niezbędne reformy społeczne, mające pobudzić efektywność „wyciskaną z przestrzeni imperium, co jakoś posuwało do przodu to państwo, próbujące nie tracić dystansu do innych aktorów międzynarodowej gry. Rząd imperialny w Petersburgu mógł również regulować swoją gospodarczą politykę wobec potęg kapitałowych oceanu światowego, próbując w zamian za układy polityczne korzystać na relacji z nim. Wyrazem tego były liczne decyzje od końca XIX wieku do I wojny światowej, w tym współpraca finansowo-kapitałowa przed I wojną światową z potęgami Zachodu. Zresztą za Sowietów w latach 30. XX wieku się to powtórzyło.

 

Do dziś obowiązuje zasada, że rządzi ten, kto ustala warunki wymiany i cieszy się stosownym szacunkiem międzynarodowym, czyli ustatusowieniem lub inaczej wypozycjonowaniem.

 

Wyznacznikiem centralnej pozycji jest możliwość dyktowania warunków wymiany. Braudel proponował diagnozę testującą: jeśli w danym kraju obcy kupiec ma wyższą pozycję niż kupiec miejscowy i może dyktować warunki wymiany, to znaczy, że kupiec pochodzi z kraju o wyższej pozycji w międzynarodowym porządku gospodarczym i politycznym.

Wiemy już, jak było w Rzeczypospolitej. Dodatkowo dzięki kupowaniu z góry kupcy zagraniczni zyskiwali dostęp do rynku bezpośredniego, czyli do samej produkcji, a to jest główny wyznacznik kolonizacji handlowej bez pośrednictwa handlowego lokalnej, rodzimej klasy kupieckiej obsługującej hardware Rzeczypospolitej. Właściwie zawsze, gdy konsumpcja i produkcja są od siebie oddalone, to warunki dyktują kupcy. Nie ma powodu, by nie robili tego kupcy, traderzy czy biznesmeni polscy. Wymaga to poza organizacją kapitału jedynie zrozumienia powyższych zależności i współpracy między poszczególnymi elementami łańcucha obrotu handlowego w przestrzeni Rzeczypospolitej oraz przychylności polityki samego państwa.

Historycznie nie tylko warunki handlu Rzeczypospolitej były złe, ale na kontynencie sama struktura wymiany między Wschodem a Zachodem stanowiła typowy przykład handlowych relacji kapitalistycznych peryferii z centrum. Właściwie od średniowiecza po dzień dzisiejszy dobra luksusowe przywozi się do Polski z Europy Zachodniej. Niskoprzetworzone zaś towary wysyła się z Polski na Zachód. Taka struktura handlu powoduje, że w wypadku centrum zarówno import, jak i eksport napędzają przemysł, dostarczając mu surowców do produkcji i zapewniając rynek zbytu, a w wypadku peryferii osłabiają ich obszar przez podnoszenie lokalnych cen surowców i zabieranie sporego segmentu rynku zbytu.

Powstają w ten sposób monokultury – Polska kojarzona jest z produkcją zboża, Węgry z hodowlą bydła, Uganda z uprawą bawełny, Ghana – kakao itd. Na dłuższą metę taka wymiana nie ma charakteru ekwiwalentnego, ponieważ bardziej służy centrum niż peryferiom i utrzymuje się najczęściej z powodów pozaekonomicznych. Nader często jest to wynik wpływów politycznych, przy czym wymiana bywa korzystna dla pewnych grup, które po stronie peryferii lub centrum mają wystarczający wpływ na sytuację i mogą nie dopuszczać do zmiany relacji handlowych.

