Dlaczego robię film o Mateuszu Rybaku (i jeszcze jednym "Borsuku")

Obrazek posta

Kliknij tu i wysłuchaj tekstu w formie podcastu

Trudno mi wyjaśnić powody, dla których zainteresowałem się zrobieniem tego filmu bez wyłożenia mojego podejścia do trwającego kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy.

Powszechny jest w naszym kraju argument, że potrzeba chronienia granic jest wartością nadrzędną, usprawiedliwiającą łamanie prawa (a co do tego, że wypychanie uchodźców przez granicę stanowi łamanie prawa nie ma żadnych wątpliwości, wystarczy przeczytać art. 32 i 33 Konwencji Genewskiej). Dla osób w ten sposób myślących argumenty prawne, a tym bardziej humanitarne, mogą być dowodem na pięknoduchostwo, miękkość, niepoprawny idealizm, czy wręcz głupotę. W końcu wojna u bram, dlatego - według nich - jakikolwiek przejaw miękkości państwa w takiej sytuacji może się skończyć rewizją granic. Najboleśniejsze dla mnie jest to, że takiej argumentacji nie przedstawiają wyłącznie faszyzujący populiści, nacjonaliści wszelkiej maści czy rasiści (bo tych oczywiście w tej dyskusji też nie brakuje), ale osoby zaangażowane w życie obywatelskie, lubiące komentować różne sprawy, lubiące nazywać się patriotami. Tak mówią niektórzy moi znajomi, ludzie, których spotykam na co dzień, nawet politycy reprezentujący opcje, których do niedawna o takie podejście bym nie podejrzewał. Tak mówią politycy sprawujący w Polsce władzę przed 15 października. Tak, niestety, mówi również ta nowa władza.

Nie jestem w stanie zrozumieć mechanizmu, który pozwala im nie zauważać ogromu cierpień, które przeżywają uchodźcy przed wyruszeniem (albo po prostu ucieczką) z domów, upokorzeń, których doznają w trakcie podróży, a także w momencie, gdy - często pod lufami białoruskich pograniczników - zmuszani są do przekroczenia granicy. I wreszcie, gdy złapani przez Polaków, są wypychani siłą z powrotem w ręce ludzi nie liczących się z ich zdrowiem i życiem. 

Pojawia się w ich ustach argument, że przecież większość tych uchodźców to młodzi mężczyźni, prawdopodobnie fundamentaliści religijni stanowiący realne zagrożenie terrorystyczne. Owszem, myślę, że - zwłaszcza ostatnio - są to niemal wyłącznie młodzi mężczyźni, ale czy oni nie mają prawa uciekać przed łamaniem ich praw? Wystarczy jedna rozmowa z nimi, tymi "młodymi mężczyznami" (a ja odbyłem lub przysłuchiwałem się z bliska kilku takim rozmowom w lesie tuż przy granicy albo w białostockim ośrodku dla uchodźców), żeby zrozumieć, że to nie są żadni fundamentaliści, ale przerażeni, wycieńczeni, a przy tym niezwykle pokojowo nastawieni i wdzięczni za każdy przejaw dobroci ludzie. Gdy minie im pierwszy szok, że ktoś w ogóle z nimi rozmawia, oferuje wodę i jedzenie, a nie kopniaki, zaczynają się otwierać i wręcz łakną rozmowy. Każdy z nich to osobna historia mogąca stanowić kanwę niejednej książki i filmu, niejednokrotnie wybitnie wykształceni, bywa, że znający wiele języków obcych, mający wiedzę o świecie większą od tych, którzy patrzą na nich wyłącznie przez pryzmat krzywdzących stereotypów. Przede wszystkim - i nam powinno w zupełności wystarczyć - są po prostu ludźmi uciekającymi najczęściej przed jakimś śmiertlenym zagrożeniem. I trzeba im pomóc.

Nie jestem w stanie zrozumieć mechanizmu, który powoduje, że skoro wykorzystani zostali jako broń w wojnie hybrydowej toczonej przeciwko nam przez Putina i Łukaszenkę, to teraz my też będziemy ich odczłowieczać, uprzedmiotawiać, traktować jak coś, co należy jak najszybciej wydalić, żeby o tym nie mówić, nie patrzeć na to, nie dać się temu "zmiękczyć". Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego niby nie można z jednej strony poważnie podchodzić do obowiązku ochrony granicy, a z drugiej - po prostu nie łamać prawa, traktując ludzi tak, jak na to zasługuje każdy człowiek, bez względu na swój imigracyjny status. 

