Tak mawiał Alexander Burnes, brytyjski odkrywca, podróżnik, badacz Azji Środkowej i szpieg, który w imieniu rządu Jego Królewskiej Mości nawiązał kontakty z Bucharą. Kilka dekad później, w roku 1907, jego rodak George Nathaniel Curzon – brytyjski mąż stanu i dyplomata, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i wicekról Indii – uzupełnił te słowa w swoim „Frontiers: The Romanes Lecture” stwierdzeniem, które po dziś dzień rozbrzmiewa echem: „Afganistan był, jest i będzie polem bitwy o Azję”.
Na to właśnie pole bitwy zaprasza nas Elżbieta Cherezińska. Jej „Turniej cieni” to pełna rozmachu powieść historyczna, w której sercu toczy się jedna z najciekawszych rozgrywek geopolitycznych minionej epoki: wielkie starcie pomiędzy lwem a czarnym dwugłowym orłem; rywalizacja imperium brytyjskiego i carskiej Rosji o dominację w Azji Centralnej, o kontrolę przepływów, o Indie. Brytyjczycy ochrzcili ją mianem „wielkiej gry”, terminem ukutym przez porucznika Arthura Conolly’ego z 6. pułku kawalerii bengalskiej, rozpropagowanym następnie przez Rudyarda Kiplinga w powieści „Kim”. Dla Rosjan była tytułowym „turniejem cieni”.
W rozgrywce uczestniczy też strona trzecia, polska. Choć Polacy utracili swój kraj, narastający na wschodzie konflikt rozbudza aspiracje: pojawia się nadzieja na wojnę, która złamie rosyjski kręgosłup i przyniesie upragnioną niepodległość. Dla Cherezińskiej (i dla nas wszystkich, pozostaje mieć nadzieję) to strona najważniejsza, mimo jej słabości. Nie bez przyczyny opowieść ta zaczyna się nie w Kabulu, lecz w Olszynce Grochowskiej, gdzie w lutym 1831 roku toczyła się największa bitwa powstania listopadowego.
Najpierw patrzył, by nie deptać po zmarłych, ale gdy od frontu zaczęły świstać kule, patrzył tylko by nie złamać szeregu. (…) Jego oczy rejestrowały chłodną, wiszącą nad ziemią mgłę, a rozbudzona wspomnieniem Leonidasa wyobraźnia podpowiadała, że to ostatnie tchnienia umarłych, które zawisły między ustami żołnierzy a boską wiecznością, ku której nie zdołały się jeszcze przedostać.
W Olszynce walczy Rufin Jozafat Piotrowski, bezkompromisowy patriota, którego Noc Listopadowa wyrwała z zakonu i posłała pod ostrzał carskich kirasjerów. Walczy też Adam Gurowski, antyteza Piotrowskiego ─ poleznyj idiot, człowiek, którego ideologiczne obsesje doprowadzą do wyrzeczenia się polskości. Obaj bohaterowie wpadają w ciąg zdarzeń, którym pęd nadaje ten trzeci: Jan Prosper Witkiewicz. Wysłannik cara Mikołaja, przedstawiciel orenburskiej Komisji Granicznej, człowiek o wielu twarzach, na stepach zwany Batyrem, w Rosji Iwanem, a pośród perskich szachów Omarem Bejem. Zajadły przeciwnik Alexandra Burnesa, złączony z nim w niebezpiecznym wyścigu.
Car nie kryje, iż silny Afganistan jest dla niego ważny, jako kraj będący nieprzekraczalną barierą między Rosją a Indiami. Car jest świadom, iż Brytyjczycy chcą uczynić z Afganistanu własną strefę wpływów, która stanie się dla nich przyczółkiem inwazji na Rosję.
W rozbudowanej mozaice miejsc i postaci wyróżnia się też sam Afganistan (choć spędzamy w nim mniej czasu, niż można by się spodziewać!), nabierający cech bohatera zbiorowego. Przeklęty przez geografię, zamieszkiwany przez mnogość ludów i narodów, powoli budzi się z letargu, rozdzierany niczym sukno. Z jednej strony przez rozpasanego szacha Szudżę, popieranego przez Burnesa i Kalkutę, z drugiej ─ wojowniczego Dosta Mohammada Chana, za którym wstawia się Witkiewicz i carska dyplomacja. Zmuszony do reakcji, Afganistan złapie za miecze. I wypowie słowa, które do dziś rozbrzmiewają wśród jego szczytów i kotlin.
