„Droga donikąd” – Józef Mackiewicz w terrorze bezruchu

Obrazek posta

Lata 1940–1941, kraj okupowany przez Związek Sowiecki. Kraj nienazwany, choć i bez znajomości biografii autora łatwy do identyfikacji. Kraj pochłonięty przez kolosa, zdeptany sowieckim butem. Odcięty od swej przeszłości, odarty z dziedzictwa Wielkiego Księstwa. Kraj, nad którym tylko niebo pozostało to samo, przeważnie chmurne.

Były to ziemie nie tylko litewskie, białoruskie i polskie jednocześnie, zjednoczone w przeszłości i pokłócone współcześnie; zamieszkiwali je też Żydzi i Rosjanie; na tych ziemiach zwycięscy w wojnach tatarskich wielcy książęta osadzali przed wiekami jeńców dając im grunty i przywileje.

W jednej z wiosek niedaleko miasta (nie ma najmniejszych wątpliwości, że chodzi o Wilno) rozgrywa się dramat Pawła, przedwojennego dziennikarza, jego żony Marty, kochanki Weroniki, znajomych, Tadeusza i Karola, oraz licznych sąsiadów. Zwykłych ludzi, których dopadł znienacka nowy, narzucony z zewnątrz system. System prawdziwie rewolucyjny, stawiający sobie za cel zmianę zastanego świata, lecz także zmianę człowieka, odzieranego aktywnie z dwóch podstawowych punktów zaczepienia: prawdy… i ruchu.

Życie nasze (…) składa się już od dawna prawie wyłącznie z czekania. Czekania w kolejce, czekania na żarcie, czekania na areszt, czekania na dalszy postęp skomunizowania kraju, w każdym razie czekania na coś bardziej jeszcze przykrego niż jest dzisiaj.

Ruch to życie, a człowiek, by istnieć, potrzebuje wolności. Potrzebuje kierunku, potrzebuje nadziei, wiary, że za kolejnym zakrętem kryje się coś więcej; potrzebuje celu, do którego może dążyć, w który zainwestować może swój czas i siły. Bohaterów „Drogi donikąd” poznajemy w momencie, w którym zostali z tego okradzeni. Mackiewiczowski obraz Sowietów to obraz wymuszonego siłą bezruchu, w którym tkwi się z przymusu. Tak bardzo pragnie się ruszyć naprzód – lecz tkwi się. W nudzie, w zastoju, w duchocie powszedniej, totalitarnej grozy.

Z nastaniem jesieni portretom Stalina w witrynach sklepowych przestały wreszcie dokuczać muchy. Miasto przybrało wygląd jeszcze bardziej szaro-czerwono-szary. Wszyscy mieszkańcy wpadli na ten sam pomysł, aby się sztucznie przybiednić. Kobiety zamiast kapeluszy włożyły chustki na głowę, mężczyźni zaś czapki. Każdy wdział ubranie możliwie najstarsze i podniszczone.

Pośród bezmiaru błota, siąpiącego deszczu, pośród ludzkiego potu i rozmokłej wełny pojawiają się objawy gnicia. Pozbawiony przepływów świat zamiera. Rzeczywistość wyznaczają kolejki po produkty, których nie ma i nigdy nie będzie; zebrania, podczas których nie sposób czegokolwiek ustalić; krzątanina dzieci, która coraz mniej przypomina autentyczną zabawę, coraz bardziej zaś wykrzywione odbicie jałowej codzienności rodziców.

W ludziach zaś pęcznieje strach. Wszechmocny, potężny, dominujący strach osaczonych zwierząt, które gotowe są zrobić wszystko, byle jakoś przetrwać. Strach, którego głównym obliczem nie są u Mackiewicza rozstrzelania i masowe mordy – pieśnią komunizmu jest tu nie huk karabinów, lecz składany po cichu donos. Stłamszony bolszewizmem człowiek potrafi oskarżyć najbliższą rodzinę, odrzucić potomstwo, sprzedać swe człowieczeństwo za pustą obietnicę chwilowego bezpieczeństwa.

Strach jednostki staje się wkrótce strachem wspólnoty, przyspieszając jej obumieranie. Ostateczny cios zadaje jej jednak kłamstwo. Wspierane systemowo staje się zaczątkiem sowieckiej pararzeczywistości, w której niebo może się okazać zielone, w której zanika nawet pierwotny sens słów. Efektem jest paraliż stosunków międzyludzkich, utrudniający komunikację tak bardzo, że przywodzi Mackiewiczowi na myśl biblijny obraz pomieszania języków pod wieżą Babel.

Nagle (…) smutek czy nuda, czy tęsknota jakaś za czymś wolnym, dalekim a nieuchwytnym sparła go w piersiach z taką siłą i tak odczuwalnym skurczem, jak chyba nigdy dotąd. Po raz pierwszy miał uczucie, że narasta w nim przemożna, śmiertelna nienawiść do otaczającej go rzeczywistości (…)

W cieniu cichego terroru pojawia się jednak i cichy heroizm. Bohaterstwo wyrażone niezgodą na współpracę, odmową udziału pismaka w produkcji fałszerstwa. Ostrzeżeniem leśniczego przed grasującą bezpieką. Przyzwoleniem na własną śmierć, byle tylko nie skazać na nią innych. Mackiewicz nie łudzi się jednak, że jest to heroizm powszechny – większość reaguje na terror apatią, bezsilnym spuszczeniem rąk, czasem pijaństwem, przynoszącym dar znieczulicy. O ileż częściej jesteśmy tu świadkami upadku – cichego, a jakże.

