Hongkong. Kronika „rewolucji naszych czasów”. Część 1

Obrazek posta

Panorama Hongkongu (fot. Pixabay.com)

 

Dzień później odbyły się kolejne protesty, a wraz z nimi kolejne starcia z policją i próby zablokowania lotniska w Hongkongu – innymi słowy zachowana została trajektoria nieuchronnie zmierzająca do konfrontacji. Jednakże 4 września szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam wycofała poprawki mające umożliwić ekstradycję obywateli Specjalnego Regionu Administracyjnego, spełniając tym samym pierwsze z pięciu w sumie żądań stawianych przez protestujących. Kwestia dalszych protestów pozostaje otwarta, wydaje się jednak, że był to jedyny, lub najwyżej jeden z niewielu postulatów, który mógł zostać realnie spełniony. Jeżeli protesty będą kontynuowane, prawdopodobieństwo interwencji zbrojnej Pekinu stanie się niebezpiecznie wysokie.

Gwoli kronikarskiego porządku zacznijmy ab ovo: 17 lutego 2018 roku w hotelu Purple Garden w Tajpej Chan Tong-kai, dwudziestolatek z Hongkongu, zabija swoją ciężarną narzeczoną Poon Hiu-wing. Chan jeszcze tego samego dnia wraca do Hongkongu, gdzie wkrótce zostaje zatrzymany. Niemal dokładnie rok później Biuro Bezpieczeństwa (Security Bureau) Hongkongu przedstawia projekt ustawy wprowadzającej zmiany do obowiązującego prawa regulującego kwestie ekstradycji (Fugitive Offenders Ordinance). Poprawki miały stworzyć możliwość przeprowadzanie ekstradycji ad hoc do państw, z którymi Hongkong nie ma umowy ekstradycyjnej (takich jest tylko 20) – w tym do ChRL. Powiedzieć, że morderstwo wywołało efekt motyla byłoby fałszem – natomiast na pewno stanowiło wygodny pretekst do zmiany prawa.

Propozycja Biura natychmiast wzbudza zaniepokojenie mieszkańców Hongkongu; już w marcu i kwietniu rozpoczynają się protesty – wtedy jeszcze ograniczone do kilkudziesięciu tysięcy uczestników. Pomimo tego w kwietniu rząd szefowej administracji Hongkongu Carrie Lam Cheng Yuet-ngor oddaje projekt pod obrady. Przez kolejne dwa miesiące projekt jest żywiołowo komentowany przez społeczeństwo Hongkongu; nawet wtedy w wielu warstwach społeczeństwa Hongkongu zarysowuje się wyraźna niezgoda na proponowane zmiany, nie tylko wśród studentów, zwolenników demokratyzacji lub niepodległości (mocno zresztą przetrzebionych po protestach z roku 2014 i 2016), lecz również wśród przedstawicieli biznesu czy pracowników sądów. Rząd Lam ignoruje jednak – być może pod naciskiem Pekinu – oznaki niezadowolenia, oznajmiając, że poprawki zostaną poddane pod głosowanie bez wprowadzania do nich jakichkolwiek zmian.

Faktyczny początek protestów w ich obecnej, chaotycznej formie przypada na początek lata. W niedzielę 9 czerwca na ulice Hongkongu wychodzą setki tysięcy ludzi (ponad milion według protestujących, 240 tysięcy według policji). 12 czerwca liczba protestujących przekracza milion ludzi, mają też miejsce pierwsze starcia z policją; już wtedy najbardziej radykalni z protestujących sugerują zaatakowanie Legislative Council, organu odpowiedzialnego za tworzenie prawodawstwa w Hongkongu. Wówczas władze Specjalnego Regionu Administracyjnego cały czas podtrzymywały zamiar wprowadzenia poprawki do Fugitives Act; jednak już trzy dni później Lam zmienia retorykę – kontrowersyjne zmiany w prawie zostają zamrożone, a ona sama przeprasza mieszkańców. Nie powoduje to jednak zmniejszenia niezadowolenia protestujących; następnego dnia miliony ludzi po raz kolejny wychodzą na ulicę, znowu mają miejsce walki z policją.

