Geopolityczne starożytności

Obrazek posta

Imperium Rzymskie (fot. Wikipedia)

 

Warunki geograficzne są istotnym elementem wpływającym na politykę, jednak jej nie determinują. Geografia daje możliwości, które ludzie wykorzystują, albo nie. Ażeby te możliwości wykorzystać, trzeba jeszcze posiadać wiedzę geograficzną. Tutaj pojawia się pierwsze pytanie, czy starożytni rozumieli geografię tak samo jak my. Odpowiedź na tak postawione pytanie będzie negatywna. W swoich początkach w starożytnej Grecji geografia nie zajmowała się opisywaniem ziemi jako takiej. Dla pitagorejczyków, którzy mają duże zasługi dla rozwoju geografii, była ona formą dociekań religijnych, poszukiwaniem boskości w otaczającym świecie.

 

W tym miejscu należy przytoczyć opinię amerykańskiego historyka Alfreda W. McCoya, który twierdził, że „geopolityka jest w zasadzie metodologią dobrego (lub złego) zarządzania imperium”.

 

Starożytni mieli w tej dziedzinie bardzo duże doświadczenie. McCoy robi jednak rozróżnienie między geopolityką „praktyczną” lub „prowadzoną z końskiego grzbietu” a naukową, która pojawiła się w XIX wieku. Ta pierwsza była efektem praktycznych doświadczeń, w drugiej ważną rolę odgrywają rozważania teoretyczne, które umożliwił rozwój wiedzy o otaczającym nas świecie.

Warunkiem koniecznym do rozwoju geografii, jej postrzegania i wykorzystania przez rządzących była kartografia. Dobra mapa jest niezbędna do właściwego zrozumienia znaczenia konkretnych miejsc. Do czasów nowożytnych trudno było o dokładną mapę. Duże zasługi na tym polu położył wprawdzie w II wieku Klaudiusz Ptolemeusz, którego „Geografia” przez dobre półtora tysiąca lat była fundamentalną pracą w tej dziedzinie tak dla świata zachodu, jak i islamu, ale niekoniecznie miała wpływ na działania podejmowane przez centrum decyzyjne w Rzymie.

 

Z ówczesnego wojskowego punktu widzenia istotniejsze były plany sieci drogowej z dystansem wyrażonym nie w milach, ale dniach marszu legionistów. Położenie miast względem siebie plany te traktowały jako sprawę drugorzędną. Schemat ten powiela chociażby „Tablica Peutingera”. W rezultacie rzymskim mapom bliżej było do współczesnych schematów miejskiej sieci komunikacyjnej, i to często uproszczonych.

 

Błędem jest zakładanie, że Imperium Rzymskie powstało w efekcie jakiegokolwiek planu. Rzymianie, przynajmniej w okresie republiki, nie mieli żadnej grand strategy. Podbój najpierw Italii, a później całego basenu Morza Śródziemnego był rezultatem ducha ekstremalnej rywalizacji panującego wśród elit republiki. Zwycięska wojna była najlepszym sposobem prześcignięcia konkurentów i własnych przodków w osiągnięciach, a tym samym zdobycia kapitału politycznego i finansowego na rozwój kariery. Bardzo ważny był tutaj tryumf, będący jednocześnie manifestacją potęgi Rzymu i promocją zwycięskiego wodza. Innym motorem podbojów była, najogólniej mówiąc, chęć poprawy własnego samopoczucia. Rzymianie lubili postrzegać się jako społeczeństwo prawych obywateli, dotrzymujących międzynarodowych umów.

Tym sposobem republika angażowała się w ryzykowne, a nawet niepotrzebne wojny w obronie sojuszników. Przeprowadzone w ten sposób podboje były uważane za całkowicie słuszne wynagrodzenie za trud i koszty poniesione przez Rzym. W rezultacie rozrastanie się imperium było dość chaotyczne i przypominało bardziej ruch konika szachowego niż systematycznie prowadzoną ekspansję.

