W czasach, gdy nie wielu umiało spisać, co inni im opowiedzieli, gdy żyli herosi, którzy potrafili nieźle umilić życie zwykłemu ludkowi…
Weźmy na przykład choćby takiego Zygmusia, co to mieszkał w gęstej puszczy gdzieś na północ od góry Olimp. Dalej na północ….jeszcze dalej. Jejku. A połóż, że dwa palce poniżej Bałtyku. No…gdzieś tutaj. Jego Puszcza nie miała jeszcze wtedy nazwy, ale czy to aż tak ważne. Ogólnie gdzieś między rzekami Narew i Bug się rozciągała.
Zygmuś jak na herosa przystało, miał też za żonę herod kobitę. Wiadomo, księdza nie było, więc małżeństwo było na tak zwaną kartę rowerową. Ale nikt w tamtych czasach nie zawracał sobie głowy taka papierologią. Kunegunda, bo tak miało na imię tę piękne dziewczęcie, była oddana naszemu herosowi. I to dosłownie. Ale po kolei.
Swego czasu Zygmunt słynął na całą okolicę z nieprzeciętnych umiejętności strzeleckich. Potrafił z trzystu kroków nóżkę komarowi odstrzelić, gdy ten akurat pił krew z nagich no powiedzmy pleców kochanków. A to jedną strzałą kładł trupem dziesięciu wojów, co prawda w odstępie kilku lat, ale też to się liczy, że potrafił odzyskać swą strzałę, a nie na poniewierkę z uciekającym leleniem ją puścić.. Jednym słowy renomę miał na całą okolice.
Gdy już wygrał, co miał wygrać na jarmarcznych strzelnicach i turniejach, organizatorzy powoli wszczęli procedury odsunięcia go od rozgrywek. A to cięciwa była smarowana nieatestowanym łojem z kaczego kupra, a to lotki w strzałach były ze skrzydła zagrożonej wyginięciem kaczki pokraczki. No i inna sprawa….Ileż można wygrywać i znosić do domu pluszowych misiów. Okoliczne panny powoli zaczęły wołać za nim „Misiu”, a nie Zygmuś, co bardzo go to irytowało. Młody, głupi i nieobyty towarzysko nie wiedział, że panny szalały za tymi misiami. A on gupek, zanosił je do swej chałupiny i upychał w szafie, tapczanie i nawet w kuchennym kredensie. Mówię o misiach, nie pannach.
Gdy panny zaczęły nachodzić go w domu, że niby chciałby misiowe futerko pogłaskać, mąki lub miarkę cukru pożyczyć, Zygmunt się zbuntował. Dość z nagabywaniem i molestowaniem. Wywiesił kartkę na drzwiach i wbił odpowiedniej wielkości tabliczkę w ziemię przed bramą, „Fstemp wsbroniony, wszystkim pannom i menszatkom”. Zaraz potem dał ogłoszenie do lokalnej prasy, że ponieważ, bo... oddaje na licytację wszelkich rozmiarów i kolorów misie. Uzyskana kwota zostanie spożytkowana na podróż, w świat by zdobyć sławę i może jakiś medal, a nie kolejnego misia.
Wędrował, próbował swych sił w różnych turniejach, w różnych krajach. Lecz żadna wygrana nie dawała mu satysfakcji, wierzył, że na coś dużo większego go stać. W końcu w jakieś mordowni natknął się na gościa, co to opowiadał, jakoby pobłądził w drodze do domu. Wyszedł na chwilę, po śmietanę żona go wysłała na drugą wyspę i jakoś nie może teraz wrócić. Fakt śmietanę szlag trafił, kasy też w kieszeniach nie miał. Za to miał gadane. O pięknych syrenach, co go niby uwiodły. Bo on sobie spokojnie płynął, a one mu jagody proponowały. Nie dość, że w dziwnych miejscach te jagody miały schowane to i było ich całkiem, całkiem sporo. Tyle, że jak po tym czasie przypłynął ich menadżer, taki jednooki, cały pysk w bliznach, łapy jak talerze ze ślubnego serwisu…no co…szlag trafił łódź Hodyssa, bo tak miał gościu na imię, która została przejęta na poczet opłat klimatycznych i zdewastowania populacji jagód przydrożnych.
Nie powiem, Zygmuntowi też ślina na myśl o jagodach popłynęła i dał się wkręcić w pomysł, by odbić jednookiemu hodyssową łajbę.
