KGHM NA ŁAMACH „THE NATIONAL INTEREST”
Nie jest to być może najbardziej typowa dla „Weekly Brief” informacja, natomiast nie jest też typowe, aby na łamach „The National Interest”, konserwatywnego amerykańskiego periodyku skoncentrowanego przede wszystkim na sprawach wojskowych, ukazywały się informacje dotyczące polskiego prawa podatkowego i podatku od kopalin, a taka właśnie sytuacja miała miejsce we wtorek.
Autor artykułu opisującego monopolistyczną pozycję KGHM stwierdza, że polskie prawo, a konkretnie podatek od kopalin, betonuje polski rynek wydobycia miedzi i srebra, a przez to ogranicza konkurencyjność. Zdaniem autora jest to sytuacja niepożądana, także dlatego, że zmusza sojuszników Rzeczypospolitej do kupowania miedzi gdzie indziej – również w Chinach – a przez to do „układania się” z Komunistyczną Partią Chin i kontrolowanym przez Chiny przemysłem wydobywczym państw afrykańskich. Polska powinna więc pomóc sojusznikom i zliberalizować dostęp do rynku wydobywczego miedzi. Warto dodać, że w ostatnim tygodniu na jednym z polskich portali internetowych pojawił się wywiad z prezesem zagranicznej spółki zajmującej się wydobyciem miedzi, w którym podniesiono tę samą kwestię.
MOODY’S, MODI I RCEP
W piątek agencja ratingowa Moody’s zmieniła prognozę gospodarczą dla Indii ze „stabilnej” na „negatywną”. Obniżenie ratingu miało być spowodowane przede wszystkim rosnącym deficytem budżetowym oraz spowolnieniem indyjskiej gospodarki; pomiędzy kwietniem a czerwcem gospodarka Indii rosła w tempie 5% rok do roku, najwolniej od pięciu lat.
Również w piątek rząd w New Delhi poinformował o rezygnacji z uczestnictwa w RCEP (Regional Comprehensive Economic Partnership) – nowej inicjatywie zmierzającej do utworzenia w Azji wschodniej strefy wolnego handlu pomiędzy 10 państwami należącymi do ASEAN oraz Chinami, Nową Zelandią, Australią, Japonią i Koreą Południową. Co ciekawe Indie zdecydowały się wycofać z porozumienia w ostatnim momencie, tuż po ostatecznym uzgodnieniu jego szczegółów – i odmowie uwzględnienia części postulatów wysuniętych przez New Delhi, co miało miejsce podczas szczytu ASEAN w Bangkoku. Premier Indii Narendra Modi stwierdził, że na dołączenie do RCEP nie pozwala mu „sumienie” – nieco mniej poetycko usposobieni członkowie administracji zwrócili uwagę, że zapisy umowy prawdopodobnie sprawiłyby, że szacowany już teraz na około 53 miliardy dolarów deficyt handlowy z Chinami jeszcze by się zwiększył. Również otwarcie rynku żywności na nowozelandzką i australijską konkurencję postawiłoby indyjskich rolników w trudnej sytuacji. Kolejnym powodem jest sprzeciw wielkiego przemysłu (szczególnie stalowego i gumowego), skoncentrowanego w rękach kilku bogatych rodzin, które również korzystają na protekcjonistycznej polityce New Delhi. Innymi słowy, rezultat negocjacji RCEP po raz kolejny pokazuje relatywną słabość przemysłu Indii, vis a vis nie tylko Chin, ale również Australii czy Japonii, oraz ograniczone możliwości jego ekspansji na zagraniczne rynki.
Podczas tego samego szczytu ASEAN obecni na nim przedstawiciele Stanów Zjednoczonych skrytykowali działania podejmowane przez Chiny na Morzu Południowochińskim. Fakt ten warto odnotować, jako że był to jeden z wielu krytycznych wobec Chin głosów płynących ostatnio z Waszyngtonu. Z jednej strony można się było do tego w ostatnich kilkunastu miesiącach przyzwyczaić, z drugiej jednak ta surowa retoryka Waszyngtonu może zastanawiać w kontekście toczących się – i podobno zmierzających ku szczęśliwemu zakończeniu – negocjacji handlowych.
