Obejrzałam na YouTube wywiad z wyważonym, mądrze brzmiącym człowiekiem; z wykształcenia filozof, z zawodu publicysta, który - jak sam mówi - stara się popularyzować myślenie. Prowadzący rozmowę, równie wyważony i w widoczny sposób myślący zdawał się podzielać jego poglądy. Obaj panowie co jakiś czas mówili, że chodzi o to, aby być w prawdzie. I mówili o tej prawdzie tak, jakby była ona oczywista, obiektywna i zawsze możliwa do określenia… i oczywiście… im wiadoma. Podobała mi się ta rozmowa, słuchałam jej z zainteresowaniem, mimo iż czasem panowie podważali fundamenty moich przekonań i… mojej prawdy. Podobała mi się, ponieważ widać było u obu rodzaj otwartości, a nawet pewnej życzliwości w stosunku do poglądów, które ich zdaniem nie opierają się na prawdzie. Przyglądali się pewnym podejściom do rozwoju osobistego i ludzkich poszukiwań w tej materii, nie odrzucali ich natychmiast, jednak finalnie niejako musieli je odrzucić, gdyż tego wymagała ich prawda.
Nie pierwszy raz obserwuję, że prawda u większości ludzi to jest to, do czego oni dotarli i co ich sposób myślenia, ich mindset, czyli ich aktualne ustawienia umysłu uznały za prawdziwe czy wysoce prawdopodobne. Tylko czy to, co wiemy o życiu na podstawie wiedzy, do jakiej dotarliśmy i z jaką utożsamiamy swoje poglądy można nazywać prawdą?
Jedynym źródłem prawdy jest dla wielu tak ją pojmujących nauka, naukowe doniesienia. Ta sama nauka, która co pewien czas zmienia swoje doniesienia i nawet nie przeprasza, iż jeszcze dwa lata temu obowiązywała w jakiejś sprawie inna wersja.
Nowe prawdy naukowe nie do wszystkich docierają, z różnych powodów. Nie jest to łatwe do uwierzenia, ale w wypowiedzi profesora znanego amerykańskiego uniwersytetu usłyszałam, iż jednym z nich jest konieczność wymiany podręczników (sic!) czy przygotowanie innych wykładów przez nauczycieli, którzy robili to w określony sposób przez kilkadziesiąt lat. Ponadto, jeśli jest się utwierdzonym w jakiejś prawdzie, nie szuka się doniesień, które mogłyby ją podważyć, mimo iż jednym z podstawowych założeń nauki jest falsyfikacja. Pewne rzeczy wydają się tak oczywiste, że nie robi się nawet badań, aby sprawdzić tę oczywistość.
Paradygmaty panujące w nauce zmieniają się wolniej niż w miejscach gdzie nie jest ona świętością, gdzie istotny jest element skuteczności - wykorzystywania pewnych doniesień. Weźmy choćby psychologię… Ups… nie wszyscy uważają ją za naukę, ale jest jednak obszarem podlegającym badaniom prowadzonym na uczelniach. Jednym z takich obszarów jest psychologia pozytywna, która zaczęła się tak naprawdę rozwijać od 1998 roku z inicjatywy Martina Seligmana, który sam siebie uważa za pesymistę. Moja pierwsza książka, która w znakomitej części opierała się na tym, co dla niektórych psychologów praktyków od dawna było oczywiste ukazała się w 1994 roku, a zatem znacznie wcześniej. Psychologia pozytywna i inne nauki jeszcze nie zaczęły nawet odkrywać pewnych prawd, które dopiero w kolejnym tysiącleciu zostawały uznawane za obowiązujące. A co do niektórych wciąż nie ma dowodów naukowych, mimo iż są żywe dowody w postaci szczęśliwych, zdrowych czy świetnie funkcjonujących ludzi.
