Pierwszy weekend z festiwalem Wratislavia Cantans (pomijając czwartkową – 5 września – inaugurację, o której już pisałam) dostarczył różnorodnych doznań artystycznych i propozycji repertuarowych – od muzyki baroku po kompozycje polskie z II połowy XX stulecia.
Od razu też zaznaczę, że nie mogłam uczestniczyć w recitalu Jeana Rondeau oraz koncercie 48. Kursu Interpretacji Muzyki Oratoryjnej i Kantatowej. A najwięcej wrażeń i satysfakcji dostarczył mi nie recital mandolinisty Avi Avitala, nie projekt „Kourou” Pedro Memelsdorffa, ani też Händel pod dyrekcją Václava Luksa, tylko koncert zatytułowany „Emigranci, przesiedleńcy, uchodźcy” 7 września o g. 19.00 w Auli Leopoldyńskiej.
Było to dla mnie spotkanie niezwykle ożywcze, bo i kompozytorzy, i dzieła, i świetne wykonanie. Utworami Romana Palestra, Jadwigi Szajny-Lewandowskiej, Krystyny Moszumańskiej-Nazar, Elżbiety Sikory, czy Bogusława Schaeffera niejako „przeczyściłam uszy” nieco znużone monotonnym koncertem „Kourou”, a nawet i brawurowo brzmiącą dzień wcześniej mandoliną. Z radością zanurzyłam się w świat dźwięków nieco chropawych, bogatej i karkołomnej rytmiki, współbrzmień o niezwykłych sonorystycznych walorach.
W pieśniach usłyszeliśmy sopranistkę Aleksandrę Kubas-Kruk, którą szczególnie sobie cenię za rozpiętość repertuarową, wokalną precyzję, oraz wielką muzykalność – dlatego też miniatury Szajny-Lewandowskiej zabrzmiały w jej wykonaniu tak różnorodnie i atrakcyjnie. Wielkie brawa należą się muzykom z Orkiestry Leopoldinum, którzy już z niejednego muzycznego pieca chleb jedli, więc i rozmaite wyzwania w omawianym repertuarze precyzyjnie wybrzmiały. Nad wszystkim czuwała Anna Sułkowska-Migoń. Podziwiałam tę młodą dyrygentkę za jej zapał, uśmiech, otwartość na muzyczne wyzwania i lekkość w prowadzeniu zespołu. Ileż to pracy trzeba włożyć, by właśnie taki efekt uzyskać. To był z pewnością koncert wart oklasków na stojąco. Szkoda tylko, że upiorna pogoda, duchota i „siekiera” wisząca w Auli Leopoldyńskiej zmusiła część słuchaczy do wyjścia przed zakończeniem wieczoru.
Dlaczego natomiast nie przypadł mi do gustu koncert zatytułowany „Kourou” (7 września g. 16.00), choć koncepcja była niezmiernie atrakcyjna, bo przedstawiająca szerzej nieznany aspekt muzycznej historii XVIII wieku, czyli muzyce po klęsce migracyjnej mrzonki w Gujanie Francuskiej w latach 1763–1765? Ano dlatego, że po przestrzennym wstępie (dwa plany wykonawcze w kościele św. Doroty) z kilkoma utworami wokalno-instrumentalnymi, akcja przeniosła się pod ołtarz i… nomen omen siadła. Oczywiście nie dlatego, że muzycznie odbiór był skupiony w jednym miejscu, toż to w końcu standard, ale zaważył na tym zestaw kompozycji, lub raczej ich fragmentów, których wspólnym kluczem była ta sama tonacja i bardzo podobny charakter wyrazowy. Cała energia wyparowała, a popołudnie z francusko-gujańskim barokiem gdzieś rozmywało się sennie pod gotyckim sklepieniem. Szkoda.
Sztuka wykonawcza Avi Avitala – mandolina i Sebastiana Wienanda – klawesyn (6 września, g. 18.00) nie pozostawiała wątpliwości, że ma się do czynienia ze świetnymi artystami. Prawdziwymi wirtuozami swoich instrumentów i znakomitymi kameralistami w dialogowaniu. Avital wydobywał z oryginałów, bądź transkrypcji z repertuaru A. Vivaldiego, D. Scarlattiego i J.S. Bacha szeroką paletę artykulacyjną i dynamiczną, choć mandolina ma przecież jednak swoje ograniczenia. Zadziwiał swobodą, wirtuozerią i śpiewnością.
Nie mogłam jednak się skupić. W pobliżu mnie ktoś ział nieprzetrawioną wódką, a za oknami – mimo już wysokiej klasy okien w Muzeum Pana Tadeusza – rozlegało się dudnienie ustawionej w rynku sceny dla, skądinąd przesympatycznego, Radia Pogoda. Ale przyznam też, że przy transkrypcji Ciaccony z II Partity d-moll na skrzypce solo Bacha brzmienie mandoliny stawało się już dla mnie nużące. Brakowało mi bogactwa artykulacyjnego instrumentu smyczkowego i tej cudownej kantyleny arco.
Zwieńczeniem weekendu był wieczorny koncert pt. „Exodus” w Narodowym Forum Muzyki w niedzielę 8 września o g. 19.00. Nawiązywał do naczelnej koncepcji festiwalu – migracji – poprzez oratorium Händla Izrael w Egipcie. Był to więc wieczór pełen refleksji nad wspólnotą, przemocą, niewolnictwem, wiarą, czy też doświadczeniem migracji.
Po raz pierwszy było mi dane na żywo usłyszeć Collegium 1704 i zespół wokalny Collegium Vocale 1704 założone w Pradze przez Václava Luksa. Dobra opinia o tych muzykach jest w pełni uzasadniona i z pewnością trzeba docenić charyzmę dyrygenta, dbającego o niuanse wykonawcze. Niemniej, pozostałam z uczuciem niedosytu, m.in. za sprawą kontratenora Benno Schachtnera, który wprawdzie bardzo się starał wyrazowo, ale głosowych wątłości nie był przecież w stanie pokonać. Ponieważ jednak to oratorium chóralne, nie miał wiele arii do zaśpiewania. Bardzo korzystnie natomiast wypadł tenor Krystian Adam Krzeszowiak, o którego przymiotach wokalnych pisałam przy okazji inauguracji festiwalu. Solowe dwa soprany i takoż basy były zaś głosami z Collegium Vocale 1704. Zaśpiewali w każdym razie bardzo przyzwoicie.
Natomiast dużą ułomnością całego wykonania była dla mnie warstwa językowa. Angielski brzmiał w najlepszym wypadku na poziomie szkolnym, a przecież bez właściwej melodyki języka nie sposób osiągnąć spójność artystyczną...
Izabella Starzec
Trwa ładowanie...