 

Protest w Hongkongu, 19 czerwca 2019 (fot. wikimedia.org)

 

Wydaje się, że wybuch przemocy 12 czerwca i następująca po nim nieporadna reakcja całego rządu Hongkongu z Lam na czele zdefiniowały protesty i nadały im charakter, który w dużej mierze utrzymuje się do dzisiaj. Prawdopodobnie gdyby w tamtym momencie władze Hongkongu (lub ChRL) zdecydowały się na wycofanie – a nie zamrożenie – poprawek i zorganizowano by śledztwo dotyczące domniemanej brutalności policji, sytuacją można byłoby zarządzić. Pewnie gdyby siły policyjne stłumiły zamieszki, nawet posuwając się do szeroko zakrojonej, i siłą rzeczy brutalnej, akcji pacyfikacyjnej, protesty również utraciłyby na sile. Tak się jednak nie stało – policji nie przedstawiono jasnych rules of engagement, stawiając ją na pierwszej linii frontu bez wsparcia politycznego (a przez to ryzykując załamanie morale całej formacji, co miałoby absolutnie katastrofalny wpływ na sytuację w mieście), nie podjęto również negocjacji z protestującymi. W rezultacie protesty w Hongkongu zaczęły przekraczać kolejne stopnie eskalacji. 16 czerwca prawie dwa miliony mieszkańców – niemal 30 procent całej populacji – wyszło na ulice (według protestujących; policja mówiła o 400 tysiącach).

20 i 21 czerwca miały miejsce kolejne protesty, którym towarzyszyło przedstawienie po raz pierwszy bardziej sformalizowanych żądań – ustawa miała zostać wycofana, miała zostać porzucona narracja rządu centralnego określająca protesty 12 czerwca jako zamieszki, żądano również przeprowadzania śledztwa w sprawie działań policji, domagano się zaniechania dalszych aresztowań i wypuszczenia zatrzymanych bez stawiania im zarzutów. Władze Hongkongu nie zdecydowały się jednak na udzielenie dalszych koncesji. 20 i 21 czerwca to również pierwsze zorganizowane na dużą skalę próby blokady posterunków policji, kolejne przełamane tabu i kolejny szczebel drabiny eskalacyjnej. W następnych tygodniach postulaty te ulegały lekkim modyfikacjom, jednak ich sens nie został zasadniczo zmieniony.

1 lipca, w 22. rocznicę przekazania Hongkongu Chinom, protestujący wtargnęli do budynku Legislative Council – co samo w sobie musiało stanowić policzek dla Pekinu – i zawiesili na budynku flagę kolonialną. Również liczba protestujących, oceniana na około pół miliona, była znakiem zmiany zachodzącej w społeczeństwie Hongkongu – marsze rocznicowe w poprzednich latach były zauważalnie mniej liczne. 30 czerwca miały również miejsce pierwsze kontrdemonstracje zorganizowane przez zwolenników Pekinu. W kolejnych tygodniach oba motywy pojawiające się podczas protestów z przełomu czerwca i lipca miały się powtarzać. 15 lipca to ponowne demonstracje lojalistów, które przyjęły zorganizowaną i brutalną formę podczas protestów 22 lipca, gdy na stacji Yuen Long kolei podmiejskiej MTR ubrani na biało kontrmanifestanci (najprawdopodobniej członkowie Triad) zaatakowali protestujących. Wraz z atakami pojawiły się sugestie, że napastnicy działali we współpracy z policją – nie wiadomo, czy tak było, natomiast z pewnością policja nie spieszyła się w tym konkretnym przypadku z interwencją. Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy Triady angażowały się w spory polityczne w Hongkongu – podobnie było podczas protestu parasolek (Occupy Protests) w 2014 roku, do którego notabene również doszło w odpowiedzi na próby ingerencji Pekinu w politykę Hongkongu.