Opisywani tu przeze mnie interlokutorzy wiele razy wypowiadali zdania nieprawdziwe w świetle doniesień, które ja znam, a które oni pomijają albo nigdy o nich nie słyszeli, bo nie leżą w obszarze ich zainteresowań, nie dotyczą ich prawdy. Mówili też o zjawiskach, których wyraźnie nie rozumieją… nazywając je szkodliwymi. W taki sposób wypowiadali się na przykład o pozytywnym myśleniu czy, szerzej, o ruchu opartym o ideę faktycznego pozytywnego myślenia. Krytykowali tych, co wierzą bardziej sercu czy intuicji niż rozumowi i tak zwanemu logicznemu myśleniu, mimo iż wiadomo, że istnieje mózg serca a jego rola zdaje się być bardzo istotna dla naszego życia. Stawiali wyżej wieloletnią psychoterapię niż podejście oparte na tym, co proponują nauczyciele działający w nurcie rozwoju osobistego. Z tych ostatnich żartowali. To prawda, ze różni ludzie znajdują się w tym nurcie, i niektórzy mogą być żartem, ale różni są również psychoterapeuci czy lekarze, tam też byłoby z czego pożartować. Chciałabym zobaczyć miny obu panów, gdyby mogli spotkać się z setkami, a może tysiącami ludzi, którzy świetnie funkcjonują, bo uwierzyli mnie, która nie zajmuję się psychoterapią, albo innemu mądremu psychologowi czy nawet coachowi. Och z pewnością znaleźli by sposób, aby jakoś to zdeprecjonować, gdyż ich mindset został właśnie do tego wytrenowany. To nie jest wszakże ich prawda, to nie jest to, co oni wiedzą o życiu.
To zjawisko nie dotyczy jedynie takich wątpliwych nauk jak psychologia, socjologia czy ekonomia, ale również nauk przyrodniczych, bardziej ścisłych i namacalnych, empirycznych. Powtarza się wciąż jako prawdę, iż to geny decydują w największym stopniu o naszej fizjologii, a zatem także o zdrowiu, podczas gdy wiadomo, iż nie tak należałoby formułować te wnioski. Epigenetyka dostarczyła wystarczająco dużo dowodów do zdetronizowania genów, ale nie tego uczy się w szkołach. Wiadomo iż są twarde naukowe doniesienia, które poddają w wątpliwość związek współczesnego człowieka z neandertalczykiem, a jednocześnie dowodzą, że istnieje ciągłość DNA pomiędzy człowiekiem z Cro-Magnon. Nauka dostarcza mnóstwa dowodów na to, aby zadawać nowe, falsyfikujące pytania dotyczące teorii ewolucji, a jednak wiedza ta zdaje się nie mieć żadnego odbicia w tej powszechnie nauczanej, mimo że wielu naukowców w różny sposób się tego domaga.
Długo można by o tym pisać czy mówić. Oczywiście mamy prawo do swoich przekonań i do tego, aby je głosić, jednakże upieranie się, że prawdą jest to, co płynie z naszej wiedzy czy znajduje sie w naszym polu informacyjnym jest niedorzecznością. Można mówić o znanych faktach, o doniesieniach, ustaleniach, o przekonaniach, ale nie o prawdzie… Tej jeszcze nie znamy i może w jakimś zakresie nie poznamy nigdy. Słuchałam obu panów z sympatią i przyjemnością, choć moja prawda jest często inna niż ich. Czy miałam się poczuć jak stojąca nie w prawdzie ale ułudzie? Ja nie, bo wiem, że ci panowie wcale nie znają prawdy, ale jedynie jakąś jej wersję. Jednakże może to mieć wpływ na wybory ludzi, którzy tego nie wiedzą.
Myślę, że warto być ostrożnym w zachęcaniu do bycia w prawdzie. Sami, oczywiście, pozostajemy w zgodzie z tym, o czym jesteśmy przekonani, co znalazło się w naszym polu informacyjnym i stało się naszą wiedzą, możemy być w prawdzie… ciagle jednak w naszej prawdzie. Pomoże w tym nie dość powszechna cecha charakteru zwana pokorą.
Trwa ładowanie...