Zatem wymiana w takim układzie nie jest kształtowana przez mechanizmy rynkowe czy nawet wolnorynkowe, jak sugerują modne frazesy, lecz jej postawy kształtują ci, którzy na niej korzystają, nie widząc szerszych konsekwencji lub nawet może je widząc – ale kierując się osobistym lub grupowym interesem. Podstawową cechą rdzenia jest niezastępowalność. Centrum (rdzeń) jest jedno i wymiana z nim stanowi kluczowy komponent aktywności handlowej na peryferiach. Te ostatnie można łatwo zamienić, tak jak zmieniało się nieraz miejsce produkcji bawełny czy kauczuku w ostatnich 200 latach, ponieważ peryferie zwrócone są w swoich relacjach handlowych w stronę niemożliwego do zastąpienia centrum. Z tego powodu w dawnej Rzeczypospolitej niechętna reformom część szlachty była w istocie rzeczy agentem zachodniego kapitalizmu. Prowadziła bowiem produkcję rolną zorientowaną na zachodnie rynki, opartą na pracy, której przymus był gwarantowany prawem. Choć zapewne nie zdawała sobie sprawy z istoty swojego funkcjonowania, które nie służyło interesowi Rzeczypospolitej.

Stosowany przez zachodnie państwa w dobie nowożytnej merkantylizm miał chronić własną produkcję i rynek, a na liberalizm ekonomiczny mogły sobie pozwolić dopiero państwa bogate, których produkcja jest konkurencyjna lub dominująca na rynkach światowych.

 

Dawna Rzeczpospolita nie miała we własnych rękach nawet tak kluczowych lewarów polityki handlowej państwa, jak realna zdolność do ustanawiania prawa chroniącego i wzmacniającego państwo, międzynarodowy network kupiecko-finansowy, wejścia na obce rynki omijające sieci monopolistycznych powiązań kontraktowych kupców z zewnątrz, którzy chcieli opanować linie komunikacyjne owoców pracy i interakcji ludzkich w jej przestrzeni.

 

Pewnym paradoksem jest to, że Rzeczpospolita znajdowała się zbyt blisko potężnych centrów gospodarczej i kulturowej grawitacji, aby zostać poza ich zasięgiem i wpływem, ale zbyt była słaba, by wypracować taką formę własnego ustroju, która dałaby skuteczny odpór zakusom sąsiednich potęg. Jednocześnie była wystarczająco silna, aby oprzeć się całkowitej i jawnej dominacji. Dotkliwość porażki na polu rywalizacji gospodarczej okazała się dla Polaków wprost proporcjonalna do niegdysiejszej potęgi, ambicji i aspiracji Rzeczypospolitej.

W tym miejscu warto się odnieść do sporu między zwolennikami tezy, że „dogonimy”, i tymi, którzy uważają, że jednak „nie dogonimy”. Ci pierwsi są zdania, że Polska przeżywa swój najlepszy czas w tysiącletniej historii. Że od 1989 roku rosła gospodarczo najszybciej w Europie i jako jedyna na kontynencie uniknęła recesji podczas kryzysu lat 2008–2009. W rezultacie w roku 2013 Polska miała się wznieść na poziom jakości życia i samopoczucia nigdy wcześniej nie doświadczony, osiągnąwszy prawdopodobnie „najwyższy poziom dochodu w porównaniu do Zachodu od roku 1500, czyli od powstania zjawiska dualizmu”. Według OECD i projekcji Komisji Europejskiej do roku 2030 polski PKB osiągnie 80 procent PKB starej Unii, a najbogatsze województwo mazowieckie już w 2010 roku przekroczyło 103 procent średniego PKB 27 państw Unii. Optymiści podkreślają, że w dobie nowoczesnej Rzeczpospolita nigdy nie miała dobrych dróg. W 1939 roku tylko siedem procent z nich było nowoczesnych, betonowych lub asfaltowych, i nadawało się dla samochodów. W porównaniu do 100 procent takowych dróg w Danii, 90 procent we Francji, 70 procent w Niemczech i 50 w Czechosłowacji wypadało to bardzo blado. Dzięki Unii Europejskiej i funduszom unijnym trwa w Polsce wielka rozbudowa infrastruktury, zwiększa się tym samym potencjał konwergencji z Unią i wzrasta sprzyjająca rozwojowi mobilność społeczna.

