Weekly Brief 23–29.11.2019

Obrazek posta

(Fot. www.pbs.twimg.com)

 

DONALD TRUMP PODPISAŁ HONG KONG HUMAN RIGHTS AND DIPLOMACY ACT
Dnia 28 listopada Donald Trump podpisał ustawę Hong Kong Human Rights and Democracy Act. Jak wspominaliśmy w poprzednich Weekly Brief, ustawa nakłada na prezydenta USA obowiązek składania corocznych raportów o stanie demokracji i przestrzeganiu praw człowieka w Specjalnym Regionie Administracyjnym. W zależności od treści tych raportów USA mogą pozbawić Hongkong specjalnego statusu, którym cieszy się on obecnie w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Hong Kong Act pozwala ponadto na nakładanie sankcji na tych przedstawicieli reżimu w Pekinie, którzy zostaliby uznani za winnych łamania praw człowieka w Hongkongu. Utrata przez Hongkong uprzywilejowanego statusu w relacjach z USA byłaby potężnym ciosem nie tylko w gospodarkę miasta (już osłabioną protestami), lecz również w same Chiny kontynentalne – dzięki transparentnemu prawu, ograniczonej korupcji i przejrzystym regulacjom miasto to stanowiło drzwi do Chin dla zachodniego biznesu.

Jeszcze parę dni temu prezydent Trump zapowiadał, że najpierw będzie musiał „solidnie się przyjrzeć” ustawie – jednak ostatecznie podpisał ją mniej niż tydzień po tym, jak znalazła się na jego biurku. Jednocześnie wydaje się, że Trump mimo wszystko złagodził wydźwięk dokumentu, stwierdzając, że część obowiązków wynikających z ustawy mogłaby ograniczać jego prerogatywy jako prezydenta USA. Jednak w kontekście wyniku głosowań w Kongresie (dokument przyjęto przy jednym zaledwie głosie sprzeciwu) 45. prezydent USA tak naprawdę nie miał pola manewru; nawet gdyby ustawy nie podpisał, jego weto i tak najprawdopodobniej zostałoby przegłosowane w kolejnych głosowaniach w Kongresie.

Rzecz jasna Chiny natychmiast zareagowały na decyzję prezydenta USA; w oświadczeniu chiński MSZ nazwał ją bezprzykładną ingerencją w wewnętrzne sprawy Chin oraz przejawem hegemonicznego zachowania Stanów Zjednoczonych, również ambasador USA w Pekinie został wezwany na rozmowę przez władze w Pekinie. Dodajmy jeszcze, że w ostatnich dniach Chiny utworzyły centrum zarządzania kryzysowego w Shenzhen, przy samej granicy Specjalnego Regionu Administracyjnego.

Interesujące są również wyniki niedzielnych wyborów lokalnych w Hongkongu, w których walne zwycięstwo odniosły ugrupowania prodemokratyczne, zwyciężając w 90% okręgów. Może to być pewnym zaskoczeniem dla administracji w Pekinie, która liczyła prawdopodobnie, że chaos i zniszczenia wywołane przez protestujących przełożą się na rezultat wyborów – tak się jednak nie stało. Znużenie protestami miało dać dobry wynik lojalistom, tymczasem partie prodemokratyczne wygrały w 17 z 18 dzielnic, zdobywając w sumie 392 z 452 mandatów (347 kandydatów należało do bloku prodemokratycznego, a 45 było kandydatami niezależnymi, w większości sympatyzującymi z obozem demokratycznym).

Wszystko to dzieje się na tle negocjacji handlowych; we wtorek miała się odbyć rozmowa telefoniczna pomiędzy głównymi negocjatorami obydwu stron, a więc sekretarzem skarbu Stevenem Mnuchinem i przedstawicielem ds. handlu Robertem Lighthizerem z jednej strony a chińskim wicepremierem Liu He z drugiej. Podczas rozmowy miały być dyskutowane ostatnie szlify negocjowanej obecnie pierwszej fazy umowy handlowej – i miała ona przebiegać w dobrej atmosferze.