Te tendencje osiągnęły apogeum w okresie późnej republiki, a ich najlepszym przykładem jest pierwszy triumwirat złożony z Pompejusza Wielkiego, Krassusa i Juliusza Cezara. Opromieniony sławą zdobywcy Wschodu i pogromcy piratów Pompejusz wydawał się najbardziej predysponowany do stania się niekwestionowanym przywódcą. Mało kto doceniał najmłodszego z triumwirów – Cezara. Ten wykorzystał swoje namiestnictwo Galii Przedalpejskiej (dzisiejsze północne Włochy) i zdecydował się przyjść z pomocą sojuszniczym galijskim plemionom naciskanym przez Helwetów i Germanów.

Okazało się to tylko pretekstem do podboju całej Galii oraz propagandowych wypraw na krańce znanego świata, czyli do Germanii i Brytanii. Tym samym Cezar zapewnił sobie kapitał polityczny w postaci sławy zdobywcy i wierności zaprawionych w bojach, całkowicie lojalnych legionów. Sukcesy Pompejusza i Cezara popchnęły Krassusa do zupełnie bezsensownej inwazji na Partię, która zakończyła się jego klęską i śmiercią w bitwie pod Karrami.

Delenda Carthago!

Jedynym wyjątkiem od tej reguły była Kartagina. Rzymskie elity miały na punkcie tego północnoafrykańskiego miasta prawdziwą obsesję. Do legendy przeszedł Katon Starszy, kończący każdą swoją wypowiedź, niezależnie od tego, czego dotyczyła, słowami: „A poza tym uważam, że trzeba zburzyć Kartaginę”. Rywalizacja między obydwoma miastami uległa tak daleko posuniętej mitologizacji, że jej przyczyny usiłował wyjaśnić Wergiliusz w rzymskim eposie narodowym „Eneida”. Co ciekawe po zburzeniu Kartaginy w 146 roku przed naszą erą pozostałe punickie miasta i osiedla w Afryce Północnej pozostawiono w spokoju. Wiele z nich zachowało niezależność przez jeszcze nawet sto i więcej lat.

Najogólniej rzecz ujmując zachodnia część Morza Śródziemnego okazała się za ciasna dla dwóch potęg. Rzymska obsesja na punkcie Kartaginy datuje się dopiero na czasy II wojny punickiej i psychozy wywołanej zwycięstwami Hannibala. Wcześniejsze konfrontacje miały charakter bardziej ekonomiczny. Pierwsza wojna punicka wybuchła w wyniku splotu licznych sojuszy i zależności, a głównym polem walki była Sycylia. Dla republiki rzymskiej, będącej wówczas mocarstwem stricte lądowym, strategiczne położenie wyspy pośrodku Morza Śródziemnego miało marginalne znaczenie. Rzymianie dopiero uczyli się korzystać z morza i dużo ważniejsze były dla nich tereny rolne. Sycylia stała się pierwszą prowincją, a zarazem spichlerzem dla rozrastającej się populacji Rzymu.

 

Sycylia w 2019 roku (fot. Albert Świdziński)

 

Podobnie zabór Sardynii i Korsyki, zajętych w wyniku buntu najemników w służbie Kartaginy, nie był krokiem geopolitycznym, zmierzającym do zamknięcia Morza Tyrreńskiego. Obie wyspy były źródłem surowców oraz dobrej jakości drewna, koniecznego do budowy floty. Do tego dochodziła jeszcze satysfakcja z upokorzenia wroga.

Warto w tym miejscu poświęcić nieco uwagi prowincjom. Tak oczywiste dla nas pojęcia jak Italia, Hiszpania, Galia czy nawet Brytania odnosiły się na początku do sztucznych tworów. Podobnie jak imperia kolonialne w Afryce w XIX wieku, Rzymianie dokonali całkowicie arbitralnego podziału podbitych terenów. Tradycyjne podziały plemienne i gospodarcze musiały ustąpić przed wygodą imperialnej administracji. Rzymskie panowanie trwało jednak tak długo, że sztuczne konstrukty stały się czymś zupełnie naturalnym i w pełni akceptowanym.