 

(Foto: Pixabay)

 

Głosiciele drugiej tezy uważają, że Polskę po 1989 roku zalał zachodni kapitał, dominując wiele najintratniejszych branż, takich jak bankowość, wielki handel, zaawansowany przemysł. Z jednej strony szybki napływ kapitału (którego bardzo wówczas brakowało), wyższej kultury organizacyjnej, postępu technicznego zadowalał, ale z drugiej odebrał lokalną kontrolę nad wieloma kluczowymi obszarami gospodarki i wytworzył mechanizm neokolonialnej renty, czyli drenażu kapitałowego, sięgającego w ostatnich latach pięciu procent PKB i blisko 100 miliardów złotych rocznie.

Jaki jest zatem stan Rzeczypospolitej w kontekście tych sprzecznych opinii?

Europa Środkowo-Wschodnia to 20 procent populacji Unii Europejskiej, ale tylko 7,4 procent jej PKB (dane za rok 2017). Polska i Rumunia mają największe populacje wśród krajów regionu. Oba te kraje stanowią ponad połowę populacji tego obszaru. Przy czym sama Polska daje 30 procent całego PKB Europy Środkowo-Wschodniej. Polska ma też największą gospodarkę spośród nowych członków Unii i szóstą w całej UE, jeśli chodzi o parytet siły nabywczej. Dla zobrazowania skali – jest to około jeden procent PKB światowego. Obszar Europy Środkowo-Wschodniej niezmiennie konkuruje na rynku światowym za sprawą taniej i wykwalifikowanej siły roboczej, głównie jako podwykonawcy dla Niemiec z racji bliskości geograficznej. W Polsce jest większy procent ludzi z wyższym wykształceniem niż w Niemczech, lecz koszty pracy są zdecydowanie niższe. W 2017 roku minimalna płaca w Niemczech wyniosła 1498 euro, podczas gdy w Polsce zaledwie 473 euro. A to i tak dużo w porównaniu do wielu innych krajów regionu, gdzie płaca minimalna wynosi jeszcze mniej. W 2016 roku przeciętne wynagrodzenie w Niemczech było trzy razy wyższe niż w Polsce, a koszt pracy cztery razy większy niż w Polsce, choć produktywność w Polsce rośnie, a na przykład we Francji maleje.

Porażające jest na pewno to, że według danych MFW z 2016 roku w ciągu 25 lat aż 20 milionów ludzi, czyli około pięciu procent populacji regionu „pomiędzy”, dotkniętego zjawiskiem dualizmu, wyjechało na Zachód i tylko mała część z nich wróciła. To wszystko dzieje się przy współczynniku dzietności średnio 1,58 na kobietę, w Polsce jest to jeszcze mniej – 1,32. Przy zastępowalności pokoleniowej na poziomie 2,1 trudno będzie uniknąć zjawiska słabnięcia rozwojowego na dłuższą metę, chyba że dokona się rewolucja demograficzna albo pomoże emigracja z jeszcze bardziej dotkniętej peryferyjnością i okaleczonej wojną Ukrainy. Trudno powstrzymać się od marzenia, by 18–20 milionów Polaków mieszkających na emigracji postanowiło kiedyś wrócić do ojczyzny, która stworzyłaby im podstawy do godnego, spełnionego życia. Tak jak w kolejnych alijach, czyli falach powrotu, do Izraela wróciła spora część diaspory żydowskiej rozsianej po świecie, zmieniając w ostatnich 70 latach przestrzeń, którą zajmuje współczesny Izrael. Taki powrót naszych rodaków z emigracji spowodowałby powstanie zupełnie innego potencjału Rzeczypospolitej w przyszłości.

 

Wszystkie prawie kraje obszaru „pomiędzy” są zależne od rynku niemieckiego, na który eksportują swoje towary, i teoretycznie, gdyby dany cykl rozwojowy gospodarki Niemiec się skończył, utrata kilku zamówień w tym łańcuchu handlowym groziłaby załamaniem całego systemu.

 

To dowodzi, że Niemcy jednak mają swoją gospodarczą wersję Mitteleuropy. Z państw regionu tylko Bałtowie eksportują więcej do Skandynawii niż do Niemiec. Niemcy stosują outsourcing do naszego regionu Europy części procesu wytwórczego dla swojego przemysłu i jeśli stracą gospodarczo na wojnie handlowej USA – Chiny albo na rewizji ładu gospodarczego świata – straci też Rzeczpospolita.