NEGOCJACJE HANDLOWE – KOLEJNY ODCINEK
Jeszcze na początku tygodnia – ba, jeszcze w czwartek – wydawało się, że głównym problemem pozostaje jedynie wybranie miejsca, w którym „pierwsza faza” umowy handlowej zostanie podpisana. W poniedziałek, podczas szczytu ASEAN w Bangkoku, sekretarz ds. handlu Wilbur Ross nie tylko zapowiedział, że umowa prawdopodobnie zostanie wkrótce podpisana, lecz również zasugerował, że amerykańscy dostawcy podzespołów otrzymają licencje na sprzedaż swoich produktów Huawei – iście znaczącej koncesji z punktu widzenia Pekinu. W czwartek świat usłyszał z ust przedstawicieli zarówno Chin, jak i USA kluczową deklarację – mianowicie strony miały uzgodnić, że częścią umowy będzie stopniowe likwidowanie nałożonych dotychczas taryf – rezygnacja Waszyngtonu z wprowadzenia nowych, mających wejść w życie piętnastego grudnia. Chiny z kolei miały się zobowiązać do zwiększenia importu amerykańskich produktów rolnych i powstrzymania się od manipulacji kursem juana. Innymi słowy wszystko wyglądało dobrze, a główną niewiadomą było, jako się rzekło, miejsce i czas, w którym Trump i Xi Jinping mieliby podpisać umowę.
Jednak w piątek Donald Trump oznajmił, że Stany Zjednoczone wcale nie zobowiązały się do zniesienia nałożonych wcześniej ceł, „mimo że Chińczycy bardzo by tego chcieli”. Kontynuując wątek negocjacji handlowych Trump dodał, że w wyniku wojny handlowej chiński łańcuch dostaw pękł jak „skorupka jajka”. Piątkowa deklaracja Trumpa miała być wynikiem nacisków tej części amerykańskiego establishmentu, która zdecydowana jest na konfrontację z Chinami. Z pewnością do frakcji tej należy Steve Bannon, który w udzielonym niedawno wywiadzie stwierdził, że pomysł zniesienia wcześniej nałożonych przez USA ceł jest „sprzeczny z duchem umowy”.
Również w piątek kolejną ostrą przemowę, wymierzoną między innymi w Chiny, wygłosił sekretarz stanu USA Mike Pompeo. Przemawiając w Berlinie przed uroczystościami 30. rocznicy upadku muru berlińskiego, Pompeo oskarżył Chiny o próbę stworzenia dystopijnego systemu opartego na inwigilacji (przypominającego jego zdaniem ten znany z NRD) i ostrzegł Niemcy przed ewentualnym zakupem technologii 5G od Huawei. Było to już drugie w ciągu miesiąca wystąpienie Pompeo krytykujące Chiny– i podobnie jak poprzednio, również tym razem wywołało ono szybką reakcję Pekinu, który określił wypowiedzi Pompeo jako „niezwykle niebezpieczną i jątrzącą”.
W wygłoszonym w Berlinie przemówieniu Pompeo skrytykował również Moskwę, „agresywne państwo rządzone przez byłego oficera KGB”. Pompeo odniósł się także do potrzeby adaptacji Sojuszu Północnoatlantyckiego. W 70. roku swego istnienia NATO musi się zmienić i stawić czoło „dzisiejszym wyzwaniom”. Inaczej, kontynuował Pompeo, „Sojusz może stać się nieefektywny i przestarzały”. O wyzwaniach stojących przed Sojuszem – i kierunku jego ewolucji, jakiego Biały Dom by sobie życzył – mówił również jego sekretarz generalny Jens Stoltenberg, wspominając nie tylko o Rosji, ale również o Chinach – tak bardzo przecież oddalonych od północnego Atlantyku.
Słowa Pompeo są tym ciekawsze, że padły zaledwie dobę po szeroko komentowanym wywiadzie Emmanuela Macrona, opublikowanym w czwartek w „The Economist”…
ŚMIERĆ MÓZGOWA NATO?