Nie jestem za wpuszczaniem do Polski każdego i bez żadnych zasad. Nie chcę w Polsce ludzi, którzy mogą zagrozić bezpieczeństwu moich dzieci (wystarczą mi rodzime zagrożenia). Dlatego, podobnie, jak większość rodaków, ja również wymagam od mojego państwa siły. Tylko nieco inaczej ją rozumiem. Oczekuję, że moje państwo będzie w stanie z jednej strony zabezpieczyć granicę, ale z drugiej - nie łamać prawa. Oczekuję, że skoro moje państwo dopuszcza do nielegalnego przekraczania granic, to ludzi, którzy zdołają się w ten sposób przedostać na naszą stronę zatrzyma, sprawdzi ich stan zdrowia, a potem - w miarę możliwości - sprawdzi ich przeszłość i intencje. Oczekuję, że jeśli ci ludzie poproszą o międzynarodową ochronę w Polsce, to jeśli spełniają kryteria, taką pomoc otrzymają. Oczekuję, że Polska będzie dla nich gwarancją zachowania ich praw i nie powieli mechanizmów rodem z Białorusi i Rosji. Owszem, to jest bardzo trudne zadanie, ale żądam sprostania mu albo przynajmniej zrobienia wszystkiego, by mu sprostać. Żądam państwa silnego taką właśnie siłą.

A od społeczeństwa wymagam w tym kontekście czegoś, co ono samo zrodziło już ponad 44 lata temu. Na rok przed 45. rocznicą Porozumień Sierpniowych oczekuję od moich rodaków nieco innego podejścia do spraw fundamentalnych. A dla mnie fundamentalna jest właśnie solidarność. Piszę o niej z małej litery tylko dlatego, żeby nikt nie skojarzył jej ze związkiem zawodowym, który według mnie dziś nie ma kompletnie nic wspólnego z ideą wykutą w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku. Bo chodzi właśnie o ideę, której blask od tamtego czasu zmalał do tego stopnia, że teraz wyłącznie się tli. Czasem jednak ktoś taki jak Jurek Owsiak dmuchnie w nią i na chwilkę roznieci. I to są wspaniałe chwile, dzięki którym znów jestem dumny z Polski i Polaków. Taką dumę czułem, gdy wspólnie roznieciliśmy ten żar po ataku Rosji na Ukrainę i otworzyliśmy serca, domy, i portfele dla setek tysięcy osób UCHODZĄCYCH PRZED WOJNĄ.

Taką dumę czuję też, gdy widzę pracę garstki osób na granicy z Białorusią, które wbrew niemal wszystkim robią to, co uważają za słuszne, czyli niosą pomoc osobom UCHODZĄCYM PRZED WOJNĄ. A oprócz tego przed głodem, gwałtem i łamaniem ich najróżniejszych praw. Nie czuję jej natomiast, gdy czytam obelżywe komentarze pod adresem Mateusza i innych aktywistów. Trudno mi nawet tu przytoczyć epitety, jakimi są określani ludzie, którzy w moich oczach ratują honor Polski i Polaków na świecie. Aktywiści z granicy przypominają mi w swojej działalności najtwardszych opozycjonistów z mojego rodzinnego Gdańska, którzy na długo przed wybuchem Solidarności, w czasach, gdy zdecydowana większość rodaków albo kompletnie nie wierzyła w obalenie reżimu, albo po prostu żyła z nim za pan brat, często samotnie, na własną rękę rozkręcali konspiracyjną walkę z tym reżimem i doprowadzili do wybuchu strajku w Stoczni Gdańskiej. Jednym z nich był Bogdan Borusewicz, który miał zaledwie 18 lat, gdy po raz pierwszy trafił za swoją samotną walkę za kraty. W latach 70-tych XX w. wykorzystywał lasy okalające Trójmiasto by gubić SB-ckie ogony i skutecznie tworzyć konspiracyjną siatkę. Las był wtedy jego królestwem, wyostrzał jego zmysły, pomagał kryć się przed wrogami i ukrywać przyjaciół. Sam korzystał przy tym z pomocy nielicznych znajomych. W lesie uczył paru stoczniowców historii i podstaw organizowania ruchu oporu. To on wyznaczył spośród nich ludzi, którzy zatrzymali później Stocznię Gdańską. Dziś jeden ze szlaków Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, którymi się wtedy poruszał, został nazwany na jego cześć "Szlakiem Borsuka" ("Borsuk" to jeden z nieformalnych konspiracyjnych pseudonimów Borusewicza). To jedna z moich ulubionych tras spacerowych, magiczne miejsce, w którym mam okazję spokojnie myśleć. A gdy spokojnie myślę, to myślę z reguły o kolejnym filmie dokumentalnym. Jakiś czas temu zacząłem pracę nad filmem o Borsuku-Borusewiczu. Jestem po zdjęciach dokumentacyjnych, opracowaniu scenariusza i treatmentu. Poniżej okładka treatmentu autorstwa znakomitej artystki Marty Kacprzak.