Wydarzenia te muszą oczywiście niepokoić Chiny, szczególnie jeżeli wziąć pod uwagę opublikowane w środę dane statystyczne dotyczące produkcji przemysłowej Państwa Środka. Według tych danych w październiku zyski z produkcji industrialnej spadły o 10% w ujęciu rok do roku. Dla porównania, we wrześniu zanotowany spadek wyniósł 5,3%; natomiast pomiędzy styczniem a październikiem 2,9%. Rzecz jasna Chiny mają zwyczaj „trzymać głowę nisko” i nie chwalą się przesadnie swymi sukcesami – pytanie, czy zasada ta odnosi się do raportowania danych ekonomicznych w trakcie wojny handlowej.

Chiny oznajmiły również, że prace nad najbardziej zaawansowanym technicznie lotniskowcem (który ma dysponować napędem atomowym) zostaną opóźnione. Planowo ma się natomiast zakończyć budowa trzech pozostałych lotniskowców, w tym dwóch najnowszych, które mają być wyposażone w systemem EMALS – elektromagnetyczną katapultę, obecnie używaną jedynie przez najnowszy amerykański lotniskowiec USS Gerald R. Ford.

W środę z kolei Donald Trump ogłosił zamiar uznania meksykańskich karteli narkotykowych za organizacje terrorystyczne.

Jest to między innymi pokłosie wydarzeń mających miejsce po aresztowaniu Ovidio Guzmana, syna barona narkotykowego Joaquina „El Chapo” Guzmana, a także masakry dokonanej przez handlarzy narkotyków na rodzinie osiadłych w tym kraju mormonów (będących obywatelami USA), w wyniku której zginęło dziewięcioro obywateli USA; trzy kobiety i ich sześcioro dzieci.

Warto wspomnieć, że parę tygodni temu Trump oświadczył, iż USA gotowe są pomóc Meksykowi w poradzeniu sobie z kartelami, bo „do pokonania armii potrzeba armii”. Wydaje się, że wypowiedź ta w połączeniu z zamiarem wciągnięcia karteli na listę organizacji terrorystycznych wywołała w Meksyku lekką panikę; prezydent tego kraju Andrés Manuel López Obrador oznajmił, że Meksyk „jest za współpracą, a nie interwencją” i nie życzy sobie pomocy państw trzecich.

Przedstawiciele Departamentu Stanu USA nie potwierdzili, że prowadzone są prace nad zmianą desygnacji karteli. W zeszłym roku w Meksyku w ofiarą morderstw padły ponad 33 tysiące ludzi.

Inną decyzją administracji Trumpa, która odbiła się w mijającym tygodniu szerokim echem, była ta o zdymisjonowaniu sekretarza marynarki wojennej Richarda Spencera.

Sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Mark Esper podjął ją na tle kontrowersji związanych z decyzją o zdegradowaniu i usunięciu z jednostki komandosa Navy SEALs Edwarda Gallaghera, oskarżonego o popełnienie zbrodni wojennych. Według mediów Trump miał polecić ułaskawienie Gallaghera (czy, dokładniej mówiąc, znaczne złagodzenie wymierzonej mu kary), czemu miał się sprzeciwiać Spencer; był to trzeci już przypadek, gdy prezydent USA ułaskawił żołnierza oskarżonego o zbrodnie wojenne. W liście oznajmiającym swą rezygnację Spencer stwierdził, że różnice w pojmowaniu znaczenia słów dyscyplina i porządek pomiędzy nim a prezydentem Trumpem sprawiają, iż nie może wypełniać jego rozkazów, które uznaje za sprzeczne ze złożoną przez niego przysięgą.

Nawiasem mówiąc, Navy SEALs nie cieszyli się w ostatnich latach dobrą prasą; pomijając sprawę Gallaghera, w maju tego roku wyrok usłyszał komandos najbardziej elitarnego pododdziału Navy SEALs, SEAL Team Six. Chociaż żołnierz ten, Adam Matthews, skazany został jedynie za pobicie i zacieranie śladów, to sprawa dotyczyła morderstwa innego żołnierza USA należącego do Zielonych Beretów.