…w którym prezydent Francji stwierdził całkiem otwarcie, że NATO przestało pełnić swą funkcję i znajduje się w stanie śmierci mózgowej, a zobowiązania sojusznicze wynikające z artykułu piątego Paktu Północnoatlantyckiego mogą w czasie próby ograniczyć się do pustych deklaracji. Chociaż krytyka Macrona odnosiła się bezpośrednio do podjętej jednostronnie przez Stany Zjednoczone decyzji o wycofaniu sił z Syrii, to z jego wypowiedzi wynikało również, że jest on zdania, iż istnieje rozziew pomiędzy interesami Starego Kontynentu a interesami USA i jest on na tyle duży, że Francja znajduje się obecnie w strukturze, „do której się nie zapisywała”.
Zdaniem Macrona nadszedł czas na trzeźwą ocenę możliwości oraz sytuacji w której znalazł się Sojusz – w tym faktu, że Stany Zjednoczone obróciły się do swych europejskich sojuszników plecami i nie podzielają ich wizji projektu europejskiego. Receptą na utratę azymutu przez NATO jest zdaniem prezydenta Francji zwiększenie wysiłków zmierzających do powstania europejskich inicjatyw obronnych niezależnych od NATO – a więc i od USA. Macron wspomniał również o zdecydowanie zbyt ostrej jego zdaniem polityce USA wobec Rosji i potrzebie rozważenia prowadzenia polityki rapprochementu wobec Kremla, który ostatecznie nie ma alternatywy do szukania porozumienia z Europą – z wyjątkiem oczywiście wasalizacji przez Pekin, czego Paryż sobie nie życzy. Macron uważa, że powinno się rozważyć wyjście Rosji naprzeciw i umożliwienie jej zdrowego funkcjonowania vis-à-vis państw europejskich – nawet jeżeli wiązałoby się to z obietnicą nierozszerzania Unii lub Sojuszu o kolejne państwa „w danym regionie”.
MACRON W CHINACH
Warto wspomnieć, że jeszcze dzień przed publikacją wywiadu dla „The Economist” Macron przebywał na targach w Szanghaju, gdzie podczas trwającej od poniedziałku wizyty francuskie i chińskie podmioty podpisały umowy handlowe o wartości 15 miliardów euro. Pomijając umowy dotyczące produktów rolnych, warto wspomnieć również o umowach podpisanych przez francuskie i chińskie firmy w zakresie współpracy przy budowie terminala LNG w Tianjin oraz deklarację Xi Jinpinga, że rząd centralny wesprze zakup przez chińskie linie lotnicze samolotów pasażerskich Airbus. Zamówienie przez Państwo Środka 300 airbusów było jednym z wyników poprzedniej wizyty Macrona w Chinach.
W MIJAJĄCYM TYGODNIU CHINY (A KONKRETNIE TARGI W SZANGHAJU) WIZYTOWAŁ RÓWNIEŻ MINISTER HANDLU AUSTRALII SIMON BIRMINGHAM
Była to pierwsza wizyta na szczeblu ministerialnym w tym roku, naznaczonym zauważalnym ochłodzeniem stosunków na linii Canberra – Pekin. Dzień później, podczas szczytu ASEAN w Bangkoku, australijski premier Scott Morrison spotkał się ze swym odpowiednikiem zza Wielkiego Muru Li Keqiangiem. Wraz z zaostrzaniem się rywalizacji pomiędzy Chinami a USA na zachodnim Pacyfiku Australia, chcąc nie chcąc, znalazła się w samym jej centrum, a każdy ruch Canberry jest uważnie oceniany zarówno przez Pekin, jak i Waszyngton. Żeby daleko nie szukać – relacje pomiędzy Chinami a Australią pogorszyły się od momentu, gdy ta ostatnia zdecydowała się na znaczące ograniczenie roli Huawei w tworzeniu infrastruktury 5G. W rewanżu Chiny zaczęły mnożyć przeszkody biurokratyczne przy eksporcie australijskiego węgla i stali. Instrumentarium wykorzystywane przez Pekin do dyscyplinowania swych krytyków stanowi dla Australii poważny problem; Państwo Środka to zdecydowanie największy partner handlowy Australii (wymiana handlowa tego państwa z Chinami szacowana jest na 170 miliardów dolarów rocznie), a każda uderzająca w tę wymianę decyzja Pekinu jest boleśnie odczuwana przez australijski przemysł wydobywczy czy spożywczy. Z drugiej strony Stany Zjednoczone są kluczowym partnerem militarnym i sojusznikiem Canberry. To z kolei sprawia, że Australia raz po raz zmuszana jest do balansowania, z czego wynikają decyzje takie jak „zablokowanie” Huawei – i następujące po nim próby poprawienia stosunków dwustronnych. Czasem też Australia uważa krytykę postępowania KPCh za właściwą moralnie (tak było w wypadku niedawnej krytyki poziomu przestrzegania praw człowieka w Chinach wyrażonej przez australijską minister spraw zagraniczny Charise Payne), czy po prostu uzasadnioną – jak w przypadku podejrzeń o cyberataki przeprowadzane przez chińskich hakerów. Z drugiej strony Australia musi nieco powściągać słowa krytyki, ponieważ USA nie chcą lub nie mogą zastąpić Chin w roli głównego partnera ekonomicznego Australii – a jeść przecież trzeba. Nie jest łatwe balansowanie w czasach rywalizacji mocarstw, o czym wie również Nowa Zelandia…
PIELĘGNUJĄCA RELACJE HANDLOWE Z CHINAMI
Wynikiem rozmów prowadzonych przez Nową Zelandię i Chiny w kuluarach szczytu ASEAN było uaktualnienie istniejącej od 2008 roku umowy o wolnym handlu pomiędzy tymi dwoma państwami, nomen omen pierwszej tego rodzaju umowy handlowej podpisanej przez Chiny. Uaktualnione porozumienie ma uprościć procedury regulujące eksport drewna i papieru do Chin oraz ustanawia horyzont czasowy na dalszą liberalizację dostępu do chińskiego rynku, w tym dla produktów mlecznych, kolejnego nowozelandzkiego hitu eksportowego.
Trajektoria i uwarunkowania relacji pomiędzy Chinami a Nową Zelandią przypominają te znane z Australii. Również dla Wellington Chiny są największym partnerem handlowym; wymiana handlowa pomiędzy tymi dwoma państwami szacowana jest na 21 miliardów dolarów. W zeszłym roku Wellington, podobnie jak Canberra, skrytykowało Chiny za łamanie praw człowieka w prowincji Sinciang oraz wprowadziło ograniczenia na oferowane przez Huawei rozwiązania 5G. Trzeba jednak przyznać, że Nowa Zelandia szybciej niż Australia zaczęła naprawiać stosunki z Pekinem; przejawem tego była kwietniowa wizyta premier Nowej Zelandii w Pekinie; odbyta może nie we włosiennicy, ale na pewno koncyliacyjna w swej naturze.
MOTOR SICZ
Skoro piszemy o Chinach i wszelkiego rodzaju umowach handlowych, to warto wspomnieć o zamieszaniu, jakie stało się niedawno udziałem firmy Motor Sicz, ukraińskiego producenta silników do samolotów i helikopterów. Motor Sicz cieszy się opinią jednej z niewielu firm na świecie zdolnej do wyprodukowania silników odrzutowych całkowicie własnym sumptem. Gwoli przybliżenia kontekstu całej historii powiedzmy, że do momentu rosyjskiej aneksji Krymu rosyjskie siły zbrojne były głównym partnerem ukraińskiej firmy (kupowały przede wszystkim silniki do helikopterów – podobno 80% rosyjskich helikopterów korzystało z silników wyprodukowanych przez Motor Sicz); jednak wraz z nałożeniem przez Kijów sankcji na Moskwę Motor Sicz stracił głównego odbiorcę – co rzecz jasna bardzo negatywnie odbiło się na sytuacji finansowej przedsiębiorstwa. Gdzieś pomiędzy rokiem 2015 a 2017 prezes i właściciel Motor Sicz Wiaczesław Bogusłajew przyjął opiewającą na 100 milionów dolarów ofertę złożoną przez Beijing Skyrizon Aviation, za którą Skyrizon przejąć miał pakiet kontrolny (56%) przedsiębiorstwa. Właściciel Beijing Skyrizon Aviation, Wang Jing ma opinię osoby blisko związanej zarówno z kierownictwem KPCh, jak i ChALW (nawiasem mówiąc, portfolio projektów, którymi zajmował się Wang: port morski na Krymie czy kanał w Nikaragui mający rywalizować z Kanałem Panamskim, zdaje się potwierdzać, że przedsiębiorstwa prowadzone przez Wanga zajmują się obsługą strategicznych interesów Państwa Środka). Skyrizon nie tylko przelał pieniądze za transakcję i przejął część zagranicznych aktywów należących do ukraińskiej firmy – wybudowano nawet fabrykę w Chongqinq, gdzie przeniesiona zostać miała część produkcji silników. Transakcja została jednak zamrożona po tym, jak w roku 2018 operację zakwestionował Sąd Najwyższy Ukrainy; w kwietniu tego samego roku roku do siedziby weszła SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy).