„Warusie, oddaj mi moje legiony!”

Pewne znamiona myślenia geopolitycznego i grand strategy można zaobserwować od czasów Oktawiana Augusta. Pierwszy cesarz uznał, że rubieże imperium muszą się opierać na przeszkodach naturalnych. W Europie takimi granicami stały się Ren i Dunaj. Pod koniec I wieku przed naszą erą Oktawian i jego otoczenie uznali jednak, że dużo lepszą, krótszą, a więc łatwiejszą do obrony, granicą będzie leżąca na wschód od Renu i na północ od Dunaju Łaba. Ustalenie takiej granicy wymagało podboju Germanii, co zakończyło się katastrofalną klęską w Lesie Teutoburskim w 9 roku naszej ery. Załamany August zakazał dalszej ekspansji. Część historyków krytykuje taką interpretację, podnosząc, że Rzymianie podbijali ludy, a nie ziemie, niekoniecznie też musieli postrzegać granicę na Łabie tak samo jak my. Faktem jest, że same krainy jako takie przy ówczesnym poziomie rozwoju gospodarczego nie zawsze przedstawiały dużą wartość. O wiele istotniejsze były ludy, dostarczające żołnierzy, płacące podatki, trybuty czy po prostu zapewniające spokój na granicy.

 

Niemniej jednak po licznych kampaniach i raportach kupców, którzy pełnili funkcję szpiegów, rzymskie kierownictwo musiało sobie zdawać sprawę, że granica na Łabie jest znacznie krótsza i że skraca też linie komunikacyjne.

 

Krótko mówiąc, legiony mogą szybciej dostać się z Castra Regina (Ratyzbona) do Mogontiacum (Moguncja), maszerując „na przełaj” przez Germanię niż wzdłuż Dunaju i Renu. Nawet na schematycznym planie sieci autobusowej można ocenić, jak najszybciej dostać się z punktu A do punktu B. Ostatecznie za panowania Domicjana pod koniec I wieku naszej ery podbito tzw. Agri Decumates, czyli obszar położony między górnym Renem a górnym Dunajem. Tym samym skrócono nieco granicę i usprawniono komunikację.

Przegrana w Lesie Teutoburskim nie oznaczała końca aktywnej polityki na wschód od Renu. Tyberiusz i Germanik szybko pomścili klęskę. Germanik odzyskał legionowe orły i prowadził skuteczną pacyfikację barbarzyńskich plemion. Oparcie limesu o Łabę wydawało się możliwe. Tyberiusz jednak już na początku swego panowania przyjął zalecenia Augusta. Podbój Germanii był po prostu nieopłacalny. Tamtejsze plemiona nie stanowiły wówczas realnego zagrożenia dla Rzymu, a poziom ich rozwoju był tak niski, że koszty podboju byłyby znacznie wyższe niż potencjalne zyski z nowej prowincji. Tym samym warunki ekonomiczne i społeczne stanęły na przeszkodzie realizacji bardziej optymalnej koncepcji nawet jeżeli nie geopolitycznej, to wojskowej.

 

Warto także odnotować, że mimo wstrzymania ekspansji w Germanii następcy Augusta Tyberiusz i Klaudiusz systematycznie „wyrównywali” granice imperium, przyłączając kolejne obszary w Afryce Północnej, na Bałkanach, Bliskim Wschodzie i Kaukazie. Proces poszukiwania optymalnych granic trwał na dobrą sprawę do końca II wieku po Chrystusie, kiedy to wszelkie podboje uznano definitywnie za nieopłacalne.

 

Imperium przeszło do całkowitej defensywy, zwłaszcza że skonsolidowane państwo perskie dynastii Sasanidów i duże związki plemienne Germanów stworzyły w III wieku zupełnie nowe wyzwania w polityce zewnętrznej.

