Mała czarna i perły. Helen Weinzweig. Przekład: Magda Heydel. Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2024.
8/10
„Wszystkie formy literackie należały do mężczyzn […]. Musiałam je przetłumaczyć na kobiece” - stwierdziła niegdyś autorka „Małej czarnej". W powieści przetłumaczonej przez Magdę Heydel widać wyraźnie, że to zdanie nie było tylko czczą deklaracją.
Kanadyjska pisarka Helen Weinzweig, urodzona w Radomiu, wychowana głównie przez matkę, walczy i zwycięża z patriarchatem, chociaż niemal całe życie poświęciła karierze swojego męża, wybitnego kompozytora.
Ulica Wiązów. Cała fabuła odnosi się do miejsca, w którym para kochanków ma się spotkać. Nawet w momentach, w których wędrujemy po hotelach, muzeach, sklepikach całego świata, to ulica Wiązów jest obecna; oddycha. Staje się punktem odniesienia, pewnego rodzaju pragnienia i niespełnienia.
Proza oparta na relacji narratorki opowiada nam o przedziwne parze, która niby jest obecna na każdej stronie powieści, a jednak to czas przeszły, bo do spotkania „na żywo” nie dochodzi.
Ona paraduje w małej czarnej i perłach. On jest agentem tajnych służb. Kamuflaż i przebieranki, zatem ona często wpada w pułapki. W innych mężczyznach rozpoznaje ukochanego. Myli się, jest zdezorientowana. Scena, w której próbuje kupić jedwabny szal, a zołzowata ekspedientka zbywa ją tanimi formułkami, to wtedy pojawia się człowiek podobny i niepodobny do ukochanego. Prowadzi ją krętymi uliczkami do szwalni, w której każde życzenie może się spełnić, a jednak dochodzi do zderzenia z przeszłością. Pojawią się wątki autobiograficzne samej pisarki. Bo kolejny bohater, właściciel zakładu, rozkleja się i przerażony wyznaje swoje „przewiny”. Wspomina tragizm wojny i pozostawionych bliskich; żonę i dzieci, nocną ucieczkę w ciemność, w nieznane. Ten człowiek prosi o wybaczenie. Narratorka zaskoczona i zagubiona stara się go pocieszyć, zrozumieć, ale teatralność sceny, nakazuje nam czytelnikom wyobrazić sobie ten dialog, ten moment, kiedy on płacze, a ona klęczy w jego gabinecie.
Teatralność jest pewnego rodzaju dewizą tej pisarki, bo wiele jej opowiadań zostało adaptowanych. Ten fakt skłania mnie do poszukiwań. Chętnie przeczytałbym krótsze formy spisane przez Helen Weinzweig; zwłaszcza tekst dotyczący życia jej matki (chodzi o tekst z 1977 roku - „My Mother's Luck”).
Ważnym, a może i najważniejszym, elementem tej narracji jest CZEKANIE. Czym ono jest, jak je zagospodarować i jakże odpowiedzieć na pytania; na co, na kogo, po co i dlaczego czekamy? A jeśli tak, to czym jest cierpliwość?
„Czekanie pochłania ogromne masy energii” - mówi do nas (do siebie) narratorka. Bo, gdy się czeka „czas ulega zawieszeniu; idzie dalej beze mnie”.
Czy CZEKANIE to TĘSKNOTA, czy tylko i aż dążenie do celu? Ulubiona zagwozdka poetów, przez kanadyjską pisarkę jest rozpisana na wiele głosów, miejsc, przynajmniej tak się zdaje, bo czy jednak nie tkwimy wciąż na ulicy Wiązowej, gdzie mieli się spotkać? On i ona.
A w tle fotografie, nie z albumu, nie z portfela. Inne. Podróżne. Zamieszone, rozmieszczone na pocztówkach. Powtarzająca się czynność „oglądactwa” i wyobrażania sobie uwiecznionych miejsc, towarzyszy naszej bohaterce w każdym hotelu. Jest jak mantra. Czas oczekiwania wypełniony marzeniami, wyobrażeniami.
Proza, która „wchodzi” falami. Mojemu czytaniu towarzyszyło zarówno znużenie, jak i ożywcze fantazjowanie o podróżowaniu, o odwiedzeniu opisywanych miejsc. Ta mieszanka skrajnych odczuć to dobra rekomendacja do przeczytania tej książki, Bo znużenie nakazuje (czy raczej podpowiada) powtórzenie wybranych fragmentów, albo jeszcze lepiej: przeczytanie ich głośno. A potem łączenie kropek, pobudzanie pomysłowości...
Przejmująca scena czytania gazety w piekarni zostaje w głowie na długo. Dwie kobiety, które wspominają prozę Singera, przyswajają historię dziewczyny, która pełna traum trafia w ręce oprawcy, który zdawał się kandydatem na miłość życia. Historia się urywa, ale jej mały finał ma swoją symbolikę. Nagle pojawią się dzieci. One, a nie przeszłość wypełniają całą przestrzeń. A w tle „Niewinność i je utrata”...
Tej historii nie mógł opowiedzieć mężczyzna. Ta literatura zachowuje się jak kobieta; tajemnicza, rozumna i nader często marzycielska.
Kobiecość nienachalna, ale wyraźna. A gdy w finale pojawia się śnieżyca, to ta biel ukazuje niewinność, ale i zachłanność żywiołu. Mała czarna odchodzi w cień, pereł nie widać. Aura niedopowiedzeń „podwójnych tożsamości”.
Bo jak nazywa się nasza bohaterka, za kogo się podaje? Czy to Lola/Shirley? Kim jest narratorka w średnim wieku, w małej czarnej z perłami? Może to hostessa z pierwszej części książki, która jest identycznie ubrana, ale czy ubiór o czymkolwiek świadczy, czegokolwiek dowodzi?
Przecież tu dekoracje wciąż się zmieniają, na przykład wtedy, gdy one są dwie. Jedna ta z malowidła, druga rzeczywista walcząca z ojcem – tyranem.
Ta proza budzi szacunek. Jest pełna obrazów zachodzących na siebie. Jest opowieść o miłości bez miłości, są wspomnienia, które mogą okazać się zwykłą blagą...
Trwa ładowanie...