 

NA DOBRE ROZDOKAZYWAŁ SIĘ PREZYDENT EMMANUEL MACRON

Po słynnym już wywiadzie w „The Economist” (w którego następstwie Angela Merkel miała powiedzieć, że ma dość „ciągłego sklejania filiżanek, które Macron niefrasobliwie porozbijał”) Macron najpierw miał rozważać stworzenie „europejskiego” (czytaj: francuskiego) systemu odstraszania nuklearnego, a następnie napisał list do Władimira Putina będący odpowiedzią na wrześniową propozycję Kremla przystąpienia do rozmów na temat moratorium na użycie pocisków średniego i krótkiego zasięgu w Europie, skierowaną do „najważniejszych państw w Europie i Azji”.

Zawarta w liście propozycja Putina ma mieć związek z wypowiedzeniem przez USA traktatu INF. Oczywiście trzeba pamiętać, że jedną z przyczyn wystąpienia USA z traktatu INF było konsekwentne nieprzestrzeganie jego zapisów przez Moskwę (a inną fakt, że Chiny nie były jego sygnatariuszem, więc bez przeszkód mogły rozwijać broń mogącą skutecznie uniemożliwić prowadzenie projekcji siły przez USA). Warto mieć na uwadze, że Rosji bardzo zależy na tym, aby USA czy NATO nie próbowały rozmieścić broni tego rodzaju, szczególnie uzbrojonej w głowice nuklearne, na terytorium państw wschodniej flanki NATO, chociażby w ramach programu nuclear sharing. Przypomnijmy, że gdy w sierpniu bieżącego roku USA przeprowadziły testy rakiet Tomahawk odpalanych z lądu, Rosja zareagowała niezwykle nerwowo, ostrzegając Biały Dom przed „nowym wyścigiem zbrojeń”. Problem polega na tym, że Rosja tego rodzaju środki już posiada, łącznie ze zdolnościami do przenoszenia ładunków jądrowych. W nadchodzącym tygodniu opublikujemy na Strategy&Future tekst dotyczący odstraszania nuklearnego NATO i jego wiarygodności w kontekście rosyjskiej doktryny deeskalacji nuklearnej oraz ryzyka dla Polski wynikającego z tych uwarunkowań. Ciekawe również jest, w jaki sposób Emmanuel Macron miałby przekonać Rosję do przestrzegania ograniczeń, które wcześniej kraj ten konsekwentnie łamał.

Tak więc o ile należy chylić czoło przed ambicją prezydenta Francji, o tyle nijak nie da się tego samego czynić wobec jego zmysłu strategicznego. Pomysł utworzenia niezależnego od USA europejskiego odstraszania nuklearnego jest tak oderwany od rzeczywistości, że byłby śmieszny – gdyby nie to, że jego adwokatem jest polityk sprawujący aktualnie urząd prezydenta Francji. Pomijając już fakt, że raz za razem uwidacznia się rozdźwięk interesów pomiędzy państwami starej Unii a nowymi jej członkami w sprawach znacznie mniej ważkich niż polityka użycia broni jądrowej, to w obliczu brexitu cała odpowiedzialność za odstraszanie nuklearne spadłaby na Francję. Problem polega na tym, że kraj ten ani nie ma zdolności elastycznego reagowania, ani dominacji „drabiny eskalacyjnej”, ani, w świetle ostatnich prób ocieplania stosunków z Rosją, wiarygodności wśród państw najbardziej zainteresowanych znalezieniem się pod parasolem atomowym – a wszystkie te czynniki to warunki sine qua non realizowania skutecznej polityki odstraszania nuklearnego.

Co zrozumiałe, inaczej na kwestię „europejskiego” odstraszania nuklearnego zapatruje się niemiecka opinia publiczna; według niedawnych badań przeprowadzonych przez Pew Research Center dla ośrodka badawczego Körber-Stiftung aż 40% Niemców byłoby zainteresowanych takim rozwiązaniem, podczas gdy zaledwie 22% wolałoby, aby odstraszanie nuklearne dalej zapewniały Stany Zjednoczone.