21 lipca protestujący zaatakowali siedzibę przedstawicielstwa ChRL w Hongkongu (oblewając przy okazji godło ChRL farbą); tego samego dnia świat usłyszał nowe, nieoficjalne – bo konkurujące również z kilkoma innymi – hasło protestów, czyli „Liberate Hong Kong. Revolution of our Times”. Warto dodać, że slogan ten użyty został po raz pierwszy w roku 2016, a jego twórcą jest aktywista na rzecz niepodległości Hongkongu Edward Leung Tin-kei. Fakt, że zapomniane hasło ukute trzy lata temu, którego twórca odsiaduje wyrok więzienia, zostało przywrócone do życia podczas protestów, mówi wiele o sytuacji panującej w Hongkongu przed ich wybuchem; po nieskutecznym oporze w roku 2014 ruch demokratyczny znalazł się w stanie atrofii, i tak naprawdę to władze Hongkongu (a więc pośrednio również KC Komunistycznej Partii Chin) przywróciły go do życia, najpierw podejmując próby wprowadzenia niezwykle kontrowersyjnych poprawek, a następnie w sposób katastrofalny zarządzając kryzysem, który same wywołały.

 

26 lipca przekroczony został kolejny próg eskalacji, gdy część protestów przeniosła się na teren lotniska w Hongkongu.

 

Podobnie jak w wypadku niszczenia własności, walk z policją czy zajmowania budynków użyteczności publicznej decyzja o uderzeniu w punkt absolutnie kluczowy dla ekonomicznego funkcjonowania (które z kolei jest raison d’être Hongkongu) Specjalnego Regionu Administracyjnego byłaby niemożliwa do wyobrażenia jeszcze kilka miesięcy temu.

Protesty na lotnisku miały miejsce kilka dni po starciach z policją na terenie jednego z centrów handlowych (z których wiele znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie stacji kolei MTR).

 

Protestujący w hali odlotów lotniska w Hongkongu, 26 lipca 2019 (fot. wikimedia.org)

 

W kolejnych tygodniach protesty się powtarzały, co więcej zaczęli się do nich przyłączać przedstawiciele zawodów i grup społecznych innych niż studenci. W demonstracjach brali udział między innymi przedstawiciele służby zdrowia czy służby cywilnej – tak było na przykład podczas protestów 2 i 3 sierpnia. 5 sierpnia Hongkong został sparaliżowany przez strajk generalny. W tym momencie stawało się jasne, że taktyka rządu Lam, nakierowana na przeczekanie i wypalenie się protestów, zawiodła. Pierwsze tygodnie sierpnia to również coraz bardziej ostentacyjne sygnalizowanie niezadowolenia przez rząd w Pekinie. W przylegającym do Hongkongu Shenzhen zaczęto gromadzić siły policyjne, wyposażone w sprzęt przeznaczony do tłumienia zamieszek. 1 sierpnia garnizon ChALW w Hongkongu opublikował film przedstawiający nie tylko ćwiczenia symulujące tłumienie zamieszek, lecz również – co intrygujące – abordaż statków i odpalenie pocisków rakietowych. W kolejnych dniach narrację, w myśl której protesty w Hongkongu są inspirowane z zewnątrz, zaczęli narzucać zarówno przedstawiciele administracji w Pekinie, jak i chińskie media publiczne; 8 sierpnia przedstawiciel Rady Państwa ChRL scharakteryzował te protesty jako „typową kolorową rewolucję”. Wreszcie 29 sierpnia ulicami Hongkongu przetoczyły się jednostki ChALW, w ramach standardowej i zaplanowanej – jak podkreślały chińskie media – operacji rotowania jednostek stacjonujących w liczącym sześć tysięcy żołnierzy garnizonie armii chińskiej znajdującym się na terenie Hongkongu. W samym końcu sierpnia zaczęto też mówić o możliwości zastosowania prawa pozwalającego na ogłoszenie stanu wyjątkowego.

