XXV. Kasia

Obrazek posta

Mężczyzna wstał patrząc na mnie ze wzrokiem, który jednocześnie pożądał mego ciała, ale i pogardzał mną jednocześnie. Pożądał, jak wielu innych przed nim. To dawało mi nadzieję. Nie takich twardzieli owinęłam wokół swego ciała.

Drzwi się otworzyły i stanął w nich Maks. Wrażliwy i ciepły.

– Oho, nasza księżniczka obudziła się – głos jednak nie był tym z parku czy kawiarni.

Gdy tylko się pojawił, zaczęłam czuć nadzieję – iluzoryczną, jak się okazało, bo ledwo zdążyłam wymówić jego imię, a dłoń Maksa zacisnęła się na moich włosach z brutalnością, jakiej się po nim nie spodziewałam. To nie była niedoszła ofiara, na którą chciałam zapolować. To był łowca, mój kat. Teraz, prowadząc mnie do łazienki, nie spuszczał mnie z oczu, a jego spojrzenie było nieprzeniknione. Zniknęła z niego ta iskra, którą wcześniej widziałam – ten cień uśmiechu, kiedy na mnie patrzył, to ciepło, które byłam pewna, że w nim się kryje.

– Myślisz, że będziesz nami manipulować? – syknął, szarpiąc mnie z taką siłą, że ledwo nadążałam, tracąc równowagę. – To dla nas pestka dotrzeć do prawdy. I jeśli nie zaczniesz gadać Kasiu, to wkrótce będziesz pływać… tak jak chciałaś z nami pograć, tak teraz pograsz na moich zasadach.

Mimo wszystko walczę, próbuję się wyrwać, ale nie mam żadnych szans. Ciało odmawia posłuszeństwa, jest słabe po odurzeniu i przerażeniu. Za nami wchodzą do łazienki mężczyzna i kobieta z jego obstawy, śledząc każdy nasz ruch. Wiem, że każda próba ucieczki jest daremna, a jednak wewnętrzny głos nie przestaje mnie namawiać do walki. Jestem zmęczona, wyczerpana, ale mój umysł nie przestaje pracować na wysokich obrotach. Myślę tylko o jednym: nie mogą mnie tak po prostu zabić. Wiedzą, że muszę być im potrzebna.

Przy wannie Maks mnie puszcza i oddaje w ręce tego osiłka. Mężczyzna, ten sam, który wcześniej groził mi przemocą, wciąż patrzy na mnie z chłodnym wyrazem twarzy. Widzę, jak jego wzrok omiata mnie z góry na dół, jakby oceniał, ile jeszcze wytrzymam. Maks nachyla się do mnie, a jego kwaśny oddech omiata moją twarzą.

– Powiedz, gdzie są pieniądze – mówi zimno, jego głos pozbawiony jest współczucia, którego kiedyś być może nawet szukałam u niego. – Gdzie je schowałaś, Kaśka?

Próbuję zaczerpnąć powietrza, otwierając usta, ale nie wykrztuszam z siebie ani słowa. Gdyby to miało być aż tak proste, gdybym mogła to po prostu powiedzieć, czy na pewno dalej bym tu była? A oni nie zamierzają czekać. Ledwo zdążyłam otworzyć usta, już czuję, jak kobieta i mężczyzna chwytają mnie mocno za ramiona, przytrzymując tak, że nie mogę się poruszyć. Szarpię się, walczę, próbuję się wyrwać, ale oni są zbyt silni. W końcu czuję lodowatą wodę, w którą wciskają mnie z brutalnością, trzymając moją głowę pod powierzchnią. Czas przestaje istnieć – z każdą sekundą narasta we mnie tylko paniczny strach.

Wszystko zaczyna się rozmywać. Walczę o każdy oddech, próbuję się wydostać, ale woda wypełnia moje płuca, dławiąc każdy krzyk, każdy ostatni szept.

 

A potem nagle… oderwałam się od wszystkiego. Ciemność pochłonęła mnie, a w tej ciemności ujrzałam coś innego.

 

Byłam skulona w kącie, ubrana w jakieś podarte łachmany, z cuchnącym śmietnikiem za plecami. Trzymałam w ręce strzykawkę, wypełnioną czymś, co znałam aż za dobrze. Serce waliło mi jak oszalałe, a myśli były plątaniną złości i desperacji. Uniosłam strzykawkę, patrząc na swoje obolałe przedramię, na które już nie mogłam patrzeć, choć nadal czułam dziwne ciepło tej upragnionej substancji. Dla niej kradłam i sprzedawałam siebie. Ale warta była tej ceny.

 

Usłyszałam kroki. Przeszywający lęk zawładnął mną, zmuszając do przywarcia plecami do wilgotnej ściany. Kuliłam się, gotowa do ucieczki lub walki — jak zwierzę w pułapce. W myślach słyszałam echo ostatnich chwil, w których czułam się człowiekiem, ale były to tylko obrazy, plączące się i rozmywające niczym w gorączce.

 

Wtedy zobaczyłam ją. Dziewczyna — młoda, może jeszcze dziecko — podeszła i szybko wrzuciła coś do pobliskiego pojemnika, po czym odskoczyła jak oparzona. Spodziewałam się śmiechu, może kamienia rzuconego w moją stronę, ale ona zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

 

Wiedziałam, że to, co zostawiła, jest ważne. Pociągnęło mnie to jak magnes, a gdy ostrożnie wychyliłam się zza rogu i wyciągnęłam z pojemnika zawiniątko, usłyszałam ciche kwilenie.

 

Nie mogłam uwierzyć. W moich rękach trzymałam drobne, ciepłe ciałko, które całe drżało, a jego maleńkie niebieskie oczy spoglądały na mnie bez lęku, bez świadomości, w jakie koszmarne miejsce trafiło. Poczułam coś, czego nie potrafiłam zrozumieć — nagły impuls, który wytrącił mnie z letargu. Całe moje dotychczasowe życie mogło się nie liczyć, bo ta chwila, ta istotka w moich ramionach, była jak przeszłość i przyszłość w jednej chwili.

 

Dźwięk wdzierającej się do gardła wody wyrwał mnie z wizji. Wszystko zalało się jasnością, a ja szamotałam się, próbując oddechu. Rozległ się niewyraźny krzyk i nagle poczułam jak zimna dłoń Maksa wbija się w moją szczękę, zmuszając do otwarcia ust.

 

— Kasia! Oddychaj! — słyszałam jego głos, pełen furii, ale też... strachu?

 

To niemożliwe. On, ten bezwzględny drapieżnik, próbował mnie ratować?

Zobacz również

XXII. Józef
XXVI. Agnieszka
XXVII. Józef

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...