Czuł się, jakby znów miał trzydzieści pięć lat i był pierwszym graczem kongresu wiedeńskiego. Ach, Wiedeń! Szampan lał się strumieniami, orkiestry grały walca od zachodu do poranka, we wszystkich salach balowych pantofelki przemierzały parkiety, angielskie pokojówki pod sukniami nie nosiły bielizny! W dusznych od dymu cygar gabinetach ustalano geopolitykę Świętego Przymierza, pieczętowano umowy koniakiem, potem walcem, kolacją i miłością.
Omawiając „Turniej cieni”, nie sposób nie wspomnieć o sile opisu ─ sztuki traktowanej dziś przez wielu autorów po macoszemu. Cherezińska używa języka z zabójczą skutecznością, odmalowując przestrzenie, którym wyobraźnia nie potrafi się oprzeć. Wędrujemy przez duszne pokoje rosyjskich dyplomatów w Sankt Petersburgu, zawilgocone cele twierdzy w Orsku i w Omsku, by trafić na kirgiskie stepy – „morze traw i piasków i morze nieba, oba jednakowo puste” – opętane przez zrywający się buran, wicher, który unieść potrafi konia razem z jeźdźcem. Na kartach powieści pojawia się też syberyjska dzikość: rozszalała przyroda, która latem potrafi zadusić zapachem kwiecia i chmarami komarów, by zimą zmrozić chłodem i przygnieść śnieżną powłoką. Jest wreszcie i Kabul, jakiego nie znamy i nigdy już nie będzie nam dane poznać.
Bogactwo obrazów nie przesłania celnych obserwacji na temat historii ─ polskiej, afgańskiej i nie tylko. Wyjątkowo cierpka ocena przypada polskiej emigracji, spotykającej się na paryskich salonach. Jak w ojczyźnie, tak i w Paryżu Polak był Polakowi wrogiem, a konflikty wewnętrzne niszczyły marzenia o efektywnym działaniu. „Hipokryzja, zakłamanie i fałsz, ot, co!” – tak podsumowuje skłóconych emigrantów jeden z bohaterów, irytując się na niemoc podejmowania konkretnych działań w chwili największej próby.
Dzisiaj, trzydziestoletni Witkiewicz, zamiast czerni i bieli, widział wokół siebie turniej cieni, które zamazywały kontury i strony, ale to właśnie do tego miejsca i do tej chwili pchał go los, odkąd podjął się gry. Wówczas sądził, że rzecz cała będzie szybszą i prostą, napędzała go młodzieńcza naiwność; teraz wiedział, że musiał czekać, aż na jego drodze pojawią się odpowiednie zdarzenia i ludzie.
W „Turnieju cieni” prawda płynnie przechodzi w fikcję. Powieść nie zastąpi podręczników historii ─ ale i nie do tego pretenduje. Elżbieta Cherezińska ze swobodą i gracją porusza się po historii świata, przenika dziesięciolecia, chwytając kolejne polskie wątki i łącząc je w intrygującą całość. Zmyślnie wyszywa fabułę z historycznych zdarzeń i postaci (wszyscy wymienieni bohaterowie to postacie historyczne), by ─ jak stwierdza w posłowiu ─ „wydobyć z cienia bohaterów, dziewiętnastowiecznych Polaków, których życiorysy zdawały się wymarzone, aby przedostać się na strony powieści”.
Wydobyci z cienia, bohaterowie Cherezińskiej fascynują. Ogromem determinacji, ogromem odpowiedzialności. Czy i nas byłoby stać w kluczowych momentach na tego typu poświęcenia? Na zmierzenie się ze świadomością, że niektóre rzeczy „były, są i będą”?
Ich skomplikowane dzieje przypominają nam ważną lekcję, którą tamci musieli zapewne już wtedy pojąć: karty rozdaje geografia, ale to ludzie muszą je rozgrywać.
Autor
Olga Kowalska
Filolog literaturoznawca. Ukończyła filologię polską I stopnia oraz filologię romańską II stopnia na Uniwersytecie Gdańskim. Twórczyni bloga literackiego i towarzyszącego mu kanału YouTube http://WielkiBuk.com, który prowadzi od 2012 roku. Recenzentka i promotorka literatury. Prowadzi spotkania autorskie, wywiady z pisarzami oraz warsztaty związane z promowaniem marki osobistej w sieci. Na co dzień pracuje w małej firmie zajmującej się usługami multimedialnymi.
Trwa ładowanie...