W czerwcu 2017 roku w Hongkongu usłyszałem od Chińczyka zajmującego się Nowym Jedwabnym Szlakiem niepokojące słowa: „Będziecie obsługiwali nowe imperium rzymskie, ale to będzie dla was problem, bo wasze interesy są peryferyjne dla rdzenia, a z drugiej strony bardzo potrzebujecie stabilizacji – tylko wtedy będziecie ważni jako miejsce tranzytowe”. Takie dictum usłyszane od rozumiejącego sprawy Europy Chińczyka dobrze obrazuje złożoną sytuację Rzeczypospolitej wobec Unii Europejskiej stającej się obszarem rosnącej dominacji Niemiec w kontekście planów chińskich Nowego Jedwabnego Szlaku i ewentualnej rewizji globalnego ładu gospodarczego.

Jak kania dżdżu potrzebujemy zatem dywersyfikacji. Przydałaby się też pomoc USA w dokapitalizowaniu gospodarki, dostawie tanich surowców, dostępie do innowacji technologicznych i do amerykańskiego rynku. W tym duchu w 2017 roku uruchomiono inicjatywę Trójmorza, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że jej realnym spoiwem jest wspólny status ofiar dualizmu na Łabie i doświadczenie wyjścia spod kurateli imperium wschodniego po 1991 roku.

Lata doświadczeń w relacjach z Europą morską spowodowały, że wzrosła chęć tego obszaru do zorganizowania się, stara Unia wywiera bowiem coraz mocniejszą presję integracyjną „pod interesy” swojego obszaru rdzeniowego, a to spotyka się z instynktowną kontrakcją pomimo ogromnych różnic interesów między poszczególnymi członkami Trójmorza. Taka inicjatywa może też być instrumentalnie używana przez Amerykanów, by równoważyć rosnącą potęgę Niemiec na kontynencie, niebezpieczną dla interesów USA zwłaszcza po brexicie, oraz by dawać odpór rewizjonistyczej polityce Rosji napierającej z głębi Eurazji, a w przyszłości także kontrować Chiny w Europie. Z tego powodu jest ona wygodna dla Waszyngtonu.

Wejście Chin do Europy masami lądowymi od wschodu stanowiłoby dla Niemiec duży problem, przede wszystkim dlatego, że stwarzałoby zagrożenie wyzbycia się przez Mitteleuropę statusu gospodarki peryferyjnej w niemieckiej Europie w łańcuchu produkcji, dostaw i taniości pracy, ale także z powodu ryzyka utraty kontraktów w regionie przez podmioty niemieckie na rzecz podmiotów chińskich.

 

Idealna sytuacja dla Niemiec jest niestety jednocześnie najbardziej pesymistycznym wariantem dla nas.

 

To porozumienie niemiecko-chińskie dotyczące Polski (nazywane czasami konsensusem berlińskim), w którym Polska nie tworzy nowych centrów logistycznych, nie korzysta z generowanego obrotu i pozostaje peryferiami czy półperyferiami, przez których terytorium przejeżdżają pociągi z Niemiec do Chin i z Chin do Niemiec.

Zapamiętałem chwilę, gdy w październiku 2017 roku na konferencji geopolitycznej organizowanej w Nowym Jorku przez George’a Friedmana – Louis Gave powiedział do mnie ostrym tonem: „Od 500 lat, by osiągnąć poważniejszy życiowy sukces, Polak musi wyjeżdżać z kraju”. Najwyższy czas to zmienić, podobnie jak najwyższy czas powściągnąć nasz niezrozumiały wstyd za projekt cywilizacyjny na wschodzie i zrewidować naszą wiarę w logikę historii jako walki o dobro, w której Rzeczpospolita odgrywa przewodnią rolę.

Świat tego tak nie widzi. A my jesteśmy jego częścią.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

Strategy&Future. Weekly Brief 18–24.05.2024
Weekly Brief 7.12 – 13.12.2019
S&F Hero: Interesy Rzeczypospolitej a 14 punktów Pence’a. Część 2 (Audio)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...