Dacja i Germania – wyjątki potwierdzające regułę

Podbój Brytanii zapoczątkowany przez Klaudiusza i wojny dackie Trajana były najważniejszymi wyjątkami od „doktryny Augusta”. Przyczyny obu eskapad były złożone, ale zbliżone i wpisywały się we wcześniejsze wzorce. Z jednej strony chodziło o wykorzystanie podbojów zewnętrznych w polityce wewnętrznej. Rzymska tradycja wymagała od władcy prowadzenia zwycięskich wojen, działał tutaj mechanizm podobny jak w czasach republiki. Z braku poważniejszych buntów czy najazdów wroga Klaudiusz i Trajan, aby zyskać prawo do tryumfu, musieli kogoś zaatakować. Kampania taka powinna jednak być poważna, złupienie osiedli Germanów, Berberów lub Sarmatów nie przyniosłoby należytej chwały.

Poważne cele ataku nasunęły się same za sprawą ekonomii, która jednocześnie była drugą przyczyną podbojów. Brytania to bogate złoża żelaza i cyny, surowców o dużym znaczeniu także dzisiaj. Natomiast w Dacji znajdowały się liczne kopalnie złota. W przypadku Dacji mogły dojść jeszcze względy natury politycznej. Zjednoczone plemiona dackie reprezentowały spory potencjał i rosnące ambicje. Podbijając Dację, Trajan likwidował ewentualne zagrożenie na granicy naddunajskiej.

W obu wypadkach podbój dotyczył obszarów, które w dzisiejszych kategoriach można postrzegać jako „bliską zagranicę”. Południe Brytanii oraz Dacja były pod przemożnym wpływem gospodarczym i kulturowym cesarstwa, a wielu lokalnych wodzów zabiegało o przyznanie statusu sojusznika i przyjaciela Rzymu. Obie nowo pozyskane prowincje okazały się problematyczne. Dację musiano ewakuować w 275 roku pod naciskiem Gotów.

 

Z kolei Brytania znacznie zwiększyła zakres odpowiedzialności floty. W IV wieku prowincje Brytanii stały się poważnym problemem. Były narażone na atak z trzech stron, co wymagało dużego wysiłku obronnego i odciągało legiony od obrony bardziej narażonych granic w Europie i na Bliskim Wschodzie.

 

Do tego Brytania co pokolenie wydawała z siebie uzurpatora, który ruszał na kontynent walczyć o cesarską purpurę. Z tego powodu wyspa była ogołacana z wojska. Niezależnie od rezultatu rozpoczętej tak wojny domowej po jej zakończeniu do obrony Brytanii trzeba było na powrót wysyłać legiony, które po jakimś czasie znowu proklamowały swojego imperatora. Błędne koło przerwał w 410 roku cesarz Honoriusz, nakazując Brytom, by „radzili sobie sami”.

Zamiast zakończenia

Mimo ograniczonej wiedzy geograficznej i możliwości technicznych oraz odmiennego postrzegania geografii starożytni Rzymianie stworzyli imperium, które przetrwało dłużej niż jakiekolwiek późniejsze. Zalety geograficzne nie były im mimo wszystko obce. Naturalnie powstałe centra handlowe, położone na skrzyżowaniu ważnych szlaków, niejako same proszą się o „zainteresowanie”. Stałą praktyką, nie tylko Rzymian, było zakładanie kolonii w miejscach umożliwiających kontrolowanie „niesfornych tubylców”. Działania takie należy jednak raczej zakwalifikować jako „geostrategię w skali mikro” niż element grand strategy we współczesnym rozumieniu tego słowa. Niezależnie od tego cesarstwo przez pięć stuleci skutecznie kontrolowało obszar większy i bardziej zróżnicowany niż dzisiejsza Unia Europejska.

 

Autor

Paweł Behrendt

Doktorant na wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Wiedeńskiego. Ekspert Instytutu Boyma, zastępca redaktora naczelnego portalu konflikty.pl i stały współpracownik Nowej Konfederacji.

 

Paweł Behrendt

Zobacz również

Strategy&Future. O ping-pongu i eskalacji nuklearnej (Wideo)
Weekly Brief 19.10 – 25.10.2019
Albert Świdziński rozmawia z prof. Hugh White

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...