Podczas jednego z takich spacerów, mniej więcej dwa lata temu, tuż po powrocie znad polsko-białoruskiej granicy, uświadomiłem sobie, że właśnie poznałem kogoś, kto przypomina mi tamtego Borsuka. Też młody, a nawet młodszy, też w gruncie rzeczy samotny, też cholernie uparty, też mający większą część świata przeciwko sobie, też walczący o coś, w co bardzo wierzy, mimo osobistych kosztów, które ponosi w związku z tą walką niemal każdego dnia (co ciekawe - borsuk to zgodnie z mitologią rdzennych ludów Ameryki symbol upartej i samotnej walki). Zrozumiałem, że znalazłem drugiego borsuka w Hajnówce na Podlasiu, 15-letniego wtedy Mateusza Rybaka. Mateusz - już wtedy od roku, a więc od kiedy miał 14 lat i był dzieckiem nie tylko metrykalnie - prowadził zakrojoną na szeroką skalę akcję humanitarną w puszczy nieopodal swojego domu. Najczęściej wchodził do puszczy sam, nauczył się w niej nie gubić, tak samo jak temu starszego Borsukowi, wyostrzyły mu się zmysły, dzięki którym docierał do uchodźców, by potem pomóc im wydostać się z lasu i otrzymać pomoc. Do tamtego Borsuka strzelali w lesie SB-cy, do tego chcą strzelać w lesie narodowcy. Tamten Borsuk był relegowany ze szkoły. Ten musiał z niej de facto uciekać przed pogróżkami. Zmieniłem koncepcję filmu! Zrozumiałem, że to niebywała okazja by zmierzyć się z tematem łączącym trzy pokolenia. Borsuk-Borusewicz mógłby być moim ojcem. Borsuk-Rybak mógłby być moim synem. I pokazując ich życie i walkę mogę zadać pytanie o solidarność wtedy i teraz. Dwóch "borsuków" i łączący ich las.

Tu w zasadzie miałbym kolejne żądanie do mojego państwa. Bo, choć uważam Mateusza za bohatera naszych czasów, to jednocześnie twierdzę, że tak młody człowiek, dziecko przecież, nie powinno wyręczać państwa w jego obowiązkach. On w wolnym i demokratycznym kraju powinien mieć komfort beztroski, radości, zabawy, nawet robienia głupot. Widziałem dorosłych ludzi, którzy po kilkunastu miesiącach niesienia pomocy na granicy pękli psychicznie, leczą się, próbują ratować swoje życie prywatne i zawodowe. Tymczasem Mateusz, dziś już 17-latek, ratuje promyk solidarności przed zgaśnięciem.

I dlatego robię film o tych dwóch Borsukach. Mam go zamiar skończyć i oddać widzom na 45. rocznicę powstania Solidarności, w sierpniu 2025 roku. W ten sposób otwieram także projekt dokumentalno-reporterski - kanał i podcast Osiecimski - Off The Record, do którego subskrypcji zachęcam. Zapraszam do grona moich Patronek i Patronów. To okazja do współtworzenia także innych produkcji, a w ramach moich podziękowań - poznania kulis pracy reporterskiej i filmowej. Można też wesprzeć zbiórkę na film o Mateuszu bezpośrednio.

 

Do zobaczenia, przeczytania i usłyszenia na Osiecimski - Off The Record.

Marek Osiecimski


 
#granica #pomoc #reporter #film #dokumentalny

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...