Drogi Związku Radzieckiego istnieją tylko jako kompromis z rzeczywistością, jako dowód, że ideał bolszewicki jest nieosiągalny. Oni by chcieli, żeby ludzie chodzili po drogach tylko w koniecznej potrzebie, jak się chodzi do wychodka. Krają więc je, przecinają szlabanami zakazów, tamują w granicach poszczególnych republik, ograniczają w ich wnętrzu, hamują na terenie każdej gminy. Kto walczy z drogą, ten walczy z wolnością. Bolszewicy walczą i nienawidzą wielkiej drogi.

Czesław Miłosz w swym eseju „Proszę uszanować Wilnianina” napisał o Mackiewiczu, że „żaden z prozaików rezydujących w Polsce nie potrafi tak jak on tworzyć postaci kilkoma pociągnięciami pióra, i to bez psychologizmów, prawie bez opisu, pokazując gest, westchnienie, splunięcie”. I tacy właśnie są bohaterowie „Drogi donikąd”: zaskakująco ludzcy. Targani nie ideologicznymi namiętnościami, lecz chęcią przeżycia – i zachowania tego, czego jeszcze nie udało się im odebrać.

Mackiewicz okiem przyrodnika (którym niewątpliwie był!) przygląda się zresztą nie tylko ludziom, ale i ich otoczeniu. Z nadzwyczajną wrażliwością opisuje spragnione uwagi gospodarskie zwierzęta, ptaki krążące wokół miast i wsi, niewzruszone ludzkim losem drzewa, rojsty, jeziora i strumyki… Opisuje też leśne dukty, ukryte w gęstwinie ścieżki, drogi, pustoszejące z czasem, które w samej swej jednak istocie pozostają ostoją niepodległości wobec niewolniczego systemu. To one utożsamiają życie, to na nich zachodzi bunt: na tych szlakach bohaterowie Mackiewicza szukają możliwości ucieczki i szukają siebie nawzajem, snując się między wioską a miastem, między puszczą a rozdrożami. Handlują, komunikują się, wymieniają ostrzeżeniami – próbują zachować choć kawałek tego, co im odebrano.

Otóż bolszewicy doszli na podstawie studiów bardziej praktycznych niż teoretycznych, że skoncentrowane kłamstwo ludzkie posiada siłę, której granic na razie nie znamy, że można dokonać przewrotu gruntownego w takich dziedzinach, jak mowa ludzka, znaczenie słów itd.

Z każdą kolejną stroną „Drogi donikąd” wzmacnia się poczucie, iż obcujemy z czymś więcej niż tylko doskonale napisaną prozą. Oto fikcja literacka, w której sercu skrywa się reportaż – Mackiewicz operuje na własnych wspomnieniach, spostrzeżeniach, spotkaniach, operuje sztuką, którą przez lata pielęgnował jako reporter wileńskiego „Słowa”. Przedstawia historyczne świadectwo, które pozostaje jednym z najbardziej przejmujących aktów oskarżycielskich wobec systemu sowieckiego.

A jednak znaczenie tej książki wykracza poza antykomunistyczne „J’accuse!”. Mackiewicz poszukuje tu prawdy (jak sam twierdzi, tylko ona jest ciekawa!): prawdy o niezwykłych zdarzeniach i uwikłanych w nie zwykłych ludziach; o wielkiej historii, odbierającej jednostkom podmiotowość; prawdy o tłumie i o człowieku. O tym, co straci, gdy ktoś spęta go więzami kłamstw i bezruchu.

„Droga donikąd” pozostaje we współczesnym dyskursie kulturowym nieobecna i nie zapowiada się, by ten stan rzeczy miał się w najbliższym czasie zmienić. Nie będzie wymieniana jednym tchem z twórczością Sołżenicyna, choć na to zasługuje. Pozostanie na listach „literatury kresowej” i w biblioteczkach nielicznych, szczęśliwych wybrańców, którym udało się natrafić na jej ślad.

Polecam, by dołączyli do nich również Państwo.

 

Autor

Olga Kowalska

Filolog literaturoznawca. Ukończyła filologię polską I stopnia oraz filologię romańską II stopnia na Uniwersytecie Gdańskim. Twórczyni bloga literackiego i towarzyszącego mu kanału YouTube http://WielkiBuk.com, który prowadzi od 2012 roku. Recenzentka i promotorka literatury. Prowadzi spotkania autorskie, wywiady z pisarzami oraz warsztaty związane z promowaniem marki osobistej w sieci. Na co dzień pracuje w małej firmie zajmującej się usługami multimedialnymi.

 

Olga Kowalska Recenzje

Zobacz również

Strategy&Future. Odporność państwa i obrona cywilna w czasach chaosu | Bartosiak, Budzisz,...
Jacek Bartosiak i Sławomir Majman o Chinach, Eurazji i Rosji
Gen. Ben Hodges o mobilności wojskowej i wyzwaniach związanych z obroną wschodniej flanki ...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...