Wydarzenia 17, 24 i 25 sierpnia znaczyły 11. i 12. tydzień protestów w Hongkongu, już wtedy trwających dłużej niż te z roku 2014. Przy czym nic nie wskazywało wtedy, że protesty mają dobiec końca czy stracić na intensywności. Przeciwnie – o ile 17 sierpnia było relatywnie spokojnie, o tyle marsze przetaczające się przez miasto tydzień później po raz kolejny zakończyły się zamieszkami. Podobnie było podczas protestów odbywających się przez kolejne dwa weekendy – w ostatnią sobotę świat obiegły kolejne filmy z brutalnych akcji pacyfikacyjnych policji Hongkongu; dzień później protestujący zignorowali sądowy zakaz przeprowadzania protestów w bezpośredniej bliskości lotniska, próbując po raz kolejny je zablokować. Nazwano to stress testem – dla wygody przetłumaczmy to wyrażenie jako próba niszcząca czy test obciążeniowy – sformułowania używane w odniesieniu do wydolności lotniska. Problem polega na tym, że tak naprawdę protestujący przeprowadzali stress test cierpliwości Pekinu, i to na sobie.

Co więcej – o ile do niedawna można było spodziewać się wygasania protestów, bo wraz ze zbliżającym się początkiem roku akademickiego wydawało się, że najbardziej radykalny element wśród protestujących – studenci – zostanie z nich siłą rzeczy wyłączony, to już w sierpniu część organizacji studenckich zapowiedziała kontynuowanie strajku również podczas roku akademickiego. Ostatnie dwa dni wydają się czasem większej asertywności władz Hongkongu; najpierw we wtorek ujawnione zostało nagranie, na którym Carrie Lam stwierdza, że gdyby tylko „mogła, to by ustąpiła, ale jej ręce są związane”, dość niedwuznacznie sugerujące, że ciężar sprawowania władzy, a więc i zarządzania sytuacją w Hongkongu, znajduje się daleko poza terytorium wyspy, a dzień później Lam oznajmiła ostateczne wycofanie ustawy. Tekst nagrania zawierał więcej smaczków, Lam mówi między innymi, że Chiny nie wyznaczyły ostatecznego terminu, po którym protesty muszą się zakończyć, stwierdza również, że Pekin wie, iż cena za interwencję byłaby dla Chin „zbyt wysoka”, szczególnie że kwestia wiarygodności i wizerunku międzynarodowego jest dla Chin kluczowa. Warto dodać, że faktycznie ostatnią rzeczą, której potrzebuje Pekin w przede dniu wizyty Angeli Merkel, są obiegające cały świat zdjęcia z masakry à la Tienanmen.

 

Demonstracja przeciwko ustawie ekstradycyjnej. Hongkong, 4 sierpnia 2019 (fot. Studio Incendo, wikimedia.org)

 

Innymi słowy, w nagraniach Lam zaadresowała większość obaw, pytań i problemów nurtujących nie tylko Hongkong,
lecz także świat, fundując wszystkim zręczne i emocjonalne policy statement.

 

Oczywiście powstaje pytanie, czy nagranie zostało faktycznie ujawnione bez wiedzy Lam i bez porozumienia z nią, czy było raczej częścią kampanii PR-owej, pozwalającej poprawić i zmiękczyć wizerunek Lam, ostrzec pośrednio mieszkańców Hongkongu, że tutaj to Chiny podejmują decyzje i uznają sytuację za potencjalne zagrożenie wagi państwowej, aby na tak przygotowanym gruncie dzień później oznajmić ostateczne wycofanie poprawek. Otwarta pozostaje kwestia pozostałych postulatów; o ile niektóre z nich są w oczywisty sposób niemożliwe do spełnienia, to być może kluczowi interesariusze pozostawiają sobie jeszcze pole manewru – temat ten zostanie poruszony w drugiej części artykułu S&F koncentrującego się na wydarzeniach w Hongkongu.

Piłeczka znajduje się teraz po stronie protestujących. Kolejny stress test na cierpliwości Pekinu może być ostatnim.

To była część pierwsza naszego raportu o sytuacji w Hongkongu. W najbliższych dniach ukaże się również część druga, przedstawiająca w zarysie tło historyczne i obecne uwarunkowania geopolityczne, które składają się na dylemat, przed którym stoi Pekin i który przypomina nieco tragedię antyczną.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński

Zobacz również

Fulda Gap a przesmyk suwalski – wprowadzenie (Podcast)
Braniewo między Lądem a Morzem
S&F Hero: 5G, geopolityka i memorandum Crowe’a. Część 2: Geopolityka

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...