Jasne jest, że powodem zainteresowania Chin Motor jest posiadana przez to przedsiębiorstwo technologia pozwalająca na budowę zaawansowanych technologicznie silników używanych w zaawansowanych technologicznie odrzutowcach. Warto dodać, że największym problemem, z którym boryka się obecnie chiński program myśliwców piątej generacji są właśnie silniki odrzutowe; przeznaczone dla samolotów piątej generacji J-20 silniki W15 okazały się zawodne, a chiński przemysł nie był w stanie trapiących owe silniki problemów rozwiązać – tak więc Chiny postanowiły najprawdopodobniej wykupić ukraiński know-how wraz z firmą. To z kolei musiało zaniepokoić Stany Zjednoczone.
I oto w zeszłym tygodniu pojawiły się informacje, jakoby zakupieniem owej firmy zainteresowany był Erik Prince, założyciel Blackwater i, najoględniej mówiąc, człowiek życzliwy Donaldowi Trumpowi. Prince miał odwiedzić zaporoskie przedsiębiorstwo pod koniec października. Jest to jednak najprawdopodobniej bardziej wynik gorączkowych poszukiwań kupca przez Biały Dom niż faktycznego zainteresowania założyciela Blackwater; od dawna mówi się, że USA szukają alternatywnego dla Chin nabywcy ukraińskiego przedsiębiorstwa – jak dotąd bezskutecznie. Przeszkodą ma być zarówno brak uzasadnienia ekonomicznego, jak i różnice w mentalności oraz „sowieckie DNA” spółki i powiązana z nim kwestia restrukturyzacji i modernizacji przedsiębiorstwa, czego amerykańskie spółki miały się obawiać.
Ach, gdyby tylko z Ukrainą graniczyło państwo ściśle wplecione w amerykański system bezpieczeństwa, korzystające z posowieckiego sprzętu (a więc potrzebujące silników produkowanych przez Motor Sicz) i mające doświadczenie w restrukturyzacji spółek posiadających „sowieckie DNA”. Czyż wtedy sprawa nie stałaby dla USA znacznie prostsza? Apropos zupełnie niczego pamiętajmy, że jeszcze podczas urzędowania Antoniego Macierewicza mówiło się o możliwości współpracy Motor Siczy z polskim przemysłem zbrojeniowym w kontekście modernizacji polskich helikopterów.
MEKSYK ŁAPIE GRYPĘ
Po niedawnym aresztowaniu (i niemal natychmiastowym wypuszczeniu) Ovidio Guzmana, syna barona narkotykowego Joaquina „El Chapo” Guzmana, który miał zostać poddany ekstradycji do USA, gdzie dołączyłby do odsiadującego karę więzienia ojca, miał miejsce kolejny incydent pośrednio dotyczący Stanów Zjednoczonych. W zasadzce zorganizowanej przez kartel narkotykowy w stanie Chihuahua zamordowanych zostało dziewięcioro obywateli Stanów Zjednoczonych (trzy kobiety i sześcioro dzieci). Byli to mieszkający na terenie Meksyku członkowie sekty mormonów, należący do rodziny LeBaron, od dawna skonfliktowanej z kartelami.