W czwartek miała miejsce wspólna konferencja prezydenta Macrona oraz sekretarza generalnego Sojuszu Jensa Stoltenberga, a także poprzedzająca ją rozmowa pomiędzy dwoma przywódcami. Dokładnego przebiegu rozmowy oczywiście nie znamy; wiadomo natomiast, że odpowiadając na pytania dziennikarzy podczas konferencji, Macron stwierdził, że nie żałuje swych słów, a wzbudzone przez niego kontrowersje były niezbędne do pobudzenia debaty dotyczącej stanu NATO. Macron zauważył natomiast, że tak naprawdę nie wiadomo, kto jest przeciwnikiem NATO: Rosja czy Chiny, dodając jednocześnie, że jego zdaniem obydwa wspomniane wyżej kraje wrogami Sojuszu wcale nie są – są nimi tak naprawdę terroryści Państwa Islamskiego, a członkowie NATO powinni się owym problemem zająć i wspomóc Francję w prowadzonej przez nią operacji w Sahelu. Macron wspomniał przy tej okazji śmierć 13 francuskich żołnierzy, którzy zginęli w tym tygodniu podczas operacji wojsk francuskich w Mali. Podczas konferencji Macron skrytykował również Turcję i prowadzoną przez nią operację w północno-wschodniej Syrii jako przykład jednostronnego działania godzącego w walkę z Państwem Islamskim.

Francja lubi co jakiś czas odbywać podróż sentymentalną do czasów, gdy była imperium; problem pojawia się wtedy, gdy na podstawie tych sentymentów Paryż zaczyna formułować swe cele polityczne. Wystarczy przypomnieć próbę odbudowania strefy wpływów w Afryce Północnej, której rezultatem była seria wojen domowych, upadek Libii i wynikający z niego trwający do dzisiaj kryzys uchodźczy, który z kolei podzielił i osłabił Unię Europejską, skutecznie uniemożliwiając próby jeszcze ściślejszej integracji europejskiej – co miało przecież być dla Francji jednym z nadrzędnych celów. Trudno również nie zauważyć, że eksplozja radykalizmu islamskiego w regionie Sahelu właśnie, której ofiarą padli wspomniani wyżej żołnierze francuscy, również przynajmniej częściowo jest wynikiem chaosu, który zapanował w regionie w następstwie interwencji w Libii.

 

TURCJA BLOKUJE PLAN OBRONY WSCHODNIEJ FLANKI NATO

Oczywiście trudno całkowicie odmówić racji niektórym spostrzeżeniom Macrona, również tym o poważnych dylematach, przed którymi stoi NATO. Najnowszym przykładem tego, na jakim rozdrożu znalazł się Sojusz w przededniu 70. rocznicy swego utworzenia, jest postawa Turcji, która zagroziła zablokowaniem planów obrony wschodniej flanki Sojuszu, które formalnie miały być uzgodnione podczas grudniowego szczytu NATO w Londynie. Krytyczne wypowiedzi Macrona dotyczące tureckiej operacji w północno-wschodniej Syrii doczekały się szybkiej riposty Ankary, i to ustami samego Recepa Erdoğana, który zasugerował Macronowi, żeby sprawdził, czy sam nie ma śmierci mózgu. Z kolei minister spraw zagranicznych tego kraju Mevlüt Çavuşoğlu dodał, że przywództwo Macrona jest chwiejne (coś w tych słowach może być; według sondaży poparcie dla Macrona już od ponad roku oscyluje wokół 30%).

Pomijając jednak wątek humorystyczny, trzeba dodać, że Turcja faktycznie również nie robi dużo, aby wzmocnić fundamenty Sojuszu – i tak już niemal tak chwiejnego jak prezydentura Macrona. Oto w środę pojawiły się informacje, jakoby Turcja blokowała przyjęcie planu NATO w zakresie obrony państw bałtyckich i Polski przed hipotetyczną rosyjską agresją. Turecki ambasador przy NATO miał odmówić podpisania dokumentów wyznaczających cele owego planu, do momentu gdy Sojusz uzna kurdyjskie bojówki YPG za organizację terrorystyczną.

Prezydenci Francji i Turcji, kanclerz Niemiec oraz premier Wielkiej Brytanii mają próbować znaleźć kompromis w sprawie żądań w trakcie szczytu Sojuszu, jednak biorąc pod uwagę zapatrywania Marcona na zagrożenie ze strony Rosji oraz na turecką operację „Źródło pokoju”, a także ostatnie wypowiedzi Ankary, łatwo można sobie wyobrazić, że Johnson i Merkel mogą nie być w stanie posklejać tej konkretnej filiżanki. Warto też zwrócić uwagę, że nie wspomina się, aby w rozmowach tych miał wziąć udział Donald Trump.