Ty masz łuk i strzały, ja zaś łeb na karku. Raz ciach i cyklopa przekręcimy, a panienki z jagodami na pokład weźmiemy. Żonie się powie, że to są takie dziewczynki z zapałkami, co to trzeba je potrzeć by się rozpaliły. A wiadomo, ogień w domu zawsze jest potrzebny.
Więc jak mawiał klasyk, łuki w dłoń i huzia na Józia. Tyle, że Józio był na wyspie, a Zygmuś był neptyk ze sztuki pływania. Hoddys popłynął wpław przed siebie i tyle go widziano. Czy odbił swą łajbę czy też w jagodach się może zatarł, tego nasz bohater nigdy się nie dowiedział?
Gdy tak siedział skwaszony Zygmuś na brzegu morza i wypatrywał Hoddyseusza, z pianki wyszła cud mniut malina dziewczyna. No wiecie…duże niebieskie oczy, tylko, co bardziej newralgiczne miejsca jakimiś glonami czy też płaszczką osłonięte, zaś w ustach rekina trzymała. Przeto możecie dojść do właściwego wniosków, że rozmiarów słusznych była.
Zygmusiowi na jej widok odpalił się tryb tak zwanego zabawnego amanta i dawaj strzelać jarmarczną nawijkę.
Może panience rybkę potrzymać? A fajna ta stylizacja i całkiem panience do twarzy z tymi sinicami pod oczami. Wooooow, a jaki piękny bukiet panienka wokół roztacza, od razu kiszki marsza grają jakby przy smażalni człek siedział. A nie ma panienka ochoty na małe piwko? Smażona rybcia tylko z jasnym piwkiem. No i z frytkami, ale te da się pominąć, będzie dużo taniej.
Nimfę dosłownie zatkało, bo z wrażenia rekina połknęła i tak się zakrztusiła, że zaczęła się dusić. Nasz bohater w trymiga się zebrał, zaszedł pannę od jak to mawiają zaplecza. Chycił hmmm…młodzi pominą ten fragment, chycił za obfity biust i dawaj ją tarmosić ruchami posuwisto zwrotnymi.
Zbiegowisko się zrobiło okrutne. Jedni w krzyk, że obraza, że skandal, że dzieci się patrzą. Nie powiem, dzieciarni ciekawej też się zleciało. Część też z zazdrością patrzyło. Aż tu wielka fala prawie wszystkich by zmyła, bo z otchłani morza na skuterze napędzanym trzykonnym silnikiem wynurzył się tatulu nimfetki. I jak widłami dziabnie Zygmusia. Dobrze, że nie ościeniem, a trzonkiem po krzyżu.
Zygmuś na tą okoliczność jak się nie zaprze, jak nie ściśnie nimfetki za…no i rekin wziął i wyskoczył z gardzieli.
Tatku, odezwała się wodna rusałka, no bo jakby nie patrzeć Zygmuś nią rusał. Tatku, on jest mym wybawcą. Uratował mnie, ocalił. Zamiast drzeć dzioba na przyszłego zięcia, powiedz, że się zgadzasz na nasz ślub.
Wiadomo, wola córuni, jest wolą tatula. W krótkim to czasie odbyły się zrękowiny, następnie weselisko i podróż poślubna. Wybrali się oczywiście w strony rodzinne Zygmusia. Posag starczył na zakup dużego kawałka gruntów ornych, na których młodzi mieli zamiar gospodarzyć. Lecz wiadomo, panna z ciepłych krajów, nie bardzo mogła zaaklimatyzować się w dość surowym klimacie, a i dawne adoratorki Zygmusia też krzywo patrzyły na jej skromne odzienie i ekscentryczny makijaż. Po jakimś czasie Kunegunda i Zygmuś przenieśli się bliżej południa, lecz często zaglądali do ksiąg rachunkowych i jeśli coś było nie tak to korzystali z siły Kundzi i pewnej ręki Zygmusia.
Jak wieść gminna niesie, swym wioskom nadali bliskie im nazwy. Hoddysew , Błonka, Topczemu, czy też Piekłuda. O Łapach czy Wzgórkach, tfuuuu Wyszkach nie wspomnę.
Nie będę ukrywał, że za sprawą zawistnych języków, odszedł w zapomnienie dzielny Zygmuś ze swoją ukochaną żoną. Dziś już nikt ich nie wspomina, a nawet nie zastanawia się, skąd takie a nie inne nazwy wsi (i miasteczek) się wzięły.
Trwa ładowanie...