Mormoni osiedlili się w Meksyku prawie sto lat temu, chcąc dalej praktykować zakazaną w USA poligamię. Sprawa jest o tyle ciekawa, że część mieszkających na terenie Meksyku rodzin mormonów skoligacona jest z Mittem Romneyem, byłym kandydatem na prezydenta USA. Na morderstwa zareagował prezydent Donald Trump, sugerując, że jeżeli Meksyk nie jest w stanie poradzić sobie z kartelami, to być może nadszedł czas, żeby do gry włączyły się USA (bo, jak wyjaśnił, tylko armia może poradzić sobie z armią). Oczywiście trudno jest pominąć fakt, że i Stany Zjednoczone w pewnym stopniu są odpowiedzialne za rozlew krwi w Meksyku. Po pierwsze to popyt w USA napędza podaż narkotyków produkowanych w Meksyku. Po drugie wypada wspomnieć o wstydliwym epizodzie amerykańskich agencji federalnych, jakim była operacja „Fast and Furious”, przeprowadzona za kadencji Baracka Obamy, w której ATF celowo i świadomie sprzedawała nielegalną broń kartelom narkotykowym. Broń miała być znaczona, co miało umożliwić jej śledzenie, a przez to – rozpracowanie kanałów przemytniczych karteli. Oczywiście służby USA bardzo szybko utraciły jakąkolwiek kontrolę nad bronią sprzedawaną w ramach operacji „Fast and Furious”, przez co Meksyk zalała prawdziwa fala nielegalnej broni (a dodać trzeba, że w Meksyku legalny dostęp do broni jest bardzo ograniczony). Co więcej, według części mediów w USA broń sprzedana kartelom w ramach operacji „Fast and Furious” została następnie użyta podczas zamachów terrorystycznych w Paryżu. W Meksyku mówi się, że kiedy USA kichają, Meksyk łapie grypę – niestety nader często rezultatem jest ogromna tragedia ludzka, na którą ani media, ani prezydent USA nie zwracają uwagi.
IRAN ŚWIĘTUJE 40. ROCZNICĘ OBLĘŻENIA AMBASADY USA
W czwartek Organizacja Energii Atomowej Iranu oznajmiła, że w znajdującej się we wnętrzu wydrążonej góry instalacji atomowej Fordow rozpoczęto wtłaczanie gazu do wirówek, co doprowadzić ma do uzyskania przez reżim w Teheranie wzbogaconego uranu (a przynajmniej wzbogaconego do 5% – ponad poziom 3,67% wyznaczony w JCPOA). Instalacja Fordow, w myśl zapisów porozumienia nuklearnego, miała funkcjonować ściśle jako centrum badawcze, a więc decyzja o rozpoczęciu wzbogacania uranu akurat tam jest jasną i zdecydowaną eskalacją; zdaniem prezydenta Francji Emmanuela Macrona jest to jednoznaczny sygnał, że Teheran postanowił odejść od postanowień porozumienia nuklearnego. Również minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow zaapelował do Teheranu o zmianę decyzji.
Warto dodać, że wcześniej, 4 listopada, 30 nowych wirówek zostało uruchomionych w zakładach nuklearnych w Natanz; Iran miał uczcić w ten sposób 40. rocznicę oblężenia ambasady USA w Teheranie. Do zakładów w Natanz próbowała w zeszłym tygodniu wejść inspektor Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej; nie tylko nie została ona jednak do nich wpuszczona, ale również została zatrzymana.
Zdaniem ministra spraw zagranicznych Islamskiej Republiki Iranu wspólnota międzynarodowa nie może oskarżać Teheranu o złamanie umowy JCPOA, ponieważ Stany Zjednoczone już wcześniej od niej odstąpiły. Ustami Mike’a Pompeo USA oskarżyły Iran o próbę dokonania „gwałtownego nuklearnego przełomu”, zmierzającego do uzyskania broni jądrowej, i wezwały wspólnotę międzynarodową do zwiększenia nacisków na Teheran.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...