Jakby tego wszystkiego było mało, dochodzą jeszcze kwestie związane z finansowym zaangażowaniem państw członkowskich i wymaganym minimum 2% PKB przeznaczonych na obronność. Jest tak pomimo faktu, że w ostatnich dniach pojawiły się informacje, jakoby osiągnięto porozumienie dotyczące nowego modelu finansowania bieżących kosztów utrzymania Sojuszu (m.in. urzędników, kwatery głównej, jednostek podległych dowództwu NATO etc.), zgodnie z którym wkład USA zmniejszyłby się z 22 do 16 procent – czyli o około 150 milionów dolarów. Jest to w oczywisty sposób kwestia drugorzędna, jednak nawet i tu z porozumienia wyłamała się Francja, która zapowiedziała, że nie poprze, ale i nie zawetuje ustawy. Co ciekawe w myśl nowych ustaleń Niemcy płaciłyby na utrzymanie tyle samo, co Stany Zjednoczone.

Zresztą wydaje się, że obawa przed chaotycznym przebiegiem wydarzenia jest dość rozpowszechniona. W celu stonowania oczekiwań mówi się, że szczyt ten według oficjalnej nomenklatury wcale nie ma być szczytem, zamiast tego ma to być „spotkanie przywódców”, dodatkowo koncentrujące się na „upamiętnieniu” powstania organizacji.

Inną jeszcze emanacją rozdźwięku interesów pomiędzy USA a Europą jest podejście do tworzenia infrastruktury 5G. Tu warto wspomnieć o niedawnej deklaracji Angeli Merkel, która zaproponowała, aby państwa Unii wspólnie podjęły decyzję dotyczącą dopuszczenia Huawei do tworzenia infrastruktury sieci komórkowych piątej generacji.

 

ANGELA MERKEL PROPONUJE UTWORZENIE OGÓLNOEUROPEJSKIEJ POLITYKI 5G

W środowym przemówieniu dla Bundestagu kanclerz RFN Angela Merkel zaproponowała utworzenie ogólnoeuropejskiej strategii regulującej dostęp chińskich podmiotów do budowy infrastruktury 5G, ponieważ, jak wyjaśniła, „najgorsze, co może się wydarzyć, to sytuacja, gdy różne państwa Unii stosują w tej kwestii indywidualną politykę”. Zdaniem kanclerz Merkel Francja i Niemcy powinny najpierw wypracować wspólne rozwiązanie, które następnie stałoby się podstawą dla reszty państw UE.

Dodajmy, że w Niemczech toczy się obecnie debata na temat dopuszczenia Huawei do współtworzenia infrastruktury 5G, Francja natomiast wydaje się zdecydowana, aby firmę z Shenzhen dopuścić do jej współtworzenia (co jest zresztą zrozumiałe, kiedy się weźmie pod uwagę ofensywę dyplomatyczną i ekonomiczną prowadzoną przez prezydenta Macrona w Państwie Środka. Podkreśliła to niedawno sekretarz stanu we francuskim ministerstwie finansów Agnès Pannier-Runacher, mówiąc, że w kwestii 5G „Francja nie zamierza podążać drogą USA” i nie będzie dyskryminować jakichkolwiek podmiotów.

 

POLSKA PRZETRANSPORTOWAŁA 100 TON POSIADANEGO ZŁOTA Z WIELKIEJ BRYTANII DO KRAJU

W sprawie tej powiedziano już wystarczająco dużo. Dodajmy jedynie, że już w zeszłym roku prezes Deutsche Banku pisał, że złoto „jest fundamentem i podstawą stabilności międzynarodowego systemu finansowego”. Nawiasem mówiąc, niemal połowa (ponad 1600 ton) niemieckiego złota przechowywana jest właśnie w Niemczech, we Frankfurcie nad Menem. Nie jest więc do końca tak, jak napisał niedawno Bloomberg – złoto nie jest wcale wyłączną obsesją „nacjonalistycznych rządów w Europie Wschodniej”.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Szanowni Państwo
„Droga donikąd” – Józef Mackiewicz w terrorze bezruchu
Jacek Bartosiak i Sławomir Majman o Chinach, Eurazji i Rosji

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...